Zaginiona Biblioteka

Literatura - Cormac McCarthy

MadMill - 2009-04-06, 08:05
: Temat postu: Cormac McCarthy
Cormac McCarthy (ur. 20 lipca 1933 w Providence w stanie Rhode Island w USA), amerykański pisarz, scenarzysta i dramaturg.

Przez krytyka literackiego Harolda Blooma uznany za jednego z czterech najważniejszych amerykańskich współczesnych powieściopisarzy, obok Thomasa Pynchona, Dona DeLillo i Philipa Rotha. Przez zajmujących się jego twórczością porównywany bywa do Williama Faulknera i czasem do Hermana Melville'a.



Źródło: Wikipedia

---

Tak właśnie sobie czytam Drogę. Tyle zachwytów, określana książką roku 2008 i chyba miałem za duże wymagania do tej książki, bo ja tam aż tyle fajerwerków to nie widzę. Książka jest dobra, może nawet bardzo dobra, ale do mnie nie trafia. Nie czuje podczas lektury tylu emocji ile można było się spodziewać po recenzjach i zapowiedziach m.in. Dukaja na okładce. Połowa książki i dalej... się czyta. Nic poza tym.
Carmilla - 2009-04-06, 08:20
:
mnie zachwycił zarówno To nie jest kraj dla starych ludzi, po który sięgnęłam pod wpływem filmu, jak i Droga, po którą sięgnęłam pod wpływem zachwytów nad Krajem... Mnie u McCarthy'ego zachywca przede wszystkim jego oszczędny, precyzyjny styl, praktycznie pozbawiony zbędnych słów. I tak prowadzona akcja - gdzie niby nic się nie dzieje, a dzieje się dużo.
Rozczarowuje mnie natomiast Dziecię boże - styl niby ten sam, ale jakby nieco mniej ascetyczny. A dość niedawno temu przeczytałam w podobnym w sumie temacie książeczkę Wampir z Ropraz J. Chessex'a, która była nieporównywalnie lepsza. No, ale jeszcze parę stron mi do końca zostało, może końcówka sprawi, że choć trochę zmienię zdanie.
Zresztą, fakt, że czytałam zarówno lepsze książki tego autora, jak i lepsze ksiażki w tym temacie nie oznacza, że Dzecię boże jest słabą powieścią
Himura - 2009-04-06, 10:01
:
'Dziecię bożę" powstało kilkadziesiąt lat wcześniej niż dwie najbardziej znane książki autora - może dlatego odnosisz takie wrażenie.

Ja zarówno "Drogę" jak i "To nie jest kraj dla starych ludzi" uważam za bardzo dobre i godne polecenia pozycje (z tym, że jeżeli chodzi o "To nie jest..." to ja najpierw czytałem książkę a dopiero później obejrzałem ekranizację - właśnie ze względu na powieść).
McCarthy ma dość specyficzny styl, więc z początku należy się trochę z nim oswoić i dalej już "jest z górki". :-)
batou - 2009-04-06, 10:04
:
Ja czytałem na razie tylko Drogę i dla mnie to jest powieść wybitna. Na pewno najlepsza jaką czytałem w tym roku, a gdybym to dorwał, tak jak chciałem, w ubiegłym, to mógłbym napisać wtedy dokładnie to samo.
Jander pisał w innym wątku, że miał kłopoty ze spojówkami pod koniec lektury. Ja miałem podobnie i naprawdę dawno nie czytałem czegoś co tak by mnie poruszyło. Książka jest pisana bardzo oszczędnym językiem. Krótkie zdania, precyzja, tylko tyle ile potrzeba i nic więcej. Tym bardziej zaskakuje ładunek emocjonalny jaki potrafił przekazać McCarthy. Na pewno przeczytam resztę wydanych u nas jego książek.
Carmilla - 2009-04-06, 10:25
:
Himura napisał/a:
'Dziecię bożę" powstało kilkadziesiąt lat wcześniej niż dwie najbardziej znane książki autora - może dlatego odnosisz takie wrażenie.

że powtało wcześniej to wiedziałam, nie wiedziałam dokładnie jek wcześniej. Teraz przynajmniej rozumiem dlaczego tutaj styl mi mniej leży niż w dwóch wcześniej wymienionych - ten precyzyjny, ascetyczny styl wówczas jeszcze nie był do końca wykształcony.
MadMill - 2009-04-06, 11:35
:
Skończyłem Drogę. No i dziwna ta książka jak dla mnie. Po pierwsze zacznijmy, że i styl i oszczędność języka u McCarthy'ego misie podobała. Czytało mi się bardzo dobrze, szybko i chciało się brnąć dalej. Pomysł apokaliptycznego świata, zagłada ludzkości i w sensie wymierania jak i upadku moralności spowodowanego sytuacją także do mnie przemówiły. No ale te emocje... chyba za dużo naczytałem się o książce wcześniej, bo ta książka do mnie nie trafiła i mnie nie poruszyła tak jak widzę innych. Może nie potrafiłem się wczuć w sytuację bohaterów. Czy to książka wybitna? Też bym tak jej nie nazwał, dla mnie jest "jedynie" bardzo dobra. Czy najlepsza z zeszłorocznych wydanych? Na pewno nie, ale to tylko moje skromne zdanie. ;)
Jander - 2009-04-06, 13:16
:
Ja czytanie książki miałem podzielone na dwa etapy - najpierw czytałem ją na zajęciach i dobrnąłem do 70 strony, a następnie odłożyłem z niewiadomych powodów. Potem chciałem przeczytać coś szybko, miałem prawie cały wolny dzień i książka wciągnęła mnie z miejsca. Czytałem może zbyt szybko, ale taki to już styl - jak bardzo starych filmów, czarno-białych i bez muzyki. W końcu styl bardzo oszczędny i tak po prostu dowiadujemy się, że nie jedli od 5 dni albo to co widzą to nie jest mięso tylko ciało. Emocje w sumie pojawiły się u mnie dopiero pod koniec, kulminacja wszystkich znaczących, refleksyjnych dialogów bym powiedział.
Jak dla mnie książka inna niż wszystkie, choć jeśli chodzi o kategorie fantastyczne to na pewno jest gdzieś tam z boku, więc jeśli chodzi o zeszły rok to jasne, że wygrywało Ślepowidzenie. Choć moim skromnym zdaniem Drogę będę pamiętał bardziej od książki Wattsa - z Wattsa raczej same pomysły, bo jego proza jest również specyficznie oszczędna. Tak z Wattsem nagle wyskoczyłem, bo Watts mógł swoją książkę napisać dużo lepiej - a Drogi według mnie lepiej napisać się nie dało, ot - lepiej rzemieślniczo.
pozdrawiam
Romulus - 2009-04-06, 14:43
:
W przeróznych głosowaniach na książkę roku największy zgryz miałem z Drogą i Ślepowidzeniem. Właśnie dlatego, że są od siebie tak różne pod każdym względem. Miażdżą - każda inaczej. Wybierałem Wattsa - "po rozumie", ale zawsze z żalem.
Carmilla - 2009-04-06, 14:54
:
Z racji, że Ślepowidzenia (jeszcze) nie czytałam nie mialam takich problemów
Metzli - 2009-04-07, 21:24
:
Drogę kupiłam dzięki Dabliu (pisał kiedyś o niej na swoim blogu), ostatnio przypomniał mi o niej Jander, dzień czy dwa później znowu rozmawiałam o niej z Madem. Można to potraktować jako piękny przykład forumowej presji, sięgnęłam po nią w końcu.

W zasadzie moje odczucia po lekturze są podobne do tych jakie miał Mad. Z pewnością warto sięgnąć po Drogę, bo jest to książka naprawdę dobra. Ale wybitną bym ją już nie określiła. Jeśli już porównujemy ją do Ślepowidzenia, to obaj autorzy chwytają się za tematy, które uważa się za dość wyeksploatowane - pierwszy kontakt czy apokaliptyczne wizje końca.

Wizja McCarthy'iego jest bardzo oszczędna w sposobie przekazania go czytelnikowi. Kolejne dni, w których czytelnik towarzyszy wędrówce bohaterów zlewają się ze sobą, tworząc jeden monotonny ciąg zdarzeń. Użyta do tego forma sprawia, że książkę czyta się naprawdę szybko. Tak swoją drogą, książka niemal stworzona do tego, żeby czytać ją w środkach komunikacji. Nie ma obawy, że nie skończy się jednego wątku przed swoim przystankiem ;) I też nie poczułam się specjalnie poruszona, nie pierwsza wizja końca świata i opisywanych zachowań ludzi w takiej sytuacji, z którą się zetknęłam.

Moja końcowa ocena Drogi byłaby zapewne o wiele wyższa, gdyby nie samo zakończenie, które popsuło wcześniejszą całość. Trochę czułam się przez nie oszukana.
ASX76 - 2009-04-07, 22:39
:
Z twórczości McCarthy'ego przeczytałem: "To nie jest kraj dla starych ludzi" (ekranizacja bardziej mi przypadła do gustu, choć jest wierna literackiemu pierwowzorowi) i częściowo "Drogę" (może kiedyś skończę - jakoś mnie zbytnio nie rajcuje).
Cormac pisze w bardzo oszczędnym stylu, co sprawia, że kartki przewraca się błyskawicznie. Nie przepadam za aż tak maksymalnie posuniętą "telegrafią". Stop. :-P

Moim zdaniem "Ślepowidzenie" Wattsa jest zdecydowanie najlepszą książką spośród tych, które do tej pory ukazały się w UW ("Viriconium" Harrisona jeszczem nie czytał). :-)
Carmilla - 2009-04-07, 22:49
:
o, a dlaczegóż to poczułaś się oszukana zakończeniem? mnie ono urzekło, bo absolutnie i wcale się takiego nie spodziewałam
Jander - 2009-04-07, 22:54
:
ASX76 napisał/a:
Moim zdaniem "Ślepowidzenie" Wattsa jest zdecydowanie najlepszą książką spośród tych, które do tej pory ukazały się w UW ("Viriconium" Harrisona jeszczem nie czytał). :-)

Gdzieś pisałem, że nie? Uderzyłem w wady Ślepowidzenia (których, abstrahując, nie posiada taki UWowy Duncan) porównując do Drogi. Watts to nie święta krowa. :P
Metzli - 2009-04-07, 23:03
:
Carmilla napisał/a:
o, a dlaczegóż to poczułaś się oszukana zakończeniem? mnie ono urzekło, bo absolutnie i wcale się takiego nie spodziewałam


Spoilery

Właśnie ja też. Cała ich wędrówka to ciągły trud podejmowany... w zasadzie po co? Postawienie sobie celu dotarcia nad wybrzeże, mając jednocześnie świadomość, że to nic nie zmieni. Sytuacja w żaden sposób nie uległa poprawie. Od początku towarzyszy poczucie bezsiły i bezsensu, bezcelowości całego przedsięwzięcia. Kurczowe czepianie się życia w umierającym świecie. I z tej perspektywy takie zakończenie, które w pewnym sensie (jak na te realia) można uznać za szczęśliwie, trochę mi zazgrzytało.
ASX76 - 2009-04-07, 23:08
:
Jander napisał/a:

Gdzieś pisałem, że nie? Uderzyłem w wady Ślepowidzenia (których, abstrahując, nie posiada taki UWowy Duncan) porównując do Drogi. Watts to nie święta krowa. :P


Spoko. Nie odnosiłem się do Twojej wypowiedzi, niemniej skoro do mnie fikasz...: "Ślepowidzenie" nie ma wad!! Nie da się tej książki porównać do "Drogi", ponieważ obie są diametralnie różne.
Jander - 2009-04-07, 23:16
:
ASX75 napisał/a:
"Ślepowidzenie" nie ma wad!! Nie da się tej książki porównać do "Drogi", ponieważ obie są diametralnie różne.

Oczywiście, że różne, ale warsztatowo uznaję wyższość Drogi. Zresztą o tym pisali Dukaj & CO, że fabularnie Watts mógł to rozwiązać porządniej. A tak wyszła kupa pomysłów zebranych pod pewnym pretekstem. Ostrzegam, jeśli planujesz kontynuować pojedynek to będziemy musieli przenieść się... do odpowiedniego tematu. ;)


Spoilers indeed

Odnośnie wypowiedzi Metzli:

Jak to bezsiły i bezsensu? Przecież "niosą ogień". Nie chodziło o poprawę - nie było informacji, że na wybrzeżu jest lepiej. Potrzebowali powodu do życia, do odbycia tej drogi - wybrzeże można powiedzieć było kaprysem, ale jednak pozwoliło im przetrwać. Ich sytuacja nie uległa poprawie fizycznej, ale cała podróż była sinusoidą - w końcu trafiali na jedzenie po wielu dniach głodu. Jednak wybrzeże było pewnym miejscem lepszym - w końcu dopiero tam spotkano dobrych ludzi. Ich trud drogi i bycia ludźmi został wynagrodzony - śmierć ojca to "collatterall damage", idea którą ze sobą nieśli przetrwała, nie zostali np. zjedzeni. Gdy zbierze się więcej dobrych ludzi mogą się bronić przed innymi, osiedlić się i wreszcie - zapoczątkować nowe życie.

pozdrawiam
MadMill - 2009-04-07, 23:29
:
Jander napisał/a:
Oczywiście, że różne, ale warsztatowo uznaję wyższość Drogi.

Nawet nie ma o czym mówić, bo McCarthy pisze lepiej niż Watts.

Spoilery z Drogi

Jander napisał/a:
Jak to bezsiły i bezsensu? Przecież "niosą ogień". Nie chodziło o poprawę - nie było informacji, że na wybrzeżu jest lepiej. Potrzebowali powodu do życia, do odbycia tej drogi - wybrzeże można powiedzieć było kaprysem, ale jednak pozwoliło im przetrwać.

Aha, nawet pomijając same zgrzyty jeśli chodzi o znajdowanie żywności itd - bo to w sumie nieistotne jeśli chodzi o książkę i emocje które miała wywoływać, to dla mnie ojciec był... trochę głupi delikatnie mówiąc. Z drugiej strony cała sytuacja go do tego może trochę ukształtowała. Jego nieufność wobec innych ludzi, mało nie zabiła jego syna czy to bezpośrednio czy przez śmierć ojca i zostawienia dziecka samego sobie później. Trudno też to uznawać by można za samą winę ojca, bo jakby był ufny to pewnie w którymś momencie trafiłby na tych złych i wtedy też by było po sprawie. Tak czy tak ryzykował życie dwóch osób, a książka jak na taki scenariusz kończy się happy endem. Syn przeżył i znalazł dobrych ludzi. Nadzieja na lepsza przyszłość pozostała.
Carmilla - 2009-04-08, 00:13
:
dalsze drogowe spojlery

tak po mojemu to ojciec był egoistą - chciał żyć, a syn był poniekąd "powodem, żeby żył" - czyli chciał żyć, więc żyć musiał syn, żeby tatuś miał się kim zajmować, bo nie miał odwagi się zabić. Za to syn był cudowny - wierzył w to, co ojciec mówił, choć widział, że ojciec postępuje jakby nieco odmiennie od głoszonych prawd. Syn żył dla ojca i był tego bardziej świadomy, niż sam ojciec. Tak więc tak, jak ojciec w końcu zasłużył na śmierć, tak syn zasłużył na to, by spotkać dobrych ludzi. Co lepsze - gdyby ojciec przeżył, to ci dobrzy ludzie pewnie dalej trzymali by się z dala od ojca z synem.
No, ale to taka moja luźna interpretacja książki...
a tak swoją drogą to mnie trochę zastanawiał termin przydatności do spożycia niektórych potraw... po paru latach (chyba więcej jak 5) nadawały się do jedzenia... stanowczo za dużo chemii się w to żarcie pakuje ;) [/b]
MadMill - 2009-04-08, 07:55
:
Spoilery z Drogi

Carmilla napisał/a:
a tak swoją drogą to mnie trochę zastanawiał termin przydatności do spożycia niektórych potraw... po paru latach (chyba więcej jak 5) nadawały się do jedzenia... stanowczo za dużo chemii się w to żarcie pakuje ;)

To m.in. miałem na myśli, no ale uznałem to od początku za rzecz mało ważną dla samej książki. ;)
Carmilla napisał/a:
tak po mojemu to ojciec był egoistą - chciał żyć, a syn był poniekąd "powodem, żeby żył" - czyli chciał żyć, więc żyć musiał syn, żeby tatuś miał się kim zajmować, bo nie miał odwagi się zabić.

Samobójstwo nie byłoby odwagą tylko zwykłym tchórzostwem. Znaczyłoby, że się poddał, zrezygnował i to zniszczony świat i źli ludzi wygrali, a nie on. Oczywiście syn trzymał starego przy życiu, ale to była częściej wegetacja niż chęć poprawienia swojej sytuacji. Zamiast szukać ludzi, jakiejś komuny w które mogliby się zaszyć i współistnieć, poprawić warunki bytowania to ciągnął syna w kierunku, który dla nich był urojoną ziemią obiecaną. Bał się zaryzykować spotkania z innymi, bał się odpowiedzialności za dziecko. Wybrał powolne umieranie na drodze, a nie życie. Nawet można pokusić się o stwierdzenie, że śmierć ojca dla jego syna była swoistym wybawieniem.
Romulus - 2009-04-08, 08:04
:
Spoilery z Drogi

MadMill napisał/a:
Samobójstwo nie byłoby odwagą tylko zwykłym tchórzostwem. Znaczyłoby, że się poddał, zrezygnował i to zniszczony świat i źli ludzi wygrali, a nie on. Oczywiście syn trzymał starego przy życiu, ale to była częściej wegetacja niż chęć poprawienia swojej sytuacji. Zamiast szukać ludzi, jakiejś komuny w które mogliby się zaszyć i współistnieć, poprawić warunki bytowania to ciągnął syna w kierunku, który dla nich był urojoną ziemią obiecaną. Bał się zaryzykować spotkania z innymi, bał się odpowiedzialności za dziecko. Wybrał powolne umieranie na drodze, a nie życie. Nawet można pokusić się o stwierdzenie, że śmierć ojca dla jego syna była swoistym wybawieniem.

W tym jednak sęk, że droga była tylko przed nimi. Książka była tak pisana, w moim odczuciu, że każdy ich krok mógł być poczyniony tylko do przodu. Z każdym krokiem to co zostawili za sobą rozpadało się. Zejście z drogi też na ogół kończyło się nieciekawie. "Nieśli ogień" nie po to, aby go rozniecić (bo przecież on sam nie miał nadziei, chyba że na zasadzie, "a może się uda"), ale - jak w sztafecie - aby donieść do "mety".
Beata - 2009-04-08, 08:08
:
Tak sobie czytam Wasze wypowiedzi i "Droga" do mnie wraca... I - choć bardzo sobie cenię "Ślepowidzenie", to muszę przyznać, że literacko "Droga" jest lepsza. Literacko, powtarzam. IMHO, oczywiście. A oszczędność stylu Autora mi bardzo odpowiadała - od razu niedopowiedziane miejsca wypełniałam własnymi skojarzeniami, obrazami... Tak sobie myślę, że ta książka, bardziej może niż inne, zakłada współpracę z czytelnikiem. I tylko podziwiam kunszt Autora i Tłumacza, bo znaleźć odpowiednie słowa i tak je poustawiać obok siebie, żeby wywołać odpowiednie skojarzenia u czytacza, to nie lada umiejętność.
batou - 2009-04-08, 08:59
:
Spoilery z Drogi

Tak jeszcze włączając się do tej dyskusji co mogli zrobić, a jak postąpili ojciec i syn. Jak dla mnie mieli tylko 2 opcje: samobójstwo i właśnie taka wyprawa. Dobrzy ludzie w tej opowieści to mit. Na całej drodze spotykają ich tylko dwa razy. Pierwszy raz ślepca, który i tak nie jest dla nich żadnym zagrożeniem, a drugi raz na końcu, po śmierci ojca. Przy czym też nie wiadomo jak dalej potoczyły się losy chłopca. Ja nie widzę tu jednoznacznego happy endu. Zresztą co by nim było? Ten świat i tak był skazany na zagładę.
Samotna podróż była najlepszym z możliwych i najbezpieczniejszym wyjściem. Zobaczcie po co w tej opowieści ludzie łączyli się w grupy. Żeby się bronić i polować na innych i właśnie takich spotykają ciągle ojciec i syn. Mogli się oczywiście próbować przyłączyć do takiej grupy, ale ojciec wybrałby raczej samobójstwo.

Zgadzam się z Romulusem, że droga była dla nich jedynym celem i źródłem nadziei, chociaż złudnej nadziei z czego zdawał sobie sprawę ojciec, ale odpychał te myśli. Zatrzymanie się było w dużej mierze równoznaczne samobójstwu przez rezygnację z tego celu.
Metzli - 2009-04-08, 23:01
:
spoilerki z Drogi

Mad napisał/a:
Samobójstwo nie byłoby odwagą tylko zwykłym tchórzostwem. Znaczyłoby, że się poddał, zrezygnował i to zniszczony świat i źli ludzi wygrali, a nie on.


W tym wypadku to uporczywe czepianie się życie jest formą tchórzostwa. Sprowadzanie dziecka na taki świat, brak odwagi, żeby zakończyć ze sobą, postawienie sobie jakiegoś złudnego celu, żeby przeżywać w taki sam sposób kolejne dni.

Baton napisał/a:
Ja nie widzę tu jednoznacznego happy endu. Zresztą co by nim było? Ten świat i tak był skazany na zagładę.


Jak na tamte warunki, znalezienie się w takiej grupie osób było znacznym poprawieniem sytuacji. Lepsze to niż życie w pojedynkę, na które się zanosiło po śmierci ojca.
MadMill - 2009-04-09, 12:01
:
Spoilery z Drogi cd.

Metzli napisał/a:
W tym wypadku to uporczywe czepianie się życie jest formą tchórzostwa. Sprowadzanie dziecka na taki świat, brak odwagi, żeby zakończyć ze sobą, postawienie sobie jakiegoś złudnego celu, żeby przeżywać w taki sam sposób kolejne dni.

Samobójstwo to by było tchórzostwo i ucieczka od odpowiedzialności jeśli chodzi o własne dziecko. Oni dopóki żyli mieli nadzieję, może się oszukiwali, ale nigdy nie wiedzieli czy wszystko jest stracone.
Metzli napisał/a:
Jak na tamte warunki, znalezienie się w takiej grupie osób było znacznym poprawieniem sytuacji. Lepsze to niż życie w pojedynkę, na które się zanosiło po śmierci ojca.

I o to chodzi. Oczywiście, że dobry ludzi było mało, ale byli. Życie w grupie byłoby łatwiejsze niż walczenie w pojedynkę, bo syn był za mały aby aż na tyle pomagać i ojciec musiał działać za dwie osoby.
Toudisław - 2009-10-08, 01:35
:
Jak na razie za mną tylko "Droga" Byłem tą książką oczarowany i wstrząśnięty jednocześnie. Oczarowany głównie językiem. Autor przywiązuje wręcz czytelnika do swojego stylu. Nieco dziwnego zmieniającego się w raz z potrzebą chwili. Wstrząsa za to obraz jaki kreuje McCarthy. Całkowite zniszczenie i brak jakiejkolwiek nadziei na przetrwanie czy dotarcie do bezpiecznego miejsca. Tutaj nie będzie kresu wędrówki a niezniszczonym terenie. Koniec jest nieodwołany, pewny.

Bohater razem z synem przemierza zrujnowane USA właściwie niewiadomo dlaczego i w jakim celu. Nie poddaje się jednak i robi wszytko by on i syn przetrwali jak najdłużej. To chyba główny temat tej książki. Czy warto dalej ciągnąć coś co przestaje być normalnym życiem a staje się wegetacją lub zwirzęcą walką o kilka dni istnienia ? Ile można poświęcić z tego kim byliśmy i jak daleko można się posunąć by dalej nazywać się człowiekiem.
To też książka o niesamowitej miłości ojca do syna.

Jak dla mnie rewelacja
You Know My Name - 2010-02-15, 11:27
:
Skończyłem Drogę. I jakby to napisać, hmm, zawiodłem się. Nie da się ukryć, że McCarthy to mistrz formy, ale treść ... Zastanawia mnie szum wokół książki, czy jest tak, że od czasu do czasu ładnie opakowany banał staje się hitem?
ASX76 - 2010-02-15, 11:56
:
Mag_Droon napisał/a:
Skończyłem Drogę. I jakby to napisać, hmm, zawiodłem się. Nie da się ukryć, że McCarthy to mistrz formy, ale treść ... Zastanawia mnie szum wokół książki, czy jest tak, że od czasu do czasu ładnie opakowany banał staje się hitem?


McCarthy mistrzem formy? :badgrin: Prędzej telegraficzności. :P

Jak ciągle uczy historia, banał nawet nie musi być ładnie opakowany, aby stać się hitem. :-P

Mnie ta kniga również średnio przypadła do gustu. Już ciekawsza jest "To nie jest kraj dla starych ludzi" (oczywiście jej ekranizacja lepsza od literackiego pierwowzoru).
You Know My Name - 2010-02-15, 12:25
:
Wiesz ASX, ten styl bardzo pasuje do sytuacji. Zlewające się dni wypełnione ucieczką przed zimnem, niekończącym się marszem i szukaniem resztek żarcia. O czym tu dyskutować. Z dialogów wynika, że bohaterowie wszystko już sobie powiedzieli a odzywają się do siebie by nie popaść w paranoję.
Zauważ, że opisy ´nowych´ miejsc są dosyć szczegółowe. Co miał autor opisywać, w co trzecim zdaniu szarość końca cywilizacji? Pył, popiół. Przecież dla bohaterów to nie było nic nowego. Mieli opisywać sobie co widzą? Oszczędzali oddech i wszystko skupiali na jednym, aby przeżyć. Stąd i IMO niesamowita harmonia stylu z opisywanym światem i historią.
ASX76 - 2010-02-15, 12:32
:
Mag_Droon napisał/a:
Wiesz ASX, ten styl bardzo pasuje do sytuacji. Zlewające się dni wypełnione ucieczką przed zimnem, niekończącym się marszem i szukaniem resztek żarcia. O czym tu dyskutować.


Panie, mnie się rozchodzi o to, że chyba wszystkie książki tego autora są napisane w takim stylu...
You Know My Name - 2010-02-15, 12:42
:
Zobaczymy. Może opowiada tak, aby styl ten pasował?
Kolejna książka McCarty´ego będzie przeczytana chyba jakoś za 4-5 miesięcy.
ASX76 - 2010-02-15, 12:52
:
Mag_Droon napisał/a:
Zobaczymy. Może opowiada tak, aby styl ten pasował?


Miałem w rękach kilka książek Cormaca i wszystkie były napisane w takim stylu. Ten typ tak ma. :-P
radosiewka - 2010-02-15, 12:54
:
Niedawno przeczytałam "Drogę" i książka przypadła mi do gustu - fakt, zdania bardzo krótkie, zwięzłe ale to nadaje tej książce stylu;) Opisy podróży przez zniszczone ziemie ameryki są wciągające, do gustu przypadły mi zwłaszcza

Spoiler z Drogi
moment odnalezienia schronu oraz znalezienie wywróconego jachtu.

Koniec

Szkoda że film na podstawie książki trafi u nas od razu na dvd - dystrybutor wycofał się z zamiaru wyświetlania go w kinach...
Carmilla - 2010-02-17, 00:41
:
ASX76 napisał/a:
Miałem w rękach kilka książek Cormaca i wszystkie były napisane w takim stylu. Ten typ tak ma.

Ja tam widzę różnice między Dzieckiem bożym a Drogą. W tym pierwszym to tak (nie)fajnie kontrastują obrzydliwe opisy dokonań tytułowego dziecięcia z pięknymi, poetyckimi opisami przyrody. Droga jest bardziej ascetyczna. Kraj nie dla starych ludzi to jednak nieco bardziej Drogę przypomina.
W każdym razie o ile przekonały mnie: Droga i To nie jest kraj dla starych ludzi, tak Dziecię boże już jakby niekoniecznie. Jakoś tak nie kupiłam tego bohatera.
I absolutnie i wcale nie zgadzam się z określeniem Drogi jako banału. Jak dla mnie to jedna z lepszych książek, jakie ostatnimi czasy przeczytałam
ASX76 - 2010-02-17, 00:59
:
Carmilla napisał/a:

Ja tam widzę różnice między Dzieckiem bożym a Drogą. W tym pierwszym to tak (nie)fajnie kontrastują obrzydliwe opisy dokonań tytułowego dziecięcia z pięknymi, poetyckimi opisami przyrody. Droga jest bardziej ascetyczna. Kraj nie dla starych ludzi to jednak nieco bardziej Drogę przypomina.


McCarthy napisał "Child of God" wiele lat wcześniej... Natomiast "No Country for Old Men" i "The Road" dzieli różnica roku. Ponadto należy wziąć pod uwagę inną tematykę.
Piękne i poetyckie opisy przyrody u tego autora? :shock: A co napiszesz o opisach Natury w "Nad Niemnem" E. Orzeszkowej? :-P
Carmilla - 2010-02-20, 00:21
:
ASX76 napisał/a:
A co napiszesz o opisach Natury w "Nad Niemnem" E. Orzeszkowej? :-P

a to, to już wolę zmilczeć. Opisy przyrody w "Nad Niemnem" to najlepiej na filmie wychodziły :mrgreen: . W ogóle bym nie wpadła na to, żeby porównywać pod tym (jak i pod dowolnym innym) względem Cormaca do Elizy.
Fidel-F2 - 2010-02-20, 05:40
:
ASX76 napisał/a:
A co napiszesz o opisach Natury w "Nad Niemnem" E. Orzeszkowej?
jak dal mnie świetne i książka świetnie npisana, łyknŁem z dużą przyjemnością
Tixon - 2011-03-05, 13:48
:
Droga, jak dla mnie, to przykład, że do ludzkich emocji dotrzeć można w sposób prosty, wręcz banalny. Pomysł to nic nowego, z tym, że mam tu pytanie - czy koniecznie to musi być coś odmiennego? McCarthy stawia tu na prostotę (także w warstwie językowej), co niejako potęguje efekt szarości i pustoty świata.
Tomasz - 2011-03-05, 21:27
:
Tixon napisał/a:
McCarthy stawia tu na prostotę (także w warstwie językowej), co niejako potęguje efekt szarości i pustoty świata.

W warstwie językowej to minimalizm a nie prostota.
marjarkasz - 2011-03-06, 19:37
:
Cytat:
W warstwie językowej to minimalizm a nie prostota.


Nie wiem co lepsze :-/ . "Droga" jest po prostu nijaka. Wizja postapokaliptyczna bywała dużo lepiej i ciekawiej przedstawiona. Także przy użyciu minimalnych środków przekazu - vide "Gdzie dawniej Śpiewał Ptak " Kate Wilhelm.
Misiel - 2012-09-17, 00:17
:
Dolaczam do grona nieprzekonanych rzekoma wybitnoscia Drogi. Po pierwsze - monotonia. Ida, popiol, dobrze, glod, jedzenie, ida, no dobrze tatusiu, popiol, glod, jedzenie. Ale ok, to jest oczywiscie zrozumiale w realiach swiata wykreowanego przez autora i byloby do wybaczenia, no bo te "wielkie emocje". Tylko gdzie te emocje? Mnie poruszylo jedynie wspomnienie ostatniej rozmowy mezczyzny z zona.

Mimo wszystko im dalej w las, tym wiecej grzybow i ostatecznie ksiazke zamknalem z zalem, wiec dam jeszcze szanse Cormacowi. Przymierzam sie do Raczych koni.
Fidel-F2 - 2012-09-17, 07:19
:
Misiel, znaczy nie ogarnąłeś wyższego poziomu. Masz dzieci?
Tomasz - 2012-09-17, 08:31
:
Fidel-F2 napisał/a:
Masz dzieci?

Zaczynam podejrzewać, że to chyba warunek konieczny. Mnie "Droga" powaliła i przemieliła, a znam paru nie dzieciatych, którzy nie rozumieją o co chodzi z tą książką.
Natomiast o dziwo jeszcze bardziej podobają mi się jego wcześniejsze rzeczy.
Za mną na razie "Dziecię boże", "Strażnik sadu" i "W ciemności"
Cóż, do tego, żeby zachwycać się tym autorem potrzebna jest akceptacja jego bardzo specyficznego, minimalistycznego stylu. Dla mnie akurat u niego to zaleta.
Młodzik - 2012-09-17, 08:49
:
Hmm... czyli ja pewnie nigdy nie docenię geniuszu "Drogi", bo dziecka raczej nie spłodzę. Powieść przeczytałem dwa razy, rozumiem jej geniusz i skąd się biorą zachwyty, ale ja jestem jakby obok tego wszystkiego, mnie też emocjonalnie nie ruszyła (choć się starałem).
Misiel - 2012-09-17, 08:51
:
Fidel-F2 napisał/a:
Misiel, znaczy nie ogarnąłeś wyższego poziomu. Masz dzieci?


Mozliwe, nie mam dzieci i podczas czytania sam myslalem o tym, ze moze to miec pewien wplyw na wrazenia. Dlatego tez sprobuje jego prozy raz jeszcze.
MrSpellu - 2012-09-17, 09:06
:
Misiel napisał/a:
Dlatego tez sprobuje jego prozy raz jeszcze

No to do boju. Ktoś musi zapieprzać na nasze emerytury --_-
Jander - 2012-09-17, 09:17
:
Tomasz napisał/a:
Fidel-F2 napisał/a:
Masz dzieci?

Zaczynam podejrzewać, że to chyba warunek konieczny.

Ja nie mam zamiaru mieć, ale książką zdecydowanie się przejąłem i oceniam ją bardzo wysoko. Może po prostu mam jakąś wyższą empatię. :mrgreen:
Luinloth - 2012-09-17, 10:54
:
Tomasz napisał/a:

Fidel-F2 napisał/a:
Masz dzieci?

Zaczynam podejrzewać, że to chyba warunek konieczny.
Nieprawda, ja nie mam i nie planuję, a książka mnie pozamiatała.
MORT - 2012-09-17, 12:00
:
Mną także [- bezdzietny].
MrSpellu - 2012-09-17, 12:08
:
Na filmie przysypiałem. Jaka będzie szansa, że przy książce też będę kimał?
Jander - 2012-09-17, 12:27
:
To zależy czy umiesz czytać.
MrSpellu - 2012-09-17, 12:32
:
A, to nie dla mnie.
Tomasz - 2012-09-17, 18:59
:
Spróbuj, szkoda że w ogóle film obejrzałeś. Nijak taka literatura nie jest w taki sposób do przełożenia na język kina.
A tak w ogóle to łykniesz "Drogę" w jeden wieczór. Potem przez pięć wieczorów powinieneś się otrzepywać z pyłu.
adamo0 - 2012-09-17, 19:13
:
A tam Droga. Krwawy Południk to jest to :mrgreen:
Stary Ork - 2012-09-18, 18:06
:
Pewnie, że to jest to, ale jednak Droga ma wymowę dużo bardziej uniwersalną. Nie dziwię się, że Południk w USA cieszy się zaslużonym mirem, ale Droga poruszyła mnie dużo bardziej. Obie rzeczy stanowczo Ork poleca. Waaaaaaaaaaaaaaaagh //orc
jewgienij - 2015-04-15, 16:47
:
Misiel napisał/a:
Dolaczam do grona nieprzekonanych rzekoma wybitnoscia Drogi. Po pierwsze - monotonia. Ida, popiol, dobrze, glod, jedzenie, ida, no dobrze tatusiu, popiol, glod, jedzenie.


To najlepsze przedstawienie tej książki, jakie czytałem. :-)

Według mnie to jest manieryczna, sentymentalna, cienka jak zupka błyskawiczna opowiastka, która udaje alegorię albo cuś o wiele większego, bo każdy sobie myśli, że za takim oszczędnym stylem i nadętą powagą czai się nie wiadomo jaka głębia. Bo autor mówi z poważną miną, oszczędza słowa, nie mami przymiotnikami - znaczy przekazuje jakąś wielką prawdę.

Apokalipsa, ojciec i syn, ciężki kaliber już na starcie. Walka o syna, jak w Królu Olch przynajmniej.

A co mamy w rzeczywistości? Myśl, że należy ocalić życie syna oraz dobro? Myśl hollywoodzka, pewnie dlatego to sfilmowali. Szantaż emocjonalny, jak z tymi sugestiami, że trzeba być ojcem, aby docenić itp. W byle reportażu wojennym możemy odnaleźć takie rewelacje, ale nie tak nachalnie i patetycznie podane.

Jeśli nie myśl, to może artystyczna forma? Ale ta też problematyczna. Co kto lubi, oczywiście, ale taka prostota stylu nie jest sama w sobie zaletą, to nie Różewicz. Stylistycznie to z reguły zdania oznajmujące, OK, nie mam nic przeciwko takim, ale raportowanie z nabożną powagą, że otworzyli konserwę i podgrzali ją sobie na ogniu, a potem wyrzucili puszkę w krzaki - może takie wersety otwierają na wyższą rzeczywistość, ale ja tego nie czuję. Po prostu są głodni i jedzą. I co z tego? Czemu to tak nudno celebrować? To jakaś metafora świętej komunii?

I dlaczego uważam to za manieryzm? Bo pozbawienie sytuacji wszelkiej realności ( nie wiemy, co się stało, na czym polega apokalipsa) w łatwy sposób, pozbawia autora kłopotów technicznych, a jednocześnie stawia go wyżej od zwykłych gości SF, bo sugeruje uniwersalny, alegoryczny charakter. Ale co w zamian? Jakie głębsze myśli stąd wynikają, niż gdyby to była opisana realistycznie apokalipsa?



Są jeszcze sentymentalne dialogi, czy nas zabiją, tatusiu, plus kilka akapitów naprawdę kiepskiej poezji.
Szybko się to czyta, bo krótkie zdania, dialogi oraz objętość mikra. Ale to, moim zdaniem, najsłabsza z powieści CM. Lepiej się czuje w realiach amerykańskiej prowincji.
Plejbek - 2016-03-30, 14:47
:
Strażnik Sadu

Nie powiem, łatwo się tego nie czyta. Trzecia książka McCarthy'ego (po Drodze i Dziecięciu Bożym), którą przeczytałem i już planuję kolejne. Rozbuchane i barokowe części opisowe (przede wszystkim przyrody) zestawione z bardzo surową i minimalistyczną budową postaci i warstwą dialogową. Świat urasta u McCarthy'ego do rangi jakiegoś dodatkowego bohatera, bezrozumnej ale bezwzględnie konsekwentnej siły. A ludzie to tylko nie wyróżniający się element przyrody, żyjący w złudzeniu własnej odrębności a tak naprawdę działający tak samo instynktownie i atawistycznie jak cała reszta świata.

A napisane jest wymagająco, nie należy tego czytać w pośpiechu. Ja miałem z tym problem i teraz nie wiem czy niektóre rzeczy które mi umknęły (bo umknęły - już to wiem) to wina mojego sposobu czytania tej książki czy może autor tak mocno pojechał w swoim tętniącym, strojnym sposobie na prowadzenie fabuły, że sam się w niej nieco pogubił. Pewnie to pierwsze, zatem W Ciemność przeczytam kiedyś tam gdy będę miał ku temu warunki.

Bo ja w całości u autora ten styl akceptuję. Pogłębia on tylko wrażenie małości człowieka w stosunku do reszty świata - ktoś pisze podobnie?
Plejbek - 2016-04-15, 08:48
:
W Ciemność

Opowieść o podróży "przed się", ciągle do przodu w nadziei, że zostawimy za sobą okrutny i obojętny na nasze cierpienia świat. Opowieść o potwornych wyrzutach sumienia, które nie są obce zarówno prostaczkom jak i inteligentom. Opowieść o człowieku jako elemencie darwinowskiej wersji struktury społecznej, gdzie przemoc i okrucieństwo nie tyle wstrząsa co magnetyzuje. Opowieść, która zdradza nazwisko autora po pierwszym dłuższym akapicie. Nie do podrobienia.
Fidel-F2 - 2016-04-15, 09:06
:
Znaczy zachęcasz
Plejbek - 2016-04-15, 09:11
:
Zdecydowanie. Tutaj idę o zakład, że nie rozjedziemy się w ocenie.
KS - 2023-12-15, 13:28
:
Odkurzam temat, bo dzieje się.

Krwawy południk oraz Rącze konie.

Znałem dwie, być może najlepsze, powieści autora: Droga i To nie jest kraj dla starych ludzi, czytane w tej właśnie kolejności. Obie powstały już w obecnym stuleciu. Teraz cofam się dalej. Z wydawniczego wysypu, który nastąpił po śmierci pisarza wybrałem dużo wcześniejsze, XX-wieczne dokonania. Co je łączy? Na pewno dwa z garstki najbardziej popularnych motywów amerykańskiej literatury: motyw drogi i motyw dorastania.

Kolejną, może najważniejszą, wspólną cechą tych powieści jest scena – tzw. Dziki Zachód, a precyzyjniej ujmując, Pogranicze. Mowa o pograniczu USA i Meksyku – krainie autorowi znanej, w której kilkadziesiąt lat spędził, do której prawdopodobnie się przywiązał, bo ostatecznie w niej postanowił dokonać żywota w czerwcu tego roku.
Mimo tej więzi, opisuje ją bez prób koloryzowania, z rzetelnością bezstronnego obserwatora. Okrutną z naszego czytelniczego punktu widzenia, bo to ziemia wybitnie nieurodziwa, w rankingu najbrzydszych miejsc na na planecie mieści się w czołówce. Jeżeli urodzajna jest w cokolwiek, to w dramaty. Nie wiem, na ile w tym było twórczego wyrachowania, prawdą jednak jest, że dla pisarza to wybór stwarzający spore możliwości. Bo surowa ziemia, o czasach nie wspominając, rzeźbi szczególne charaktery i wyraziście dywersyfikuje postawy. Coś o tym wiedzą w Hollywood.

W anturażu Pogranicza mieści się także jego brutalna historia i nacje ją tworzące. Pogranicze jako wielki mem – tak rozumiane jest ono bohaterem prozy pisarza z Nowego Meksyku. Mocniej uderza to w Krwawym południku. Autor podkreśla ten zamysł, nie nadając imienia i nazwiska głównej postaci, której narrator prawie nie spuszcza z oka. Od początku do końca to tylko „dzieciak”. I nie, nie. Nie żaden legendarny Billy the Kid, czy coś w tym guście. Po prostu nastolatek wrzucony w przyspieszony kurs dojrzewania (czytaj: tropienia i zabijania w proporcji 20/80).

Czytając odnosimy wrażenie, że autor skupił się na relacjonowaniu wydarzeń, sprawozdawczej dokładności podporządkowując narrację pozbawioną emocji (co nie znaczy, że nie przeżywa ich czytelnik). Fakty, konkrety, liczby, ba, nawet daty. Tylu zabitych w boju, tylu zamęczonych na śmierć, oskalpowanych, zgwałconych (także po śmierci), tudzież poćwiartowanych. Skrupulatność godna księgowego. W tym szaleństwie jest metoda. Miejscami przypomina to kronikę, a linearna konstrukcja potęguje to wrażenie. Zastanawiałem się nawet, czy McCarthy nie relacjonuje skatalogowanych gdzieś wydarzeń, co w Stanach jest częstą manierą „produkowania” literatury. Nie znam wszak na tyle dokładnie historii Pogranicza, by takie podejrzenie zweryfikować. Książka opisuje rajd najemników po południowych stanach oraz ziemiach Meksyku w latach 40. XIX wieku, czasach sprzed wojny secesyjnej, gdy Projekt Ameryka był jeszcze we wczesnym stadium budowy. I robi to w sposób, który nie pozostawiając złudzeń, każe raz na zawsze zapomnieć o „szlachetnych czerwonoskórych i romantycznych rewolwerowcach”.

Do niedawna uważałem Małego wielkiego człowieka Thomasa Bergera za instruktażowy przykład demitologizacji Wild Westu. Po erupcji bezmyślnej przemocy w Krwawym południku tamta historia jawi mi się teraz niczym łagodna poświata księżyca. Zresztą, możemy czytać powieść McCarthy’ego, ponieważ wydano ją w latach 80. Jest już cząstką historii literatury, zatem „wolno jej więcej”. Dziś śmiałek, który złożyłby taki tekst u amerykańskiego wydawcy, być może zostałby skazany na ostracyzm. A gdyby autor opublikował ją mimo wszystko, zaszczuto by go hejtem i pozwami sądowymi.

Mógłby ktoś zarzucić pisarzowi, uznawanemu za następcę Faulknera, że zbytnio epatuje okrucieństwem, do obrzydliwości posuniętym naturalizmem. Ale znając wspomiane na początku jego dzieła, czytam kolejne w przekonaniu, że nie robi tego dla poklasku. Bezkompromisowość jest cechą, która z pewnością łączy go z autorem Gron gniewu. Ukazuje nam prawdę o tej krainie i o tych czasach, tak jak ją widzi. A prawda, czy ktoś ją polubi czy nie, jest taka, że wszystkie te zbrodnie, barbarzyństwa, wynaturzenia (po równi Indian i białych) były tam tak naturalną koleją rzeczy, jak czynności fizjologiczne.

Zatem miłośnikom romantycznych wizji światów autochtonów, fanom ambientu a la Tańczący z wilkami, lektury tej książki zdecydowanie nie polecam. To nie jest danie dla delikatnych podniebień. Przyznam, że sam momentami zmagałem się z obcesową, nagą szczerością autora, w której nie ma żadnego marginesu na optymizm.

Śledząc opowiadaną historię spotykamy całą galerię postaci. Pomijając opis zewnętrzny, poznajemy je po tym, co robią (po owocach ich poznacie), rzadziej, co mówią, bo książka nie obfituje w dialogi. Nie wiemy, co im w głowach siedzi, bo przyjęta przez autora konwencja za rzadko pozwala nam tam zajrzeć. To celowy zabieg – autor szanuje inteligencję czytelnika, a ten ma sobie wyrobić osąd na podstawie tego, co rejestruje.

Urozmaiceniem, wręcz kontrapunktem w hiperrealistycznej narracji jest postać Sędziego. Od początku wydaje się celowo przerysowana, a z czasem nabiera cech magicznych, rośnie też jej znaczenie. Za mało znam jednak amerykańskie realia i życiorysy, by w pełni odszyfrować symbolikę tej postaci. Jeśli jednak zwiedzeni nickiem pomyśleliście sobie, że oto światełko w tunelu, promyczek nadziei, który ukazuje nam twórca, to z przykrością muszę zdmuchnąć pianę z tego piwa. To skurwysyn, jak cała reszta, a nawet gorszy, bo wykształcony. Jeśli więc lubicie książki o skurwysynach, Krwawy południk jest dla Was.

Rącze konie łączy z poprzedniczką miejsce akcji. Sceną jest znów Pogranicze, choć już nie takie samo, bo czas akcji to wczesne lata 40. XX wieku.
Komuś, kto zasmakował jeździectwa, miał kontakt z końmi, ta powieść musi się spodobać, nie ma bata. W Krwawym południku bohaterowie na ogół poruszają się konno, ale tam koń to koń, bardziej środek transportu niż towarzysz. Nie tutaj. Okazuje się, że McCarthy o koniach potrafi opowiadać tak, jakby urodził się w siodle. I w tej historii konie mają totemiczne znaczenie, od początku wszystko się wokół nich kręci. Symbolizują raj utracony, mit Pogranicza. A mity już tak mają, że z czasem ładnieją. Toteż i wspomnienie najazdów Komanczów, które szesnastolatek zna z rodzinnych przekazów nabiera posmaku: „to były czasy”.

Nadciąga Mordor – świat kolei i samochodów. Rancza upadają. Triumf szybów naftowych, hałaśliwych fabryk i szos pełnych ciężarówek – dla chłopaka wychowanego na ranczo to gorsze niż Komancze.
Młodzi chłopcy uciekają konno z domów, w których nie czeka ich nic, czego prawdziwie pragną. Zapuszczają się w Pogranicze, w pogoni za mitem, archetypem kowboja pod błękitnym niebem, za nie w pełni wyklutymi, uzmysłowionymi tęsknotami i marzeniami. Młodzieńcze przyjaźnie wystawione na próbę, pierwsza krew, pierwsza miłość, pierwsze konflikty z prawem, brutalne zderzenie z niesprawiedliwością tego świata. Hartowanie charakteru step by step.

Co do dwóch rzeczy zgadzali się w zupełności i nigdy ich nie kwestionowali: Bóg stworzył konie, by pracowały przy bydle, a bydło jest jedynym majątkiem, jaki przystoi mężczyźnie. Ten cytat mógłby posłużyć za motto tej książki.

Ale to powieść nie tylko o kowbojach i koniach. Bardziej wyraziście niż w tamtej opisanej wyżej zaakcentowany jest motyw dorastania. Oczywiście pożeniony z amerykańską obsesją drogi, jak przystało na twórcę, którego najbardziej znany tytuł mówi sam za siebie. Jednak o ile w Krwawym południku bohater jest bierny, niesiony przez sploty wydarzeń trzyma się kompanii, dzieląc z nią dole i niedole, o tyle John Grady, bohater Rączych koni, kształtuje własny los, dokonując wyborów i ponosząc ich konsekwencje.

Okrucieństwa, drastycznych scen jest tu zdecydowanie mniej, co nie znaczy mało. Ot, tyle, ile trzeba, na użytek fabuły. Fabuła jest ważna, tym razem nadrzędna w stosunku do historycznego wizerunku Pogranicza. Z tego powodu też powieść jest inaczej napisana. Narracja to już nie oschły komentarz. Znajdujemy szerszy wachlarz uczuć, nastrojów, gama tonów jest bogatsza. Autorowi zdarza się nawet wpadać w klimaty niemalże bukolikowe, zwłaszcza gdy opowiada o koniach.

Zdecydowanie więcej mamy dialogów, miejscami smakowitych, zdradzających kunszt pisarza. Choć do maniery Maestro Cormaca, co już chyba wie każdy, trzeba przywyknąć. O jego awersji do znaków interpunkcyjnych krążą legendy. Skutkuje ona brakiem edycji dialogów. Gdyby jednak ktoś nie czytał - są wprasowane w ciąg narracji, zmuszając czytelnika do pewnej gimnastyki umysłowej. Większą trudność sprawiają dialogi w języku hiszpańskim (te przynajmniej od razu widać) w miarę posuwania się akcji coraz częstsze. Pomysł był taki, by zyskując na imersji zostawić je w oryginale, bez odnośników i tłumaczeń na dole strony. W Stanach no problemo - bodaj połowa populacji miała owocny kontakt z językiem Cervantesa i Fidela Castro. U nas cieniej, mimo to nasz wydawca podtrzymał pierwotny zamiar twórcy. Nie próbowałem się wyłamać i psuć sobie lektury sięganiem po słownik. Liczyłem na kontekstowe i intuicyjne zrozumienie sensu rozmów i jakoś to szło. Nie czułem się komfortowo, lecz i nie miałem uczucia, że coś istotnego przegapiam, że umyka mi sedno sprawy.

Nie dziwię się, że ta książka przyjęta była w Stanach o niebo lepiej – mowa o czytelnikach, nie krytykach. Jest bardziej przyjazna w czytaniu, mimo wspomnianych przeszkód. Nie tak ponura. Łykamy tę narrację, nie drapie w gardle, nie staje w przełyku. Sprawnie napisana rzecz. Ale nie wybitna. Nie jest to proza, która mną wstrząsnęła, poruszyła struny, na których zagrała Droga.
Trochę mi też zabrakło mocniej zaakcentowanej kropki nad i. Zakończenie niespodziewanie wywołało z mej pamięci Krzyżowców Zofii Kossak. Polski rycerz, po latach spędzonych na wyprawach krzyżowych, w trakcie których widział rzeczy, o których filozofom się nie śniło, poznał egzotyczne narody, cywilizacje i języki, wraca na przaśną słowiańską wieś, gdzie wydarzeniem jest ocielenie się krowy. Nie tak to wygląda dosłownie, ale chodzi o wrażenie. Cóż, sprawa jest, jak mawiają, rozwojowa.

Przede mną kontynuacja Rączych koni, dwa kolejne tomy Trylogii Pogranicza: Przeprawa oraz Sodoma i Gomora. Czuję jednak pewien przesyt końską tematyką i zrobię sobie dłuższą przerwę. Może wcześniej przerzucę się na inne wydawnicze świeżynki Mistrza Cormaca. Kusi mnie współczesna dylogia Pasażer i Stella Maris. Jakąż radosną wiadomością dla wydawcy musi być ta o śmierci autora.

P.S. Edytorsko obie, i zresztą cała nowa WLowska seria McCarthy’ego, to wzorzec metra. Poręczny format i znośna waga, szlachetna okładka, a przede wszystkim przyjazna dla oka edycja tekstu, ładnie rozplanowanego, należycie prześwietlonego. Ciacho. Jeśli szukacie prezentu to śmiało.