Zaginiona Biblioteka

Hyde Park - Nasza szkoła, nasze studia.

Metzli - 2007-10-28, 20:46
: Temat postu: Nasza szkoła, nasze studia.
Wiadomo, temat rzeka. Czy lubimy naszą szkołą czy raczej jej nienawidzimy, czy nas rozwija czy wręcz przeciwnie, na jakiej zasadzie ją wybraliśmy, no i obgadywanie prowadzących :P

Ja swojego liceum nie wspominam jakoś szczególnie, po prostu zwykła szkoła, która nie odznaczała się niczym szczególnym. Wyjątkiem były tutaj lekcje japońskiego, oczywiście nieobowiązkowe, na które można było chodzić. Zresztą, w liceum uczy się masy rzeczy, których niekoniecznie chcemy się uczyć - w moim przypadku jest to fizyka czy chemia i dopiero na studiach jest możliwe pewne ukierunkowanie i wybranie takich studiów jakie sprawiają nam jakąś tam satysfakcję. Co nie znaczy, że na studiach nie ma jakiś porąbanych przedmiotów, które istnieją tylko po to żeby zapchać program :P

Ja lubię swoje studia, chociaż często na nie narzekam :P Mogę powiedzieć górnolotnie, że poszerzają moje horyzonty o.o A prowadzący są różni, niektórzy są dziiiiwni O.o Tak jak np. dzisiaj koleś z takiego przedmiotu jak organizacja i zarządzanie. Przez większość czasu tych zajęć czułam się jak na jakimś kursie marketingowym, gdzie lecę teksty w stylu: "możesz wszystko jeśli tylko chcesz", "jeśli myślisz, że potrafisz to masz rację" i różne podobne tego typu. Facet też sypał różnymi dziwnymi tekstami. Jak np., że ten przedmiot nas zmieni i musimy być tego świadomi, a jak nie chcemy się zmienić to najlepiej od razu zrezygnować ze studiów... i jak będziemy mieć pierwszy milion to mamy do niego zadzwonić i podziękować, bo to na pewno stanie się dzięki jego zajęciom :P

A jak jest u was? :mrgreen:
Olisiątko - 2007-10-28, 21:28
:
Metzli napisał/a:
Przez większość czasu tych zajęć czułam się jak na jakimś kursie marketingowym, gdzie lecę teksty w stylu: "możesz wszystko jeśli tylko chcesz", "jeśli myślisz, że potrafisz to masz rację" i różne podobne tego typu. Facet też sypał różnymi dziwnymi tekstami. Jak np., że ten przedmiot nas zmieni i musimy być tego świadomi, a jak nie chcemy się zmienić to najlepiej od razu zrezygnować ze studiów... i jak będziemy mieć pierwszy milion to mamy do niego zadzwonić i podziękować, bo to na pewno stanie się dzięki jego zajęciom :P


Gość należy do jakiejś sekty czy co? :mrgreen:
Z perspektywy czasu moje LO wspominam naprawdę dobrze. Większość psorów naprawdę chciała dobrze, no i LO jakoś tam wali w łeb tych którzy się nie przyzwyczaili do życia :P Ale fakt faktem, zbytni nawał niepotrzebnej wiedzy (na co mi do cholery chemia poza alkoholem i biologia poza antykoncepcją?!) ale tez i sporo potrzebnej (w LO się zaczęło pić dopiero, wiem, kajam się za apóźny start, nadrabiam :P ).

Kocham moja uczelnię! Dosłownie! Zwłaszcza Mariolkę (automat do kawy tak ochrzciłem)! Naprawdę, może i ludzie trafiają na chorych, powalonych psorów nieumiejących uczyć i bez uczuć. Ale ja trafiłem na naprawdę dobrą uczelnię z porządnymi psorami (z dyrem ostatnio się nawaliliśmy xDDDD) którzy przykładają się do zawodu i nie traktują nas przedmiotowo. Wpływ ma na to liczebność grup (15 osób) jak i to, że opinia studentów ma znaczenie (w zeszłym roku tak pozbyliśmy się debila z francuskiego). Naprawdę, jeśli możecie wybierać to polecam małe szkoły, kolegia itp niż jakieś kolosalne uczelnie.
Tyraela - 2007-10-28, 21:43
:
O gimnazjum nie powiem ani słowa, bo szkoda klawiatury. Chodzę, bo muszę, jak do wc ;P

Obecnie chodzę do tej samej szkoły, co Ari - LO5 w Szczecinie, profil humanistyczny. I wcale nie czuję się jak w humanie, prócz tego, że wszyscy traktują nas jak debili ;P mamy jednak ciekawych nauczycieli - polonistka, która gada do siebie i wchodzi do klasy z okrzykiem "SILENCE! I'LL KILL YOU!", wielką nauczycielkę łaciny, której mimika, gesty po prostu powalają ("Ty! żujesz gumę!" -"nie" -"jesz coś!" -"nie!" <tu pełnym rykiem, a kobieta naprawdę ma siłę głosu> "PORUSZASZ ŻUCHWĄ! PROSZĘ NIE PORUSZAĆ ŻUCHWĄ NA LEKCJACH JĘZYKA ŁACIŃSKIEGO!") xDDD Ari może coś powiedzieć na ten temat, kiedy ona ma polski w sali obok, słyszy, jak ta kobieta drze na nas mordę xD mamy jeszcze zboczonego historyka (który uparcie mi wmawia, że głębokość jest istotniejsza od długości) itp... xD jestem tu od niedawna, ale jest pozytywnie, pomijając ilość godzin i frustrację, w jaką mnie wprawia nauka.
Tigana - 2007-10-28, 23:43
:
Tak czytam i czytam i aż się lezka w oku kręci. Niestety - "ale to już było". Teraz stoją po drugiej stronie prawa i porządku :mrgreen: Powiem tak - nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo punkt widzenia zależy od tego, z której strony biurka się jest. Fakt faktem to my: mówimy nieraz głupoty, popełniamy błędy, piszemy dziwne uwagi (ale nieraz zachowania uczniów po ludzku opisać się nie da). Pamiętajcie jednak, ze cokolwiek robimy jest to z myśla o was i o waszym dobru. Nawet jeśli inaczej to teraz postrzegacie. mam nadzieję, zę z akilka lat to docenicie.
Sam wspominam moich nauczycieli miło. Gdyby nie pewien historyk pewnie nie byłbym tym kim jestem - a to dużo. Oczywiście, że o wielu "gogach" nie mam najlepszego zdania, ale jak stawiam sie na ich miejscu to zmieniam zdanie - starali sie (jak ja teraz0 i po prostu nie zwsze im to wychodziło (jak mi dzisiaj) C'est la vieux.
MadMill - 2007-10-29, 23:08
:
Nudy i nerwy na każdym kroku... dlaczego? Bo takie jest założenie studenta. ;P Narzekam i mam podstawy, a najważniejszą podstawą do narzekania jest to, ze narzeka się dla zasady. ;) W tym semestrze mam dużo wykładów mało ćwiczeń więc straszne nudy na uczelniach. No niekiedy aż się nie chce wstać z łóżka i słuchać tych... znaczy wykładowców. No nic co samych studiów... no niby kierunek mi odpowiada, niby mnie ciekawi, ale jak pomyślę, że to dopiero połowa to czuję się staro... tak marudzę znowu. xD
BG - 2007-11-03, 11:35
:
Swoje liceum i klasę lubiłem, mimo że byłem w klasie ogólnej, zamiast w humanistycznej, jak chciałem. Główną wdą było zawsze to, że była w niej matematyka i chemia - dwa znienawidzone przeze mnie przedmioty.

Swoje studia lubię, chociaż, tak jak Metz, często na nie narzekam. Przede wszystkim dlatego, że dwa razy w tygodniu (w zeszłym roku było raz) muszę wstawać o 5:30 rano, czego nienawidzę. A także dlatego, że np. teraz mam informatykę historyczną, a informatyki nigdy nie lubiłem, a w zeszłym roku miałem takie nielubiane zajęcia, jak wstęp do badań historycznych, nauki pomocnicze historii czy szkolenie informatyczne. Nie lubię konwersatoriów, zawsze trzeba samemu wszystkiego się dowiadywać, zamiast czerpać wiedzę od prowadzącego. I samemu przygotowywać prace. Wyjątkiem był tu konwers z dziejów Rosji Sowieckiej, gdzie zawsze miałem dużo do powiedzenia, nawet bez czytania zadanych lektur ;) . Nie lubię języka angielskiego, który mam od niedawna. Lubię natomiast samą treść informacji, jakich dowiaduję się na wykładach. Lubię również język rosyjski.
Terrapodian - 2007-11-03, 13:06
:
Ja chodzę do rzeszowskiego liceum numer jeden. Niezwykle wysoki poziom nauczania, ale co przyjąłem z ulgą, nie ma zbyt wielu kujonów, a wręcz poznałem kilku nowych znajomych. Ogólnie jest bardzo miło, jeśli się nie przejmuje ocenami. Gdybym miał w tym liceum uczyć się na piątki za wszelką cenę, to nie byłoby mnie tutaj, a prawdopodobnie bym kuł lub przesypiał nieprzespaną noc. Moje podejście do nauki jest jednak dość luźne - uczę się tego co przyda mi się w przyszłości i ignoruję przedmioty które w tym roku kończę (tzn. fizyka, biologia, chemia). Moja średnia to pokazuje - w III kl. gimn. 4.75, koniec I kl. LO 3.4. W sumie teraz idzie mi lepiej, więc na półrocze wyjdę z 4.0 czy coś, ale kto by się tam ocenami przejmował :)

Lubię swoją szkołę :D
Zireael - 2007-11-03, 14:57
:
Nie znoszę mojej szkoły. Ma na to wpływ jedna, jedyna rzecz, ale za to o kolosalnym znaczeniu.
Plan. Jest tak, za przeproszeniem, ch****y, że żyć się odechciewa.
Wszystko dlatego, że do mojego oddziału było zbyt wielu chętnych i utworzyli dodatkowy.
Dlatego brakuje sal i dlatego poniewierają nami na drugiej zmianie.
W związku z tym nie mogę chodzić na żadne zajęcia dodatkowe, a tych mam w szkole pod dostatkiem. Rosyjski, japoński, DKF, taniec irlandzki, chór, grupa teatralna, koło recytatorskie... Żebym mogła w piątek chodzić na zebrania redakcji kroniki szkolnej, muszę być w szkole trzy godziny przed rozpoczęciem lekcji :|.
Do tego kwestia ocen... Na razie są to trzy pałki(jedna poprawiona), rząd trój, dwie czwórki i trzy piątki. Krzyż na drogę, alleluja.
Plusem jest atmosfera elytarności :D, chociaż biorąc pod uwagę stosunek kilku osób z klasy do wszystkiego, to im by chyba nie robiło różnicy, gdyby byli w ZSZ.
Alrauna - 2007-11-03, 23:39
:
Moi starsi koledzy i koleżanki zdaje się że mają. Ale od 7.10, nie 7.15 i do 15.40. A co to za różnica zresztą, lekcji jest ile jest.
Do mojej obecnej szkoły chodzę dopiero 2 miesiące, ale niby jest w porządku. Nauczyciele jak nauczyciele są gorsi i lepsi, straszni i wporzo ( ;) ), generalnie dobrze jest.
W gimnazjum było dobrze, póki nie zmienili się nam prawie wszyscy nauczyciele. Starzy zostali zastąpieni nowymi - to był koszmar. Już moja koleżanka na lekcji poprawiała nuczycielkę. Fizyczka nie umiała fizyki. Aż mi słabo gdy myślę o tych biednych uczniach, którzy teraz muszą z niż się użerać...


Kilka korb już mam, ale piątek też. Generalnie idzie mi gorzej niż w gim., ale nawet na to nie patrzę. Nastawiam się na polski, historię i angielski, może też ruski. Fizykę całkiem olewam bo i tak nic nie rozumiem. Z resztą jakoś sobie radzę.
Jakoś to będzie, nie?
Ale i tak codziennie z bólem serca wstaję do szkoły.
Tanit - 2007-11-05, 11:07
:
1 rok Historii na Uniwerku w Łodzi - dzienne ;)
Własnie siedzę na informatyce i się obijam xD ekhmm... produkuję się :P
Nie byłam pewna kierunku mimo lubienia tegoż przedmiotu... ale jest światnie! I można (trzba) dużo czytać ;D

Mile też wspominam moje Liceum *^^* Szkoła na wysokim poziomie, zarówno naukowym jak i moralnym więc nie być zadowolonym jest nie do pomyślenia ^^'

Au revoir!
Ł - 2007-11-13, 18:53
:
Nauki polityczne na UW:Z dawnych szkół wspominam podstawówke - małą wiejską szkółke, bez sali gimnastycznej i w oldschoolowym stylu [nauczyciele mieszkali w szkole : D]. Skąd ja się wyrwałem.
dream92 - 2009-07-01, 09:30
:
Ł napisał/a:
Z dawnych szkół wspominam podstawówke - małą wiejską szkółke, bez sali gimnastycznej i w oldschoolowym stylu [nauczyciele mieszkali w szkole : D]. Skąd ja się wyrwałem. :mrgreen:

Ale odlot, nie przypuszczałem, że jeszcze są takie szkoły.

Ja naprawdę lubię szkołę. Podstawówka co prawda była tragiczna. W gimnazjum było OK, ale kiedy odeszły starsze roczniki, to poprzychodziły jakieś smarkacze, które sięgały mi do pasa /i nie miały za grosz kultury osobistej, nie dbały o higienę, rzucali jawnie wyzwiskami w kierunku nauczycieli i ogólnie zachowywali się jak zgraja porąbanych małp/.

W moim LO jest super. Najgorsze typy i typiary poszły do technikum albo zawodówy. Atmosfera jest wspaniała i kameralna /tylko 6 klas/. Kupa fajnych, miłych lasek i takichże kolesiów. Nauczyciele, mimo że surowi, są na ogół dowcipni. /przeraża mnie tylko matematyczka, uwzięła się na mnie, bo jestem zdolny ale strasznie leniwy/. Nie mam tak dobrych ocen jak w poprzednich szkołach; postanowiłem w pierwszej klasie dać trochę na luz i dopiero w 3. kuć do utraty przytomności ;) /byłem świadkiem, jak moje koleżanki z klasy w gimnazjum kuły całą pierwszą klasę, a później opadły z sił i stopnie bardzo im się pogorszyły, dlatego stosuję odwrotną taktykę/. Nauczyciele raczej mnie lubią, bo jak mam nastrój, to potrafię rzucić celną ripostę na pytanie, dlaczego znowu nie zrobiłem zadania domowego, a do tego udzielam się "w życiu szkoły" :-) jestem specem od sprzętu nagłaśniającego, dlatego współpracuję z nauczycielami podczas przygotowywania i wystawiania przedstawień, apeli itp. w auli. Jest to też okazja, by poznać trochę tych fajnych lasek.
Może zabrzmi to dziwnie, ale z niecierpliwością czekam na 1 września. :mrgreen:
salat - 2009-08-25, 20:50
:
Podstawówka i gimnazjum w mojej wsi, więc nie mogłem sobie pozwolić na wybryki :P Grzeczny byłem

Liceum... Genialna klasa :D Takich ludzi jak oni to nigdzie nie ma. Do dziś widujemy się dwa razy w roku (do dziś... znaczy jestem dwa lata po liceum już :] ) Nauczyciele generalnie byli ok :) No poza tą prukwą z historii :P A koleś z geografii wymiatał :D
- Umie pan?
- Coś tam umiem
- Na pewno pan umie?
- Umiem, umiem
- Piątka, siadaj pan

:D

Studia jak studia, jakoś leci :] Grupa w porządku, ale brak kobiet doskwiera... uroki politechniki :P Prowadzący... trzymają się normy :P Jedni są normalni, a inni drą japę o byle co... Ale generalnie mogło być gorzej.
Sosnechristo - 2009-09-02, 16:12
:
Podstawówkę wspominam z pewnym rozrzewieniem, może dlatego, że byliśmy w najwredniejszej klasie w szkole. W gimnazjum zachowywaliśmy się jak banda psycholi, co bawiło tylko do czasu, a w końcu się na niektórych zemściło.
Liceum... No cóż, różne rzeczy się dzieją, ale przynajmniej nie można narzekać na nudę. Mamy już trzeciego polonistę (polonistkę), trzecią anglistkę i drugą matematyczkę. Chodzę do babskiej klasy (proporcje 24 do 6, żyć, nie umierać :mrgreen: ). Dopiero tu nauczyłem się porządnie imprezować.
A że natłok wiedzy, no cóż... zawsze można było skończyć na gimnazjum.
Sammael - 2009-10-26, 00:46
:
Najlepiej wspominam gimnazjum. Był to najlepszy okres w moim życiu, co prawda trzeba się było dużo uczyć i wcześnie wstawać, ale jakoś inaczej do tego się wtedy podchodziło, a moich najlepszych kumpli, jak i dziewczynę, poznałem właśnie wtedy :)

LO i studia to już tylko równia pochyła jeśli idzie o ilość nauki i ilość zajęć na których trzeba się pojawiać. Czyli super. Za to z ludźmi różnie, raz lepiej raz gorzej, ale ejdnak jak ktoś jest z innego środowiska to się ostro czuje różnice między sobą. W LO miałem sporo kujonów i abstynentów; na studiach też trochę jeszcze mam ale dali się oswoić i pożyczaja notatki :mrgreen: Studia to fajna rzecz (chociaż mocno przereklamowana), póki nie nadejdzie sesja - przeżyłem dwie i więcej nie mam ochoty ;p
Fenrir - 2010-01-06, 21:59
:
Ok studia mgr Edukację zdrowotną z rehabilitacją a wcześniej licencjat pedagogika specjalna z wczesnoszkolną :)
BG - 2010-01-14, 23:23
:
W tym semestrze w zasadzie po raz pierwszy nie chodzę na jakiś wykład - byłem na trzech pierwszych wykładach z historii historiografii, ale facet mówił w tak nudny sposób i potrafił podczas jednego wykładu 30 razy powtarzać te same frazy, które nic nowego ani odkrywczego nie wnosiły, że przestałem chodzić. Żaden wcześniejszy wykład nie był tak nudny.
Metzli napisał/a:
Facet też sypał różnymi dziwnymi tekstami.

Co do sypania dziwnymi tekstami - jako rekordzistę pod względem dziwności zapamiętałem mojego licealnego nauczyciela od fizyki, mającego niesamowicie barwną osobowość i sposób bycia, bardzo specyficzne poczucie humoru, sposób wyrażania się i wyobraźnię. Słynął on z nietypowych skojarzeń i nietypowego zwracania się do uczniów, w tym ze swoich słów-kluczy, takich jak "dziewczynka", "babcia", "bambino", "bimbać", "prędkość", "względność". Zwracał się zwykle w osobie trzeciej - jeśli do ucznia, to mówił, że "chłopiec podejdzie do tablicy", "chłopiec siada", "chłopca żegnamy", a jeśli do uczennicy, to "dziewczynka usiądzie" itd. Bardzo mocno akcentował głoski nosowe "ą" i "ę" (zresztą mówił przez nos) i nigdy na ich miejsce nie mówił "on" i "en", jak to wymawia większość ludzi, i nigdy nie ubezdźwięczniał głosek, mówiąc "pręęędkość", a nie "prentkość", "gładki" zamiast "głatki" itd. (miał wtedy pięćdziesiąt kilka lat)

Kiedy rysował na tablicy jakiś okrąg, to mówił, że naokoło tego okręgu "bieda jakiś piesek albo koń". Kiedyś nabazgrał na tablicy mnóstwo wzorów i działań, po czym odszedł od tablicy, popatrzył i powiedział: "To teraz trzeba się zabrać do tej kiełbasy".

Kiedyś w środku zajęć (tablica od początku była zamknięta) nagle odwrócił się w stronę tablicy i powiedział: "Otwieram tablicę, zobaczymy, co jest w środku"

Uczeń: "Cukierki!"

Nauczyciel (odwracając się i unosząc znacząco palec wskazujący): "Cukierki są bardzo trujące. Przeterminowane, takie niedobre. W środku jest jakiś gaz z pierwszej wojny".

Jak to usłyszałem, to mało nie umarłem ze śmiechu.

Innym razem, mówiąc coś o oddziaływaniu na odległość, podszedł do jednej uczennicy, mówiąc: "Zobaczcie: dziewczynka sobie spokojnie siedzi i się nie rusza, a ja jej nie dotykam, tylko ją straszę" - i tuż przed jej twarzą zaczął na przemian otwierać i zamykać dłonie, prostując i zginając palce - i pyta ją: "Boisz się?". Oczywiście się nie bała.

"Klasa będzie stała jak domino. Jak ja popchnę tę pierwszą osobę, to ta czterdziesta padnie dopiero po minucie. Bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum" - i wykonywał ręką takie ruchy, jakby naprawdę kogoś popychał/uderzał.

Często, tłumacząc jakieś zjawiska, brał otwartą książkę i kierował ją kartkami w dół, mówił: "BUM!" i zrzucał tą książkę.

Mówiąc o oddziaływaniach wzajemnych, stwierdził, że "Pocisk w jedną, a armata z babcią w drugą stronę".

Kiedyś narysował na tablicy sinusoidę i powiedział: "To są takie biusty falujące". A kiedy potem jedna z koleżanek coś rysowała przy tej sinusoidzie, to nauczyciel powiedział, żeby zrobiła prostą linię "od biustu do biustu".

Parę jego cytatów:

"Ja wiem, że tobie jest ciężko, bo nudno, ale zanim umrzesz i odejdziesz z tego świata, to narysuj ten wykres".

"Człowiek to w 70% woda - zobacz tę dziewczynkę, sama woda" - tu wskazał palcem na jedną z uczennic.

"Jeżeli dziewczynka zjadła 16 kanapek i nadal je, to to się nazywa nienasycenie".

"Masz gruby kawałek kiełbasy, taki szeroki - aaam, albo cienki - am am."

"Normalnie to dziewczynka nigdy nie może być pewna, czy temperatura jej ciała rzeczywiście wynosi 36,6 stopni. Dopiero jak wsadzi sobie pod pachę termometr - taki radziecki, czerwony, duży - to będzie wiedziała."

"Ja muszę produkować oceny".

"Ty chyba musiałeś korzystać z jakiejś rosyjskiej książeczki" - do ucznia, który napisał referat zawierający błędy.

"Osoby, które nadużywają kredy, za chwilę będą pisały" - do osób, które podczas jego chwilowej nieobecności robili rysunki na tablicy i pisali różne frazy.

W ciekawy sposób "straszył" uczniów i uczennice rzekomymi konsekwencjami ich nieuwagi:

"Za chwilę zostaniesz dopadnięęęta i lew ciebie zje".

"Przyjdzie aligator i aaam zrobi".

"Za moment będą nieszczęścia".

"Diabełki już na ciebie czekają z widłami".

"Zamknij się, bo będzie z ciebie kotlecik".

"Ciebie wiesz, co czeka - smażalnia".

"Bo rzucę urok i chłopiec nie przeżyje".

"Aniołki wszystko widzą".

"Uważajcie dziewczynki, bo przyjdzie chłopiec zza drzwi i was połknie".
New Era - 2010-01-15, 00:24
:
Stary chyba znam tego ziomka :-)
Że tak się spytam: Bydgoszcz? ;)
Jeśli tak(a z tych tekstów, które tam umieściłeś jestem na 95% pewien, że mówimy o tym samym człowieku :D) to ja dorzucę parę hitów z mojego rocznika:

- "Chłopiec, który siedzi w kącie i myśli, że go nie widzę niech się orientuje, łapie długopis i sprawdzi obecność"
- "Chłopiec z lasu podejdzie do tablicy"
- "Romeo wytłumaczy dziewczynce co to jest orbita, bo dziewczynka jest zbyt tępa, żeby narysować elipsę na tablicy"
- "Ja wiem, że chłopiec i tak nie idzie do toalety, chłopiec weźmie 2 złote i kupi mi drożdżówkę"
- "Wyobraźmy sobie babcię, czy jeśli babcia schowa się do szafy to przeżyje gdy spadnie na nią bomba?
= Raczej nie
- Przeżyje, jeśli szafa będzie dębowa, bo dąb to mocne drewno"
- "Dwie dziewczynki na rolkach mają taką samą masę i rzucają do siebie piłką z taką samą siłą, czy jest możliwe, że jedna rzuci tak, żeby druga odjechała?
= Nie?
- Tak jeśli druga dziewczynka pierdnie, bo wtedy będzie lżejsza"

Najlepsze były sprawdziany, które były niczym więcej jak testami ABCD w których było np. 60 pytań, dawał do tego kartę odpowiedzi na której było tylko 40 możliwych do zaznaczenia, ale żeby było ciekawiej to jeszcze razem z odpowiedzią E.
Standardowy tekst:
- "Chłopiec nie wie, chłopiec strzela!"

I klasyk z początków liceum również u tego pana. Otóż razu pewnego dał nam sprawdzian, który był ni mniej, ni więcej tylko testem sprawdzającym na 2 bodajże roku fizyki z Politechniki Gdańskiej. Miało tototo 9 pytań, z czego 3 pytanie brzmiało mniej więcej:
"Uzupełnij równanie jądrowe".
Na nasze teksty w stylu:
"Ale przecież tego nie było, to dopiero na studiach"
odpowiedział klasycznym:
"Chłopiec nie wie, chłopiec strzela!"

Był asior ;)
Saika - 2010-03-11, 23:03
:
Oj, ja w LO to dopiero miałam polonistę...
Tytuł miał doktora, siwe włosy i, jak to się mówi "własne kredki"...
Np. MP3 nazywał "maszyną grającą" (z technikaliami, z racji wieku, był na bakier!), albo kazał "spływać z nurtem gnojówki"... ale poza tym nie umiał uczyć, a sama buda była niesamowicie konserwatywna i w pewnej mierze cieszyłam się, że odchodzę.

Za to studia...
Miodzio. Serio. Zwłaszcza dzięki niektórym wykładowcom- np. od socjologi, od filozofii niemieckiej, od komunikacji medialnej i do psychologii komunikacjii...
Niestety, stosunki międzynarodowe mamy teraz z takim niesamowitym bucem, że szkoda gadać... Zjadło go jego własne ego, a to przykre, bo ma ogromną wiedzę, lecz nie umie jej przekazać.

Oczywiście są przedmioty bardziej lub mniej lubiane, ale tak jest zawsze. I generalnie jest całkiem miło.
Romulus - 2010-03-11, 23:13
:
Wiesz, ja najbardziej na studiach nie lubiłem "luzaków", którzy się chcieli kumplować ze studentami. Bo jakoś nie szedł za nimi talent pedagogiczny. Ale "buce" świadomi własnej wyjątkowości i - do tego - wymagający - o, od nich nauczyłem się wiele, bo byli surowi i wysoko podnosili poprzeczkę, np. prawo handlowe, logika, prawo europejskiej, doktryny filozoficzno - prawne. Tu dostać tróję to był komplement a czwórka była jak laur zwycięstwa w Imperium :) Po zdaniu tych egzaminów najpodlejszy alkohol smakował jak nektar bogów.
MrSpellu - 2010-03-12, 08:06
:
Ja lubię wyważonych. Na moich studiach miałem dwóch takich "luzaków" i jeden z nich zaproponował nawet przejście wszystkim na Ty (grupa zgodnie odmówiła). I słusznie, bo na zajęciach totalny lajcik, a zaliczenie zrobił takie, że krwi nam trochę napsuł :/ Co do "buców", to także zdarzyło się może dwóch. Buce nie ze z względu na wredny charakter (aczkolwiek jeden był bucowaty), tylko wyśrubowane i nie do końca jasne wymagania (legendarne pytanie zadane kumplowi, egzamin z literatury XX lecia międzywojennego - "po jakich wodach i w jakich latach pływał pancernik Potiomkin". Gdyby mi zadał, to bym odpowiedział ;) Ale już na pytanie bym wymienił różnice między jazzem z N. Orleanu, a jazzem z St. Louis :shock: ). Sporo wykładowców było na szczęście ludźmi wyważonymi. Część z nich potrafiła przekazać wiedzę i nie byli "zmanierowani".

Sam dopiero zaczynam przygodę "po drugiej stronie" i docieram się. Staram się opanować mój chaotyczny tok myślenia (nie zawsze wychodzi), staram się chodzić przygotowany na zajęcia, z masą przykładów do analizy, staram się być "wyważony", ale nie sztywny. Cóż, kolokwium pokaże czy potrafię przekazywać wiedzę :freak:
Romulus - 2010-03-12, 08:34
:
Spellsinger napisał/a:
Sam dopiero zaczynam przygodę "po drugiej stronie" i docieram się. Staram się opanować mój chaotyczny tok myślenia (nie zawsze wychodzi), staram się chodzić przygotowany na zajęcia, z masą przykładów do analizy, staram się być "wyważony", ale nie sztywny. Cóż, kolokwium pokaże czy potrafię przekazywać wiedzę :freak:

Raz mi się zdarzyło stanąć "po drugiej stronie". Ale nie podobało mi się za bardzo - ludzie po prostu chcieli załatwić sobie zaliczenie jak najszybciej i najłatwiej (czyli nic się nie zmieniło). I choć starałem się jak mogłem mówić ciekawie, wplatałem mnóstwo przykładów "z życia", aby łatwiej zrozumieli - to i tak widziałem znudzenie na twarzy a pytania, które mi zadali świadczyły tylko o tym, że zrozumieli jakieś podstawy z tego, co mówiłem. Zatem, kiedy potem kolega zaproponował mi, abym pociągnął jeden semestr (na początek), doszedłem do wniosku, że to nie dla mnie. Na cholerę mi się starać dla kogoś kto przychodzi tylko dla papierka, poświęcać mu czas kosztem swoich własnych przyjemności? Fakt, kasa. Ale - ostatecznie - argument ten nie przeważył. Perspektywa wyspania się w weekend, posnucia się po mieście, czy oglądania seriali w piątkowy wieczór i noc zwyciężyła.
MrSpellu - 2010-03-12, 08:40
:
Romulus napisał/a:
Raz mi się zdarzyło stanąć "po drugiej stronie". Ale nie podobało mi się za bardzo - ludzie po prostu chcieli załatwić sobie zaliczenie jak najszybciej i najłatwiej (czyli nic się nie zmieniło). I choć starałem się jak mogłem mówić ciekawie, wplatałem mnóstwo przykładów "z życia", aby łatwiej zrozumieli - to i tak widziałem znudzenie na twarzy a pytania, które mi zadali świadczyły tylko o tym, że zrozumieli jakieś podstawy z tego, co mówiłem. Zatem, kiedy potem kolega zaproponował mi, abym pociągnął jeden semestr (na początek), doszedłem do wniosku, że to nie dla mnie.

Ja mam to szczęście, że moje grupy są całkiem komunikatywne. Co prawda dopiero zaczynam z nimi "współpracę", ale myślę że jakoś przebrniemy przez ten semestr. No i samo zajęcie podoba mi się. Może kiedyś będzie ze mnie jeszcze dobry wykładowca? ;)
Jachu - 2010-03-12, 08:42
:
Romulus napisał/a:
Wiesz, ja najbardziej na studiach nie lubiłem "luzaków", którzy się chcieli kumplować ze studentami. Bo jakoś nie szedł za nimi talent pedagogiczny.
W zasadzie się zgadzam, gdyż na zajęciach z kilkoma wykładowcami nie nauczyłem się kompletnie nic właśnie dlatego, że zarówno zajęcia jak i zaliczenie czy egzamin były "bezstresowe". Owszem, sam co nieco przejrzałem jeśli chodzi o zakres materiału, ale nie przyswajałem tego jakoś specjalnie, więc raczej niewiele wyniosłem. Miałem też farta, że jeden z ciężkich przedmiotów "Heurystyka i prakseologia w decyzjach politycznych" trafiłem na luzaka i zaliczenie było za obecność, bo w życiu bym się chyba tego nie nauczył ;)

Romulus napisał/a:
Ale "buce" świadomi własnej wyjątkowości i - do tego - wymagający - o, od nich nauczyłem się wiele, bo byli surowi i wysoko podnosili poprzeczkę, np. prawo handlowe, logika, prawo europejskiej, doktryny filozoficzno - prawne. Tu dostać tróję to był komplement a czwórka była jak laur zwycięstwa w Imperium :) Po zdaniu tych egzaminów najpodlejszy alkohol smakował jak nektar bogów.
Dokładnie :) Też miałem "wariatów", którzy wymagali wiedzy szczegółowej, ale też dzięki nim i godzinom spędzonym nad książkami i materiałami, wiele rzeczy się nauczyłem i posiadłem wiedzę, która została do dzisiaj :) "Geografia polityczna", "Postępowanie administracyjne i egzekucyjne", "Teoria polityki", "Mniejszości narodowe i grupy etniczne na świecie", "Polityczne dylematy najnowszej historii Polski", "Prawo cywilne - rzeczowe i zobowiązania" czy choćby "Decyzje i gry polityczne" to były prawdziwe wyzwania. I człowiek po zaliczeniu czuł się jak gladiator po wykończeniu wszystkich przeciwników na arenie, kiedy całe Koloseum wiwatuje na jego cześć :mrgreen:

Spellsinger napisał/a:
Cóż, kolokwium pokaże czy potrafię przekazywać wiedzę :freak:
Mylisz się. Wyniki pokażą tylko to, czy grupa w ogóle przygotowała się do zaliczenia ;)
A co wykładasz?
MrSpellu - 2010-03-12, 09:03
:
Martinus Jachus napisał/a:
Mylisz się. Wyniki pokażą tylko to, czy grupa w ogóle przygotowała się do zaliczenia

Dobre i to ;)
Martinus Jachus napisał/a:
A co wykładasz?

Etykę dziennikarską oraz Gatunki dziennikarskie :)
BitterSweet - 2010-03-12, 10:33
:
Ja również wolę wymagających niż luzaków, ale Ci wymagający i tak muszą mieć klasę.
Luzaków nie lubię, bo później się nic nie umiem, nie ma dyscypliny itd.

Za to mam jednego "fajnego" wykładowcę, który ćwiczenia traktuje jak wykłady i sam do siebie mówi o temacie. Mówi okropnie chaotycznie, do każdego słowa dodaje 5 synonimów a porównania autorów robi do 2 epok wyżej, których jeszcze nie przerabialiśmy i nie wiemy o co kaman. Przetrzymuje nas na zajęciach. Pyta nas ile minut zostało i np. jak mówimy, że dwie, to on mówi, że okej zaraz kończymy i hajda kolejne 15 minut monologu. Ostatnio zaczynały nam się już kolejne zajęcia, a on dalej mówił. Jak tylko zaczerpnął powietrza to wszyscy się zaczęli pakować chamsko, a on: OK nobody's listening to me, so GET OUT.
ta dam, zostaliśmy wyrzuceni :mrgreen:
Ten wykładowca jest okropny. Ma dużą wiedzę, ale jest strasznym chamem i mizoginem.

Co do początkujących wykładowców, Spell, z mojego obecnego doświadczenia, naprawdę nie trzeba mieć dużo praktyki, najbardziej, dla mnie przynajmniej, liczy się zapał i przygotowanie oraz chęć komunikacji ze studentem. Jeśli chcesz coś wartościowego przekazać i jesteś na sali z powołaniem, to studenci gotowi są być tolerancyjni na pewne niedociągnięcia. Np. teraz od Composition mam młodą wykładowczynię. Nie mówi jakąś piękną angielszczyzną, ale widać, że zawsze się przygotowuje i że ma zapał, próbuje nam przekazać wiedzę i nawiązuje z nami kontakt.
Saika - 2010-03-12, 10:51
:
Gdyby "mojemu" Bucowi zależało, żeby czegoś nas nauczyć i gdyby sie przykładał (a nie filmy puszczał i tworzył peany na cześć swoją!)-nie nazwałabym go bucem. Po pierwszych zajęciach ze Stosunków Międzynarodowych byłam nim szczerze (!) zachwycona uważając, że gość z praktyczną wiedzą nam się przyda. Po drugich klęłam-całego wykładu nie powinno się tracić na podanie definicji SM. Na trzecich płakałam-film o Etiopii znalazłabym sama. Na czwartych miałam ochotę zabić- sam nie wiedział, co nam puści.
Dlatego, choć go w pewnej mierze cenię, bo zmusza do pracy-odmawiam mu talentu pedagogicznego i nazywam, jak nazywam.
Dhuaine - 2010-03-12, 19:02
:
Nie lubię bardzo wymagających wykładowców, bo mają jakieś poryte pomysły, traktują ludzi jak śmieci i za nic nie idzie się z nimi o nic dogadać. Rezultat jest taki, że człowiek w bólach to zaliczy, a potem zaraz wszystko zapomni. Z powalonej Mikroelektroniki już nic nie pamiętam. To samo spotkało Sygnały i Systemy i jeszcze kilka innych przedmiotów.

Najwięcej się nauczyłam od wykładowców, którzy umieją ciekawie opowiadać i zachęcić do własnej nauki (np. fizyka współczesna - potrzebne po nic, a w sumie sporo pamiętam), a także z przedmiotów projektowych, gdzie można było samemu wybrać (w granicach rozsądku) temat i go robić, a nikt nie dyszał nad głową. Człowiek sam szukał informacji, decydował się na coś, a wykładowca tylko prowadził go w dobrym kierunku i służył uwagami.

Luzaków mieliśmy wybitnie mało, albo ich nie pamiętam. Raczej to pierwsze. Kojarzy mi się tylko kilka przedmiotów, które wykładowca olewał. Programowanie GUI - ale to świetnie, że facet miał nas gdzieś, bo faktyczna treść przedmiotu nijak się miała do nazwy i nikomu to nie było potrzebne, a tylko czas zajmowało. Wstęp do projektowania stron internetowych został także olany, choć niektórym przydałoby się odświeżyć (lub nauczyć poprawnego) XHTMLa. *idzie po indeks* Gość od labów z przetwarzania sygnałów cyfrowych olewał wszystko równo, ale to też wyszło nam na dobre, bo przedmiot był kompletnie niepotrzebny nikomu i nawet telekomunikacja się dziwiła, po co informatykom go wlepili. Już i tak dość mieliśmy problemów z zaliczeniem egzaminu, który był u dziekana. Pan dziekan dał na egzaminie zadania, których nikt nigdy wcześniej na oczy nie widział, bo wykłady były wyłącznie z teorii. Ba, nawet wzorów wszystkich nie podawał. (A laby były z czegoś innego, więc też by nam nic nie dały.)
Ostatnim olanym przedmiotem był wstęp do telekomunikacji. Sam wykładowca powiedział, że nie wie, co u nas robi, bo przejrzał nasz program i to jest niemożliwe, żebyśmy go zrozumieli, bo po prostu nie mamy podstaw. Wykłady były luźne, bez technicznych detali. Ot, przedmiot zapychacz. Bardzo dobrze, że nam facet kłopotów nie robił. ;)
Saika - 2010-03-12, 19:10
:
Własnie tam, gdzie można było się wykazać, jest najprzyjemniej, ale...
Studenta trzeba szanować.
Nienawidzę wykładowców traktujących studentów jak gówno, naprawdę.
Był jeden taki.
Zastanawialiśmy się, jak został profesorem, i jakim cudem jego ksiązka, pełna błędów (!) którą oczywiście musieliśmy przeczytać, dostała się do druku...
Choć bywało czasem tak, że moje początkowe negatywne nastawienie ulegało zmianie.
Sammael - 2010-03-12, 19:29
:
Ja nie lubię wymagających wykładowców. Znaczy to jak wykłada jest mi w sumie obojętne. Byle łatwo zaliczał //pisowcy
Saika - 2010-03-12, 19:44
:
I hoduje taki zawodowych opierdalaczy i minimalistów... :roll:
Nie.
Dobry wykładowca to taki, który nie zajmuje czasu byle czym, i wymaga nie podsumowywania tego, co mówi-tylko czegos własnego.
Sammael - 2010-03-12, 22:00
:
I hoduje taki zawodowych opierdalaczy i minimalistów...

otóż! to :mrgreen:
Romulus - 2010-03-12, 22:02
:
Teoretycznie to studia są nie od tego, żeby cię za rączkę prowadzić.
Saika - 2010-03-12, 22:19
:
Oczywiście, że nie są od prowadzenia za rączkę.
Są od wspomagania rozwoju intelektualnego.
Wykładowcy wywiązują się z tego zadania z różnym skutkiem.
MadMill - 2010-03-13, 06:34
:
Romulus napisał/a:
Teoretycznie to studia są nie od tego, żeby cię za rączkę prowadzić.

Ooooo! Są od tego, żeby nadrabiać zaległości czytelnicze! :mrgreen:
Fidel-F2 - 2010-03-13, 08:20
:
Studia są od tego, by spać do późna, pić wódkę, latać za dziewczynami i układać sobie w głowie, jak kto chce to się może pouczyć, ale to ma w ogólnym rozrachunku marginalne znaczenie. Znam totalnych opierdalaczy, którzy dziś prowadzą firmy są szefami banków i robią grubą kasę i znam piątkowych, świetnie wyedukowanych którzy dziś zarabiają obsługując wózek widłowy. Całe to uczenie sie to lipa kompletna.
MrSpellu - 2010-03-13, 09:04
:
W tym co mówi Fidel jest sporo racji. Studia przede wszystkim uczą "życiowego myślenia" oraz kombinowaniu jak tu zrobić, by się nie narobić. A jak wiadomo, leniwi ludzie są bardzo kreatywni. Z tej perspektywy mogę stwierdzić, że studia to były najdłuższe wakacje w moim życiu.
Jachu - 2010-03-13, 09:07
:
Fidel-F2 napisał/a:
Znam totalnych opierdalaczy, którzy dziś prowadzą firmy są szefami banków i robią grubą kasę i znam piątkowych, świetnie wyedukowanych którzy dziś zarabiają obsługując wózek widłowy. Całe to uczenie sie to lipa kompletna.
Znam podobny przykład. Mój kumpel, który studiów nie skończył zarabia dziś średnio 6000 zł miesięcznie (jako przedstawiciel handlowy), a ja który skończyłem z dobrą średnią pracuję w instytucji państwowej z pensją wiadomo jaką ;)
Jest to efekt tego, że studentów jest za dużo, zwłaszcza tych studiujących kierunki humanistyczne. Dziś byle dresiarz "coś tam" studiuje. Powinno się ograniczać liczbę studiujących, ale na to się niestety nie zanosi, choć może niż demograficzny nieco zmieni sytuację. Na dzień dzisiejszy nasycenie rynku pracy absolwentami jest takie, że mniej obrotny (a przecież wcale nie głupszy) absolwent idzie pracować za 900 złotych do Biedronki czy Carreforura.
MrSpellu - 2010-03-13, 09:10
:
Martinus Jachus napisał/a:
Na dzień dzisiejszy nasycenie rynku pracy absolwentami jest takie, że mniej obrotny (a przecież wcale nie głupszy) absolwent idzie pracować za 900 złotych do Biedronki czy Carreforura.

Dziękuję wszystkim Bogom tego uniwersum, że znam ludzi, którzy znają ludzi...
BitterSweet - 2010-03-13, 12:04
:
Sammael napisał/a:
Byle łatwo zaliczał


Czasem się tacy trafią. wystarczy krótka spódniczka albo głęboki dekolt :mrgreen: :P
Romulus - 2010-03-13, 12:09
:
Fidel-F2 napisał/a:
Studia są od tego, by spać do późna, pić wódkę, latać za dziewczynami i układać sobie w głowie, jak kto chce to się może pouczyć, ale to ma w ogólnym rozrachunku marginalne znaczenie. Znam totalnych opierdalaczy, którzy dziś prowadzą firmy są szefami banków i robią grubą kasę i znam piątkowych, świetnie wyedukowanych którzy dziś zarabiają obsługując wózek widłowy. Całe to uczenie sie to lipa kompletna.

Nic dodać, nic ująć. Zbiło mnie z tropu, kiedy na pierwszym wykładzie z prawa rzymskiego nobliwy, pykający fajkę świętej pamięci profesor Bojarski tłumaczył nam, że studia to nie nauka. Nie przede wszystkim. Zatem wcielało się to w życie zgodnie z zaprezentowanym schematem Fidela. A że mieszkałem w akademiku, więc po prostu byłem w raju przez 5 lat. Kicha była, kiedy zbliżała się sesja. Ja się uczyłem od wczesnego rana (od 5 lub 6 rano) do wczesnego popołudnia (do 16.00) a wtedy inni zaczynali się uczyć, więc sesje zawsze były dla mnie jakoś pełne samotności :)

A w tym wszystkim istotne jest nawet nie to picie i imprezowanie, tylko to, co w związku z nimi się pojawia. Nie tylko przyjaźnie, bo to też, ale po latach są to świetne kontakty, tworzy się dzięki temu sieć, w której się znajdujesz potem przez całe zycie, jeśli ją pielegnujesz. Potem, jak masz problem, to dzwonisz do kolegi - posła (szkoda, że z opozycji), do kolegi lekarza, do kolegi wykładowcy. I tak dalej. To są po latach, poza wspomnieniami, rzeczy bezcenne.
Sammael - 2010-03-13, 14:22
:
BitterSweet napisał/a:


Czasem się tacy trafią. wystarczy krótka spódniczka albo głęboki dekolt :mrgreen: :P


Obawiam się że w moim przypadku by mi to nie pomogło :mrgreen:
Saika - 2010-03-13, 16:14
:
A ja proponuję wlać w to nieco optymizmu. :mrgreen:
W końcu to od Ciebie zależy, jak ten czas wykorzystasz i ile Ci z tego zostanie...
Zastanawia mnie jedno-tyle luda idzie na studia...
Czemu nie uczą się tego , co ich interesuje? I czemu olewają studia na państwowej uczelni a przykładają się na prywatnej? Bo widzą znikające opłaty za czesne? Cóż... argument za szkolnictwem prywatnym.

Co do liczby studentów- to tylko bodziec do tego, by uczyć się więcej, skoro byle licencjat już nie starcza. W końcu kiedyś wystarczyła matura i nikt do tego nie chce wracać. Samych roboli nie powinno się chodować-lecz zatrudniać.
Jachu - 2010-03-13, 16:21
:
Saika napisał/a:
Zastanawia mnie jedno-tyle luda idzie na studia...
Czemu nie uczą się tego , co ich interesuje?
A dlatego, że ludzie którzy idą gremialnie na studia, nie idą z zamiłowania dla konkretnego kierunku, a dla łatwości ich skończenia lub na zasadzie, że dany kierunek jest modny. A trudno uczyć się, jeśli wykładowcy nie wymagają nauki i wiedzy, ale napisanego eseju...

Saika napisał/a:
Co do liczby studentów- to tylko bodziec do tego, by uczyć się więcej, skoro byle licencjat już nie starcza. W końcu kiedyś wystarczyła matura i nikt do tego nie chce wracać.
Już tytuł mgr przed nazwiskiem nie wystarcza. Co więcej, często skończone dwa pokrewne kierunki są dla pracodawcy psu na budę. W ubiegłym roku czytałem artykuł, że w Krakowie sekretarki robią doktoraty, aby zachować pracę. Oczywiście, poza miernym poziomem tych prac, należy się zastanowić czy jest w ogóle sens tego "owczego pędu" po wykształcenie, skoro tak szybko się ono dewaluuje?
Elektra - 2010-03-13, 16:52
:
Martinus Jachus napisał/a:
W ubiegłym roku czytałem artykuł, że w Krakowie sekretarki robią doktoraty, aby zachować pracę.

No to już jest trochę chore. Co ta sekretarka musi robić, żeby aż taki stopień był potrzebny?

Ja uważam, że moje studia pod względem naukowym były porażką. Nic się nie nauczyłam konkretnego i praktycznego, wszystko co było mi potrzebne do pracy, umiałam od liceum (ekonomicznym). I tylko potem się dołowałam, że trzeba było iść do pracy i studiować zaocznie, zamiast siedzieć na bezrobotnym. Dopiero po dwóch latach pracy zwierzchnicy docenili moje papierki. ;)

Martinus Jachus napisał/a:
A dlatego, że ludzie którzy idą gremialnie na studia, nie idą z zamiłowania dla konkretnego kierunku, a dla łatwości ich skończenia lub na zasadzie, że dany kierunek jest modny.

A jak wielu mężczyzn poszło na studia tylko dlatego, żeby uniknąć wojska? ;)

Saika napisał/a:
Samych roboli nie powinno się hodować-lecz zatrudniać.

Nie ma co obrażać roboli, przecież nie do każdej pracy jest potrzebny dyplom. Przez taki pęd do wyższego wykształcenia nie dość, że tytuły straciły na znaczeniu, to właśnie ludzi po zawodówce/technikum itp. traktuje się jak byle co.
Saika - 2010-03-13, 17:02
:
Przez taki pęd, po pierwsze, zmusza się ludzi do dbania o zawartość łepetyny, a po drugie-zmienia się rozkład PKB. Od gorzej płatnych płac są ludzie "z importu" czy tacy bez studiów, od lepszych (i lepszych sektorach)-ci po studiach. Spokojnie. Rynek pracy się modyfikuje.
Poza tym-jesli traciłeś czas na zdobycie papierka-pociesz się, że po jakimś czasie ułatwi to awans.
Elektra - 2010-03-13, 17:34
:
Saika napisał/a:
Przez taki pęd, po pierwsze, zmusza się ludzi do dbania o zawartość łepetyny,

Taa... i obniża poziom nauki. ;) Magister nie wystarcza dla dobrej pracy? Może dlatego, że taki magister niewiele umie.

Zawsze mi się przypomina cytat sprzed prawie trzydziestu lat. Niepokojąco aktualny.


Pierwsza rzecz to równe szanse. A więc powszechny dostęp do wykształcenia. Ten warunek spełniliśmy. Mamy powszechne wyższe wykształcenie. Dawniej się mówiło: trzeba mieć "papierek", reszta nieważna. Kto miał ten "papierek", miał większe szanse. Kto go nie miał, pozostawał z poczuciem, że ten brak decyduje o wszelkich niepowodzeniach. Usunięto to źródło społecznej frustracji. Wprowadzono powszechne wyższe studia. Obowiązkowe! A jeśli miały stać się obowiązkowe, trzeba było umożliwić każdemu ich ukończenie. Umożliwić to znaczy dostosować poziom wymagań do poziomu studentów. Teraz już nikt nie powie, że nie dano mu szansy.
Beata - 2010-03-13, 18:07
:
"Limes Inferior" Zajdla? :)
Saika - 2010-03-13, 18:31
:
To nie tak!
Udostępnić to znaczy nie dostosować wymagania, tylko-zmusić belfrów do zmiany notatek sprzed n-lat do ich aktualizacji czy przeczytania czegoś nowego. To wymóg wykształcenia nauczycieli (którzy teraz mają zero motywacji do bycia kreatywnym, a wychylających się środowisko prędko się pozbywa) tak, by zapewnili uczniom wiedzę wystarczającą do dostania się na studia. Oczywiście są "odporni na wiedzę", ale w większości to nauczyciele są niekompetentni, co przekłada się na poziom wiedzy studentów. Poza tym-wiedza wiedzy nierówna.
MadMill - 2010-03-13, 19:18
:
Dokładnie Beatko, chyba najlepszy cytat z książek Zajdla.
Elektra napisał/a:
Magister nie wystarcza dla dobrej pracy? Może dlatego, że taki magister niewiele umie.

Gówno umie za przeproszeniem. I nieważne jakie esgiecha skończył. Dyplom się liczy do momentu starcia z rzeczywistością. Absolwenci szkół wyższych dostają taki wycisk w firmach, że cały światopogląd o ich wielkich umiejętnościach zdobytych na studiach idzie w krzaki. I bardzo dobrze, bo studia w Polsce to tylko zakuwanie i zero myślenia w 99%. Śmiejemy się z zachodu, że oni niewiele się uczą na studiach pierwszego stopnia, ale oni się z pracy bardzo szybko odnajdują, bo nieporównywalnie większy nacisk położony jest na rzeczy praktyczne. A ja dziś po raz piąty w czasie studiów uczyłem się jak wyznaczyć optymalny koszyk dóbr, fascynujące!
Elektra napisał/a:
Nie ma co obrażać roboli, przecież nie do każdej pracy jest potrzebny dyplom. Przez taki pęd do wyższego wykształcenia nie dość, że tytuły straciły na znaczeniu, to właśnie ludzi po zawodówce/technikum itp. traktuje się jak byle co.

To się zaczyna zmieniać, bo służba wojskowa jest zawodowa. Gorsze uczelnie upadną, zmniejszy się ilość etatów profesorskich, a co za tym idzie, wykładowcy wreszcie zaczną konkurować o prace.
Saika - 2010-03-13, 19:44
:
Płaczecie? Rozwiązanie jest proste-niech uniwerki walczą o firmowe granty na kierunkach preferowanych przez daną instytucję. <wzrusza ramionami>
MadMill - 2010-03-13, 19:47
:
Uniwerki dostają kasę od państwa, a prowadzą je profesorowie, a nie menadżerowie. Najlepsze uczelnie ze świetnymi kierunkami upadają, bo ktoś kto zna się na rachunkowości nie ma pojęcia o zarządzaniu. Taka jest prawda i rzeczywistość jeszcze niedawno jednej z najlepszych uczelni w naszym kraju jeśli chodzi o ten kierunek.

Nie rozumiem gadki o płaczu, przecież z mojego posta przebija niepoprawny optymizm, że zaczyna się wszystko na lepsze zmieniać.
Elektra - 2010-03-13, 20:05
:
Saika napisał/a:
Udostępnić to znaczy nie dostosować wymagania, tylko-zmusić belfrów do zmiany notatek sprzed n-lat do ich aktualizacji czy przeczytania czegoś nowego.

No dobrze, ale robi się dokładnie odwrotnie. Obniża się poziom nauczania, jak to teraz jest w podstawówkach, uczeń pierwszej klasy nie może nie zdać chyba? Żeby zaliczyć maturę, trzeba uzyskać 30% (kiedyś na ocenę dostateczną trzeba było mieć 60%). Nie tak dawno temu postanowiłam rozwiązać próbną maturę z matematyki. Z marszu, bez dłuższego namysłu, bez przypominania sobie czegokolwiek, potrafiłam uzyskać te 30%. No a jeśli uczniowie płaczą, że sobie nie poradzą (mając tę matematykę na bieżąco od paru lat), to co to ma być? Żeby uczyć matematyki trzeba odnowić notatki?

MadMill napisał/a:
ja dziś po raz piąty w czasie studiów uczyłem się jak wyznaczyć optymalny koszyk dóbr, fascynujące!

Ja dopiero na studiach podyplomowych miałam same potrzebne przedmioty i podano mi skondensowaną wiedzę. ; )
Saika - 2010-03-13, 20:10
:
Żeby teraz uczyć matematyki, trzeba odnowić przede wszystkim metody. I to mit, że nie trzeba nauczycielom się dokształcać- biologia, historia, fizyka, chemia... to wszystko idzie do przodu!! Ale kto z polonistów ma pojęcie o laureatach Nike z ostatnich lat? No kto się zna na poezji współczesnej? Nie oni.

Co do menadżerów-oj, prawda to, prawda, niestety...
Romulus - 2010-03-13, 21:28
:
Saika napisał/a:
Ale kto z polonistów ma pojęcie o laureatach Nike z ostatnich lat? No kto się zna na poezji współczesnej? Nie oni.

I bardzo dobrze, bo to głównie gówno z makulatury, niezależnie co by tu ASX nie napisał o Oldze Tokarczuk, która jest lekko przereklamowana. Uczeń nic nie traci, że ich nie zna, bo nie warto tego badziewia znać. Lepiej się łaciny pouczyc, bo to chociaż daje jakiegoś sznytu towarzyskiego :)

Zgadzam się z MadMillem, magister z gołym dyplomem jest na rynku pracy wart mniej od wykwalifikowanej sprzątaczki mieszkań. Jajogłowi potrafią tylko kwękać, nie mają fachu w ręku. Jakże srogo rozczarowuje się kolejny rocznik absolwentów, kiedy okazuje się, ze nikt na nich na rynku pracy nie czeka i ten ich papierek jest nic nie wart, poza dawaniem ulotnego samozadowolenia. Też byłem jednym z takich pajacy, którym na studiach wmawiano, jak to pana boga za nogi chwycili i utrzymywano przez 5 lat w złudnym przeświadczeniu, że są zajebistymi królami życia. A potem zimny prysznic po odebraniu dyplomu i zderzenie z rzeczywistością. I wtedy dopiero się zaczyna zabawa :) Kiedy sobie przypomnę - niemal kombatantem się czuję i wypinam pierś do orderu :)

I do dziś żałuję, ze nie mam fachu w ręku, ale takiego konkretnego: murarza, tynkarza, hydraulika itp. Kiedy sobie pomyślę ile zgolili na mnie fachowcy od różnych remontów... Ech...
Saika - 2010-03-13, 21:41
:
To pociesz się, że na Twój fach popyt będzie zawsze...
Ale co mam powiedzieć ja, jak sobie moją filo skończę, która w ogóle filozofią, o zgrozo, nie jest? Nie wypinaj się do orderu, bo co ja mieć będę, to aż strach myśleć... ;)

A co do makulatury-wkurzają mnie nauczyciele nie starający się nawet nadążać za rozwojem swej dziedziny. Serio.
Sammael - 2010-03-13, 23:07
:
Elektra napisał/a:
Ja uważam, że moje studia pod względem naukowym były porażką. Nic się nie nauczyłam konkretnego i praktycznego, wszystko co było mi potrzebne do pracy, umiałam od liceum (ekonomicznym). I tylko potem się dołowałam, że trzeba było iść do pracy i studiować zaocznie, zamiast siedzieć na bezrobotnym. Dopiero po dwóch latach pracy zwierzchnicy docenili moje papierki. ;)


mam pytanie, bez żadnej złośliwości, po prostu mnie to zaciekawiło. Patrząc na twoją datę urodzenia w profilu, jesteś ode mnie 3 lata młodsza. Ja jestem na 2 roku studiów. Daleko mi do ich skończenia. Ty mówisz o jakichś studiach w czasie przeszłym (mimo że, patrząc wiekowo, powinnaś teraz siedzieć w LO). WTF? ;)
MadMill - 2010-03-14, 07:54
:
Sammael napisał/a:
Ty mówisz o jakichś studiach w czasie przeszłym (mimo że, patrząc wiekowo, powinnaś teraz siedzieć w LO). WTF? ;)

Kobieta zawsze ma 18 lat. Młody jesteś i jeszcze tego nie potrafisz pojąć po prostu :P
Romulus napisał/a:
I do dziś żałuję, ze nie mam fachu w ręku, ale takiego konkretnego: murarza, tynkarza, hydraulika itp. Kiedy sobie pomyślę ile zgolili na mnie fachowcy od różnych remontów... Ech...

Ale prawnik od murarza się niczym nie różni jako zawód. To fach i to fach. Tylko murarz uczy się od razu praktyki, prawnik uczy się o prawie, dopiero jak idzie do roboty to uczy się prawa. Tzn na pewno tak jest z kierunkami i pracą z dziedzin ekonomicznych.
Sammael - 2010-03-14, 09:27
:
A no tak. Silly me :mrgreen:
MrSpellu - 2010-03-14, 09:52
:
Romulus napisał/a:
I do dziś żałuję, ze nie mam fachu w ręku, ale takiego konkretnego: murarza, tynkarza, hydraulika itp. Kiedy sobie pomyślę ile zgolili na mnie fachowcy od różnych remontów... Ech...

Ja chciałem zostać zawodowym kucharzem. I co? I polazłem na studia ;) Za kilka lat może szarpnę się na jakiś kurs i zmienię fach, ale to po doktoracie XD

MadMill napisał/a:
Kobieta zawsze ma 18 lat. Młody jesteś i jeszcze tego nie potrafisz pojąć po prostu

Nie zawsze. Do pewnego okresu. Moja już ma 21 ;)

MadMill napisał/a:
Ale prawnik od murarza się niczym nie różni jako zawód. To fach i to fach. Tylko murarz uczy się od razu praktyki, prawnik uczy się o prawie, dopiero jak idzie do roboty to uczy się prawa. Tzn na pewno tak jest z kierunkami i pracą z dziedzin ekonomicznych.

Madzik. Porównaj płace mistrza murarskiego i zawodowego prawnika. Po czym weź pod uwagę przepracowany zawodowy czas po jakim prawnik zacznie w końcu zarabiać więcej. I weź też pod uwagę, że murarz zaczyna pracę wcześniej od prawnika, który jeszcze na jakąś aplikację musi się załapać ;)
Romulus - 2010-03-14, 10:10
:
Spellsinger napisał/a:
Romulus napisał/a:
I do dziś żałuję, ze nie mam fachu w ręku, ale takiego konkretnego: murarza, tynkarza, hydraulika itp. Kiedy sobie pomyślę ile zgolili na mnie fachowcy od różnych remontów... Ech...

Ja chciałem zostać zawodowym kucharzem. I co? I polazłem na studia ;) Za kilka lat może szarpnę się na jakiś kurs i zmienię fach, ale to po doktoracie XD

Ja bym się zapisał na jakieś studia z zakresu smakowania wina, bo samemu błądzę dzielnie, ale we mgle - mam wrażenie. Albo może poszedłbym na jakieś podyplomowe, aby napisać pracę o działaniu i mechanizmach demokracji poprzez pryzmat serialu THE WIRE.

Spellsinger napisał/a:
MadMill napisał/a:
Ale prawnik od murarza się niczym nie różni jako zawód. To fach i to fach. Tylko murarz uczy się od razu praktyki, prawnik uczy się o prawie, dopiero jak idzie do roboty to uczy się prawa. Tzn na pewno tak jest z kierunkami i pracą z dziedzin ekonomicznych.

Madzik. Porównaj płace mistrza murarskiego i zawodowego prawnika. Po czym weź pod uwagę przepracowany zawodowy czas po jakim prawnik zacznie w końcu zarabiać więcej. I weź też pod uwagę, że murarz zaczyna pracę wcześniej od prawnika, który jeszcze na jakąś aplikację musi się załapać ;)

Właśnie. Dopiero gdzieś tak od 30 roku życia zaczynasz zarabiać jakieś przyzwoite pieniądze. Choć, jeśli pracujesz w sektorze publicznym kokosów nigd urwiesz. Ale na rynku za to możesz się obłowić, jednak ma to swoją cenę - praca po 12 godzin na dzień dobry, z dużą presją na mobilność i wymuszonym kazirodztwem korporacyjnym.

A po zawodówce dziś jesteś gościem. Serio. I nie chodzi tylko o to, że fachowcy wyjechali. Nikt nie jest niezastąpiony. Zawsze będą potrzebni fachowcy od remontów różnego rodzaju, budownictwa itp. Rozwijający się rynek usług kosztem przemysłu sprawił, że ukończenie szkoły zawodowej, ewentualnie jakaś praktyka i przyuczenie do zawodu, obrotnemu człowiekowi pozwolą na szybkie znalezienie się w gronie nieźle zarabiających. Stolarz, który mi robił kuchnię ma tyle zleceń, że musiałem się z nim umawiać na 3 miesiące wcześniej. A i wtedy musiałem zdążyć z remontem mieszkania, aby on mógł wejść, bo miał napięty grafik. A wcale nie był jakiś szałowy, ani modny na rynku. Jeden z wielu po prostu.
MrSpellu - 2010-03-14, 10:15
:
Romulus napisał/a:
aby napisać pracę o działaniu i mechanizmach demokracji poprzez pryzmat serialu THE WIRE.

Taką pracę możesz napisać bez studiów podyplomowych. I później spróbować wydać ją.

Romulus napisał/a:
Rozwijający się rynek usług kosztem przemysłu sprawił, że ukończenie szkoły zawodowej, ewentualnie jakaś praktyka i przyuczenie do zawodu, obrotnemu człowiekowi pozwolą na szybkie znalezienie się w gronie nieźle zarabiających.

Dalszy znajomy, z wykształcenia informatyk, założył z trzema kumplami firmę budowlaną i to w czasie gdy naprawdę w regionie brakowało wykwalifikowanych rąk do pracy. Dobrze im się wiedzie.
MadMill - 2010-03-14, 10:51
:
Spellsinger napisał/a:
Madzik. Porównaj płace mistrza murarskiego i zawodowego prawnika. Po czym weź pod uwagę przepracowany zawodowy czas po jakim prawnik zacznie w końcu zarabiać więcej. I weź też pod uwagę, że murarz zaczyna pracę wcześniej od prawnika, który jeszcze na jakąś aplikację musi się załapać ;)

No to wychodzi w ostatecznym rozrachunku na jedno :P Jeszcze predyspozycje. Romek umie czytać przepisy prawa karnego, ale ma dwie lewe ręce i nawet gwoździa prosto nie wbije. Temu jest prawnikiem :P
Murarz, tapicer, blacharz-dekarz zarabia już nawet przed 18 rokiem życie i to fajne pieniądze jak poszedł do zawodówki i uczył się fachu, a nie opieprzał. Prawnik dopiero zaczyna zarabiać pewnie po aplikacji, może praktykach jeszcze albo stażu. Tylko nie ma co narzekać, przecież każdy wybrał taki kierunek jak chciał - i nie gadajcie, że tak nie jest, bo zawsze ze studiów można zrezygnować.
Ja zacząłem zarabiać parę tygodni temu, ok, na razie mam tylko licencjat, ale gdyby nie on pewnie dalej bym nie miał pracy takie jaką bym chciał - znaczy mam w okolicach swojego wykształcenia, po roku szukania... Magisterkę robię dla dyplomu, na pierwszym semestrze nie było nic czego bym już wcześniej nie wiedział, na drugim też nie, ale mam ekonometrię która jest chociaż trochę trudna i mnie to mobilizuje do chodzenia na zajęcia, o! Po miesiącu pracy poukładałem wiedzę ze studiów w głowie i nauczyłem się chyba więcej na kursie w który zainwestowałem w grudniu (kończę go w czerwcu) niż na zajęciach na uczelni. Na studiach wykładowcy prowadzą propagandę sukcesu, wszyscy będziemy zajebiści i będziemy zarabiać w chuj kasy - z mojej grupy z dziennych 4 osoby na 20 mają pracę, a w czerwcu się bronili. Starcie z rzeczywistością jest twarde delikatnie mówiąc.
Wszystkim studentom życzę miłego się opieprzania :mrgreen:
Romulus - 2010-03-14, 11:33
:
MadMill napisał/a:
Na studiach wykładowcy prowadzą propagandę sukcesu, wszyscy będziemy zajebiści i będziemy zarabiać w chuj kasy - z mojej grupy z dziennych 4 osoby na 20 mają pracę, a w czerwcu się bronili. Starcie z rzeczywistością jest twarde delikatnie mówiąc.
Wszystkim studentom życzę miłego się opieprzania :mrgreen:

Hahahaha, to nie byłem jedyny ćwiczony propagandą sukcesu.
Ale i tak współczułem najbardziej tym, którzy w nią uwierzyli. Już na studiach po zapisaniu się do ELSA jedynym ich marzeniem było przywdzianie korporacyjnego mundurka i ekstazą religijną napełniała ich możliwość przynoszneia herbaty jakiemuś bonzowi. A potem, ci najlepsi i najbardziej wredni jednocześnie zostawali korporacyjnymi samurajami. Na studiach byli traktowani jak zera przez takich opierdalaczy jak ja (choć byłem aktywistą samorządowym i w NZS-ie) za chodzenie na zajęcia w garniturach i z teczkami. Na praktykach musili gonić w wyścigu szczurów. Po dyplomie, jeśli gdzieś przyhaczyli to zapierdzielali jak roboty, aby zdobyć pracę w Arthur Andersen (a kiedy ten skompromitował się poległ po aferze Enronu) w Ernst&Young, Baker and McKenzie - byle międzynarodowe i z prestiżem.

A mnie po studiach została masa wspomnień, w które dziś trudno mi już uwierzyć, tak sporządniałem. I kontaktów. Dyplom. I przekonanie, że mogę pracować wszędzie, ale najlepiej tam, gdzie nikt mi będzie mówił co mam robić i nie będę się kłaniał w pas. Wybór był zatem prosty: albo własna działalność (ale kiepski jestem materiał na biznesmana) albo aplikacja. Coś tam mi się roiło w głowie z KSAP, ale politycy skutecznie mnie wyprowadzili z tych rojeń na ziemię.

Wszystkim prężącym się na studiach życzę luzu. Zapierniczanie w wyścigu szczurów od małego studenta doprowadzi tylko do zawału w okolicach 30-tki i nikt po was płakał nie będzie. A nawet nie będziecie mieli czasu cieszyć się kasą, którą zarobicie. A skoro nie można się nią cieszyć, to po co tak pracować? Pójdziecie na urlop lub zwolnienie i ktoś was zastąpi, bo prawników w garniturach jest na pęczki i cały czas produkowani są nowi.

Najlepiej spróbować się wyluzowac, pracować, ale bez szału (chyba że cisnie sytuacja) i - przede wszystkim - studiować, a nie uczyć się :)
Jander - 2010-03-14, 12:39
:
MadMill napisał/a:
Prawnik dopiero zaczyna zarabiać pewnie po aplikacji, może praktykach jeszcze albo stażu.

Znam prawnika, który zaraz po studiach, tylko z tytułem magistra, założył własną kancelarię i udziela porad prawnych. Dopiero po kilku latach zaczął aplikację adwokacką, mając już mocno rozkręconą kancelarię.
A u mnie na studiach wszyscy pracownicy mówią, że pracy po tym nie ma i niektóre fakultety traktują prawie wyłącznie o tym. Dość dużo osób ma drugi kierunek, nie mając co do etnologii złudzeń. ;)
Saika - 2010-03-15, 18:40
:
Romulusie, musiałeś odebrać mi resztki nadziei? :P
Bo rozumiem, że przytyk to był do "młodych gniewnych", jak ja, co to chcą jeszcze świat zbawiać? A potem snuje się dowcip jak z "Marsjanina Mercano"- "Z jakim rządem mamy rozmawiać?" ;)
Jachu - 2010-03-15, 19:23
:
Saika napisał/a:
Romulusie, musiałeś odebrać mi resztki nadziei? :P
Eee tam... Przed tobą dziesięć tysięcy możliwości po studiach i nawet mądre opinie Romulusa nie są w stanie zabrać resztek nadziei ;) One odbiorą się same po obronie pracy magisterskiej :P

Saika napisał/a:
Bo rozumiem, że przytyk to był do "młodych gniewnych", jak ja, co to chcą jeszcze świat zbawiać?
Ja tam codziennie wstaję z łóżka z pytaniem "Co dzisiaj będziesz robił?", po czym sam sobie odpowiadam "Będę zdobywał świat" :mrgreen:
MrSpellu - 2010-03-15, 20:29
:
Cytat:
Ja tam codziennie wstaję z łóżka z pytaniem "Co dzisiaj będziesz robił?", po czym sam sobie odpowiadam "Będę zdobywał świat"

Ja tam codziennie w tej samej sytuacji zadaję sobie pytanie o "k***a, która jest godzina?", po czym sam sobie odpowiadam "wczesna" :/ A tak to się zgadzam, że w życiu należy być umiarkowanym optymistą ;)
Saika - 2010-03-15, 22:17
:
Cześć Wam i chwała, Panowie Optymiści. :mrgreen:
Cytat z mojego wykładowcy (kocham gościa- był inny, może dlatego, że prowadził wstęp do filozofii indyjskiej)
"Nie pobrudźcie się, w tej sali dziś poległ doktorat. Niby dobrze wytarli, ale to pozory" :-)
Wolę więc skupić się na razie na licencjacie (mam studia dwustopniowe)
MadMill - 2010-03-16, 19:01
:
Martinus Jachus napisał/a:
Ja tam codziennie wstaję z łóżka z pytaniem "Co dzisiaj będziesz robił?", po czym sam sobie odpowiadam "Będę zdobywał świat" :mrgreen:

Ja odpowiadam sobie "Idę zarabiać pieniądze i się uczyć"'. Pomaga.
Spellsinger napisał/a:
Ja tam codziennie w tej samej sytuacji zadaję sobie pytanie o "k***a, która jest godzina?", po czym sam sobie odpowiadam "wczesna" :/

A ja o 7:30 w pracy piję kawę i otwiera maila z robotą na dzisiejszy dzień :mrgreen:
Saika - 2010-03-16, 22:49
:
O 7.30 to ja już pomalutku docieram na uczelnię...
A z resztą....
Jaaaaasne, świat jest be, wszędzie wojny i fanatyzm, pełno swastyk i innych miłych symboli, studia niczego nie dają (nawet wiedzy czy osobistej satysfakcji), praca odmóżdża a wykładowcy/nauczyciele to odpadki systemu...
Wiecie, jak już wybierzecie rodzaj sznura, na którym się powiesicie-dajcie znać, pomogę. :roll:
Jachu - 2010-03-17, 06:37
:
Saika, nie dramatyzuj ;)

Tak a propos naszej dyskusji, właśnie dziś rano na serwisie Onet.pl jest artykuł "Studia gwarantują bezrobocie?". W zasadzie sporo tez które padły w naszej dyskusji, zostały przytoczone również w wymienionym artykule.
Romulus - 2010-03-17, 08:02
:
Saika napisał/a:
O 7.30 to ja już pomalutku docieram na uczelnię...
A z resztą....
Jaaaaasne, świat jest be, wszędzie wojny i fanatyzm, pełno swastyk i innych miłych symboli, studia niczego nie dają (nawet wiedzy czy osobistej satysfakcji), praca odmóżdża a wykładowcy/nauczyciele to odpadki systemu...
Wiecie, jak już wybierzecie rodzaj sznura, na którym się powiesicie-dajcie znać, pomogę. :roll:

Relaks, dziewczyno. Jedyne, co cię czeka po studiach to zderzenie z rzeczywistością, która nie potrzebuje twojej bogatej wiedzy. Jeśli nie żyjesz otorbiona w murach uczelni i akademika, to pewnie już to wiesz. Skończysz filozofię, pójdziesz do pracy w agencji reklamowej i będziesz robić akcje społeczne z wieszaniem billboardów o tolerancji z poczuciem, że jesteś zajebiście zaangażowana i będzie gites. Przy okazji skosisz trochę forsy, żyjąc na dostatecznie wysokim poziomie i w swoim ładnie urządzonym mieszkaniu, popijając fikuśnego drinka będziesz załamywać ręce nad biedą dzieci w Afryce, czy widmem neonazizmu krążącego w krwiobiegu Polaków.

Nie będzie fajnie? :)
MrSpellu - 2010-03-17, 08:25
:
Może nawet dojdzie do tego, że tak jak ja, Saika będzie miała w dupie biedne, małe, głodne dzieci w Afryce, bo bardziej ją będzie martwiło to, że może jej braknąć kasy na wymianę okien lub ocieplenie domu? Rzeczywistość "pouczelniana" boleśnie weryfikuje licealne i "wczesnostudenckie" mrzonki o naszej przyszłości. Nasza stadnina koni na przykład to perspektywa sięgająca najmniej dekady :/

Propaganda sukcesu to mit. A raczej jej obiecane efekty. Nie neguję, że istnieją ludzie zdolni, obrotni, wykształceni, którzy z palcem w dupie dostają u nas wymarzoną pracę po kierunku studiów lub wedle indywidualnych aspiracji. Myślę, że to są pojedyncze i rzadkie przypadki. Ja się zwyczajnie cieszę, że mam pracę i ją lubię. Nie kocham, ale lubię. A to już jest coś.
Saika - 2010-03-17, 11:56
:
Spellu, ten mit to motywator. Bardzo dobry motywator.
Romuś, mmmmm, podoba mi się nakreślona przez Ciebie perspektywa, ale ja bym raczej pomagała okaleczanym dzieciom w Indiach. ;) Z resztą... może indologia to dobry pomysł?
Indie to wielki kraj o olbrzymim potencjale, to rynki jeszcze dla Polski dziewicze, więc... :mrgreen:

Artykuł mnie zniszczył, naprawdę.
Ale spokojnie, nie oczekuję od życia wiele. Serio. A i tak zamiast w agencji pewnie pójdę uczyć... Jezu, biedne dzieci... :P

Zobaczymy. jak już dostanę od życia po tyłku, dam Ci znać, Romulusie. ;)
Romulus - 2010-03-17, 12:51
:
Saika napisał/a:
Zobaczymy. jak już dostanę od życia po tyłku, dam Ci znać, Romulusie. ;)

Ale ja ci wcale tego nie życzę. Wręcz odwrotnie. Uważam, że po prostu zderzysz się z rzeczywistością, jak każdy i jak każdy jakoś się z nią zmierzysz. Też musiałem zweryfikować swoje plany, ale raczej wynikało to z tego, że np. spróbowałem polityki i doszedłem do wniosku, że mnie to nie bawi i nie mam zamiaru być kolejnym przy korycie i czas się zająć czymś pożyteczniejszym i ciekawszym. Przy okazji przygotowywania się do Skoku" na aplikację zaliczyłem bezrobocie (ale plusem było to że przeczytałem Lema wydanego w WL :) ). Potem pracowałem na zlecenia dla kancelarii z Wawy, robiłem aplikację, w miarę upływu czasu moja pozycja na rynku pracy rosła. Dostałem pracę w dużej kancelarii, ale odszedłem do sądu, bo to mnie bardziej ciągnęło (choć mój poprzedni szef do dziś mi przypomina, że gdybym chciał wrócić do niego jako adwokat...).

Wyszło mi, patrząc po latach, nieźle: robię to co lubię, płacą mi za to, jestem samodzielny, nikomu nie muszę się kłaniać, zarabiam pieniądze pozwalające na niezły, lecz nie powalający, poziom egzystencji. Studia mi się przydały, bo część znajomych wykonuje teraz zawody bardziej urzędnicze, niż prawnicze.

Nie jestem przy tym jakąś wybitną jednostką. Wystarczyła cierpliwość, upór i konsekwencja i trochę szarych komórek. Ciebie i każdego innego po studiach też to czeka. Chyba że wybitna jesteś, jak pisał Spell :)
Sammael - 2010-03-17, 12:52
:
Bardzo smutne, to co mówicie. Dlatego zamierzam studiować jak długo się da :mrgreen:
Saika - 2010-03-17, 22:53
:
Sammael koleżanka właśnie rozprawia się z pracą magisterską, ma syndrom końca studiów i twierdzi, że ten pomysł jest wcale, wcale. :mrgreen:
Romulusie to, co piszesz, to oczywiście prawda, ale to normalne.
Nie jestem wybitna- jestem raczej szarym człowieczkiem... Ot, jednym z milionów trybików. Skończę studia, a potem...
Wszystko w rękach Allaha. ;)
Romulus - 2010-03-17, 22:55
:
Saika napisał/a:
Wszystko w rękach Allaha. ;)

Gorzej trafić zatem nie mogłaś :badgrin:
Metzli - 2010-03-17, 23:02
:
Też się rozprawiam z pracą magisterską, ale jakoś perspektywa dalszego studiowania nieszczególnie mnie kręci. Zwyczajnie mi się już nie chce, chociaż z drugiej strony te tańsze przejazdy i ulgi przy innych okazjach. Życie się zrobi trochę droższe... Może jakieś podyplomowe później, ale bez szaleństw :P
Saika - 2010-03-17, 23:17
:
Romku, Pielewin w jednej z powieści (Generacja P) każe właśnie tak twierdzić sprzedawczyni w pewnym sklepie. Na to jej klient odpowiada:
-Ale te ręce są w Świadomości Buddy.
-Co nie zmienia faktu, że Świadomość Buddy również znajduje się w rękach Allaha. ;)

A tak poważnie. Jeśli o studiach mówimy- ja na licencjacie nie poprzestanę, no way!!
Sammael - 2010-03-18, 00:27
:
Saika przekaż moje współczucia; ja za rok miałem się rozprawiać z pracą licencjacką, pomysł ten zestresował mnie na tyle że zdecydowałem się na powtarzanie roku :mrgreen: :mrgreen:
Jachu - 2010-03-18, 06:20
:
Metzli napisał/a:
chociaż z drugiej strony te tańsze przejazdy i ulgi przy innych okazjach. Życie się zrobi trochę droższe... Może jakieś podyplomowe później, ale bez szaleństw :P
Na podyplomówce nie masz legitymacji studenckiej, więc wszelkie zniżki szlak trafi ;)

Sammael napisał/a:
Saika przekaż moje współczucia; ja za rok miałem się rozprawiać z pracą licencjacką, pomysł ten zestresował mnie na tyle że zdecydowałem się na powtarzanie roku :mrgreen: :mrgreen:
Rozumiem, że to żart. Bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie decyduje się na świadome powtarzanie roku jedynie w celu przedłużenia edukacji. W takim wypadku już lepiej wziąć drugi kierunek 8)

Saika napisał/a:
A tak poważnie. Jeśli o studiach mówimy- ja na licencjacie nie poprzestanę, no way!!
Dobrze myślisz. Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz. Jak będziesz miała dużo kluczy, to może uda ci się zostać woźną w szkole podstawowej w Pcimiu Dolnym... Oczywiście, jeśli nie będzie za dużo chętnych z tytułem mgr przed nazwiskiem :P
Sammael - 2010-03-18, 07:01
:
Martinus żart... pośrednio. Nastąpiło ogólne zmęczenie studiami ;)
Metzli - 2010-03-18, 08:50
:
Jachu napisał/a:
Na podyplomówce nie masz legitymacji studenckiej, więc wszelkie zniżki szlak trafi


Nie ma? //panda Eeee... to nie ma sensu xD
Saika - 2010-03-18, 15:06
:
Wychodzi na to, że wiedzę można mieć w d%^&e.
Wiecie co? Choćby dla systematyki-zostaję. Dla samej siebie, i chszanić zniżki, koligacje, włazidupstwo i czyjekolwiek plecy. 8) :P
Romulus - 2010-03-18, 17:23
:
Saika napisał/a:
Wychodzi na to, że wiedzę można mieć w d%^&e.
Wiecie co? Choćby dla systematyki-zostaję. Dla samej siebie, i chszanić zniżki, koligacje, włazidupstwo i czyjekolwiek plecy. 8) :P

Gdzie te czasy, kiedy trzeba było mieć wejście, żeby na studia się dostać? A po studiach znajomości mogą się przydać tylko, jeśli ubiegasz się o pracę w administracji :) W sektorze prywatnym znajomości, czy ich brak to nie problem, bo tam się liczy to, co umiesz/wiesz.

Wybierałem się na podyplomówkę, ale prawa nie chcę zgłębiać. Muszę podszlifować język i wkręcić się na jakieś międzynarodowe szkolenie.
Metzli - 2010-03-18, 17:54
:
Saika napisał/a:
Wychodzi na to, że wiedzę można mieć w d%^&e.


Też mi odkrycie xD Jest też pytanie na ile ta wiedza, którą teraz zdobywasz przyda Ci się później.

Jak szłam na tą swoją politologię, to od początku wiedziałam, że pracy po tym nie będzie. A poszłam tylko dlatego, że mnie to w jakiś sposób interesowało - ale studia od samego początku były w trybie zaocznym. I z perspektywy czasu nie żałuję takiej decyzji. A rozpoczynać coś nowego i mieć znowu do czynienia z ludźmi, którzy operują warsztatem przestarzałym o kilkanaście lat co najmniej czy chodzić na jakieś bezsensowne zajęcia, które służą tylko zapchaniu planu, zaliczać później jakieś bzdurki... zwyczajnie nie mam już na to ochoty :)
MadMill - 2010-03-18, 18:51
:
Saika, Ty masz chyba problemy ze znalezienie swojego miejsca w świecie. Albo Twój świat nie pasuje do rzeczywistości.

Posiadanie wiedzy to jedno, a wykorzystywanie jej to zupełnie co innego.

Reszta tez ma jakieś dziwne pojęcie o studiowaniu o_O ja wiem, życie studenckie i te sprawy... na ani jednej imprezie integracyjnej nie byłem, 2 razy byłem na piwie przez 3 lata 2 licencjatów. To imprezowanie i szlajanie się ze zgrają obcych ludzi, których łączy ze mną tylko kierunek studiów zawsze uważałem za kretynizm. Studiowałem i dziennie i zaocznie i te drugie o wiele lepiej odbieram. Szczególnie jeśli chodzi o przekazywana wiedzę. Na zaoczne studia w tym momencie chodzą osoby które chcą podnieść swoje kwalifikacje i zdobyć wiedzę, a nie jak na dziennych gdzie większość ludzi jest dla lansu i bo im się pracować nie chce - ha, sam tak studiowałem w końcu. Całe otoczenie i podejście do zajęć jest o wiele zdrowsze na zaocznych. Bez wyścigu szczurów, który i tak kończy się jedynie na zaspokojeniu swoich ambicji, bo większość piątkowych studentek i tak nie potrafi własnymi słowami wyjaśnić czym jest faktoring bądź czemu wahania złotego przyprawiają przedsiębiorców o zawały.

Jadu mi się chyba trochę wylało, bo dziś jestem na siebie zły, bo mało w pracy zrobiłem --_- :P
Metzli - 2010-03-18, 21:12
:
Mad napisał/a:
ja wiem, życie studenckie i te sprawy... na ani jednej imprezie integracyjnej nie byłem, 2 razy byłem na piwie przez 3 lata 2 licencjatów. To imprezowanie i szlajanie się ze zgrają obcych ludzi, których łączy ze mną tylko kierunek studiów zawsze uważałem za kretynizm.


Jak się ma w grupie prawie same "blondyny" to pewnie tak jest ;P Ja miałam (no jeszcze mam w zasadzie) kilka naprawdę fajnych osób i te szlajanie się na piwo będę zawsze wspominać bardzo miło. Szczególnie takie między zajęciami i później powrót na kolejne ćwiczenia :))
Jachu - 2010-03-18, 22:50
:
MadMill napisał/a:
Posiadanie wiedzy to jedno, a wykorzystywanie jej to zupełnie co innego.
Wiesz, w przypadku Saiki studiującej filozofię, będzie niezmiernie trudno wkorzystać nabytą na zajęciach wiedzę. Chyba żadnego pracodawcę nie będzie interesować autonomia rozumu i jego konsekwencje w filozofii św. Tomasza z Akwinu, racjonalizm nowożytny w ujęciu Kartezjusza czy relatywizm etyczny i metaetyczny ;)

MadMill napisał/a:
Reszta tez ma jakieś dziwne pojęcie o studiowaniu o_O ja wiem, życie studenckie i te sprawy... na ani jednej imprezie integracyjnej nie byłem, 2 razy byłem na piwie przez 3 lata 2 licencjatów.
A Juwenalia? Otrzęsiny? Czy ty tylko uczyłeś się? ;)
Dla mnie okres studiów licencjackich to najlepszy okres życia. Co prawda na roku zawsze miałem samych osłów, ale to nie szkodzi, bo poznałem masę ludzi z innych uczelni i kierunków. Kiedyś na stancji mieszkałem z fantastyczną 15 ludzi, a drugie tyle równie świetnych osób mieszkało na stancji obok. Oj, się działo :mrgreen: To byli ludzie, którzy skoczyliby za innymi w ogień. Potrafili siedzieć ze mną pół nocy i pomagać w nauce i zadaniach, ale jak była impreza, to trzeba było dołączyć. W kuchni grzańce w garnku się robiło, puszki piwa i wóda brzęczały, a muza leciała na całą parę. I weź się teraz ucz :mrgreen: Jak tylu ludzi mieszka razem, to zawsze komuś się chce pić, a mnie nietrudno jest namówić :mrgreen: Zawsze był ktoś, kto właśnie zdał egzamin w momencie, jak ja miałem go dopiero na drugi dzień ;) Ehhh... To był czas, którego nigdy nie zapomnę, bo wiąże się z magicznymi wspomnieniami, których nie da się zapomnieć.

Mad, poza tym - studia to nie tylko imprezy, ale głównie klimat. Jak człowiek przez 3 dni nie miał co do gara włożyć, to zaczynał doceniać smak suchego chleba ;) Pamiętam jak dziś, jak kiedyś siedzieliśmy sześciu chłopa maksymalnie wygłodzeni. Nikt nic nie mówił i nagle przyszła kumpela z jednym małym trójkącikiem serka topionego i bochenkiem chleba. To była jedna z najwspanialszych uczt w moim życiu :mrgreen: Tu chodzi właśnie o takie szczegóły, które są niepowtarzalne. Szliśmy w kilka osób do knajpy bez grosza, a wychodziliśmy na czterech kończynach urżnięci jak okręty z 15 złotymi w kieszeni na fajki i chleb, bo ludziom browar ze stołów kroiliśmy i jeszcze butelki w barze opychaliśmy :mrgreen: Te noce nieprzespane spędzone na rozmowach o niczym i na marzeniach, co się zrobi jak się następny miesiąc zacznie i kasa wpłynie... To jest klimat.

MadMill napisał/a:
To imprezowanie i szlajanie się ze zgrają obcych ludzi, których łączy ze mną tylko kierunek studiów zawsze uważałem za kretynizm.
A imprezki integracyjne z członkami tego forum to już są ok? Przecież łączy ich z tobą tylko zamiłowanie do fantastyki, książek, seriali itp. ;)
Romulus - 2010-03-18, 23:02
:
No, Mad strasznie przysmęcił :mrgreen:
Do dziś utrzymuję kontakt z grupą znajomych ze studiów i mamy własną Sieć - dobre kontakty zawsze się w życiu przydają. A i wspomnienia takie, że hej (jedno lato w mazurskiej głuszy nad Jeziorem Bełdany... ech, po prostu łza się w oku kręci, bo powtórzyć się tego z taką beztroską nie da).

U mnie studia to był najlepszy okres w życiu: kasy miałem znacznie, znacznie mniej niż teraz, a jakoś starczało na żarcie, picie i książki. A w akademikowej komunie trudno było zginąć. Nie zamieniłbym tego na zdobywanie, czy podwyższanie kwalifikacji. Dałem sobie radę i bez tego.

Choć na 5 roku miałem tak, jak Metzli: już byłem znużony studiowaniem, imprezowaniem i nauką. Czuło się w powietrzu, że nadchodzi kres, parę osób przedłużało to odejście łapiąc drugi kierunek, ale na imprezach, szczególnie kwartał przed egzaminem magisterskim już się czuło, że coś się zmienia i kończy. Z jednej strony szkoda i strach co będzie dalej, z drugiej także ulga.
Saika - 2010-03-19, 15:22
:
Metz, to nie o to mi codziło.
Widzisz, nie mówię, że świat jest dobry, zajebisty i sprawiedliwy-tak nie jest (był taki filmik- student wyszedł przed budynek uczelni z megafonem i zaczął głosić własnie takie optymistyczne hasełka)- ale przestrzegam przed przeginaniem w drugą stronę.

Akurat kierunek wybrałam przez zainteresowania, więc dla mnie chodzenie na zajęcia (i piwo) to w większości przypadków przyjemność-ew. koniecznośc, ale ja nie żałuję, póki co, wyboru.
batou - 2010-03-19, 15:53
:
Mad, różnica między studentami dziennymi i zaocznymi jest ogromna. Głownie wynika to z tego, że na studiach zaocznych (płatnych w końcu i to czasami całkiem drogich) są w większości ludzie, którzy jednocześnie pracują. Często w zawodach ściśle związanych z kierunkiem studiów. W mojej grupie na mgr nie było chyba ani jednej bezrobotnej osoby, a większość z nas nie zmywała garów tylko miała taką pracę, że wiedzę zdobywaną studiując mieliśmy okazję konfrontować z rzeczywistością każdego dnia. Ja w ramach zaliczeń opisywałem projekty, w których uczestniczyłem w pracy, a magisterkę pisałem z systemów CRM w momencie kiedy przymierzano się w mojej firmie do jego wdrożenia. Zupełnie inne studiowanie i zupełnie inne podejście wykładowców do takich osób - traktują zaocznych poważnie.

Cholernie miło wspominam te studia mimo tego, że czasu wolnego miałem dużo mniej niż teraz i dużo mniej niż gdybym studiował dziennie. Poznałem super ludzi, z którymi do dziś utrzymuję kontakt i się przyjaźnię. Plus pracę taką jak teraz mam zawdzięczam właśnie temu, że studiowałem zaocznie jednocześnie zaczynając od podstaw poznawać IT w praktyce. Na podyplomówkę poszedłbym chętnie gdyby jakoś była mi potrzebna w pracy, ale na razie nie widzę takich studiów dla siebie.
mad5killz - 2012-08-27, 23:06
:
Silky napisał/a:
Poznaliście swoje drugie połówki na studiach?

W trakcie i po. Ona studiowała, ja nie miałem już co. (:

Silky napisał/a:
W którym momencie?

Leżałem nachlany na kanapie, a Ona nie miała się gdzie położyć.

To był 13 grudnia, wiesz co ta data znaczy dla Polski?
Antek ma imieniny. (:
Młodzik - 2012-08-27, 23:08
:
Na jakiej ty uczelni jesteś, że masz życie towarzyskie na pierwszym roku...?
Jander - 2012-08-27, 23:09
:
Młodzik napisał/a:
Na jakiej ty uczelni jesteś, że masz życie towarzyskie na pierwszym roku...?

Ona studiuje, a nie uczy się. Dobrze robi.
Młodzik - 2012-08-27, 23:17
:
Ja na pierwszym roku też studiowałem i ten pierwszy rok rozciągnął mi się na trzy lata. Ach nie ma to jak dogłębna analiza materiału :P .
Tixon - 2012-08-27, 23:20
:
Lepiej pierwszy niż trzeci :-P
mad5killz - 2012-08-27, 23:27
:
Silky napisał/a:
Aha, czyli na pierwszym roku nie ma czasu na życie towarzyskie ^^

Jak jest się ostatnim owsikiem w niebycie okrężnicy, trzeci rok w obiegu jednorocznym, to czas jest zawsze. :D
Jachu - 2012-08-28, 08:14
:
Silky napisał/a:
cicho liczyłam, że w ciągu pierwszego roku uda mi się poznać drugą połówkę.
Nieco dziwaczne założenie ;) Zresztą, po moich doświadczeniach, mogę spokojnie założyć, że druga połówka poznana na I roku niekoniecznie będzie to do końca świata i o jeden dzień dłużej ;) Moja kobieta z I roku "upłynniła się" po końcu III roku, a ta z IV roku uciekła sprzed ołtarza już po studiach :mrgreen: Żoną zaś została kumpela z innego wydziału, którą znałem wiele lat, ale zawsze byliśmy zajęci :DD

Jander napisał/a:
Młodzik napisał/a:
Na jakiej ty uczelni jesteś, że masz życie towarzyskie na pierwszym roku...?

Ona studiuje, a nie uczy się. Dobrze robi.
Dokładnie. U mnie zabawa rozpoczęta od I roku zakończyła się już po obronie magisterki :mrgreen:
Fidel-F2 - 2012-08-28, 10:30
:
Druga połówka :shock: Studia to czas na picie wódki i niezobowiązujące bzykanie.
Tixon - 2012-08-28, 11:03
:
Mylisz studia z gimnazjum --_-
Plejbek - 2012-08-28, 11:35
:
Obaj macie rację, tylko że pochodzicie chyba z różnych pokoleń :)
adamo0 - 2012-08-28, 11:44
:
Zależy co się jeszcze studiuje/studiowało i gdzie. Na bardziej ambitnych kierunkach nie ma czasu na 'studiowanie' albo jest go stosunkowo mało. Resztę trzeba poświęcić na naukę.
Jander - 2012-08-28, 16:38
:
Tixon napisał/a:
Mylisz studia z gimnazjum

Mylisz gimnazjum z oazą/harcerstwem. --_-
Jander - 2012-08-28, 17:14
:
Silky napisał/a:
"do 30 roku życia zarobię na mieszkanie"

A do 31 roku umrę na raka.
Silky napisał/a:
Jakoś mnie nie jara wizja zmieniania partnera co jakiś - krótszy - czas.

Nie sądzę, żeby Fidelowi w ogóle chodziło o posiadanie partnera - raczej właśnie o jego brak, poza łóżkiem. Swoją drogą mój akademik za czasów, gdy był żeński, był nazywany tartakiem. :mrgreen:
Silky napisał/a:
Nie chcę po studiach mieć fajnego papierka, a jednocześnie zostać bez mężczyzny. Potem chyba już ciężko kogoś poznać...

To jakiś obowiązek, mieć kogoś na studiach? Nie spinaj się dziewczyno, życie nie polega na zrobieniu studiów, znalezieniu faceta, rodzeniu mu dzieci i pracy do śmierci. Tak naprawdę żeby znaleźć normalnego partnera wystarczy przestać go szukać. Pewnego dnia sam na Ciebie wpadnie.
Tixon - 2012-08-28, 17:31
:
Silky, a ten przystojny geniusz to koniecznie musi być nawalony? ;)
Jander - 2012-08-28, 17:32
:
Silky napisał/a:
przestań szukać partnera, pij wódkę i się puszczaj, a pewnego dnia jeden z gości w łóżku okaże się tym wymarzonym i może zgodzi się na partnerstwo (profilaktycznie się nie zakochuj)

Ech ta dzisiejsza młodzież, tylko jedno w głowie. :-| Podpisuję się pod dwoma pierwszymi postulatami, ostatni to w gimnazjum, na studiach to lepiej już używać głowy/szukać sponsora.
Profilaktycznie nie patrz na każdego faceta jak na potencjalnego męża, ot co.
You Know My Name - 2012-08-28, 17:38
:
Silky napisał/a:
i się puszczaj

//mur
//mur
//mur


//facepalm
Jander - 2012-08-28, 17:44
:
Słuchaj Fidela to w zimie będziesz sandały nosić.
Silky napisał/a:
Jak to? Czy to przeszkadza znaleźć? Po drugie, po postu odpowiednia osoba sama się znajdzie?

Moim zdaniem tak - robienie czegoś na siłę utrudnia tą aktywność, zwłaszcza w tak nieprzewidywalnych sprawach jak kwestie uczuć. Nie wymusisz dobrego faceta - możesz za to przestać się tym przejmować i spokojnie studiować (rozwijać siebie, degenerować wątrobę). Zwłaszcza jeśli masz, strzelam, 20-21 lat.
You Know My Name - 2012-08-28, 17:47
:
Dlaczego panna mająca przed ślubem kilku przygodnych partnerów miałabybyć puszczalska? Fidel pisał tylko, by korzystać z życia. Jand też. Przynajmniej tyle umiem w ich wypowiedziach przeczytać.

Wracając do adrema, to poznałem moją żonę w czasie kiedy oboje byliśmy studentami, ale nie poznałem jej na studiach (czytaj ani podczas studiowania, ani podczas uczenia).
Tixon - 2012-08-28, 18:05
:
Silky napisał/a:
Na męża to nie, ale nigdy nie rozumiałam logiki pt. "przestań szukać". Jak to? Czy to przeszkadza znaleźć? Po drugie, po postu odpowiednia osoba sama się znajdzie?

Rozumie to w znaczeniu - nie oceniaj każdej osoby jako potencjalnego partnera. Czyli po prostu poznawaj ludzi, baw się z nimi, dbaj o życie socjalne. I to wszytko, reszta powinna przyjść z czasem.
Romulus - 2012-08-28, 18:10
:
Studiowałem najciężej na 1 roku. Bo po oblanym egzaminie była poprawka a niezaliczonej poprawce wypad ze studiów. Ale od 2 roku zacząłem Naprawdę Studiować, czyli nauka zajmowała mi jakieś 25 czasu :) Zresztą, było to zgodne z zaleceniami ś.p. profesora od prawa rzymskiego :)

I zgadzam się: na studiach nie ma puszczania się, jest tylko korzystanie z młodości :) A jakie to korzystanie było fajne w akademiku. No żesz...
Tomasz - 2012-08-28, 18:32
:
You Know My Name napisał/a:

Wracając do adrema, to poznałem moją żonę w czasie kiedy oboje byliśmy studentami, ale nie poznałem jej na studiach (czytaj ani podczas studiowania, ani podczas uczenia).

Ja również. I tyle w temacie. :)
Jander - 2012-08-28, 19:03
:
Silky napisał/a:
Chyba że to inna para "korzystała życia" w tym samym pokoju, podczas gdy ty na wpół umarły od alkoholu, na wpół świadomy nie wiedziałeś, czy desperacko próbować spać, czy cichcem wyjść, czy żałować, że nie kupili ci przy okazji popcornu jak w kinie nocnym :]

Przyłączyć się. //spell
Jander - 2012-08-28, 19:47
:
Właśnie o to chodzi, że jakbyś się przyłączyła, to już by nie była ingerencja z zewnątrz. //spell
MrSpellu - 2012-08-28, 23:22
:
Silky napisał/a:
Poznaliście swoje drugie połówki na studiach?

Przed. To znaczy ja przed.
utrivv - 2012-08-29, 07:34
:
Silky napisał/a:


21 lat. Po prostu czuję, że czas zaczyna zapieprzać..

O Boże, takie stare jeszcze żyją?!?

Moja siostra poznała męża na studiach, dociągnęli do doktoratu i od razu rozwód (prywatnie uważam że łączył ich kot znaleziony na wspólnym wyjeździe a on zdechł)
Jachu - 2012-08-29, 08:20
:
Silky napisał/a:
MrSpellu napisał/a:
Przed. To znaczy ja przed.


Widzę, że miałeś bujne życie licealne :) .
Ja miałem, ale co z tego? Moje technikum było fantastyczne, tworzyliśmy wielką zgraną paczkę, a teraz nie mam prawie z nikim kontaktu. Na studiach może i miałem do bani ludzi na roku, ale to co? Poznałem tych ludzi tysiące, bo z tyloma studiowałem i spośród nich wybrałem kilku takich jak ja, z którymi jak na razie wiąże mnie bardzo dobra znajomość. W technikum było fajnie, ale za żadne skarby nie chciałbym tam wrócić. Na studiach robiłem nieporównywalnie większe przekręty niż tam i moim zdaniem to jest jak niebo a ziemia :mrgreen:


utrivv napisał/a:
Moja siostra poznała męża na studiach, dociągnęli do doktoratu i od razu rozwód (prywatnie uważam że łączył ich kot znaleziony na wspólnym wyjeździe a on zdechł)
Umarłem :DD
Sabetha - 2012-08-29, 08:55
:
Spell napisał/a:
Przed. To znaczy ja przed.


Ja również. Pewnie dlatego na studiach miałam czas na naukę, rozrywkę, pracę i różne inne ciekawe rzeczy - to był pewnie czas poświęcany przez inne kobiety na szukanie :mrgreen:
MrSpellu - 2012-08-29, 09:15
:
No, w liceum prowadziłem bujne życie "towarzyskie", ale połówkę poznałem po maturze. Przed egzaminami wstępnymi na studia. Moja obecnie żona była wtedy na czwartym roku.
adamo0 - 2012-08-29, 17:42
:
Silky napisał/a:
Akurat nigdy nie miałam tylu dobrych znajomych co na studiach, a to dopiero rok. Wystarczylo mieszkac z dwoma osobami w pokoju w domu studenckim. Ponadto mozesz sobie dowolnie wybierac towarzystwo, nie to co wczesniej.


Zobaczymy ile takich znajomości przetrwa studia. Można przez całe studia przyjaźnić się z jakimiś osobami, ale jak pokazuje życie w przeważającej części te znajomości kończą się wraz z absolutorium.
Chociaż nie można generalizować - ja mam dalej spore grono znajomych ze studiów, chociaż studentem już nie jestem.
Jander - 2012-08-29, 18:34
:
adamo0 napisał/a:
ja mam dalej spore grono znajomych ze studiów, chociaż studentem już nie jestem.

Ja lepsze z osobami ze studiów, na których byłem rok, niż na obecnych, na których jestem już czwarty. I widzę, że z obecnych przetrwa max 1 znajomość.
adamo0 - 2012-08-29, 20:01
:
Silky napisał/a:
Bardziej zależy mi, żeby najbliższą osobę, czyli partnera znaleźć, grono znajomych jest drugorzędne. Aczkolwiek nie wiem, co jest trudniejsze


Pewnie trudniej partnera, niestety.
Ja żonę poznałem w liceum i od pierwszej klasy LO jesteśmy razem.
Z mojego grona znajomych w sumie nikt nie znalażł partnera na naszym kierunku. Albo znaleźli go przez znajomych znajomych albo w pracy, którą łączyli z nauką.
Młodzik - 2012-08-29, 20:16
:
Moi rodzice - w pracy.
Dziadkowie ze strony matki - w pracy.
Dziadkowie ze strony ojca - przez płot.
Wujek i ciotka - w samolocie.
Ot i cała filozofia :P .
Luinloth - 2012-08-29, 20:41
:
Silky napisał/a:
Sama nie wiem, czy nie zapisać się na jakiś kurs, nie wiem, gotowania czy medytacji, albo sztuk walki, albo jazdy konnej, żeby sobie rozszerzyć pole poznawania RÓŻNORODNEGO towarzystwa.
Bez sensu. Zapisz się na to, co Cię interesuje, żeby się w tym rozwijać, a nie po to, żeby poznawać tam kogokolwiek.
Musisz zmienić swoje myślenie, bo wcześniej było "muszę poznać faceta", teraz jest "muszę poznawać różnych ludzi, to może poznam faceta", a powinno być raczej "muszę żyć swoim życiem, przy okazji może poznam różnych ludzi, a jeśli mi dopisze szczęście, to poznam faceta". Nie fiksuj się na tym, zwłaszcza że z osób usilnie poszukujących partnera podświadomie przebija się wyczuwalna przez płeć przeciwną aura desperacji, która odstrasza. Jest też spore ryzyko, że unieszczęśliwisz się wiążąc z niewłaściwym facetem, bo akurat się napatoczył, to nie było co wybrzydzać.
Najlepiej w ogóle przestań szukać i myśleć o tym. Jeśli w Twoim obecnym otoczeniu nie ma właściwej osoby, to skanowanie go na wskroś wyszukiwarką potencjalnych partnerów nie wyciągnie jej jak królika z cylindra. A jeśli taka osoba się przewija koło Ciebie, to jest spora szansa, że się poznacie i coś się rozwinie. Ale nic na siłę, bo sobie zmarnujesz kawał życia.
MrSpellu - 2012-08-29, 21:03
:
Silky napisał/a:
Nieschematycznie

Dodam, że przez internet.

Silky napisał/a:
PS, choć istotny: A potem ktoś dobiega 30 i w akcie desperacji zapisuje się na kurs tańca, bo a nuż kogoś po zna, a na pewno wyćwiczy ruchy i z kolei może pozna kogoś w klubie. Albo zapisuje się na jakiś kurs, ale niestety za późno, jest zwyczajnie za stary.

Błąd w myśleniu. Nie przejmuj się, miałem podobnie.
Po prostu nigdy nie wiesz kto i kiedy, gdzie, w jaki sposób.
Młodzik - 2012-08-29, 21:29
:
No ja swoją aktualną drugą połówkę poznałem przez internet. Czy to będzie druga połówka na zawsze, się okaże.
Fidel-F2 - 2012-08-29, 22:54
:
ja pieeeer... zejdę chyba, ludzie wy tak na poważnie ??? :shock: :shock: :shock:
Misiel - 2012-08-29, 23:31
:
Silky - pozwole sobie podsumowac kolegow - miej wyjebane, a bedzie Ci dane!

A jezeli chodzi o moja druga polowke, to ja ja poznalem... nie no, nie bede wkurzal Fidela ;) .
Sammael - 2012-08-30, 01:36
:
A ja swoją drugą połówkę poznałem... a nie, jeszcze nie poznałem. :mrgreen: i jakoś nie czuję się z tego powodu upośledzony życiowo ani emocjonalnie. Spokojnie, młoda jesteś, wszystko przed tobą. Nic na szybko, nic na siłę.
Fidel-F2 - 2012-08-30, 08:44
:
Silky, jedną kobietę znalazłem w liceum, dwie na studiach, czwartą zaraz po studiach a piątą kole czterdziestki. Nie liczę meteorów. Jak widzisz wiek jest bez znaczenia.

Mdli mnie od tych pierdół które tu wypisujecie. I od nadmiaru awokado z majonezem.
You Know My Name - 2012-08-30, 08:59
:
Fidel-F2 napisał/a:
Mdli mnie od tych pierdół które tu wypisujecie. I od nadmiaru awokado z majonezem.
Sól do smaku, pieprz do woli.
MrSpellu - 2012-08-30, 09:41
:
Fidel-F2 napisał/a:
I od nadmiaru awokado z majonezem.

Przeczytałem to i mnie zemdliło.
Fidel-F2 - 2012-08-30, 09:57
:
MrSpellu, sałatka z awokado, krewetek, majonezu, soku z cytryny i koperku rzondzi
sanatok - 2012-08-30, 10:44
:
Bravo + Poradnik Domowy
Fidel-F2 - 2012-08-30, 10:46
:
sanatok +1
MrSpellu - 2012-08-30, 11:57
:
Fidel-F2 napisał/a:
MrSpellu, sałatka z awokado, krewetek, majonezu, soku z cytryny i koperku

A taki myk. Brzmi ok.

sanatok napisał/a:
Bravo + Poradnik Domowy

"Co Ty, urwał, nigdy punkiem nie byłeś?"
Dziewczyna ma tu poważny problem --_-
Romulus - 2012-08-30, 11:58
:
Nasza szkoła, nasze studia.

Taki jest tytuł tematu.

Zatem nie chcę, ale będę musiał interweniować, jeśli zamiast dyskusji będzie tu radosne spamowanie.
Fenris - 2013-11-14, 22:59
:
Słuchajcie, ludzie. Gdzieś na ZB kiedyś NA PEWNO przewinął się tytuł starego podręcznika do fizyki, o którym forumowicz wspominał, że i on, i jego ojciec się z niego uczył. To jakieś mocno stare wydanie było, czy ktoś tej książki nie kojarzy? Ogółem potrzebuję czegoś wybitnie dobrze wprowadzającego w temat.
Młodzik - 2013-11-15, 00:17
:
Halliday, Resnick "Podstawy Fizyki" nie wystarcza? Znam jeden prehistoryczny podręcznik, który jest świetny, ale nie od fizyki tylko chemii fizycznej...
utrivv - 2013-11-15, 08:04
:
Dwie rewelacyjne pozycje to:
Feynmana wykłady z fizyki i Wróblewski, Zakrzewski Wstęp do fizyki
lukaszmigura - 2014-12-29, 20:08
:
ja już po studiach (politologia - dziennikarstwo) i śmiem twierdzić, że kierunek daje pracę, a na pewno bardziej niż inne humanistyczne
Jachu - 2014-12-29, 22:05
:
lukaszmigura napisał/a:
ja już po studiach (politologia - dziennikarstwo) i śmiem twierdzić, że kierunek daje pracę, a na pewno bardziej niż inne humanistyczne
Kolega z PSL? //mysli
lukaszmigura - 2015-01-30, 19:31
:
pytasz o partię? :P
smolu - 2015-04-10, 15:28
:
Ja obecnie jestem na wyborze dla siebie studiów podyplomowych, na razie sobie czytam o rożnych kierunkach itp trafiłem na taki link http://studiapodyplomowe....-dofinansowane/ i kurcze otworzył mi oczy, że może jednak są darmowe studia podyplomowe.
Tixon - 2015-04-10, 22:47
:
Jesteś botem? Brak odpowiedzi jest równoznaczny ze zjedzeniem. //tixon
Fidel-F2 - 2015-04-10, 23:45
:
Jakaż przemyślna pułapka. :mrgreen:
Stary Ork - 2015-04-11, 00:10
:
Mógł mu kazać powiedzieć "koło, miele, młyn" //mysli .
Młodzik - 2016-02-09, 20:04
:
Zostałem inżynierem. Także tego... czuję się trochę mądry.
mad5killz - 2016-02-09, 20:08
:

MrSpellu - 2016-02-09, 20:12
:
"Jestę inżynierę" --_-
Stary Ork - 2016-02-09, 20:15
:
A ja w przeciwieństwie do tych zawistników szczerze Ci gratuluję.














































































Ok, żartowałem. Inżynierę, chłe, chłe :mrgreen:
Młodzik - 2016-02-09, 20:17
:
Zniszczę was --_- .
toto - 2016-02-09, 20:19
:
Pewnego dnia i ja zostałem inżynierem. Dziś sam jestem dziadkiem. Koniec.
Tixon - 2016-02-09, 20:43
:
Inżyniery, trochę was podziwiam :)
martva - 2016-02-09, 20:52
:
Ej, ja też jestem inżynierem. Ale z ręką na sercu przyznaję - nie mam zielonego pojęcia dlaczego. :mrgreen:
Stary Ork - 2016-02-09, 20:53
:
Panie ężynierze kochanieńki, o suchym pysku stać nas tylko na szyderę, więc jakby pan ężynier co postawił na tę okoliczność... //orc

martva napisał/a:
Ej, ja też jestem inżynierem. Ale z ręką na sercu przyznaję - nie mam zielonego pojęcia dlaczego. :mrgreen:


Bo do wyboru było zostać inżynierem albo klinicznym masturbatorem niedźwiedzi? //panda
martva - 2016-02-09, 21:25
:
Skończyłam studia z tytułem magistra inżyniera. Nie pisałam żadnych prac przed magisterką, nie zdawałam żadnych pośrednich egzaminów, nie miałam nawet matematyki. Ni wuja nie wiem skąd oni tego inżyniera wytrzasnęli. I - właściwie - po co.
Jachu - 2016-02-09, 21:26
:
Uśmiałem się do łez, aż dziecko wyrwałem ze snu i musiałem na nowo lulać. Posty Orka i mad5killa rządzą :mrgreen:

Młodzik, gratuluję //kas
Beata - 2016-02-09, 21:28
:
A u nasz, panie, na zakładzie, tylko jenżyniery siem liczom. Bo majo oni pod kontrolą kolumnę rektyfikacyjną.
Stary Ork - 2016-02-09, 21:32
:
martva napisał/a:
Skończyłam studia z tytułem magistra inżyniera. Nie pisałam żadnych prac przed magisterką, nie zdawałam żadnych pośrednich egzaminów, nie miałam nawet matematyki. Ni wuja nie wiem skąd oni tego inżyniera wytrzasnęli. I - właściwie - po co.


Z ZUPEŁNEGO NIENACKA DYPLOM WSZEDŁ WTEM! KA-POW!!!!!!!!!!!!
dworkin - 2016-02-09, 22:12
:
Już my byliśmy określani nieprawdziwymi inżynierami. Starsi wykładowcy z nostalgią mawiali wtedy, że prawdziwy inżynier musi znać kreskę techniczną, której ani na matmie, ani tym bardziej na infie nawet nie liznąłem. Być może teraz mawiają, że prawdziwy inżynier powinien znać jedynkę trygonometryczną, a jutro powiedzą, że tabliczkę mnożenia. A taki ze mnie inżynier, że poza światem zer i jedynek, gdy trzeba np. coś naprawić, jestem jak dndowy dziki mag - efekt działania losowy. Podpis pod moją kartą postaci brzmi "Sprawdźmy, co się stanie!"
Młodzik - 2016-02-09, 22:13
:
Stary Ork napisał/a:
Panie ężynierze kochanieńki, o suchym pysku stać nas tylko na szyderę, więc jakby pan ężynier co postawił na tę okoliczność... //orc

Jak dobrze się składa, że jedną z głównych składowych mojego wykształcenia jest cała niezbędna wiedza do pędzenia bimbru. Inne alkohole też bym potrafił.
Aktualnie na stanie mam Bushmillsa przerobionego na okrutnie słodki likier, ale nie wiem, czy za to nie zostanę zlinczowany.
dworkin napisał/a:
Już my byliśmy określani nieprawdziwymi inżynierami. Starsi wykładowcy z nostalgią mawiali wtedy, że prawdziwy inżynier musi znać kreskę techniczną, której ani na matmie, ani tym bardziej na infie nawet nie liznąłem. Być może teraz mawiają, że prawdziwy inżynier powinien znać jedynkę trygonometryczną, a jutro powiedzą, że tabliczkę mnożenia. A taki ze mnie inżynier, że poza światem zer i jedynek, gdy trzeba np. coś naprawić, jestem jak dndowy dziki mag - efekt działania losowy. Moja karta postaci podpisana jest "Sprawdźmy, co się stanie".

Ja nie z tych inżynierów, właściwie żeby z biotechnologa zrobić inżyniera trzeba było niemałej akrobacji w programie nauczania, żeby tenże tytuł uzasadnić. I poza tytułem nic z prawdziwym inżynierem mnie nie łączy. Nawet na dyplomie nie mam najwyższej oceny, bo troche poległem na jednym pytaniu na obronie. Typowo inżynierskim właśnie :P .
utrivv - 2016-02-09, 22:21
:
Młodzik napisał/a:
[Nawet na dyplomie nie mam najwyższej oceny, bo troche poległem na jednym pytaniu na obronie. Typowo inżynierskim właśnie :P .

A to gratuluję :)
Trojan - 2016-02-09, 22:57
:
Inżynier powierzchni płaskich,
Inżynier maszyn rolniczych
martva - 2016-02-10, 09:51
:
Hmm, miałam podstawy mechanizacji produkcji ogrodniczej przez jeden semestr. Musiałam umieć narysować schemat blokowy kombajnu do zbioru ziemniaków 'Bolko'. Nie umiałam :roll:
Sabetha - 2016-02-14, 09:53
:
Mój mąż jest inżynierem //mysli Ale nie mam pojęcia od czego, nigdy mu ten tytuł się na nic nie przydał //mysli

Oczywiście, gratulujemy, Młodzik, przed Tobą świetlana przyszłość i tak dalej :-)
MadMill - 2016-02-14, 11:47
:
Następny roszczeniowiec...
bio - 2016-07-04, 16:40
:
Skończyłem biochemię na Wydziale Biologii UW. Bo mnie to kręciło. Studia to była robota od rana do nocy. Miałem semestr w wymiarze 60 godzin w tygodniu. Koledzy z akademikowego pokoju obok studiujący socjologię nie wierzyli, że tak się da. Oni mieli 20 godzin. Ci na AM mieli jeszcze ciężej, ale dzisiaj mają pieniądze. A ja wspomnienia.
Jachu - 2017-07-05, 13:31
:
Wczoraj obroniłem dyplom i mogę tytułować się magistrem nauk prawnych :)
Trojan - 2017-07-05, 13:34
:
gratki :)
co dalej ?:)
MrSpellu - 2017-07-05, 13:38
:
Jak to co? Legitka partyjna PiSu i Jachu za rok zostanie SN. Albo przewodniczącym TK. Albo tym i tym.
Ten tego, gratki //spell
dworkin - 2017-07-05, 13:43
:
Moja siostra obroniła się na prawie dokładnie tydzień temu :)
MrSpellu - 2017-07-05, 13:52
:
O, to ona zostanie przewodniczącą TK.
utrivv - 2017-07-05, 13:54
:
Jachu napisał/a:
Wczoraj obroniłem dyplom i mogę tytułować się magistrem nauk prawnych :)

Łał szybko. Gratki :)
Fidel-F2 - 2017-07-05, 14:07
:
No to wóda
Jachu - 2017-07-05, 14:48
:
Dzięki, nie było łatwo... albo ja zdecydowanie za wolno myślę :badgrin:

Trojan napisał/a:
co dalej ?:)
Wypadałoby aplikację robić. Jeszcze się zastanawiam, ale wiele wskazuje na to, że spróbuję zdać egzamin wstępny na radcowską.

MrSpellu napisał/a:
Jak to co? Legitka partyjna PiSu i Jachu za rok zostanie SN. Albo przewodniczącym TK. Albo tym i tym.
Spellu, nie kuś //spell Kurde, w TK współpracowałbym z prof. Kieresem, z którym niedawno miałem zajęcia z prawa gospodarczego publicznego i który mi dał 2 na egzaminie //mysli

Fidel-F2 napisał/a:
No to wóda
Chętnie :)
Beata - 2017-07-05, 16:37
:
No to po maluchu, SzanPanie Magistrze. :)

//shots
bimali1 - 2017-07-05, 18:03
:
bio napisał/a:
Koledzy z akademikowego pokoju obok studiujący socjologię nie wierzyli, że tak się da


Chi chi chi ... może byłem wśród nich :-)
toto - 2017-07-05, 18:08
:
Gratulacje Jachu! //piwo Mi się nie chciało kończyć drugiego kierunku :oops: , za staro się czułem na ponowne studiowanie. Ale coś wyniosłem i zostało koszenie kasy.
Romulus - 2017-07-05, 18:31
:
Jachu napisał/a:
Wczoraj obroniłem dyplom i mogę tytułować się magistrem nauk prawnych :)

Gratulacje. :)
Ale zdałeś egzamin magisterski.
Kiedyś na seminarium zapytałem profesora o termin obrony pracy magisterskiej. Odparł: nigdy. :mrgreen: Bronić to można doktorat. Magisterium się po prostu zdaje. :)

I co dalej? Bo "dyplomem" gołego magistra prawa, bez przynależności do Matki Partii to sobie możesz podetrzeć wiadomo co. :) Proponuję aplikację adwokacką.
Trojan - 2017-07-05, 21:36
:
Idź na sędziego z nowego rozdania :)
Carmilla - 2017-07-05, 22:28
:
Romulus napisał/a:
Kiedyś na seminarium zapytałem profesora o termin obrony pracy magisterskiej. Odparł: nigdy. :mrgreen: Bronić to można doktorat. Magisterium się po prostu zdaje. :)

Mnie takich głupot nikt nie mówił. Ja broniłam prac magisterskich i nikomu do głowy nie przychodziło, żeby mi powiedzieć, że zdawałam egzamin magisterski.

Jachu - gratulacje. I popieram przedmówców - zamiast jakiejkolwiek aplikacji zapisz się do PiS. Wówczas nic Cie nie będzie ograniczać, skoro wakat prezesa TK obsadzony, to kto wie, może taki np. ordynator kardiochirurgii w szpitalu MSWiA albo prezes stadniny koni. Po co się ograniczać do nauk prawnych :badgrin:
Jachu - 2017-07-06, 09:18
:
Dzięki, dzięki :)

toto napisał/a:
Mi się nie chciało kończyć drugiego kierunku :oops: , za staro się czułem na ponowne studiowanie. Ale coś wyniosłem i zostało koszenie kasy.
Szczerze mówiąc, to też niespecjalnie mi się chciało. To był chyba jednak ostatni dzwonek, aby przynajmniej spróbować zmienić swoją drogę życiową... zwłaszcza jak się ma kiepskie wykształcenie zdobyte na kacu ;)

Romulus napisał/a:
Ale zdałeś egzamin magisterski.
Kiedyś na seminarium zapytałem profesora o termin obrony pracy magisterskiej. Odparł: nigdy. :mrgreen: Bronić to można doktorat. Magisterium się po prostu zdaje. :)
Może i masz rację ;) Niemniej, w moim przypadku można faktycznie powiedzieć, że zdałem egzamin magisterski. Wynika to z tego, że na UWr wymyślili sobie egzamin magisterski składający się z trzech części:
1. egzaminu pisemnego testowego, składającego się ze 100 pytań jednokrotnego wyboru (20 pytań z prawa prywatnego, 20 pytań z prawa karnego, 20 pytań z prawa administracyjnego, 10 pytań z prawa konstytucyjnego, 10 pytań z prawa podatkowego i finansowego, 10 pytań z prawa międzynarodowego i europejskiego, 10 pytań z zakresu filozofii prawa, historii prawa i historii doktryn politycznych i prawnych).
2.egzaminu pisemnego opisowego, składającego się z czterech kazusów (po jednym z każdego bloku tematycznego, tj. prawa prywatnego, prawa karnego, prawa administracyjnego lub finansowego oraz prawa konstytucyjnego lub międzynarodowego publicznego, obejmującego także prawo Unii Europejskiej),bez możliwości korzystania z aktów prawnych.
3. egzaminu ustnego (obrona pracy mgr).

Z testu dostałem 5.0, a z kazusów (mieliśmy cywila, karniaka, międzynarodowe publiczne i podatkowe) 3.5 //kas

Romulus napisał/a:
I co dalej? Bo "dyplomem" gołego magistra prawa, bez przynależności do Matki Partii to sobie możesz podetrzeć wiadomo co. :) Proponuję aplikację adwokacką.
Już pisałem wyżej, że raczej przychylam się ku aplikacji radcowskiej. Pracuję w urzędzie miejskim i może uda się na tym polu odpowiednio podziałać, choć oczywiście jeszcze mnie czekają rozmowy z najważniejszymi ludzikami w tym burdelu. Wstępne rozmowy mam za sobą, ale trzeba teraz uściślić pewne kwestie. Nie będę ukrywał, że chciałbym zostać w urzędzie (może na czas aplikacji przeniosą mnie do biura prawnego) i u któregoś z radców bym robił aplikację. Po egzaminie końcowym mógłbym mieć szansę zostać albo w urzędzie (bo nasi radcowie mają już swój wiek), albo w którejś z jednostek podległych. Radca przytulony do urzędu to stabilna i bezpieczna fucha - umowa o pracę, jakaś rada nadzorcza ;) Jeszcze zobaczymy.

Carmilla napisał/a:
I popieram przedmówców - zamiast jakiejkolwiek aplikacji zapisz się do PiS. Wówczas nic Cie nie będzie ograniczać, skoro wakat prezesa TK obsadzony, to kto wie, może taki np. ordynator kardiochirurgii w szpitalu MSWiA albo prezes stadniny koni. Po co się ograniczać do nauk prawnych :badgrin:
Nie nie, od polityki najlepiej trzymać się z daleka ;) Później będę musiał przez jeden błąd ciągnąć jakieś smoleńskie absurdy ;)
utrivv - 2017-07-06, 10:12
:
Rzuć teraz na forum kilka ostrych tekstów a ja cię zgłoszę jako młodego zdolnego prawnika z ambicjami. Zdaje się że Prezes Sądu Najwyższego jest do wymiany --_-
Jachu - 2017-07-06, 10:19
:
utrivv napisał/a:
Rzuć teraz na forum kilka ostrych tekstów a ja cię zgłoszę jako młodego zdolnego prawnika z ambicjami. Zdaje się że Prezes Sądu Najwyższego jest do wymiany --_-
Odłóżmy to w czasie o jakieś minimum 3 tygodnie. Jeszcze uczelnia dyplomu nie przygotowała do odbioru, a co to za prawnik bez dyplomu? //utrivv
toto - 2017-07-06, 10:24
:
Jachu napisał/a:
a co to za prawnik bez dyplomu?
Beata Kempa?
Jachu - 2017-07-06, 10:39
:
toto napisał/a:
Jachu napisał/a:
a co to za prawnik bez dyplomu?
Beata Kempa?
Do SN ją! //buu
Trojan - 2017-07-06, 10:53
:
Jachu - pracujesz w UM we Wro ?? (czy dojeżdżasz ?)
Jachu - 2017-07-06, 11:15
:
Trojan napisał/a:
Jachu - pracujesz w UM we Wro ?? (czy dojeżdżasz ?)
Trojan, zrób reset umysłu, bo masz straszną sklerozę ;) Gadaliśmy kiedyś w shoucie, że ja przyjeżdżałem prawie 400 km do Wrocławia na studia --_-
Trojan - 2017-07-06, 12:47
:
no pamiętam - bodaj ze Szczecina jesteś

co nie zmienia faktu że spora cześć WROmagistratu nie mieszka we Wro.
Stać ich.

więc bez różnicy. ważne kogo znasz.
Romulus - 2017-07-06, 15:18
:
utrivv napisał/a:
Zdaje się że Prezes Sądu Najwyższego jest do wymiany --_-

Hola, hola, niedobry człowieku! To fucha dla mnie. Ja kocham Dobrą zmianę. DZ chce wszystkiego co dobre dla Polski, walczy z biedą, walczy z układami, nie ma w niej nepotyzmu, liczą się kompetencje. Czas, aby ludzie dobrej woli, także ci, którzy dotąd błądzili - jak ja - przejrzeli na oczy i wsparli Zmiany. Myślę, że na stanowisku Pierwszego Prezesa Odrodzonego Sądu Najwyższego - będę gwarantem tego, że obywatele odzyskają wreszcie sądy! Zatem wypad z mojego podwórka i szukaj Jachowi roboty gdzie indziej. --_-
Carmilla - 2017-07-07, 00:40
:
Jachu napisał/a:
Może i masz rację ;) Niemniej, w moim przypadku można faktycznie powiedzieć, że zdałem egzamin magisterski. Wynika to z tego, że na UWr wymyślili sobie egzamin magisterski składający się z trzech części:
1. egzaminu pisemnego testowego, składającego się ze 100 pytań jednokrotnego wyboru (20 pytań z prawa prywatnego, 20 pytań z prawa karnego, 20 pytań z prawa administracyjnego, 10 pytań z prawa konstytucyjnego, 10 pytań z prawa podatkowego i finansowego, 10 pytań z prawa międzynarodowego i europejskiego, 10 pytań z zakresu filozofii prawa, historii prawa i historii doktryn politycznych i prawnych).
2.egzaminu pisemnego opisowego, składającego się z czterech kazusów (po jednym z każdego bloku tematycznego, tj. prawa prywatnego, prawa karnego, prawa administracyjnego lub finansowego oraz prawa konstytucyjnego lub międzynarodowego publicznego, obejmującego także prawo Unii Europejskiej),bez możliwości korzystania z aktów prawnych.
3. egzaminu ustnego (obrona pracy mgr).

A od kiedy to tak? :shock: Ja na Wrocławskim broniłam pracy magisterskiej... chociaż osobiście uważałam, ze moja praca potrafi obronić się sama ale promotorka i recenzent byli innego zdania. Żadnych testów ani kazusów nie wymagano ode mnie.Tylko jeszcze na obronie jedno pytanie nie dotyczące mojej pracy, ale przedmiotu, z którego ją pisałam.
Tym bardziej kongratulejszyns //piwo
MORT - 2017-07-07, 01:19
:
Jachu, wódkę stawiasz. Gratki.
utrivv - 2017-07-07, 07:10
:
Romulus napisał/a:
utrivv napisał/a:
Zdaje się że Prezes Sądu Najwyższego jest do wymiany --_-

Czas, aby ludzie dobrej woli, także ci, którzy dotąd błądzili - jak ja - przejrzeli na oczy i wsparli Zmiany.

Jak pięknie to powiedziałeś ;(
Jak to dobrze że są jeszcze prawdziwi polacy wśród sędziów , jak tak tego słucham to aż się czuję dumny z polski ;)
Jachu - 2017-07-07, 08:57
:
Carmilla napisał/a:
A od kiedy to tak? :shock:
Od 2012 roku ;) Ale dotyczyło tylko trybu 2,5-letniego Prawa. Prawo jednolite - zarówno dzienne, wieczorowe, jak i zaoczne, są z tego zwolnione. Uszczęśliwili tym niełatwym egzaminem jedynie studentów krótszego trybu, co tłumaczone było troską o jakość kształcenia :badgrin: A w rzeczywistości spowodowane było bardzo prawdopodobnymi naciskami samorządów prawniczych, aby nie wypuszczać zbyt wielu "niedouczonych" prawników.

Carmilla napisał/a:
Ja na Wrocławskim broniłam pracy magisterskiej... chociaż osobiście uważałam, ze moja praca potrafi obronić się sama ale promotorka i recenzent byli innego zdania. Żadnych testów ani kazusów nie wymagano ode mnie.Tylko jeszcze na obronie jedno pytanie nie dotyczące mojej pracy, ale przedmiotu, z którego ją pisałam.
Też prawo? U kogo się broniłaś?

Carmilla napisał/a:
Tym bardziej kongratulejszyns //piwo
Dzięki :)

MORT napisał/a:
Jachu, wódkę stawiasz. Gratki.
Już postawiłem --_-
Carmilla - 2017-07-07, 19:40
:
Robiłeś prawo uzupełniające magisterskie dla magistrów administracji i zarządzania czy coś w ten deseń? Bo ja coś takiego robiłam, wtedy to było 2-letnie. Moją promotorką była prof. Świda, nazwiska recenzenta nie pomnę, znajdę swoją pracę albo przejrzę strony uniwerku to napiszę.
A Ty u kogo? I z czego?
Jachu - 2017-07-11, 12:12
:
To dawno skończyłaś studia :) Raz, że prof. Świda nie żyje od 2011 roku, a dwa - studia o których mówisz zostały zlikwidowane bodaj ok. 2000 roku.
W 2012 roku otworzyli studia II stopnia, ale jedynie w Gdańsku i we Wrocławiu + jakieś 2 prywatne uczelnie. Od października 2015 roku MNiSW ponownie zlikwidowało tę możliwość. Zdążyłem na ostatni rocznik :)
Moim promotorem był prof. Borszowski, a recenzentem dr Kopyściańska. Katedra prawa podatkowego.
Carmilla - 2017-07-11, 19:49
:
Jachu napisał/a:
To dawno skończyłaś studia :)

Dawno, ale tak dawno jak sugerujesz.
Jachu napisał/a:
Raz, że prof. Świda nie żyje od 2011 roku

O, nawet o tym nie wiedziałam... ale fakt, wtedy już nie mieszkałam we Wroc., więc takie informacje do mnie nie dochodziły. Ale fakt, była tak wiekowa, że nawet gdyby zmarła przed moją obroną to bym się nie zdziwiła. Za to ze zdziwieniem stwierdziłam, że mój promotor z administracji jeszcze żyje, choć też dość wiekowo wyglądał już nawet te 17 lat temu, kiedy się u niego broniłam :mrgreen:
Jachu napisał/a:
studia o których mówisz zostały zlikwidowane bodaj ok. 2000 roku.

Bardzo około. Ja je kończyłam w 2005 roku, a rok 2005/2006 to był ostatni. Wygląda na to, że z jednej strony bardzo komuś przeszkadza, że po dwóch latach można zrobić drugi tytuł magistra, a z drugiej - że jak kto 5 lat administrację przestudiował i lepiej by się nadawał na sędziego sądu administracyjnego niż prawnik to i tak takim sędzią nie może zostać. Więc raz jeden obóz stawia na swoim, raz drugi.
Prawa podatkowego to ja chyba nie miałam. Pamiętam prawo finansów publicznych (to na administracji) a ordynację podatkową to nam Wertelecka omawiała na kpa. Konkretnie to pod jakimi względami o.p. różni się od k.p.a. Jeśli jednak miałam to już wyparłam ze swojej pamięci. Wszak podatki to symbol naszego zniewolenia przez władzę :mrgreen: