BG napisał/a: |
Postanowiłem założyć ten temat, ponieważ wielu ludzi myśli o ekonomii w inny sposób, niż wynikałoby to z jej istoty. Nawet wielu ekonomistów nie skupia się na niezmiennych i uniwersalnych prawach ekonomii, niezależnych od warunków, państwa, epoki itd. - tych, do których można dojść drogą dedukcji i zdrowego rozsądku i nie potrzeba do tego gromadzenia danych. Z ekonomią często łączy się, zamiast filozofii, takie dziedziny nauki jak matematykę, ekonometrię i statystykę, które z istotą ekonomii nie mają nic wspólnego. Takie podejście do ekonomii prowadzi do powstawania wielu mitów na jej temat - więc należy je obalić. |
BG napisał/a: |
I siła nabywcza pieniądza spadła. W związku z tym teraz pieniądze nie mają już swoich cen wyrażanych w jednostkach kruszcu, więc już nie są pieniędzmi. |
Romulus napisał/a: |
Do ekonomii wielkich korporacji, które są pozbawione wszelkiej kontroli. |
Ł napisał/a: | ||
Dramatyzujesz. |
Daniel napisał/a: |
Nie mówię o abstrakcji, czyli bycie nie mającym właściciela, tylko o konkretnych ludziach mających we władaniu majątek ziemski. Właścicielem może być tylko człowiek, a nie byt abstrakcyjny. Róbmy interesy z ludźmi, a nie z bytami. |
Daniel napisał/a: |
Nie mówię o abstrakcji, czyli bycie nie mającym właściciela, tylko o konkretnych ludziach mających we władaniu majątek ziemski. Właścicielem może być tylko człowiek, a nie byt abstrakcyjny. Róbmy interesy z ludźmi, a nie z bytami. |
Daniel napisał/a: |
Mnie takie argumenty nie przekonują, że coś już było od dawna. Zło też istnieje od Adama i Ewy, ale to nie oznacza, że zło trzeba wybierać. |
Daniel napisał/a: |
Po za tym jest to zawsze wybór indywidualny, bo każde narzucenie odgórne jest odbieraniem innym prawa do wyboru. |
Daniel napisał/a: |
Aby móc wybierać, to trzeba mieć rozeznanie w czym wybieramy. Jak zawieramy umowę, to trzeba mieć rozeznanie z kim ją zawieramy. Istotne jest więc kto jest właścicielem przedsiębiorstwa i jakim jest człowiekiem. |
Daniel napisał/a: |
Czy jednak ludzie mają teraz takie rozeznanie? Czy w ogóle to ich interesuje, kto jest właścicielem sklepu, w którym dokonują zakupy? |
Romulus napisał/a: | ||||
Możliwe. Zwłaszcza że zapomniałem o giełdzie. |
Daniel napisał/a: |
Zło jest zawsze konkretne i realizuje się poprzez człowieka przeciwko drugiemu człowiekowi. |
Spellsinger napisał/a: |
Jeżeli chcę prowadzić interesy z jakąś firmą mogę zrobić rozeznanie jaka jest w stosunku do swoich partnerów handlowych, czy jest uczciwa i wypłacalna (jej kierownictwo). Jeżeli robię interes z korporacją mechanizm jest dokładnie ten sam. Liczy się opinia osób/firm, które już z nią interesy prowadziły. Po co mi wiedza czy prezesi korporacji to dobrzy ludzie? Liczy się stosunek to umów. |
Daniel napisał/a: |
Zło jest zawsze konkretne i realizuje się poprzez człowieka przeciwko drugiemu człowiekowi. |
Ł napisał/a: |
A gdyby zgosiła się do Ciebie Al-kaida która założymy zawsze płaci w terminie i dotrzymuje zobowiązań, po trochę saletry i magnezu, też zawarłbyś transakcje? |
Daniel napisał/a: |
Jeżeli mamy dwóch ludzi produkujących to samo i tylko jeden z nich jest dobrym człowiekiem, to kupując produkt od jednego z nich wspieram dobro lub zło. |
Daniel napisał/a: |
wygodnie jest nie wiedzieć, który jest złym człowiekiem, ale jak ta wiedza do ciebie dotrze, wybór staje się świadomy. Wspierając złego człowieka pokazujesz, że ty też jesteś złym człowiekiem. |
Daniel napisał/a: |
Twój wybór może już nie umknąć uwadze ludzi unikających zła. Mogą już nie chcieć z tobą mieć nic do czynienia i będą unikać powiązań gospodarczych. Dla pocieszenia powiem, że taki mechanizm nie funkcjonuje jeszcze, bo bardzo mało jest dobrych ludzi. |
Cytat: |
Jak uderze masochiste to zło tez jest zawsze konkretne? |
Daniel napisał/a: |
Gdy jest zgoda, nie ma zła jest umowa, porozumienie. |
Daniel napisał/a: |
Wybór dobra jest dzisiaj naiwnością, ale czy będzie jutro? |
Daniel napisał/a: |
Jeżeli mamy dwóch ludzi produkujących to samo i tylko jeden z nich jest dobrym człowiekiem, to kupując produkt od jednego z nich wspieram dobro lub zło. Wygodnie jest nie wiedzieć, który jest złym człowiekiem, ale jak ta wiedza do ciebie dotrze, wybór staje się świadomy. Wspierając złego człowieka pokazujesz, że ty też jesteś złym człowiekiem. |
Mag_Droon napisał/a: |
O ta, wiem, że Dominium Pizza należ do fundamentalisty chrześcijańskiego i nie korzystam z ich usług. |
Mag_Droon napisał/a: |
oraz nie mam ochoty w alkoholowej. |
Spellsinger napisał/a: |
Proszę mi wybaczyć |
Ja sam napisał/a: |
Podałeś skrajny przypadek ale generalnie, jeżeli korporacja jest "normalna" nie wysadza różnych rzeczy i nie odcina głów turystom, to potrzebna mi jest wiedza, że prezes ubiera się czasem w damskie ciuszki i bije żonę (a ona to lubi)? |
Daniel napisał/a: |
Tu się jednak mylisz. Dobroć nie ma polegać na rozdawnictwie, tylko na nie krzywdzeniu innych. |
Daniel napisał/a: |
Co jest dobrocią wynika z Dekalogu, a tam nie ma nic o dawaniu. |
Daniel napisał/a: |
2. dobro społeczne ważniejsze od zysku |
Daniel napisał/a: |
Kupuje się towar (nawet droższy) najpierw u swoich, a jak go nie mają, to wtedy u obcych. Taka solidarność występuje też w narodach (Żydzi, Grecy itd.) , tylko u nas jej nie ma. |
Daniel napisał/a: |
Analizujesz na podstawie wiedzy o stanie obecnym |
Daniel napisał/a: |
Szkoda czasu, aby o tym pisać. |
Daniel napisał/a: |
To co robi UE to czyste barbarzyństwo. |
Daniel napisał/a: |
Społeczeństwo odmiennie pojmuję od Ciebie. To taka rozszerzona rodzina. Czyż nie wspomagamy swoich dzieci rezygnując z zysku? |
Cytat: |
Dobrze można to zobrazować na przedsiębiorstwach rodzinnych. Handel jest najpierw pomiędzy rodziną i nie goni się za zyskiem za wszelką cenę. Kupuje się towar (nawet droższy) najpierw u swoich, a jak go nie mają, to wtedy u obcych. Taka solidarność występuje też w narodach (Żydzi, Grecy itd.) , tylko u nas jej nie ma. |
Cytat: |
ogólnie mam wrażenie, że jesteś człowiekiem pokroju autora tego tekstu ) która zakłada, że każdy jest dobrym człowiekiem, który żyje w zgodzie z Dekalogiem. Mylę się? Nie no, pomarzyć zawsze jest fajnie. |
Daniel napisał/a: |
Modele nie są te same, bo w socjaldemokracji dobro społeczne realizuje się poprzez kradzież (podatki). |
Daniel napisał/a: |
Społeczność też musi być oparta na miłości, a jej prawem jest Dekalog. |
Daniel napisał/a: |
Nie muszę kupować taksówki, aby mnie zawiozła tam gdzie chcę.
Dekalog Bóg dał ludziom aby wyzwolili się z niewoli. Po tysiącach lat wróciliśmy do tego samego punku. |
Mag_Droon napisał/a: |
Aż nie wiem co napisać, Mojżesz jako twórca judaizmu dał kodeks postępowania wewn. Żydom aby nie tracili sił tylko stawali dzielnie innym plemionom na Synaju i w Kanaanie. |
Daniel napisał/a: |
Modele nie są te same, bo w socjaldemokracji dobro społeczne realizuje się poprzez kradzież (podatki). U mnie kradzież jest nie możliwa. Wspomagasz innych tylko dobrowolnie. |
Daniel napisał/a: |
To jest mój pogląd i nie muszę mieć racji. (Chrystus też kwestionował prawo Mojżesza) |
Romulus napisał/a: |
Państwo można kontrolować. Kto kontroluje wielkie korporacje? Ich właściciele? A kto jest ich właścicielem? |
Cytat: |
Ostatnim ważnym politykiem liczącego się kraju, broniącym kapitalizmu przed korporacjami, był prezydent Reagan |
Ł napisał/a: |
autor stwierdza że ekonomia ma pewne niezmienne i uniwersalne prawa do których można dochodzić na drodze rozumowanie nieempirycznego (czego nie robi "nawet wielu ekonomistów"). Po czym stwierdza że pewne nieepiryczne formy rozumowania jak np. matematyczne nie mają z ekonomią nic wspólnego. |
Mag_Droon napisał/a: |
Przybliż mi moze jedynie słuszną definicję słowa pieniadz, bo chyba się posługujemy różnymi. |
BG napisał/a: | ||
Aprioryzm może i kojarzy się z naukami ścisłymi, jak matematyka, ale aprioryczne założenia występują również w naukach społecznych, jak ekonomia. Tutaj też pewne aksjomaty i twierdzenia wynikają z logicznego myślenia i dedukcji. Filozofia (czy to nauka ścisła) też przecież opiera się na apriorycznych założeniach i na logice (przynajmniej w pewnym stopniu). |
BG napisał/a: |
Pieniądz to towar wybrany przez wolny rynek na środek wymiany. Wybrany z racji swojej użyteczności, uniwersalności itd. Tak jak napisałem:
"Pieniądz to towar, który został uznany przez ludzi za uniwersalny środek wymiany, ponieważ był tak łatwo zbywalny i tak bardzo popularny, że mógł zacząć spełniać taką rolę". |
Ł napisał/a: |
Aksjomaty nie wynikają na drodzę dedukcji - z aksjomatów się wyprowadza myślenie. |
Ł napisał/a: |
czy uważasz że ekonomia ma pewne stałe niezmienne prawa które przyjmujesz na zasadzie aksjomatu? |
Ł napisał/a: |
musiałbyś napisac jaki system filozoficzny masz na mysli |
Cytat: |
1. jest to próba ujęcia całości ludzkiej wiedzy dokonywana z perspektywy jakiegoś, uprzednio przyjętego aksjomatu lub (niewielkiej liczby) aksjomatów (np. system Hegla) - w tym znaczeniu system filozofizny utożsamiany jest z filozoficzną syntezą;
2. jest to poszukiwanie, dla uprzednio wyróżnionych problemów (np. prawdy, poznania, rzeczywistości), rozwiązania i uzasadnienia w oparciu o materiał historyczny i własne przemyślenia autora; (np. system Rickerta), które później systematyzowane są pod postacią wybranych (bardzo rzadko wszystkich) dyscyplin filozoficznych (np. teorii poznania, ontologii, etyki, estetyki); 3. ogół poglądów jakiegoś filozofa bywa nieraz określany systemem filozoficznym. |
Mag_Droon napisał/a: |
To nawet po znacznej utracie wartości i braku pokrycia wartości pieniądza w złocie pozstaje on "pieniądzem", bo nie za bardzo jest na co go zamienić. |
BG napisał/a: |
Istnieją substytuty pieniądza. Np. czeki i banknoty (słowo "banknot" wzięło się od "noty bankowej" - banknot został pomyślany jako substytut pieniądza właśnie). I właśnie na te substytuty zamieniono pieniądze. |
BG napisał/a: |
I siła nabywcza pieniądza spadła. W związku z tym teraz pieniądze nie mają już swoich cen wyrażanych w jednostkach kruszcu, więc już nie są pieniędzmi. |
Spellsinger napisał/a: |
Pod słowo "pieniądz" podstaw "środek płatniczy" i na jedno wyjdzie |
Mag_Droon napisał/a: |
do czasu kiedy wartość na nocie bankowej będzie wyznaczana w jednej ze znanych nam walut pieniądz będzie pieniądzem, czyli powszechnym wszechekwiwalentem. |
Mag_Droon napisał/a: |
Czyli jak na razie teza BG pozostaje w sferze myślenia życzeniowego. |
Daniel napisał/a: |
Prawo nie powinno regulować handlu między ludźmi, a jest wręcz odwrotnie – uniemożliwia go. |
Cytat: |
i porządny człowiek nie powinien niczego kupować na Allegro. Nie powinien tam nawet zaglądać, tak jak też na pornograficzne strony. |
Daniel napisał/a: |
i porządny człowiek nie powinien niczego kupować na Allegro. Nie powinien tam nawet zaglądać, tak jak też na pornograficzne strony. |
Saika napisał/a: |
statusu ekonomocznego konsumentów czy rodzaju produkowanych dóbr, ich rzadkości czy ważności, od polityki... |
Toudisław napisał/a: |
Statusu Ekonomicznego ? co przez to rozumiesz. Ograniczeń powinno nie być parwie w cale. Od regulacji ejst rynek i ponoszenie konsekwencji swoich czynów np. w sadzie |
Daniel napisał/a: |
Ludzie sami powinni się ograniczać i porządny człowiek nie powinien niczego kupować na Allegro. Nie powinien tam nawet zaglądać, tak jak też na pornograficzne strony. |
Saika napisał/a: |
Ale kobieta, która zarabia bardzo mało i która ma małe szanse na znalezienie nowej pracy nie pójdzie do sądu i nie poskarży się na łamanie warunków umowy. W dalszej perspektywie oczywiście pracodawcy płacący zbyt mało i źle traktujący pracowników sami "odpadliby" z rynku bo pracownicy poszliby do lepiej płacącej konkurencji. Ale jesteśmy na taką sytuację za biedni a nasz rynek niedostosowany. No i wiedza z zakresu prawa (ha ha ha i kto to mówi-roześmieje się Romulus) jest mizerna, więc i efektywność pomocy oszukanemu konsumentowi-niska. |
Toudisław napisał/a: |
Ograniczeń powinno nie być parwie w cale. Od regulacji ejst rynek i ponoszenie konsekwencji swoich czynów np. w sadzie |
Fidel-F2 napisał/a: |
Oczywiśćie można dyskutować nad poziomem ingerencji prawa ale sama jego konieczność jest bezdyskusyjna. |
Toudisław napisał/a: |
mówiłem o relacji konsument sprzedawca |
Fidel-F2 napisał/a: |
skończmy na tym. Wybacz Toudi bo jak Cię lubię tak Twoje i Ambioryksowe przemyślenia w dziedzinach ekonomii, socjologii czy prawa to zazwyczaj kurioza godne prezentacji w cyrku pomiędzy babą z wąsmi a cielęciem dwógłowym. |
Fidel-F2 napisał/a: |
przepisy ruchu drogowego pojawiły się dopiero w XXw, w sumie na cholerę, bo przecież przez tysiąclecia ludzkość sobie bez nich świetnie radziła |
Fidel-F2 napisał/a: |
Sanok
Konsument do sprzedawcy - oddaj Pan pieniądze w tej konserwie jest sam tłuszcz Sprzedawca do konsumenta - spadaj gościu nie ja to produkowałem Kds - a kto? Sdk - a Alfredo Morena z Barcelony, idź pan gadać z nim. |
Toudisław napisał/a: |
Zresztą chodzi mi o to że sprzedawca nie powinien dostawać 10000 zł mandatu za to że ubikacja jest 3 centymetry za niska tylko powinien być karany za to co zrobił. |
Saika napisał/a: |
W wypadku kryzysu chyba nie chcesz, by rząd poczekał, aż "samo się wyreguluje"-choć niewątpliwie tak własnie będzie. za kilkadziesiąt może lat, ale będzie. |
Spellsinger napisał/a: |
Przecież okradła biednego, lokalnego sprzedawcę, który teraz pewnie zdechnie z głodu bo będzie musiał zamknąć interes. Jak nic Bozia ją pokarze. O przepraszam, już ją pokarała bo ze mną zeswatała. |
Saika napisał/a: |
Co do rządu-zrobił. zapożyczył się na potęgę. Trzeba jednak przyznać, że nie panikował i dobrze na tym wyszedł. |
Saika napisał/a: |
Ale skoro twierdzisz, że bełkoczę-to wskaż, dlaczego. Oświeć biedną. |
Toudisław napisał/a: |
Eh... Nasze rządy od 20 lat zapożyczają się na potęgę. Nihil Novi |
Toudisław napisał/a: |
Wydatki państwa nie wzorzysty związku z kryzysem a rząd nawet próbował ej ograniczyć. Rząd tak naprawdę nic nie zrobił. Na zachodzie szły bajońskie Sumy na pomoc i nie wile zdziałały. Zresztą nie reagowanie na kryzys gospodarczy interwencjonizmem nie jest niczym niezwykłym. Powiększanie wydatków państwa do głupota. Trzeba wtedy dawać ludziom możliwość zarabiania np.obniżając podatek CIT. Ale to znowu OT
|
Toudisław napisał/a: |
Cały tamten post to bełkot. " Jestem za a nawet Przeciw " " Właściwiej to tak ale właściwie to nie " |
Spellsinger napisał/a: | ||
(w ubikacji?) A tak, to wrócę jeszcze do kwestii Allegro. Widocznie jestem człowiekiem bardzo nieprzyzwoitym, bo bardzo często robię zakupy w ten sposób. Ba, moja narzeczona też jest nieprzyzwoita bo kupiła w sklepie wystawiającym się na Allegro rower za ~800zł, a przecież mogła kupić dokładnie ten sam model na miejscu za ~1200zł Przecież okradła biednego, lokalnego sprzedawcę, który teraz pewnie zdechnie z głodu bo będzie musiał zamknąć interes. Jak nic Bozia ją pokarze. O przepraszam, już ją pokarała bo ze mną zeswatała. |
Romulus napisał/a: |
Ha! To ja wniebowstąpienia powinienem doznać, bo nie mam w ogóle konta na Allegro. Z drugiej strony, jeśli mi coś w oczy wpadnie, to proszę szwagra o dokonanie zakupu dla mnie. Czyli wodzę na pokuszenie, więc jednak nie kwalifikuję się do wniebowzięcia. |
Beata napisał/a: |
No dobra. Przyznam się. Ja robię dokładnie tak samo, tylko wykorzystuję koleżankę (szwagier jest średnio kompatybilny z komputerem). |
Romulus napisał/a: |
Ha! To ja wniebowstąpienia powinienem doznać, bo nie mam w ogóle konta na Allegro. Z drugiej strony, jeśli mi coś w oczy wpadnie, to proszę szwagra o dokonanie zakupu dla mnie. Czyli wodzę na pokuszenie, więc jednak nie kwalifikuję się do wniebowzięcia. |
Saika napisał/a: |
Ja też ciężko zgrzeszyłam, Daniel. Też mam konto na Allegro. |
Cytat: |
Zabić ich wszystkich. Bóg rozpozna swoich |
Saika napisał/a: |
Co do ukrytych heretyków, cyt. z Piekary: Cytat: Zabić ich wszystkich. Bóg rozpozna swoich |
Beata napisał/a: |
Cytat jest znacznie wcześniejszy, choć niektórzy twierdzą, że to apokryf. W każdym razie słowa te zostały ponoć wypowiedziane podczas krucjaty przeciwko albigensom. A potem jeszcze paru (parunastu?) dowódców wojskowych powtarzało te słowa. Na przykład podczas wojny trzydziestoletniej. Podobno. |
Daniel napisał/a: |
Firmy przewozowe są następne w kolejce do wykoszenia. Czy ciężko to zrozumieć, że wystarczy tylko zaoferować bankowi czy twojemu zleceniodawcy, że wykonam tą samą usługę za znacznie mniejsze pieniądze. Zgodnie z polską mentalnością nie będą się długo zastanawiać i już po firmie. |
Daniel napisał/a: |
Allegro zawiera umowy handlowe z każdym otwierającym konto i pobiera prowizję. Jest jak firma wynajmująca lokal na sklep i nie powinno ją interesować co w tym sklepie jest sprzedawane. Tak jednak do końca nie jest, bo nasze prawo jest zagmatwane. |
Daniel napisał/a: |
Mówiąc o Allegro to miałem przede wszystkim na myśli anonimowych kupców, który sprzedają tam swoje towary. Kwestionuję tą anonimowość, która jest dla nas, ale nie dla państwa. Gdy transakcja dotyczyła towaru pochodzącego z przestępstwa (kradzieży), to możemy być pewni, że znajdą nas i odbiorą go nam stawiając zarzut paserstwa. |
Daniel napisał/a: |
Co do zakazu handlu towarów kojarzonych z faszyzmem, to nie powinno go być, tak jak zakazu sprzedaży kości słoniowej, skóry krokodyla, alkoholu, papierosów, narkotyków, leków itd. To są ograniczenia rzeczowe, a jeszcze jest masę ograniczeń prawnych. |
Daniel napisał/a: |
Gdyby było sprawiedliwie, to każdy na Allegro powinien mieć zarejestrowaną działalność gospodarczą z wszystkimi tego konsekwencjami (np. kasy fiskalne). Ten stan bałaganu jest jednak komuś na rękę i gdy dopnie swego sytuacja zmieni się diametralnie. |
Romulus napisał/a: |
Ale własnie na tym polega konkurencja, prawda? Chcesz ją ograniczyć? Już są ograniczenia ustawowe dotyczące nieuczciwej konkurencji. Jeśli do mnie przyjdzie przewoźnik i powie, że zrobi to samo co dotychczasowy przewoźnik tylko, że taniej i ani odrobinę gorzej - to jasne, że go wybiorę. |
Romulus napisał/a: |
czywiście masz prawo sobie tak wartościować, ale po co sobie życie komplikować? To po prostu interes a nie święta wojna. Kapitalizm to po prostu robienie interesów. Według tych samych reguł dla wszystkich, w granicach prawa i uczciwie. Allego nie robi nic nieuczciwego. Chyba że sam fakt sprzedawania takich rzeczy nazywasz moralnie wątpliwym. Tego nie osądzam, to twój osąd. Ja nie widzę w tym niczego złego. Chyba że wykazałbyś Allegro, że robi to po to, aby świadomie wspierać neo-nazistów. Wtedy chętnie przyłączę się do krucjaty przeciwko nim. |
Romulus napisał/a: |
Ale własnie na tym polega konkurencja, prawda? Chcesz ją ograniczyć? Już są ograniczenia ustawowe dotyczące nieuczciwej konkurencji. Jeśli do mnie przyjdzie przewoźnik i powie, że zrobi to samo co dotychczasowy przewoźnik tylko, że taniej i ani odrobinę gorzej - to jasne, że go wybiorę. To nie jest polska mentalność. To normalna mentalność... handlowa. Zresztą, przecież i ja tak postępuje. Nie korzystam z dostaw TP S.A. tylko prywatnych dostarczycieli internetu. Nie korzystam z droższych usług u innych operatorów telefonii komórkowej. Nie idę do banku, gdzie kredyt jest droższy. |
Cytat: |
To nawet sprzedając jedną książkę powinienem działalność gospodarczą otworzyć? A poza tym nie ma sensu wprowadzać nowych przepisów. Chcesz żeby wszyscy byli traktowani sprawiedliwie? Pisz donosy do skarbówki, że ją w trąbę ludzie robią nie odprowadzając VAT. Skarbówka lubi donosy i sprawdza je. A Polacy wcale się donosami nie brzydzą, oj, wcale To tylko takie mendziarskie pitolenie intelektuali, jak to nie lubimy pomagać władzy. |
Daniel napisał/a: |
Typowa polska mentalność, o której wyżej pisałem, ale nic z tego nie zrozumiałeś. Nie jestem za ograniczaniem czegokolwiek ze strony państwa, tylko za wyborem ludzi, z którym chcę handlować. Wolę dać zarobić dobremu człowiekowi i tym samym go wspomóc. To jest jednak bardzo trudne, dla tych co nie widzą ludzi, a tylko swój interes. Inne narodowości wspomagają się nawzajem, a szczególnie na emigracji. U Polaków jest na odwrót i niszczą się nawzajem. |
Daniel napisał/a: |
Nie jestem za wprowadzaniem przepisów, tylko ich likwidacją. Nie współpracuję z organami państwa, bo to nie są dla mnie partnerzy. Złych ludzi staram się unikać. |
Saika napisał/a: |
bierz poprawkę na to, że im konsument uboższy tym ma mniejszy wybór i tym jego prawa sa mniej chronione... |
Saika napisał/a: |
kobieta, która zarabia bardzo mało i która ma małe szanse na znalezienie nowej pracy nie pójdzie do sądu i nie poskarży się na łamanie warunków umowy. |
Saika napisał/a: |
W dalszej perspektywie oczywiście pracodawcy płacący zbyt mało i źle traktujący pracowników sami "odpadliby" z rynku bo pracownicy poszliby do lepiej płacącej konkurencji. Ale jesteśmy na taką sytuację za biedni a nasz rynek niedostosowany. |
Fidel-F2 napisał/a: |
Sanok
Konsument do sprzedawcy - oddaj Pan pieniądze w tej konserwie jest sam tłuszcz Sprzedawca do konsumenta - spadaj gościu nie ja to produkowałem Kds - a kto? Sdk - a Alfredo Morena z Barcelony, idź pan gadać z nim. |
Saika napisał/a: |
Ktoś powiedział kiedyś (i mnie to wówczas zabolało jako czcicielkę liberalizmu)
"Niewidzialna ręka rynku sama wszystko wyreguluje, owszem. Ale do tego czasu pomrzemy z głodu" |
Saika napisał/a: |
rynek idealny to mit. |
Toudisław napisał/a: |
z BG mamy bardzo różne poglądy on uważał mnie za umiarkowanego lewaka. |
BG napisał/a: |
Jakoś ludzkość istnieje nadal, mimo że państwowe regulacje rynku są od połowy XIX w., a na szerszą skalę dopiero od początku XX w. |
Fidel-F2 napisał/a: |
masz jakiekolwiek pojęcie jak wyglądało życie wcześniej? |
Fidel-F2 napisał/a: |
Saika, przesłać numer konta? |
Saika napisał/a: |
Autorem cytatu, wedle mojej skromnej wiedzy, jest niejaki p. Keynes. |
Romulus napisał/a: |
Jakoś mi nie żal Greków. Dostali to, na co zasłużyli. Tak samo Hiszpanie. |
Romulus napisał/a: |
Grecy oszukiwali samych siebie i - przede wszystkim - UE (do której nie powinni być przyjęci) |
Romulus napisał/a: |
Akurat lewicy nie wspieram (szczerze pisząc, to mój światopogląd zrobił się jak ser szwajcarski), ale cieszę się i trzymam kciuki za to, aby z tego "ruchu" wyrosło coś co da po ryjach złodziejom z Wall Street. |
Braniewo napisał/a: |
Na pomoc bezrobotnym dostał od rządu zamiast 14 mln zł, jak rok temu, niespełna 5 mln. Ciąć musiał wszystko. |
Cytat: |
Ponad 8 tys. francuskich gospodarstw domowych zapłaciło podatek większy od ich ubiegłorocznych dochodów.
Tak wynika z danych francuskiego ministerstwa finansów. A w wypadku kolejnych 12 tys. gospodarstw domowych wielkość podatku przekroczyła 75 proc. ich dochodów w 2011 roku. Tak wysoka rzeczywista stopa podatkowa w wypadku około 20 tys. gospodarstw domowych wynika z jednorazowego podatku nałożonego na najbogatszych Francuzów przez Francois Hollande'a. Dotknęła osoby, których majątek jest wyceniany na kwotę ponad 1,3 mln euro. Kontrowersyjny podatek dla najbogatszych został wprowadzony w ubiegłym roku po wygranych wyborach przez socjalistów. Opodatkowanie najbogatszych było jednym z haseł wyborczych nowego prezydenta. |
Cytat: |
Po jednej stronie mamy skarbówkę, która koncentruje wysiłki na mało istotnych kwestiach pozostawiając bez dostatecznej uwagi tematy ważne takie jak np. transakcje między centralą firmy, a jej filią w Polsce (tzw. ceny transferowe). Prościej jest znaleźć i zakwestionować podczas kontroli fakturę za imprezę integracyjną niż przeprowadzić skomplikowane analizy rentowności. |
Cytat: |
One of the latest reports from the IMF discusses a super taxation of 10% on savings in the Eurozone. That would solve the debt problem in most sovereign countries. It would be an alternative of higher taxes or spending cuts. |
Prev napisał/a: |
Tylko kto kiedykolwiek powiedział, że rozwój i postęp nie mają swoich granic? Te dwa słowa muszą uwzględniać istotę natury ludzkiej i planety, którą zamieszkujemy. A jest to planeta z ograniczoną ilością surowców, ergo - materiałów, które można wymieniać pomiędzy jednym i drugim podmiotem. |
Prev napisał/a: |
Jedna oferuje 3 smaki lodów, druga 30. Według praw, które wrzucają nam do głowy Smith, czy Mills, racjonalnie powinniśmy wybrać tą drugą, oferującą nam większy wybór. |
Tixon napisał/a: |
Tylko, jeśli masz na uwadze dobra materialne. A jest jeszcze szybko rozwijający się sektor usług (właściwie brak ograniczeń jeśli idzie o surowce) oraz już bezpośrednio gospodarkę opartą na wiedzy. |
Tixon napisał/a: |
Księgarnia... Wchodzisz, masz setki, tysiące książek, wychodzisz z pięcioma. Ponieważ 95% cię nie interesuje. |
Prev napisał/a: |
Jedna oferuje 3 smaki lodów, druga 30. Według praw, które wrzucają nam do głowy Smith, czy Mills, racjonalnie powinniśmy wybrać tą drugą, oferującą nam większy wybór. Ale mamy ograniczone zasoby w postaci pieniędzy, możemy kupić tylko 3 gałki lodów. Wychodząc z lodziarni z 3 smakami, mamy poczucie spełnienia, bo kupiliśmy wszystko, co mogliśmy, nie czujemy że coś straciliśmy. |
Cytat: |
Model współpracy opiera się na pozyskiwaniu od jednej osoby środków wymaganych do produkcji określonej... Rzeczy. W zamian daje się coś, co osobie posiadającej środki jest potrzebne do produkowania czegoś innego, mamy rozwój i postęp. Wspaniale. Tylko kto kiedykolwiek powiedział, że rozwój i postęp nie mają swoich granic? Te dwa słowa muszą uwzględniać istotę natury ludzkiej i planety, którą zamieszkujemy. A jest to planeta z ograniczoną ilością surowców, ergo - materiałów, które można wymieniać pomiędzy jednym i drugim podmiotem. |
sanatok napisał/a: |
Zbyt dużo poukrywanych założeń, abym mógł kupić tego trupa Róży Luksemburg. Wciąż czekam na ten przewidziany krach systemu kapitalistycznego i doczekać się nie mogę. Praktyka przed teorią. |
Prev napisał/a: |
Sektor usług oparty jest na fundamencie innych sektorów. Rolnictwa i przemysłu. Bez tego fundamentu by nie istniał, ponieważ jest jego naturalnym rozwinięciem. Nie zrobisz projektu strony, jeżeli nie masz komputera i prądu. Na przykład. |
Prev napisał/a: |
Racjonalny wybór to kolejny bełkot wolnego rynku. Bo i ten wybór da się kontrolować bez naszej wiedzy. |
Prev napisał/a: |
A teraz my robimy to samo - wysysamy co się da, skąd się da, składując środki produkcji w ręce 1% populacji. Jeśli to nie jest szaleństwo, to ja już nie wiem co nim jest. |
Tixon napisał/a: |
Tak, ale jest to proces ulegający rozwojowi, z coraz większą wydajnością i niższym kosztem. Choćby Twój przykład - obecny koszt pozyskania komputera w stosunku do połowy poprzedniego wieku, to niebo a ziemia. Podobnie jest z energią. A przyszłość przedstawia się jeszcze lepiej - choćby energia słoneczna. |
Tixon napisał/a: |
Cała ekonomia jest oparta na założeniach. Już na pierwszym semestrze jest się w stanie podważyć pięć głównych założeń ekonomicznych (racjonalne decyzje są jednym z nich, innym jest np. doskonała informacja). Ale to są tylko założenia (aby model działał), a nie prawdy objawione. |
Tixon napisał/a: |
Tak na oko, 10-12 tyś lat to mniej więcej trwa (z różnymi odchyleniami). Widać w tym szaleństwie jest metoda |
Stary Ork napisał/a: |
Nawiasem, czy budowanie modeli na fałszywych założeniach to nie jest aby akademicka odmiana onanizmu? Znaczy, w trakcie jest miło, ale po wszystkim pożytku z tego nie ma? |
Prev napisał/a: |
Chodzi o to, że sami musimy wyznaczyć sobie granice, których nie możemy przekraczać, żeby nasza własna cywilizacja nie rozpadła się od środka. Konsumpcjonizm - w porządku. Ale z zachowaniem pewnych norm i granic. |
Stary Ork napisał/a: |
I mnóstwo ludzi w przemyśle zostałoby bez zatrudnienia |
Stary Ork napisał/a: |
I mozesz o tym pisać wydając miesięcznie na wino i książki więcej niż moja rodzina na żywność Jeśli spojrzysz ze swojego progu podatkowego w dół, to gdzieś tam przy samym dnie dostrzeżesz mnie i moje niekłamane współczucie dla Ciebie |
Fidel-F2 napisał/a: |
Romulus, masz kilka fuch? |
Stary Ork napisał/a: |
Romku, ale zdajesz sobie sprawę, że z perspektywy kato-prawicy jesteś slugusem Tuskoputina na krótkiej smyczy, z perspektywy k*rwinistów i randroidów kolejnym funkcjonariuszem socjalistycznego państwa którego trzeba zlikwidować na drodze do Prawdziwej Wolności, z punku widzenia lewaków zwykłym burżujem, a w oczach statystycznego Kowalskiego nierobem, co bierze kasę za pierdzenie w stołek? I tylko my Cię naprawdę rozumiemy? |
Romulus napisał/a: |
Naprawdę mniej bym jęczał, gdybym w ten 2 próg wszedł z przytupem, a nie dwa kroki za granicę i bach: obity przez państwo jak parobek, który z sieni dworu wszedł do salonu, ale jeszcze nie dotarł do dziwów w alkowie Albo w jadalni O uszczknięciu czegokolwiek nie wspominając |
Fidel-F2 napisał/a: |
Romulus, to normalne bo z ostatniej pensji wzięli ci po wyższej stawce ale w kontekście 100 tyś to raczej małe g. I czemu miałbyś dopłacać? |
Ork napisał/a: |
I mozesz o tym pisać wydając miesięcznie na wino i książki więcej niż moja rodzina na żywność Jeśli spojrzysz ze swojego progu podatkowego w dół, to gdzieś tam przy samym dnie dostrzeżesz mnie i moje niekłamane współczucie dla Ciebie |
Cezary Michalski napisał/a: |
Otóż nowe polskie mieszczaństwo tak jest żarłoczne, tak wygłodniałe, tak społecznie egoistyczne, tak mało sobie robiące z liberalnego minimum w polityce społecznej i redystrybucyjnej, że kiedy wreszcie przestanie się bać Kaczyńskiego, może zdziczeć do końca. |
dworkin napisał/a: |
gdzie poziom życia i bogactwo całych klas jest chyba najwyższe w historii |
Romulus napisał/a: |
Dziś, po sporządzeniu deklaracji za 2013 r. okazuje się, że musimy znowu państwu dopłacić. 934 zł. |
Romulus napisał/a: |
Nie mam żalu do państwa, że mi zabiera więcej. |
Fidel-F2 napisał/a: |
Romulus, co Ty pierdolisz? |
Jander napisał/a: | ||
Wyzysk też. Już nie wyzyskujemy w naszym społeczeństwie, tylko ze względu na globalizację, w Trzecim Świecie. Dzięki temu mamy tańsze iPhony i ubrania. |
Cytat: |
Finansowy oszust bezkarnie zarabia dziś tyle, ile 80 tysięcy pielęgniarek
Gdy europejscy finansiści stawili opór przeciwko wprowadzeniu sankcji dla Rosji, wyglądało to jak parodia marksowskiego zawołania: oligarchowie wszystkich krajów, łączcie się. To tylko smutne potwierdzenie tezy, którą kilka lat temu w książce ''Superclass'' postawił David Rothkopf - nierówności społeczne zaczynają zagrażać demokracji. Problemem nie jest tylko bieda najbiedniejszych, ale także bogactwo najbogatszych. Jak daleko zaszły nierówności w USA i Wielkiej Brytanii, pokazują Linda McQuaig i Neil Brooks w wydanej w zeszłym roku książce ''The Trouble with Billionaires: How the Super-Rich Hijacked the World'' (''Problem z miliarderami: jak najbogatsi ukradli świat''). Posłużyli się metodą wymyśloną przez holenderskiego ekonomistę Jana Pena (1921-2010). Pen zaproponował modelowe przedstawienie całego kraju maszerującego w zgodnej paradzie, w której każdy ma taki wzrost, jak jego zarobki mają się do przeciętnych zarobków. Biedni otwierają pochód, bogaci go zamykają. W XVII-wiecznej Anglii pochód otwieraliby mikroskopijni żebracy i wagabundzi, zarabiający mniej niż dwa funty rocznie. Rzemieślnicy, z przychodami rzędu 38-40 funtów, byliby przeciętnego wzrostu, ponad wszystkich - na 250 metrów - wyrastaliby arcybiskupi i książęta z zarobkami powyżej 6000 funtów. W dzisiejszej Wielkiej Brytanii najpierw ruszyliby w paradzie ludzie na zasiłkach - mieliby ok. 30 centymetrów wzrostu. Kasjerki z hipermarketów i sprzedawcy z fast foodów przebiliby barierę metra, ale dopiero pod koniec robi się naprawdę ciekawie. Supermodelka Kate Moss z rocznym dochodem 5,74 miliona - ma pół kilometra wzrostu, ale nawet do pasa nie sięga półtorakilometrowemu magnatowi prasowemu Rupertowi Murdochowi (18,7 miliona). Bob Diamond, prezes banku Barclays, zmuszony do rezygnacji, gdy wyszła na jaw jego rola w manipulowaniu stopą LIBOR, świetnie na tym wyszedł. Wprawdzie został z banku wyrzucony, ale z ogromną odprawą, dzięki której ma w paradzie 1,9 km wzrostu. I on jednak jest karłem przy zamykających pochód szefach funduszy spekulacyjnych i hedgingowych. Chris Rokos z Brevan Howard Asset Management urósł do 8,1 kilometra. Jego kolega Alan Howard, którego nazwisko widnieje w nazwie firmy, ma już głowę w stratosferze. Też był zamieszany w manipulacje LIBOR, ale nic mu nie udowodniono. Zarobiwszy 400 milionów funtów, ma 32,4 km wzrostu. Samoloty nie latają tak wysoko. Innymi słowy, nierówności majątkowe są dziś nieporównanie większe niż w czasach feudalnych. Lepiej być prezesem banku, choćby odchodzącym w niesławie, niż kiedyś arcyksięciem. *** Dzisiejsza Polska bliższa jest Anglii XVII-wiecznej niż współczesnej. U nas pochód zamykałby prezes firmy Comarch Janusz Filipiak, który wypłaca sobie samemu milion złotych miesięcznie. To tylko 274-krotność przeciętnego wynagrodzenia, co w paradzie Pena dawałoby Filipiakowi zaledwie wzrost na poziomie księcia sprzed 400 lat, niecałe pół kilometra. Nie we wszystkich krajach Zachodu nierówności w ostatnich trzech dekadach poszybowały do stratosfery. Dotyczy to przede wszystkim USA i Wielkiej Brytanii, głównie za sprawą neoliberalnych reform Thatcher i Reagana (oraz ich następców). Między innymi dlatego Richard Wilkinson i Kate Pickett mogli zgromadzić dane porównawcze o jakości życia w krajach o podobnym poziomie rozwoju gospodarczego, ale różnym poziomie nierówności majątkowych. Wyniki pokazane w ich książce ''Duch równości'' są jednoznaczne: im większa nierówność, tym gorzej żyje się wszystkim, nie tylko najbiedniejszym. Większe nierówności związane są z tak licznymi negatywnymi zjawiskami społecznymi, jak choroby fizyczne i psychiczne, narkomania, przemoc, otyłość, krótszy czas trwania życia, mniejsza trwałość rodziny. Można oczywiście zastanawiać się, na ile korelacja świadczy o związku przyczynowym, ale trudno te dane wyjaśnić inaczej - skoro tę prawidłowość widać nawet w ramach tego samego państwa, np. pomiędzy różnymi stanami USA. Książka Rothkopfa częściowo to wyjaśnia. Odwołując się do przykładów historycznych, m.in. ze starożytnej Grecji i XVII-wiecznych Chin, pokazuje, że superbogate elity doprowadzały w końcu do zagłady państwa, które umożliwiły im osiągnąć te bogactwo - bo ich partykularne interesy były sprzeczne z interesem całej społeczności, a nikt nie był w stanie im się przeciwstawić. Tak upadły Sparta i Ateny, tak upadła dynastia Ming. Przywileje dzisiejszych najbogatszych przedstawia się często jako coś zupełnie innego niż w czasach arystokracji czy niewolnictwa. Miliarderzy chętnie mówią o sobie jako o ''merytokracji''. Bill Gates ma być kimś, kto swoje miliardy zawdzięcza wyłącznie własnej ciężkiej pracy i talentom. Brooks i McQuaig poświęcają mu cały rozdział zatytułowany ''Dlaczego Bill Gates nie zasługuje na swoją fortunę'', omawiając ten przykład w szczegółach, nim przejdą do kolejnego rozdziału, ''...a inni miliarderzy jeszcze bardziej''. *** Przyjrzyjmy się fortunie szefa Microsoftu. Pierwszy milion zarobił tak, jak zarabia go większość bogaczy. Po prostu przyszedł na świat w rodzinie milionerów. Gates lubi się przedstawiać jako ''Bill'', ale przyszedł na świat jako William Henry III Gates, owoc dynastii prawników (po mieczu) i bankierów (po kądzieli). Pieniądze tatusia przydały się już na etapie szkoły średniej - pozwalały posłać go do elitarnego prywatnego liceum, które miało dostęp do prawdziwego komputera (rzadkość pod koniec lat 60.). W kółku komputerowym Gates poznał Paula Allena, z którym potem założy Microsoft. Potem pieniądze tatusia przydały się na etapie wysyłania Billa na Harvard. Po tej szkole nie pracuje się w McDonaldzie, chyba że na posadzie członka zarządu. Ale to finansowe koneksje mamusi okazały się kluczowe w awansie Billa Gatesa z prostego milionera na miliardera pełną gębą. Fortunę zbił na kontrakcie z IBM, dla którego napisał system operacyjny MS DOS. System był słaby, ale miał jedną zaletę - oficjalne błogosławieństwo IBM, nad alternatywnymi systemami ciążył więc cień niepewności, ''czy na pewno wszystko będzie działać''. Potem Gatesowi doszły do tego Windowsy, które też miały tylko jedną zaletę - były zgodne z MS DOS. Dlaczego IBM wybrał właśnie mało znanego Gatesa? To jedna z zagadek z historii informatyki. Według wszelkich rozsądnych kryteriów IBM powinien wybrać ofertę Gary'ego Killdalla, czyli system DR DOS. Kildall miał wiele lat doświadczenia w branży. Był twórcą systemu, który w pierwszych latach rewolucji komputerów osobistych był de facto standardem w zastosowaniach biznesowych - CP/M. Kildall był jednak prawdziwym amerykańskim self-made manem. Nie skończył Harvardu, tylko uniwersytet stanowy. Rodzice prowadzili szkółkę żeglarską. Nie mieli znajomości na wyżynach korporacji. Tymczasem John Opel, ówczesny szef IBM, przyjaźnił się z Mary Maxwell Gates, mamą Billa. Jedna prywatna rozmowa z roku 1980, w której Mary zarekomendowała syna przyjacielowi, odpowiada za znakomitą większość z 77 miliardów fortuny Billa Gatesa. *** Sam z siebie Gates niczego nie wynalazł. Ba, jego własne pomysły były przeważnie koszmarem. Pamiętacie Pana Spinacza, postrach pakietu MS Office sprzed kilkunastu lat? Tak, to właśnie produkt oryginalnej myśli twórczej Williama Henry'ego III. Na szczęście nawet jego twórca w końcu przestał go forsować. System MS-DOS nazywał się wcześniej Q-DOS i napisał go kolega Billa Tim Paterson. Zdolny programista, który nie miał mamusi ze znajomościami. Gates kupił od niego Q-DOS za 50 tysięcy dolarów, a potem odsprzedał go IBM-owi za miliardy. A Windowsy? Tu też Gates nie wniósł nic nowego. I nie chodzi nawet o odwieczną dyskusję, na ile MS Windows były zrzynką z komputerów Apple, a na ile Bill Gates i Steve Jobs skopiowali wcześniejszy prototypowy komputer Xerox Alto. Paradygmat obsługi komputerów osobistych (myszka, wskaźnik, ikonki, okienka) wymyślił pod koniec lat 60. Douglas Engelbart z uniwersytetu Stanforda, realizując zlecenie US Air Force. To, czego Bill Gates nie zawdzięcza pieniądzom tatusia albo znajomościom mamusi, zawdzięcza podatnikom, czyli społeczeństwu. Podobnie jest z innymi bogaczami cyberświata. Mark Zuckerberg nie miałby dzisiaj 32 miliardów, gdyby bogaty tatuś nie posłał go najpierw do prestiżowego prywatnego liceum (Phillips Exeter Academy), a potem na Harvard. Ale przede wszystkim Facebook, tak jak Google, nie mógłby istnieć, gdyby nie World Wide Web, najpopularniejsza usługa internetowa (tak popularna, że niektórzy mylą ją z samym internetem). Kto ją wymyślił? Tim Berners Lee, postać dużo mniej znana od miliarderów, którzy na WWW zarobili fortunę. Berners Lee, tak jak Douglas Engelbart, nie dorobił się na swym wynalazku, ale przynajmniej dostał od królowej tytuł szlachecki (w 2004). Jego prace też opłacił podatnik - tym razem europejski. World Wide Web powstało jako rozwiązanie problemu dręczącego naukowców z CERN, którzy szukali uniwersalnej platformy pozwalającej wymieniać dokumenty i dane gromadzone na komputerach, pracujących pod kontrolą różnych systemów operacyjnych. *** Zarówno Rothkopf, jak McQuaig i Brooks poświęcają w swoich książkach dużo uwagi niechlubnej roli, jaką miliarderzy odegrali w kryzysie roku 2008. Gdy większość populacji krajów demokratycznych odczuła w jego wyniku zubożenie, bogaci stali się jeszcze bogatsi. Kryzys często się tłumaczy tym, że Amerykanie brali kredyty, na które ich nie było stać. Ale finansiści dawali im te pieniądze nie z dobroci serca, tylko ze świadomości, że sami na tym zarobią niezależnie, czy te kredyty będą spłacone, czy nie. McQuaig i Brooks opisują tego, który zarobił najwięcej. John Paulson (przypadkowa zbieżność nazwisk z Henrym Paulsonem, sekretarzem skarbu USA) zarobił na kryzysie 3,7 miliarda dolarów - co w paradzie Pena daje mu kosmiczny wzrost 134 kilometrów. Paulson inwestował w dziwaczne narzędzia finansowe, znane jako Credit Default Swap (CDS). To coś w rodzaju ubezpieczenia kredytów hipotecznych od niewypłacalności klienta - ale działającego tak, że beneficjentem jest ktoś inny. To jakby wykupić auto casco na samochód sąsiada i czekać z nadzieją, aż będzie miał wypadek. Takie instrumenty w rękach bogaczy są niebezpieczne, bo bogacze mogą wykorzystywać swoje wpływy, by zwiększyć prawdopodobieństwo wypadku u sąsiada - na przykład przez wpływanie na znaki drogowe w okolicy. Paulson był materialnie zainteresowany tym, żeby kryzys nastąpił jak najszybciej i był jak najbardziej dotkliwy dla całej gospodarki. Nie czekał z założonymi rękami. Skłonił bank Goldman Sachs do wyemitowania papierów wartościowych, o których z góry było wiadomo, że będą bezwartościowe - ale Paulson wykupił odszkodowanie gwarantujące mu wypłatę w takiej sytuacji. To odszkodowanie pochodziło z kolei od kolejnego finansowego giganta - AIG. Rzecz jasna, gdy nadszedł kryzys, Goldman Sachs i AIG stanęły na progu bankructwa. Tutaj jednak wkroczył podatnik, reprezentowany przez sekretarza skarbu Henry'ego Paulsona. Wykupił on AIG za drobne 170 miliardów od podatników. Z tej fortuny AIG wypłaciło Goldman Sachs 17 miliardów. Z tego zaś z kolei zasilono między innymi Johna Paulsona (plus innych prezesów, partnerów i członków rad i zarządów, którzy powypłacali sobie za ten kryzys sowite premie). ''Jak można uzasadnić to, że praca Johna Paulsona jest warta tyle, co praca 80 tysięcy pielęgniarek?'' - pytają McQuaig i Brooks. I dodają: ''Jak uzasadnić, że jest warta choć tyle, co praca JEDNEJ pielęgniarki?''. *** W roku 1950 najwięcej zarabiał w USA prezes General Motors Charlie Wilson - 586 tysięcy dolarów rocznie, co po uwzględnieniu inflacji dałoby 5 milionów dzisiejszych dolarów. Brutto to niewiele więcej, niż dzisiaj wypłaca sobie prezes Filipiak. Netto zaś znacznie mniej, bo Charlie Wilson płacił górną stawkę podatku progresywnego - 91 proc. Prezes Filipiak płaci liniowe 20 proc. Charlie Wilson kierował kwitnącą firmą. Nie kombinował, jak oszukiwać państwo na podatkach, przeciwnie - General Motors z dumą ogłosił w 1955, że jako pierwsza firma w historii USA odprowadził do fiskusa więcej niż miliard dolarów. Facebook w 2012 nie tylko nic nie zapłacił, ale jeszcze dostał 429 milionów dolarów zwrotu nadpłaty z wcześniejszych lat. General Motors był wtedy największym pracodawcą w USA - zatrudniał ponad 600 tysięcy ludzi, w dodatku zadowolonych, lojalnych wobec firmy i nie bez powodu uważających siebie za najlepiej sytuowaną klasę robotniczą na świecie. Robotnicy w General Motors żyli na poziomie nieosiągalnym dzisiaj dla informatyków z Comarchu prezesa Filipiaka, stać ich było na kupienie domu, samochód i utrzymywanie niepracującej żony. W roku 2007 prezes General Motors Rick Wagoner dostał 16 milionów dolarów za swoje błyskotliwe zarządzanie, które doprowadziło firmę do 39 miliardów dolarów straty. Firmę z opałów musiał ratować - jak zwykle! - podatnik. To spektakularny przykład na to, że wysokie wynagrodzenia menedżerów nie mają wpływu na jakość zarządzania. Firmy, które przynosiły straty w 2007 i 2008, i tak wypłacały swoim prezesom kolosalne nagrody. W kryzysowym roku 2008 premie na Wall Street wyniosły łącznie 18,4 miliarda dolarów. *** Jak to się właściwie stało, że zaczęliśmy płacić tak absurdalne pieniądze za samo zasiadanie w fotelu prezesa? Autorzy tych książek udzielają spójnej odpowiedzi: przy okazji reform gospodarczych Thatcher i Reagana sponsorujące tych polityków lobby najbogatszych załatwiło swoje partykularne interesy. Obniżyli górne stawki podatku dochodowego, stworzyli system rajów podatkowych pozwalający uniknąć nawet tych obniżonych stawek i znaleźli sposób na uniknięcie podatku spadkowego. Wszystko po to, żeby zabezpieczyć status swój i swoich dzieci. I od lat 80. ubiegłego stulecia forsują politykę korzystną tylko dla siebie. Nawet jeśli to wymaga sprzymierzenia się z Putinem przeciwko własnemu państwu. Kiedy Charlie Wilson mówił w 1954, że co dobre dla General Motors, jest dobre dla Ameryki, tę wypowiedź można było uzasadniać wpływami z podatków i zadowoleniem 600 tysięcy pracowników. Z bogactwa Facebooka Ameryka nie ma nawet podatków. Z podatków GM można było finansować projekty badawcze, którym zawdzięczamy komputer, myszkę czy internet. Następnych takich programów nie będzie, bo najbogatsi zadławiają państwa, którym zawdzięczają swój rozkwit. To nie stało się po raz pierwszy, przypomina Rothkopf, i opisuje analogiczny rozkwit oligarchów przed upadkiem kultury helleńskiej. Porównanie Rothkopfa wydało mi się jeszcze ciekawsze, gdy sięgnąłem po przebój z ostatniego miesiąca - ''Young Money'' (''Młode pieniądze'') Kevina Roose'a, reportaż o ośmiorgu młodych adeptach Wall Street. Ich pierwsza pensja jest rzędu 70 tys. dolarów rocznie. To już jest dużo (średnia w USA to 51 tysięcy). Ale oczywiście dla nich to mało, bo każdy z nich marzy o awansie do grona miliarderów. Roose przeniknął na spotkanie ekskluzywnego klubu, w którym prezesi spotykają się ze stażystami z Wall Street - klub Kappa Beta Phi spotyka się w luksusowych nowojorskich hotelach, by bawić się tam w stylu przypominającym film ''Wilk z Wall Street''. Na imprezie, na której był Roose, jednym z honorowych gości był prezes AIG Bob Benmosche, który z pieniędzy podatników otrzymanych na ratunek przed bankructwem wypłacił sobie i swoim bezpośrednim podwładnym 165 milionów premii. Krytykę tych premii porównał potem do ''publicznego linczu na menedżerach''. Najciekawsze wydają się nie tyle opisy towarzyskich ekscesów, co atmosfera oblężonej twierdzy, którą mentorzy Wall Street przekazują młodym wilczkom. Miliarder z Krzemowej Doliny (jeden z inwestorów w Google) Tom Perkins wzbudził ostatnio rozbawienie, porównując ruch Occupy Wall Street do nazistów prześladujących Żydów w noc kryształową. Z reportażu Roose'a wynika, że to nie było przejęzyczenie. Górny 1 proc. społeczeństwa naprawdę czuje się wyalienowany spośród pozostałych 99. Starsi oligarchowie mówią o swoich rodakach z nienawistną pogardą i tego samego oczekują po początkujących bankierach. To przypomina antyczne oligarchie z książki Rothkopfa. Ateńscy eupatrydzi (dosł. ''potomkowie dobrych ojców'') mówili o sobie ''hoi agathoi'' (''dobrzy'') i bali się ''hoi polloi'' (''licznych''). W VII stuleciu p.n.e. eupatrydzi w obronie swoich przywilejów przed hoi polloi wprowadzili w Atenach tyranię. Przywrócenie porządku wymagało drakońskich środków - literalnie, bo samo powiedzenie ''drakońskie środki'' powstało na pamiątkę po oczyszczaniu Aten z korupcji przez Drakona, którego wybrała zdesperowana Rada Pięciuset. Autorzy przytoczonych powyżej książek nie proponują tak radykalnych rozwiązań. Ich propozycje są zdroworozsądkowe - postulują powrót do sprawdzonych modeli działania z lat 50. i 60. Przywrócenie progresji podatkowej, uszczelnienie systemu, opodatkowanie i państwową kontrolę nad korporacjami. Tylko czy nie jest już na to za późno? |
Tixon napisał/a: |
W ogóle wolny rynek. Natomiast to co Ty opisujesz, to wspieranie przez państwo określonych podmiotów, zamiast wolnego wyboru, jedyny słuszny wybór. |
Romulus napisał/a: |
Reforma zdrowotna Obamy, która przecież wprowadzała coś, co w Europie jest standardem, choć w minimalnym zakresie, była w USA wściekle torpedowana. I tak: wyznawca wolnego rynku wskaże na polityków, którzy z nią walczą. A, tak mi się wydaje, trzeźwo myślący człowiek wskaże wielki biznes, który te ataki finansuje, np, bracia Koch, którzy ufundowali sobie ruch Tea Party. |
Romulus napisał/a: |
NRA korporacją nie jest, ale wpływy ma ogromne i każde ograniczenie prawa do posiadania broni uderza w jej ekonomiczne interesy. Więc się broni. |
Romulus napisał/a: |
Bo przecież wciąż żyjemy mamieni zaklęciami o tym, jak to bogaci tworzą miejsca pracy, stymulują rozwój, generalnie - pchają ten głaz niewdzięcznej ludzkości pod górę i powinniśmy dać im większe ulgi podatkowe, żeby mogli stworzyć jeszcze więcej miejsc pracy |
Cytat: |
Po pierwsze, należymy do krajów o umiarkowanym poziomie opodatkowania. Po drugie, wyróżniamy się relatywnie wysokim obciążeniem ludzi mniej zamożnych w stosunku do bardziej zamożnych. Krótko mówiąc – podatki płacimy niższe niż średnio obywatele innych krajów OECD, ale mamy dużo mniej sprawiedliwy system podatkowy. Moim zdaniem wskazuje to na dużą siłę polityczną najbardziej zamożnych obywateli, co stoi nieco w sprzeczności z lansowaną często opinią, że polski budżet jest rozbijany głównie przez różne grupy interesu kojarzące się raczej z dolnymi szczeblami drabiny dochodowej (rolników, emerytów itd.). To prawda, że przeróżne grupy interesu mają w Polsce pewne przywileje socjalne, które kosztują budżet więcej niż powinny. Ale jednocześnie najzamożniejsi obywatele cieszą się wyjątkowymi jak na nasz obszar kulturowy przywilejami podatkowymi.
(...) Jak to wygląda u nas? My mamy niską kwotę wolną od podatku oraz niską górną stawkę podatkową, co sprawia, że mamy praktycznie podatek liniowy przy dość dużym obciążeniu osób ubogich. Jak pokazałem powyżej, średnie obciążanie podatkowe w Polsce jest mniejsze niż średnie obciążenie podatkowe w przeciętnym kraju OECD – zarówno ogółem jak i dla naszego regionu. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę osoby zarabiające dwie trzecie średniej krajowej, to zobaczymy, że ich obciążenie podatkowe w Polsce wynosi 23,8 proc., wobec średniej dla OECD na poziomie 21,3 proc. i średniej dla krajów naszego regionu na poziomie 23,7 proc. Czyli osoby uboższe wskakują powyżej średniej! Sytuacja jest odwrotna w przypadku osób nieco zamożniejszych. Osoba zarabiająca 167 proc. średniej krajowej ponosi obciążenie rzędu 25,2 proc., wobec średniej OECD na poziomie 30,8 proc. i średniej dla regionu na poziomie 28,7 proc. A im wyżej będziemy przesuwali się na skali dochodowej, tym średnie obciążenie podatkowe w Polsce będzie coraz niższe w stosunku do średniej dla krajów OECD. |
Cytat: |
Franka najpierw pokochały polskie banki, dopiero później Polacy. - Mieliśmy pchać klientom kredyty we frankach za wszelką cenę. Takie wytyczne szły z zarządu, z tego byliśmy rozliczani - mówi Piotr, menedżer (pracował kolejno w dwóch bankach, które stawiały mocno na kredyty frankowe, nie ujawni nazwiska).
Dla zarządów to było eldorado. Kredyt frankowy był produktem idealnym do szybkiego nakręcania wyników, zarabiało się na nim znacznie łatwiej niż na złotych. Źródłem większych zysków nie była ani marża (i tak prawie cała trafiała do pośrednika), ani stosunkowo niskie oprocentowanie, ani w ogóle nic, co klient mógłby wyczytać w swojej umowie. Kluczem był dość prymitywny, ale genialny w swojej prostocie trik - manipulacja spreadem. Różnica między kursem kupna i kursem sprzedaży waluty przy wyliczaniu rat (płaconych przez klientów w złotych) była wyznaczana przez każdy bank dowolnie. Sytuacja jak z marzeń, bo zarząd, zmieniając spread, mógł w jednej chwili powiększyć swój zysk, nie zawracając sobie głowy zapisami w umowach ani nawet nie informując klientów. Piotr: - Mieliśmy dość wysoki spread, na poziomie 6 proc., ale konkurencja była bardziej bezczelna. Kiedy doszli do 10 proc., zapytałem znajomego, który tam pracował, czy klienci się nie awanturują. "No co ty! Hołota nawet nie wie, co to spread. Meblują te swoje klitki na kredyt i są szczęśliwi". Ponieważ instytucje nadzorujące rynek finansowy nie reagowały, niektóre zarządy postanowiły trik udoskonalić. Jeden z banków wprowadził dwie tabele kursów walut: pierwszą dla swoich operacji bieżących (z rynkowymi kursami), drugą dla spłacających kredyty hipoteczne (mniej korzystną i niejawną). Inny bank czwartego dnia każdego miesiąca (gdy obliczano wysokość rat) znacząco zmieniał kursy i powiększał spread, by następnego dnia wracać do wartości rynkowych. "Hołota" w końcu się zorientowała. Część frankowiczów chciała spłacać kredyty nie w złotych, ale we frankach, które taniej można było kupić w kantorach. Banki powiedziały "nie". W ten sposób Polska dorobiła się innowacyjnego produktu na skalę światową: kredytu walutowego, którego nie można spłacać w walucie. *** Po kredyt przychodziło małżeństwo z dzieckiem planujące kupno pierwszego mieszkania. "Jeśli weźmiecie kredyt złotowy, zapłacicie aż 1,2 tys. zł raty, we frankach tylko 900 zł" - słyszeli. Tak było na początku, kiedy jeszcze ludzie dostawali wybór. Ale w miarę jak eldorado się rozkręcało, a do gry wchodziły coraz agresywniejsze banki, zaczęto utrudniać branie kredytów w złotówkach. "Bierzcie franki, dostaniecie wyższą kwotę". W szczytowym okresie szaleństwa doradcy mówili: "Nie macie zdolności kredytowej w złotówkach, możecie wziąć tylko franki". Na ekranie komputera pokazywali potwierdzające to wyliczenia. Prezes jednego z polskich banków (anonimowo): - Pomysł, że ktoś ma zdolność kredytową na 200 tys. zł, ale jeśli zdecyduje się na franki, jego zdolność rośnie do równowartości 300 tys., to jest kryminał. Mówię to z pełnym przekonaniem: KRYMINAŁ. To absolutnie sprzeczne z zasadami uczciwej bankowości. Każdy, kto ustalał zasady udzielania takich kredytów, a skończył szkołę ekonomiczną albo choćby otarł się o zasady bankowości, musiał to wiedzieć. *** Wróćmy do systemu motywacji wymyślonego przez zarządy. Piotr: - Pośrednicy dostali wyższe prowizje, nawet 1 proc. wartości całego kredytu. Cieszyli się jak dzieci, bo zrozumieli, że będą bogaci. Przyjmijmy, że średnia kwota kredytu hipotecznego to około 250 tys. zł - pośrednik na każdym frankowiczu zarabiał 2,5 tys. Wynajęcie biura w centrum Warszawy kosztowało około 20 tys. miesięcznie, do tego pensje trzech dziewczyn w garsonkach i trzech chłopaków w garniturach (po 3 tys. brutto). W szczycie frankowego eldorado koszt takiego biura zwracał się w dwa dni, reszta to był zarobek. Na prowizje od kredytów walutowych mogło pójść ponad miliard złotych. Wyrosły imperia pośrednictwa finansowego, ich właściciele zostali milionerami. Piotr: - Kontrolowaliśmy kiedyś biuro jednego z pośredników. Chłopak pokazywał z dumą komputerowe tabelki, które miały przekonywać klientów do franka. Była tam nawet piękna krzywa pokazująca, że złoty już zawsze będzie się umacniać. *** Jeśli jakiś produkt daje sprzedawcy dwukrotnie wyższą marżę niż inne, to i tak go kupisz, choćbyś bardzo nie chciał. To naprawdę dość proste. Ale stworzenie systemu motywacji, którego efektem było oszukiwanie klientów, to tylko jeden z grzechów zarządów. Drugi to huśtanie własnymi bankami. Ten szokujący mechanizm wyjaśnił mi rok temu Jan Krzysztof Bielecki, który w czasie frankowego szaleństwa był prezesem Pekao SA (kierowany przez niego bank nie udzielał kredytów walutowych). Eldorado wywołało bowiem pewien kłopot strukturalny - bankowe aktywa (m.in. kwota udzielonych kredytów) powinny się równoważyć z pasywami (depozytami klientów na kontach i lokatach). A równoważyć się nie mogły, bo przecież bank działający w Polsce od klientów zbiera lokaty w złotych, a nie we frankach. Żeby mieć względny porządek księgowy, zarządy stosowały kolejny trik: franki potrzebne do równoważenia bilansu kupowały na jeden dzień. Rano bank miał franki, a wieczorem już nie miał. Opłata za tzw. jednodniowy swap była bardzo niska. Ten manewr - codziennie powtarzany - to już czysta spekulacja. Czy polski nadzór powinien to tolerować? A skoro tolerował, to dlaczego? *** Ludzie biorą kredyty, kupują mieszkania, PKB rośnie, zyski banków też, hosanna. Konglomerat polityczno-finansowy był zainteresowany, żeby eldorado trwało. Pojawiały się głosy, żeby kurek z frankami przykręcić, a zasady udzielania śmieciowych kredytów ucywilizować - mówił to głośno Bielecki, pisał Samcik w "Wyborczej", ostrzegał też mocno Balcerowicz. Ale rządził Kaczyński. Powstał ciekawy sojusz: PiS wydało oświadczenie entuzjastycznie przyjęte przez wielu bankowców, że próby ograniczania kredytów frankowych to ograbianie Polaków z ich marzeń o lepszym życiu. Dołączyli dyżurni eksperci, Centrum im. Adama Smitha ogłosiło, że uregulowanie problemu byłoby nieuzasadnioną ingerencją państwa w zdrowe zasady wolnego rynku. Portal finansowy Money.pl rozpoczął w obronie kredytów walutowych akcję "Chcemy ryzykować!". Na szczęście KNF w końcu zareagowała: zakazała jednodniowych spekulacji na franku i kosmicznych wyliczeń zdolności kredytowej. Nakazano też bankom, żeby pozwoliły klientom kupować franki w kantorach i spłacać kredyty w walucie. Tyle że mleko już się rozlało. *** Jeśli kredyt we frankach na 120 proc. wartości nieruchomości bierze małżeństwo salowej z górnikiem, można to nazwać nieodpowiedzialnością. Jeśli bierze taki kredyt dziennikarka z artystą sztuki krytycznej - lekkomyślnością. Jeśli doktor filozofii z żoną, znaną socjolożką - naiwnością. Jak jednak nazwać zachowanie drugiej strony? Jakim słowem określić to, że zasady tego kredytu wymyślił na poziomie zarządu ktoś, kto ukończył ekonomię i bankowość na Harvardzie? Co zrobić z tym interesującym faktem, że kampanię reklamową nazywającą taki kredyt "bezpiecznym" zatwierdził wybitny absolwent SGH w randze wiceprezesa? Lekkomyślnością tego nie nazwiemy. Naiwnością - też nie. Więc jak? Dla wykształconych finansistów to nie była wiedza tajemna. Wiedzieli. Problemy z kredytami walutowymi pojawiały się w latach 70. i 80. w Wielkiej Brytanii czy Australii. W latach 90. kłopot miała Austria, gdzie takich kredytów w końcu zakazano. W szkołach ekonomicznych omawia się historyczne przykłady. Wciąż słyszymy argument, że zwykli ludzie mogli być bardziej rozważni. Tak, mogli. Odpowiedzialność spada jednak na finansistów kierujących polskimi bankami. To oni na uniwersytetach uczyli się zasad, które następnie wiele razy złamali. *** Bohaterem powieści Stiega Larssona "Millennium" jest Mikael Blomkvist, znakomity dziennikarz ekonomiczny, który nie znosi dziennikarzy ekonomicznych. Oskarża ich o brak krytycyzmu, o to, że stali się chłopcami na posyłki. "Mikael uważał, że w pracy dziennikarza ekonomicznego chodzi głównie o kontrolowanie przedsiębiorców w ten sam niemiłosierny sposób, w jaki obserwuje się każdy fałszywy krok członków rządu i parlamentu. Reporter polityczny nigdy by nie wpadł na pomysł, żeby nadać przywódcy politycznemu status ikony". Ten opis dość dobrze pasuje również do polskiej rzeczywistości. O ile dziennikarze polityczni ścigają drobiazgowo każdą gafę polityka, prześwietlają kilometrówki, tropią wakacje, zegarki i nieścisłości w poglądach, o tyle prezesi banków i najbogatsi Polacy są u nas traktowani jak gwiazdy rocka. Ich poglądy - najczęściej sprowadzające się do tego, że podatki są u nas za wysokie, a biznes uciemiężony - traktowane są bez należytego krytycyzmu. Kiedy jeden z najbogatszych Polaków opowiada bajki, że musiał zarejestrować firmę na Cyprze, bo tu by zbankrutował - kiwamy ze zrozumieniem głowami. Kiedy były pracownik banku mocno umoczonego w kredyty frankowe występuje w telewizji jako niezależny ekspert - łykamy jego opinie bez sprawdzania. Gdyby dziennikarze ekonomiczni byli bardziej krytyczni wobec korporacji, banków i dyżurnych komentatorów podsyłanych nam przez rynki, polska demokracja bardzo by zyskała, a cały ten pasztet, który musimy teraz jeść, byłby mniejszy. *** Kiedy wiadomo już było, że walutowe eldorado nie może trwać, kiedy znana już była skala beztroski zarządzających, gdy na jaw wyszły kruczki w umowach, rozdęte spready i spekulacje - mogliśmy wyciągnąć konsekwencje. Mogliśmy sprawdzić, kto oferował większe kredyty we frankach niż w złotych, kto płacił pośrednikom wysokie prowizje za takie "produkty" i kto je reklamował jako bezpieczne. Kto był wtedy prezesem, wiceprezesem, kto zasiadał w radzie nadzorczej, kto zachęcał, kto podnosił rękę za takimi praktykami. I mogliśmy domagać się od środowiska finansowego, aby z tych ludzi się oczyściło i odsunęło ich od wysokich stanowisk w instytucjach zaufania publicznego. A takimi instytucjami są banki. Nic takiego nie nastąpiło. Szybko się okazało, że ma to konsekwencje. *** Na kolejne eldorado nie trzeba było długo czekać. Kiedy KNF przykręciła bankom kredyty walutowe, branża wymyśliła polisolokaty. Produkt skonstruowano genialnie: z jednej strony odwoływał się do tradycyjnej niechęci Polaków do państwa i podatków (miał omijać podatek Belki), z drugiej - pozwalał finansistom na krociowy zysk przy zerowym ryzyku. Te nowe śmieci natychmiast objęto priorytetem sprzedaży, pośrednicy znów dostawali bajeczne prowizje. Kiedy interes zaczął się kręcić, jeszcze dosypano do pieca - wszystko, co ustrzelony jeleń wpłacił w pierwszym roku na polisolokatę, stawało się prowizją pośrednika. Piotr: - Jeśli pośrednik wciśnie ci tę "solidną inwestycję na niepewne czasy" i namówi do wpłacenia 10 tys., to właściwie całą sumę może zatrzymać. Bank zaczyna zarabiać dopiero od drugiego roku wpłat, więc umowy tak konstruowano, żebyś nie mógł się wycofać. Jeśli się wycofujesz w ciągu pierwszych dwóch lat, tracisz 100 proc. wkładu. Dla szybkich zysków naganiacze szacownych instytucji finansowych obdzwaniali naszych dziadków i babcie, namawiając 80-letnich ludzi do kupowania produktów o 20-letnim horyzoncie inwestycyjnym. Często zatajali, że kolejne raty trzeba płacić co rok. - Moja babcia wpłaciła pieniądze na polisolokatę. Gdy zdecydowała się ją zlikwidować, okazało się, że dostanie grosze zamiast 20 tys. A jeśli ją pozostawi, to co roku będzie musiała wpłacać kolejną olbrzymią składkę. I tak przez 10 lat. Tak się przejęła, że trafiła do szpitala - opowiada Iwona Nowaczyk dziennikarce Onet.pl. Przyzwyczailiśmy się już, że do drzwi polskich emerytów pukają ludzie oferujący cudowne garnki, ozdrowieńcze filtry wodne, wyszczuplającą bieliznę, antywłamaniowe drzwi z tektury, tańszy abonament telefoniczny (jeśli dzwoni się o trzeciej w nocy) oraz tańszy prąd (jeśli przestanie się używać czajnika, pralki oraz lodówki). To jest ten cały kapitalistyczny folklor. Niestety, w Polsce folklor przeniknął do głównego nurtu, a myśmy na to pozwolili. Poważne instytucje finansowe w pogoni za zyskiem zaczęły się zachowywać gorzej niż sprzedawcy garnków - wciskały starym ludziom oszukańcze polisolokaty przez telefon. W ten sposób wyhodowały w Polsce kolejną zdesperowaną grupę obywateli ograbionych z oszczędności. Z ustaleń UOKiK wynika, że firmy finansowe "nie informowały o ryzyku związanym z oferowanym produktem, a także o wysokich kosztach rezygnacji z umowy, przedstawiali ją jako standardową lokatę lub jako produkt oszczędnościowy". Na kilka firm nałożono kary - w sumie 50 mln zł. Z uśmiechem zapłacą. Jaka jest różnica między Marcinem P. obiecującym w ramach Amber Gold sztabki złota a prezesem znanej firmy ubezpieczeniowej, który bierze premię za wciskanie nam polisolokat? Żadna. Chociaż nie, różnica jednak jest. Marcina P. nie zapraszamy do programów telewizyjnych w roli eksperta, nie zasiada w jury szanowanych konkursów biznesowych, nie widziałem go również na balu dziennikarzy. *** Dlaczego państwo nie działa? Dlaczego, choć mamy UOKiK, KNF i inne cudowności, Maria Nowaczyk prawdopodobnie nigdy nie odzyska swoich 20 tys.? Państwo polskie - jak słusznie zauważył Bartłomiej Sienkiewicz na kelnerskich nagraniach - nie działa spójnie, tylko "różnymi swoimi fragmentami". Sekwencja zdarzeń jest zawsze podobna. Kiedy pojawiają się grupy zdesperowanych ludzi, najpierw reagują "Polityka", "Gazeta Wyborcza" i "Newsweek" (ostatnie redakcje, które stać na utrzymywanie reporterów) i publikują teksty interwencyjne. Potem dołącza program "Uwaga!", a na końcu - jeśli oszustwo jest wystarczająco malownicze - opisują je tabloidy. Wtedy leniwie zaczynają reagować instytucje państwa wywołane do tablicy. Następnie włącza się KNF, która "szacuje ryzyka". Liczy, liczy, liczy. Wreszcie na portalu TVN Biznes i Świat (albo jakimkolwiek innym) możemy przeczytać komunikat: "Na ubezpieczycieli padł blady strach. Komisja Nadzoru Finansowego szacuje, że uregulowanie problemu polisolokat może ich kosztować nawet 4 mld zł, a kilka towarzystw znajdzie się w poważnych tarapatach finansowych. KNF apeluje więc o umiar w legislacji, aby nowe zapisy nie doprowadziły do destabilizacji całego rynku finansowego". Innymi słowy - blady strach może i padł, ale tylko na chwilę. Prezesi firm, które oszukały swoich klientów, mogą spać spokojnie, skoro nadzorująca ich KNF z troską ogłasza, że niewiele da się zrobić, bo jeśli upadną, to dopiero będzie klops. UOKiK ustalił, że polisolokaty to było oszustwo (komunikat w tej sprawie jest wyjątkowo ostry), a KNF ogłosiła, że nic się nie da zrobić. Trudno o lepszą ilustrację myśli Sienkiewicza. W efekcie nastraszony przez branże finansową rząd wprowadza bardzo rozwodnione regulacje - oszukani mają trochę większe szanse, ale i tak muszą iść do sądów, żeby cokolwiek wyrwać. Z tego, co wyrwą, 40 proc. oddadzą prawnikom. Nie zaszkodzić firmom - tak można streścić sens tych zmian. *** Co teraz? Czy jeśli frank jeszcze podskoczy, mamy się przyglądać, jak 2 miliony Polaków dostają nauczkę? Kompleks finansowy spycha dyskusję w wygodnym dla siebie kierunku. Od ekspertów słyszymy, że "państwo nie może spłacać kredytów". Przedstawiciele banków mówią nagle o sprawiedliwości społecznej. "Ingerencja ze strony państwa byłaby niesprawiedliwa wobec tych, którzy wzięli kredyt złotówkowy. Dlaczego jednym mamy pomóc, a innym nie?" - mówi ekonomista, dawny pracownik dwóch banków, które wobec frankowiczów stosowały naganne praktyki. Argument stał się modny, powtarzają go dziennikarze, zrobił też karierę w internecie. Standardowy wpis spod tekstu o kursie franka brzmi mniej więcej tak: "Nie zgadzam się, żeby z moich podatków spłacać kredyty idiotom, którzy na własną odpowiedzialność zadłużyli się we frankach". Po raz kolejny dyskusja społeczna sprowadza się do szczucia jednej grupy obywateli na drugą. Dzięki temu nie zajmujemy się bankami. Nie powinniśmy dokładać do tego interesu z budżetu? Zgoda. Ale to nie oznacza, że państwo ma nic nie robić. Za porządki powinny zapłacić banki - nie wszystkie, ale te, które lekceważyły procedury, spekulowały, naciągały klientów i podsuwały niekorzystne umowy. Da się ustalić, które to, i oddzielić jedne od drugich. Państwa potrzebujemy do tego, aby zamiast "działać osobno różnymi swoimi fragmentami", potrafiło wymusić na bankach odpowiedzialność. Wymusić mądrze, ale bardzo stanowczo. Nie tak, żeby kilka upadło - to byłaby za słaba kara - ale tak, żeby mocno zabolało. Żeby musiały ulżyć swoim klientom, wziąć na siebie część skoku kursu, zapłacić za nadużycia i - to bardzo ważne - pozbyć się zarządzających, którzy wpuścili własne firmy w maliny. Banki nie zrobią tego dobrowolnie bez spójnej akcji instytucji państwa, być może łącznie z prokuraturą. To leży nie tyle w interesie frankowiczów, ile w naszym wspólnym interesie. Inaczej za chwilę ci sami ludzie wymyślą nowe polisolokaty lub inny pasztet. Odpowiedzialność i solidność to podstawowe cnoty liberalnego kapitalizmu. Jeśli pozwolimy je bezkarnie łamać bankom, ten system nie przetrwa. |
Cytat: |
Powiem tak, przed kredytem żyliśmy jak ludzie: narty, urlop w Toskanii, obiad w restauracji. Po kredycie budzimy się właściwie tylko po to, by pracować, i to od piątej rano. |
dworkin napisał/a: | ||
A teraz... to tylko zwierzęta. Jak żyć?! |
Cytat: |
Gdy europejscy finansiści stawili opór przeciwko wprowadzeniu sankcji dla Rosji, wyglądało to jak parodia marksowskiego zawołania: oligarchowie wszystkich krajów, łączcie się. To tylko smutne potwierdzenie tezy, którą kilka lat temu w książce ''Superclass'' postawił David Rothkopf - nierówności społeczne zaczynają zagrażać demokracji. Problemem nie jest tylko bieda najbiedniejszych, ale także bogactwo najbogatszych.
Jak daleko zaszły nierówności w USA i Wielkiej Brytanii, pokazują Linda McQuaig i Neil Brooks w wydanej w zeszłym roku książce ''The Trouble with Billionaires: How the Super-Rich Hijacked the World'' (''Problem z miliarderami: jak najbogatsi ukradli świat''). Posłużyli się metodą wymyśloną przez holenderskiego ekonomistę Jana Pena (1921-2010). Pen zaproponował modelowe przedstawienie całego kraju maszerującego w zgodnej paradzie, w której każdy ma taki wzrost, jak jego zarobki mają się do przeciętnych zarobków. Biedni otwierają pochód, bogaci go zamykają. W XVII-wiecznej Anglii pochód otwieraliby mikroskopijni żebracy i wagabundzi, zarabiający mniej niż dwa funty rocznie. Rzemieślnicy, z przychodami rzędu 38-40 funtów, byliby przeciętnego wzrostu, ponad wszystkich - na 250 metrów - wyrastaliby arcybiskupi i książęta z zarobkami powyżej 6000 funtów. W dzisiejszej Wielkiej Brytanii najpierw ruszyliby w paradzie ludzie na zasiłkach - mieliby ok. 30 centymetrów wzrostu. Kasjerki z hipermarketów i sprzedawcy z fast foodów przebiliby barierę metra, ale dopiero pod koniec robi się naprawdę ciekawie. Supermodelka Kate Moss z rocznym dochodem 5,74 miliona - ma pół kilometra wzrostu, ale nawet do pasa nie sięga półtorakilometrowemu magnatowi prasowemu Rupertowi Murdochowi (18,7 miliona). Bob Diamond, prezes banku Barclays, zmuszony do rezygnacji, gdy wyszła na jaw jego rola w manipulowaniu stopą LIBOR, świetnie na tym wyszedł. Wprawdzie został z banku wyrzucony, ale z ogromną odprawą, dzięki której ma w paradzie 1,9 km wzrostu. I on jednak jest karłem przy zamykających pochód szefach funduszy spekulacyjnych i hedgingowych. Chris Rokos z Brevan Howard Asset Management urósł do 8,1 kilometra. Jego kolega Alan Howard, którego nazwisko widnieje w nazwie firmy, ma już głowę w stratosferze. Też był zamieszany w manipulacje LIBOR, ale nic mu nie udowodniono. Zarobiwszy 400 milionów funtów, ma 32,4 km wzrostu. Samoloty nie latają tak wysoko. Innymi słowy, nierówności majątkowe są dziś nieporównanie większe niż w czasach feudalnych. Lepiej być prezesem banku, choćby odchodzącym w niesławie, niż kiedyś arcyksięciem. *** Dzisiejsza Polska bliższa jest Anglii XVII-wiecznej niż współczesnej. U nas pochód zamykałby prezes firmy Comarch Janusz Filipiak, który wypłaca sobie samemu milion złotych miesięcznie. To tylko 274-krotność przeciętnego wynagrodzenia, co w paradzie Pena dawałoby Filipiakowi zaledwie wzrost na poziomie księcia sprzed 400 lat, niecałe pół kilometra. Nie we wszystkich krajach Zachodu nierówności w ostatnich trzech dekadach poszybowały do stratosfery. Dotyczy to przede wszystkim USA i Wielkiej Brytanii, głównie za sprawą neoliberalnych reform Thatcher i Reagana (oraz ich następców). Między innymi dlatego Richard Wilkinson i Kate Pickett mogli zgromadzić dane porównawcze o jakości życia w krajach o podobnym poziomie rozwoju gospodarczego, ale różnym poziomie nierówności majątkowych. Wyniki pokazane w ich książce ''Duch równości'' są jednoznaczne: im większa nierówność, tym gorzej żyje się wszystkim, nie tylko najbiedniejszym. Większe nierówności związane są z tak licznymi negatywnymi zjawiskami społecznymi, jak choroby fizyczne i psychiczne, narkomania, przemoc, otyłość, krótszy czas trwania życia, mniejsza trwałość rodziny. Można oczywiście zastanawiać się, na ile korelacja świadczy o związku przyczynowym, ale trudno te dane wyjaśnić inaczej - skoro tę prawidłowość widać nawet w ramach tego samego państwa, np. pomiędzy różnymi stanami USA. Książka Rothkopfa częściowo to wyjaśnia. Odwołując się do przykładów historycznych, m.in. ze starożytnej Grecji i XVII-wiecznych Chin, pokazuje, że superbogate elity doprowadzały w końcu do zagłady państwa, które umożliwiły im osiągnąć te bogactwo - bo ich partykularne interesy były sprzeczne z interesem całej społeczności, a nikt nie był w stanie im się przeciwstawić. Tak upadły Sparta i Ateny, tak upadła dynastia Ming. Przywileje dzisiejszych najbogatszych przedstawia się często jako coś zupełnie innego niż w czasach arystokracji czy niewolnictwa. Miliarderzy chętnie mówią o sobie jako o ''merytokracji''. Bill Gates ma być kimś, kto swoje miliardy zawdzięcza wyłącznie własnej ciężkiej pracy i talentom. Brooks i McQuaig poświęcają mu cały rozdział zatytułowany ''Dlaczego Bill Gates nie zasługuje na swoją fortunę'', omawiając ten przykład w szczegółach, nim przejdą do kolejnego rozdziału, ''...a inni miliarderzy jeszcze bardziej''. *** Przyjrzyjmy się fortunie szefa Microsoftu. Pierwszy milion zarobił tak, jak zarabia go większość bogaczy. Po prostu przyszedł na świat w rodzinie milionerów. Gates lubi się przedstawiać jako ''Bill'', ale przyszedł na świat jako William Henry III Gates, owoc dynastii prawników (po mieczu) i bankierów (po kądzieli). Pieniądze tatusia przydały się już na etapie szkoły średniej - pozwalały posłać go do elitarnego prywatnego liceum, które miało dostęp do prawdziwego komputera (rzadkość pod koniec lat 60.). W kółku komputerowym Gates poznał Paula Allena, z którym potem założy Microsoft. Potem pieniądze tatusia przydały się na etapie wysyłania Billa na Harvard. Po tej szkole nie pracuje się w McDonaldzie, chyba że na posadzie członka zarządu. Ale to finansowe koneksje mamusi okazały się kluczowe w awansie Billa Gatesa z prostego milionera na miliardera pełną gębą. Fortunę zbił na kontrakcie z IBM, dla którego napisał system operacyjny MS DOS. System był słaby, ale miał jedną zaletę - oficjalne błogosławieństwo IBM, nad alternatywnymi systemami ciążył więc cień niepewności, ''czy na pewno wszystko będzie działać''. Potem Gatesowi doszły do tego Windowsy, które też miały tylko jedną zaletę - były zgodne z MS DOS. Dlaczego IBM wybrał właśnie mało znanego Gatesa? To jedna z zagadek z historii informatyki. Według wszelkich rozsądnych kryteriów IBM powinien wybrać ofertę Gary'ego Killdalla, czyli system DR DOS. Kildall miał wiele lat doświadczenia w branży. Był twórcą systemu, który w pierwszych latach rewolucji komputerów osobistych był de facto standardem w zastosowaniach biznesowych - CP/M. Kildall był jednak prawdziwym amerykańskim self-made manem. Nie skończył Harvardu, tylko uniwersytet stanowy. Rodzice prowadzili szkółkę żeglarską. Nie mieli znajomości na wyżynach korporacji. Tymczasem John Opel, ówczesny szef IBM, przyjaźnił się z Mary Maxwell Gates, mamą Billa. Jedna prywatna rozmowa z roku 1980, w której Mary zarekomendowała syna przyjacielowi, odpowiada za znakomitą większość z 77 miliardów fortuny Billa Gatesa. *** Sam z siebie Gates niczego nie wynalazł. Ba, jego własne pomysły były przeważnie koszmarem. Pamiętacie Pana Spinacza, postrach pakietu MS Office sprzed kilkunastu lat? Tak, to właśnie produkt oryginalnej myśli twórczej Williama Henry'ego III. Na szczęście nawet jego twórca w końcu przestał go forsować. System MS-DOS nazywał się wcześniej Q-DOS i napisał go kolega Billa Tim Paterson. Zdolny programista, który nie miał mamusi ze znajomościami. Gates kupił od niego Q-DOS za 50 tysięcy dolarów, a potem odsprzedał go IBM-owi za miliardy. A Windowsy? Tu też Gates nie wniósł nic nowego. I nie chodzi nawet o odwieczną dyskusję, na ile MS Windows były zrzynką z komputerów Apple, a na ile Bill Gates i Steve Jobs skopiowali wcześniejszy prototypowy komputer Xerox Alto. Paradygmat obsługi komputerów osobistych (myszka, wskaźnik, ikonki, okienka) wymyślił pod koniec lat 60. Douglas Engelbart z uniwersytetu Stanforda, realizując zlecenie US Air Force. To, czego Bill Gates nie zawdzięcza pieniądzom tatusia albo znajomościom mamusi, zawdzięcza podatnikom, czyli społeczeństwu. Podobnie jest z innymi bogaczami cyberświata. Mark Zuckerberg nie miałby dzisiaj 32 miliardów, gdyby bogaty tatuś nie posłał go najpierw do prestiżowego prywatnego liceum (Phillips Exeter Academy), a potem na Harvard. Ale przede wszystkim Facebook, tak jak Google, nie mógłby istnieć, gdyby nie World Wide Web, najpopularniejsza usługa internetowa (tak popularna, że niektórzy mylą ją z samym internetem). Kto ją wymyślił? Tim Berners Lee, postać dużo mniej znana od miliarderów, którzy na WWW zarobili fortunę. Berners Lee, tak jak Douglas Engelbart, nie dorobił się na swym wynalazku, ale przynajmniej dostał od królowej tytuł szlachecki (w 2004). Jego prace też opłacił podatnik - tym razem europejski. World Wide Web powstało jako rozwiązanie problemu dręczącego naukowców z CERN, którzy szukali uniwersalnej platformy pozwalającej wymieniać dokumenty i dane gromadzone na komputerach, pracujących pod kontrolą różnych systemów operacyjnych. *** Zarówno Rothkopf, jak McQuaig i Brooks poświęcają w swoich książkach dużo uwagi niechlubnej roli, jaką miliarderzy odegrali w kryzysie roku 2008. Gdy większość populacji krajów demokratycznych odczuła w jego wyniku zubożenie, bogaci stali się jeszcze bogatsi. Kryzys często się tłumaczy tym, że Amerykanie brali kredyty, na które ich nie było stać. Ale finansiści dawali im te pieniądze nie z dobroci serca, tylko ze świadomości, że sami na tym zarobią niezależnie, czy te kredyty będą spłacone, czy nie. McQuaig i Brooks opisują tego, który zarobił najwięcej. John Paulson (przypadkowa zbieżność nazwisk z Henrym Paulsonem, sekretarzem skarbu USA) zarobił na kryzysie 3,7 miliarda dolarów - co w paradzie Pena daje mu kosmiczny wzrost 134 kilometrów. Paulson inwestował w dziwaczne narzędzia finansowe, znane jako Credit Default Swap (CDS). To coś w rodzaju ubezpieczenia kredytów hipotecznych od niewypłacalności klienta - ale działającego tak, że beneficjentem jest ktoś inny. To jakby wykupić auto casco na samochód sąsiada i czekać z nadzieją, aż będzie miał wypadek. Takie instrumenty w rękach bogaczy są niebezpieczne, bo bogacze mogą wykorzystywać swoje wpływy, by zwiększyć prawdopodobieństwo wypadku u sąsiada - na przykład przez wpływanie na znaki drogowe w okolicy. Paulson był materialnie zainteresowany tym, żeby kryzys nastąpił jak najszybciej i był jak najbardziej dotkliwy dla całej gospodarki. Nie czekał z założonymi rękami. Skłonił bank Goldman Sachs do wyemitowania papierów wartościowych, o których z góry było wiadomo, że będą bezwartościowe - ale Paulson wykupił odszkodowanie gwarantujące mu wypłatę w takiej sytuacji. To odszkodowanie pochodziło z kolei od kolejnego finansowego giganta - AIG. Rzecz jasna, gdy nadszedł kryzys, Goldman Sachs i AIG stanęły na progu bankructwa. Tutaj jednak wkroczył podatnik, reprezentowany przez sekretarza skarbu Henry'ego Paulsona. Wykupił on AIG za drobne 170 miliardów od podatników. Z tej fortuny AIG wypłaciło Goldman Sachs 17 miliardów. Z tego zaś z kolei zasilono między innymi Johna Paulsona (plus innych prezesów, partnerów i członków rad i zarządów, którzy powypłacali sobie za ten kryzys sowite premie). ''Jak można uzasadnić to, że praca Johna Paulsona jest warta tyle, co praca 80 tysięcy pielęgniarek?'' - pytają McQuaig i Brooks. I dodają: ''Jak uzasadnić, że jest warta choć tyle, co praca JEDNEJ pielęgniarki?''. *** W roku 1950 najwięcej zarabiał w USA prezes General Motors Charlie Wilson - 586 tysięcy dolarów rocznie, co po uwzględnieniu inflacji dałoby 5 milionów dzisiejszych dolarów. Brutto to niewiele więcej, niż dzisiaj wypłaca sobie prezes Filipiak. Netto zaś znacznie mniej, bo Charlie Wilson płacił górną stawkę podatku progresywnego - 91 proc. Prezes Filipiak płaci liniowe 20 proc. Charlie Wilson kierował kwitnącą firmą. Nie kombinował, jak oszukiwać państwo na podatkach, przeciwnie - General Motors z dumą ogłosił w 1955, że jako pierwsza firma w historii USA odprowadził do fiskusa więcej niż miliard dolarów. Facebook w 2012 nie tylko nic nie zapłacił, ale jeszcze dostał 429 milionów dolarów zwrotu nadpłaty z wcześniejszych lat. General Motors był wtedy największym pracodawcą w USA - zatrudniał ponad 600 tysięcy ludzi, w dodatku zadowolonych, lojalnych wobec firmy i nie bez powodu uważających siebie za najlepiej sytuowaną klasę robotniczą na świecie. Robotnicy w General Motors żyli na poziomie nieosiągalnym dzisiaj dla informatyków z Comarchu prezesa Filipiaka, stać ich było na kupienie domu, samochód i utrzymywanie niepracującej żony. W roku 2007 prezes General Motors Rick Wagoner dostał 16 milionów dolarów za swoje błyskotliwe zarządzanie, które doprowadziło firmę do 39 miliardów dolarów straty. Firmę z opałów musiał ratować - jak zwykle! - podatnik. To spektakularny przykład na to, że wysokie wynagrodzenia menedżerów nie mają wpływu na jakość zarządzania. Firmy, które przynosiły straty w 2007 i 2008, i tak wypłacały swoim prezesom kolosalne nagrody. W kryzysowym roku 2008 premie na Wall Street wyniosły łącznie 18,4 miliarda dolarów. *** Jak to się właściwie stało, że zaczęliśmy płacić tak absurdalne pieniądze za samo zasiadanie w fotelu prezesa? Autorzy tych książek udzielają spójnej odpowiedzi: przy okazji reform gospodarczych Thatcher i Reagana sponsorujące tych polityków lobby najbogatszych załatwiło swoje partykularne interesy. Obniżyli górne stawki podatku dochodowego, stworzyli system rajów podatkowych pozwalający uniknąć nawet tych obniżonych stawek i znaleźli sposób na uniknięcie podatku spadkowego. Wszystko po to, żeby zabezpieczyć status swój i swoich dzieci. I od lat 80. ubiegłego stulecia forsują politykę korzystną tylko dla siebie. Nawet jeśli to wymaga sprzymierzenia się z Putinem przeciwko własnemu państwu. Kiedy Charlie Wilson mówił w 1954, że co dobre dla General Motors, jest dobre dla Ameryki, tę wypowiedź można było uzasadniać wpływami z podatków i zadowoleniem 600 tysięcy pracowników. Z bogactwa Facebooka Ameryka nie ma nawet podatków. Z podatków GM można było finansować projekty badawcze, którym zawdzięczamy komputer, myszkę czy internet. Następnych takich programów nie będzie, bo najbogatsi zadławiają państwa, którym zawdzięczają swój rozkwit. To nie stało się po raz pierwszy, przypomina Rothkopf, i opisuje analogiczny rozkwit oligarchów przed upadkiem kultury helleńskiej. Porównanie Rothkopfa wydało mi się jeszcze ciekawsze, gdy sięgnąłem po przebój z ostatniego miesiąca - ''Young Money'' (''Młode pieniądze'') Kevina Roose'a, reportaż o ośmiorgu młodych adeptach Wall Street. Ich pierwsza pensja jest rzędu 70 tys. dolarów rocznie. To już jest dużo (średnia w USA to 51 tysięcy). Ale oczywiście dla nich to mało, bo każdy z nich marzy o awansie do grona miliarderów. Roose przeniknął na spotkanie ekskluzywnego klubu, w którym prezesi spotykają się ze stażystami z Wall Street - klub Kappa Beta Phi spotyka się w luksusowych nowojorskich hotelach, by bawić się tam w stylu przypominającym film ''Wilk z Wall Street''. Na imprezie, na której był Roose, jednym z honorowych gości był prezes AIG Bob Benmosche, który z pieniędzy podatników otrzymanych na ratunek przed bankructwem wypłacił sobie i swoim bezpośrednim podwładnym 165 milionów premii. Krytykę tych premii porównał potem do ''publicznego linczu na menedżerach''. Najciekawsze wydają się nie tyle opisy towarzyskich ekscesów, co atmosfera oblężonej twierdzy, którą mentorzy Wall Street przekazują młodym wilczkom. Miliarder z Krzemowej Doliny (jeden z inwestorów w Google) Tom Perkins wzbudził ostatnio rozbawienie, porównując ruch Occupy Wall Street do nazistów prześladujących Żydów w noc kryształową. Z reportażu Roose'a wynika, że to nie było przejęzyczenie. Górny 1 proc. społeczeństwa naprawdę czuje się wyalienowany spośród pozostałych 99. Starsi oligarchowie mówią o swoich rodakach z nienawistną pogardą i tego samego oczekują po początkujących bankierach. To przypomina antyczne oligarchie z książki Rothkopfa. Ateńscy eupatrydzi (dosł. ''potomkowie dobrych ojców'') mówili o sobie ''hoi agathoi'' (''dobrzy'') i bali się ''hoi polloi'' (''licznych''). W VII stuleciu p.n.e. eupatrydzi w obronie swoich przywilejów przed hoi polloi wprowadzili w Atenach tyranię. Przywrócenie porządku wymagało drakońskich środków - literalnie, bo samo powiedzenie ''drakońskie środki'' powstało na pamiątkę po oczyszczaniu Aten z korupcji przez Drakona, którego wybrała zdesperowana Rada Pięciuset. Autorzy przytoczonych powyżej książek nie proponują tak radykalnych rozwiązań. Ich propozycje są zdroworozsądkowe - postulują powrót do sprawdzonych modeli działania z lat 50. i 60. Przywrócenie progresji podatkowej, uszczelnienie systemu, opodatkowanie i państwową kontrolę nad korporacjami. Tylko czy nie jest już na to za późno? |
Romulus napisał/a: |
Polecam ten artykuł. Napisałbym, że - przede wszystkim - polecam go K*rwinowym kucom na forum. Ale tych, jak myślę, nie ma tu zbyt wielu. A jeśli są, to pewnie się nie zdradzają z tym, że wierzą w bajki o kapitalizmie jako najsprawiedliwszym z "ustrojów". Kto wie, może gdybym nie przeczytał kilku książek, nie przemyślał kilku spraw, też byłbym kucem?l |
Stary Ork napisał/a: |
Kapitalizm - tak, wypaczenia nie? |
Stary Ork napisał/a: |
Dworkin, problemem związków w Polsce nie jest to że są za silne, tylko że ich nie ma, a tam gdzie powinny powstawać są bezlitośnie tępione przez pracodawców za cichym przyzwoleniem państwa. |
Agnieszka Durlik-Khouri - rzecznik Krajowej Izby Gospodarczej napisał/a: |
Trudno o wypracowanie kompromisu kiedy mamy prowadzić rozmowy z 50 przedstawicielami związków zawodowych, takie sytuacje nie powinny mieć miejsca. Tworzenie tylu organizacji w jednym zakładzie wskazuje też na to, że wiele osób odrzuca duże podmioty związkowe, ponieważ nie widzi w nich organizacji wspierających ich w zakresie wspierania praw pracowniczych. Może to oznaczać, że odświeżenia wymagają same związki, ich struktura, główne centrale związkowe zdają się dla pracowników zbyt odległe od ich problemów. |
utrivv napisał/a: |
W mojej firmie jest zdaje się 52 różnych związków zawodowych. Szach mat
Oczywiście wiem to z prasy bo jeszcze nigdy związkowca nie widziałem, nie słyszałem też by o cokolwiek walczyli (poza głosami w wyborach) |
Cytat: |
Przeciwnicy TTIP utrzymują też, że wzrosną globalne nierówności, gdyż państwa trzecie będą miały trudności z wejściem na rynek transatlantycki, że zbankrutuje cała masa firm, także polskich. Z tymi mitami nie sposób walczyć, zwłaszcza że szczegółowe rozwiązania dopiero są negocjowane. |
Cytat: |
Liberałowie za TTIP Z negatywnymi mitami dotyczącymi porozumienia transatlantyckiego polemizują liberalne think tanki z Europy Środkowo-Wschodniej. 13 takich instytucji będących członkami sieci 4liberty.eu podpisało wspólny list otwarty do Parlamentu Europejskiego, Rady Europejskiej, Komisji Europejskiej oraz parlamentów narodowych państw członkowskich UE wzywający do podjęcia decyzji opartej na rzeczowych dowodach ekonomicznych popartych badaniami i przyjęcia TTIP oraz wszystkich jego elementów, włącznie z mechanizmem ISDS. Z polskich think tanków list podpisały: Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR), Fundacja Industrial (Liberté!) oraz Projekt: Polska. "Zwiększony handel międzynarodowy pomiędzy państwami rozwiniętymi przynosi jednoznaczne, namacalne korzyści ekonomiczne dla wszystkich zaangażowanych podmiotów - czytamy w liście. - () Większa doza wolności w handlu sama w sobie wpływa na wzrost dobrobytu, nie zaś na jego spadek". Przedstawiciele think tanków podkreślają, że władze nie powinny ograniczać działalności człowieka. To nie rządy prowadzą handel, lecz konsumenci i firmy, których wynalazki i produkty przekraczają granice narodowe. I to konsumenci oraz przedsiębiorcy będą głównymi uczestnikami i beneficjentami wolnego handlu. „Pytanie, na jakie rządy powinny sobie odpowiedzieć, nie brzmi zatem: » Na ile wolnego handlu powinniśmy pozwolić «, ale raczej: » Co możemy zrobić, by wolnego handlu było więcej «” - czytamy w liście. Liberałowie uważają, że jasne reguły obrotu gospodarczego, które narzuci TTIP, będą sprzyjać demokracji, a nie jej zagrażać. Popierają też mechanizm ISDS, który jest czerwoną płachtą na przeciwników TTIP. Ci ostatni uważają, że przekazanie kompetencji do rozstrzygania sporów do arbitrażu międzynarodowego będzie oznaczać niemożność zmiany prawa gospodarczego w poszczególnych krajach, a tym samym - prowadzenia suwerennej polityki gospodarczej. Każdą zmianę przepisów (np. wprowadzenie niekorzystnych regulacji dla firm, które zainwestowały w danym kraju) inwestorzy będą mogli zaskarżyć do arbitrażu. Liberałowie uważają, że są to obawy przesadzone. Dotychczasowe wyniki procesów arbitrażowych nie pokazują stronniczości arbitrów. Połowa zakończonych postępowań arbitrażowych przeciw państwom członkowskim UE została orzeczona na korzyść zainteresowanych krajów, kolejne 26 proc. zaś zakończyło się ugodą. Z drugiej strony inwestorzy mają prawo do ochrony swojego kapitału i swoich praw. Im bardziej bezpieczni się czują, tym chętniej inwestują, tworzą nowe miejsca pracy i przyczyniają się do zwiększania dochodów obywateli krajów przyjmujących inwestycje. - To raczej sądy w poszczególnych krajach mogą być podejrzewane o stronniczość - uważają liberałowie. "Czyż nie to jest właśnie powodem wybierania na sędziów międzynarodowych wydarzeń sportowych osób bezstronnych pod względem ich narodowości?" - piszą przedstawiciele 13 think tanków. Liberalne think tanki apelują o to, by umowa TTIP zawierała jak najmniej wyjątków, specjalnych przywilejów i instrumentów protekcjonistycznych. Chcą też, by TTIP prowadziło do mniejszej liczby regulacji, nie zaś sumowało regulacje obowiązujące dziś w Europie i Stanach Zjednoczonych. Dobrze, że wśród populistycznej krytyki wolnego handlu pojawia się rozsądny głos liberałów. Trudno stwierdzić, na ile zostanie wzięty pod uwagę przez polityków ulegających naciskom różnych grup interesu (np. związków zawodowych lub organizacji w poszczególnych krajach dbających o interesy danej branży) pragnących utrzymać swoje przywileje, które mogą zniknąć wraz z przyjęciem TTIP. |
Ł napisał/a: |
Trochę mylenie skutków z przyczynami, raczej średnio adekwatny ten tekst jako streszczenie. Aktualna pozycja banku światowego i międzynarodowej finansjery jest skutkiem procesów akumulacji kapitału jakie zaobserwował TP na przestrzeni dziesiątków lat, a nie na odwrót. |
dworkin napisał/a: |
I w ramach samej tej kultury nierówności wyskoczyły tak naprawdę w ostatnich 30-40 latach, po uwolnieniu wilczego kapitału. |
dworkin napisał/a: |
Gość nie szuka przyczyn wstecz, ale raczej diagnozuje rzeczywistość tu i teraz, |
Ork napisał/a: |
Tu jest burżuj pogrzebany, że mamy taki paradygmat jaki mamy i nie zmieni go nawet dwustu siedemnastu Pikettych których nikt nie przeczyta poza już przekonanymi. |
Jander napisał/a: | ||
Jesteśmy na mniej więcej tym samym poziomie co przed II WŚ. |
Ł napisał/a: | ||
Nie maluj palcem po szybie tylko przeczytaj spis treści chociaż: http://piketty.pse.ens.fr...014Contents.pdf |
Romulus napisał/a: |
To ciekawa alternatywa Jak między ogniem a wodą |
Trojan napisał/a: | ||
ja bym raczej patrzał na to z nej strony: nowi (Razem,Petru) vs. starzy (POPISLDPSL) i to jest najważniejszy wybór młodzi gniewni kontra stara zgnuśniała i skorupowana oligarchia |
dworkin napisał/a: |
Wielu stawia sobie podobną ideę za wzór, ale ta konkretna alternatywa (Petru - Razem) jest już daleko idącą ignorancją. Brakiem światopoglądu, bo brzmi tak: Przy urnie zdecyduję, czy jestem konserwatystą, czy socjaldemokratą. |
MrSpellu napisał/a: | ||
Takie podejście częściowo tłumaczy sukces Kukiza, bo ludzie zaczynają wychodzić z założenia, że już naprawdę nieważne co, byleby było już coś innego. Cokolwiek. I na dłuższą metę to jest niebezpieczne. |
dworkin napisał/a: |
Natomiast Petru i Razem to już bardzo konkretne ideologie (no, Petru ma lepszą reklamę) i to przeciwne strony, po których trzeba się opowiedzieć. Frywolne traktowanie tej alternatywy świadczy o bezideowości. |
Romulus napisał/a: |
http://gazetapraca.pl/gazetapraca/1,90443,18242700,Rewolucyjne_pomysly_Pawla_Kukiza_i_Centrum_im__Adama.html
Żeby było w temacie. Ci wszyscy "wkurzeni" będą głosować na tych, którzy tylko czekają, aby ich wyrolować jeszcze bardziej. Więcej śmieciówek, więcej gównianych wynagrodzeń, więcej pracy i wyzysku. Kurczę, normalnie jak w Hameryce. Ci wszyscy głupi ludkowie głosujący na Republikanów, którzy ich jak najszybciej wydymają, niosąc ulgę najbogatszym. A wszystko to dlatego, że ci głupi biedacy uwierzyli w mit, że nie ma ludzi biednych. Tylko ci, którym się udało i ci, którym się uda. Choć może patrzę na to ze złej perspektywy. Może ci wyborcy Kukiza są wkurzeni na etaty, na gnębienie pracodawców. Może chcą więcej śmieciówek i oszukiwania ich na każdym kroku przez jakiegoś janusza biznesu. Jeśli tak, to wszystko już rozumiem. I wybaczam Oraz współczuję. |
Cytat: |
Kukiz to przykład watażki niewiele różniący się od Leppera - zresztą to bardzo ciekawy przypadke/przykład w porównaniu do Razem (którym zarzucają brak przywódcy - generała).
Dla lepiej zorientowanych, sygnałem alarmowym jest miejsce z którego się "politycznie wywodzi" - czyli Lubin. Dla niezorientowanych a entuzjastycznych polecam poszukać/poczytać i zorientować się kto z nim stoi. |
Encyklopedia WIEM napisał/a: |
wolny rynek - handel, w którym ceny nie są ustalane przez państwo i następuje swobodny przepływ towarów i usług. |
dworkin napisał/a: | ||
Ano, wszystko sprowadza się do definicji. Jednak mowa o kapitalizmie, po prostu, to bardzo ogólne definiowanie tego pojęcia.
Co spełnia tę definicję? Wedle mojej wrażliwości, kraje skandynawskie ją spełniają. Ale, jak mówisz, inne lobby podniesie alarm. Na marginesie - kraje skandynawskie są w pierwszej dwudziestce (no, koło) światowego rankingu wolności gospodarczej. |
trojan napisał/a: |
olny rynek ... hehe he
Nigdzie tego nie ma na świecie, poza rzecz jasna literaturą, wikipodobnymi leksykonami itp Z całym szacunkiem ale skąd wy się zerwaliscie? |
MrSpellu napisał/a: |
Łaku, z tego co się orientuję, to ilekroć w pracy odnosisz korzyść, a flaszka to niewątpliwa korzyść, to musisz ten fakt głosić do US. |
Trojan napisał/a: |
1. L: wszystkie przychody ze stosunku pracy ( i pokrewnych) są opodatkowane - niezależnie od formy (czy to pieniądze czy inne wartości materialne) - w zasadzie jedyną "rzeczą" którą możesz otrzymać od pracodawcy i nie wliczy się to do PITa to szkolenia |
Trojan napisał/a: |
2. dworkin: wolnośc i swoboda .... to wszystko zależy od pkt. leżenia. Zapewne każdy Amerykanin powie ci że w tej Szwecji to on się wcale nie czuje wolny - bo jest silny aparat ucisku państwowego itp itd. Gospodarki wszystkich krajów są sterowane - jedne mniej drugie więcej |
Trojan napisał/a: |
3. dworkin: pisałem o bankructwie społecznym kapitalizmu - hmm, a ty mi piszesz o jakiś masach które są zadowolone ? tych z europy zach ? USA Kanady Australii i Japonii ? - to z drugiej strony stoją ci z Afryki, Azji Am. poł. no i Grecji ??:) |
toto napisał/a: | ||
|
toto napisał/a: | ||
|
Trojan napisał/a: |
natomiast świadczenia ZFŚS to różnie - część tak a część nie (z tego co kojarzę) |
Elektra napisał/a: | ||
Do 380 zł (jak się nie zmieniło) rocznie są nieopodatkowane. Powyżej już tak. |
utrivv napisał/a: |
Ciekawe, u nas świadczenia typu upominek świąteczny itp są zawsze opodatkowane. Może to wynika z ograniczeń aplikacji? |
utrivv napisał/a: |
Ciekawe, u nas świadczenia typu upominek świąteczny itp są zawsze opodatkowane. |
Cytat: |
Powszechna Kasa Oszczędności Bank Polski Spółka Akcyjna, zwana dalej PKO Bankiem Polskim S.A. informuje, że z dniem 1 grudnia 2015 roku wejdzie w życie ustawa z dnia 9 października 2015 roku o wykonywaniu Umowy między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Stanów Zjednoczonych Ameryki w sprawie poprawy wypełniania międzynarodowych obowiązków podatkowych oraz wdrożenia ustawodawstwa FATCA (Dz.U. z 2015 r., poz. 1712), zwana dalej „Ustawą”.
Ustawa oraz umowa zawarta między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Stanów Zjednoczonych Ameryki w sprawie poprawy wypełniania międzynarodowych obowiązków podatkowych oraz wdrożenia ustawodawstwa FATCA z dnia 7 października 2014 r. („Umowa”) nakładają na PKO Bank Polski S.A. obowiązek identyfikowania amerykańskich rachunków raportowanych (którymi są m.in. rachunki bieżące, rachunki depozytu automatycznego, rachunki karty kredytowej, rachunki lokaty ). W związku z powyższym, Bank jest zobowiązany do identyfikacji swoich Klientów pod kątem posiadania statusu podatnika Stanów Zjednoczonych Ameryki dla celów FATCA, weryfikacji czy Klient PKO Banku Polskiego S.A jest kontrolowany przez podatnika Stanów Zjednoczonych Ameryki (beneficjenta rzeczywistego w rozumieniu przepisów o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy oraz finansowaniu terroryzmu) oraz do informowania ministra właściwego ds. finansów publicznych lub upoważnionego organu o amerykańskich rachunkach raportowanych, w celu przekazania przez te organy stosownych danych do administracji podatkowej Stanów Zjednoczonych Ameryki. Więcej informacji w placówkach PKO Banku Polskiego S.A i na stronie „FATCA – podstawowe informacje.” |
Trojan napisał/a: |
Usuną F przestawią C z T i tylnymi drzwiami wprowadzą ACTA do Polski |
Stary Ork napisał/a: | ||
ACTA? Kolega ostatnie kilka lat spędził pod kamieniem? ACTA is soooooooo 2010. Dzisiejsze słowo na niedzielę to TTIP. |
Cytat: |
Dzień dobry,
W nawiązaniu do rozmowy telefonicznej przesyłam ponownie elektroniczną wersję umowy dot. xxx Czekam na informację w sprawie otrzymania od Państwa umowy, którą przesłałam pocztą. Jeśli nie dotarła do Państwa, proszę o pilne wydrukowanie i podpisanie umowy oraz przesłanie jej na nasz adres. Z uwagi na termin, proszę o priorytetowe załatwienie sprawy. |
Cytat: |
Dzień dobry,
Pani Katarzyno, prosiłbym o numer przesyłki którą Pani wysłała. Poczta ma system elektronicznego śledzenia przesyłek, a także problemy z listonoszami. |
Cytat: |
Nadajemy przesyłki na podstawie umowy długoterminowej podpisane z pocztą polską
Numer umowy:xxxx Przesyłka została odebrana przez listonosza z naszego biura na xxx Wrocław w dniu 1 grudnia br. Mam nadzieję, że te informacje pomogą. |
Cytat: |
Pani Katarzyno,
ale listonosz nie podaje numeru przesyłki ? |
Cytat: |
Listonosz zabiera przesyłkę oraz dwie kopie wydruku ze wskazaniem numeru umowy oraz adresata. Następnie jedna kopia wydruku wraca do nas z numerem przesyłki jako potwierdzenie nadania. |
Cytat: |
i właśnie o numer przesyłki mi chodzi,
bo z numeru umowy pomiędzy firmami nic nic nie wynika tu jest strona która pozwala sprawdzić (teoretycznie) gdzie jest nadana przesyłka: http://emonitoring.poczta-polska.pl tylko potrzebny jest numer przesyłki |
Cytat: |
Przykro mi, w takim razie rozumiem ze listonosz zamiast zabierać nam wydruki powinien poinformować o numerze przesyłki, czego nie robi.
Myślę, że w tej sytuacji najprościej będzie podpisać umowę ponownie i przesłać do nas obydwa egzemplarze do podpisu. Jeden zostanie odesłany na Państwa adres lub dostarczony 14 grudnia osobiście |
Cytat: |
Jak tylko zbiorę podpisy Członków Zarządu to podrzucę umowę na Strzegomską. |
Cytat: |
Od dawna mam pewność, że tylko wymiana informacji podatkowych między krajami pozwoli skutecznie opodatkować najbogatszych. Z tego względu to dla mnie obiecująca zmiana. Wątpliwości mam tylko, rozważając, do czego dokładnie zostanie wykorzystana w praktyce. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Przecież już cel podstawowy jest podły - okradanie ludzi, co jeszcze gorszego miałby przynieść ze sobą ten system?
|
Cytat: |
Zawsze możesz się wyprowadzić
Poznasz uroki życia bez podatków w Afryce . |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Nie jestem korwinistą. Uważasz, że każdy kto nie popiera kradzieży jest zwolennikiem Korwina?
|
Cytat: |
Uważasz, że podatki są kradzieżą, jesteś korwinistą. Pierwszy etap to akceptacja samego siebie. |
Cytat: |
Państwo to bardzo skomplikowana umowa społeczna, a Polska to obecnie państwo demokratyczne w którym władze sprawuje partia która zdobędzie wystarczająca do tego ilość głosów. Jednocześnie w Polsce funkcjonuje partia której poglądy są zbieżne z Twoimi. Nic nie stoi na przeszkodzie abyś przekonał (wraz z partią) wystarczającą liczbę Polaków do tego że Podatki narzucone przez Państwo Polskie to zwyczajne okradanie obywateli. Powinno być łatwo. Chyba że jednak przytłaczająca większość uważa że jednak te podatki w ostatecznym rozrachunku do czegoś się przydają (umowa społeczna) i wolą pozostać przy nich. |
Cytat: |
Wtedy możesz zrobić 2 rzeczy: pozostać i walczyć dalej - jak Janusz Korwin Mikke, jednak do tego potrzebny jest gruby portfel (który został zapewniony JKM przez jego mamę... w czasach w których zbić majątek można było tylko jedną drogą) drugą opcją jest wyjazd do Jackowa gdzie możesz budować kolejną RP wraz z innymi patriotami na obczyźnie. |
Cytat: |
Kilka razy pisałem, co myślę o progresywnych podatkach, powtarzał nie będę. Zechcesz, znajdziesz. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Poglądy PiS nie są zbieżne z moimi. Są rozbieżne w wielu kwestiach. |
Cytat: |
Poza tym, co ma do rzeczy "umowa społeczna"? Dla mnie cały ten koncept umowy społecznej to bzdura. To jest umowa na zasadzie "Informujemy, że ja i Łysy umówiliśmy się z tobą, że albo zabierzemy ci portfel, albo zabijemy. Co? A nie, nie musisz wyrażać zgody wprost, ona wynika z założeń naszej umowy społecznej. Nie, nie masz trzeciej opcji, to byłoby wbrew umowie społecznej, której wszak musimy przestrzegać |
Cytat: |
a teraz wróć i znajdź miejsce w którym pisałem o PiS ? |
Cytat: |
nie musisz przestrzegać, jak już pisałem wcześniej żyjesz w wolnym kraju i jeżeli nie pasują ci warunki umowy społecznej w nim panujące, możesz z niego wyjechać. to nie te czasy że paszportu ci nie dadzą. możesz wyjechać i głosić słowo pana gdziekolwiek chcesz. |
Cytat: |
mówiąc i grubym portfelu mówiłem o wywieraniu realnego wpływu na społeczeństwo. jak już chcesz interntowym prorokiem być to znajdź lepsze kanały komunikacji - fejsbuk, twiter itp. |
Cytat: |
To pierwsze jest zgodne z tym co jakiś czas temu sam twierdziłeś - jeśli głosisz takie same poglądy, zgadzasz się z tymi samymi zasadami - przypisanie do danej grupy ma uzasadnienie. |
Cytat: |
Podatek progresywny nie jest karaniem obywatela za bycie bogatym, tak samo jak eksploatowanie przez bogatego dóbr publicznych nie jest kradzieżą. |
Cytat: |
Jeśli jednak powołujesz się na doktrynę religijną, przypomnij sobie przypowieść o siedmiu talentach. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Hmm, do czego pijesz? Jeśli do kwestii "kto jest chrześcijaninem", to chodziło mi o coś odwrotnego - że ten, kto ma poglądy sprzeczne z religią chrześcijańską nie jest chrześcijaninem. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Poza tym, jak napisałem przed chwilą, nie znam partii, której poglądy pokrywałyby się z moimi. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
A jakie dobra publiczne eksploatuje bogacz w stopniu, który uzasadnia nałożenie na niego podatku progresywnego? |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
O siedmiu talentach? Nie znam. Może chodzi Ci o: http://biblia.klp.pl/a-7258.html |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
I przecież ma ona przesłanie jak najbardziej antysocjalne. Pan na koniec nie mówi temu, który ma pięć talentów "Dobra, ale musimy Ci zabrać trochę talentów, które zarobiłeś i dać temu, co nie potrafił zarobić w ogóle, bo eeee.... równość?", tylko wręcz przeciwnie. |
Cytat: |
Z czego wynika, że jeśli ktoś ma poglądy zgodne z religią chrześcijańską, jest chrześcijaninem. (w uproszczeniu).
|
Cytat: |
Nie w stu procentach, sam o tym pisałeś. Ale toto nie określał procentowo, napisał 'Uważasz, że podatki są kradzieżą, jesteś korwinistą." Dla niego istotne jest, że zgadzasz się z najważniejszą tezą. |
Cytat: |
W ogólnym rozumieniu eksploatowane przez niego dobra publiczne. |
Cytat: |
Ten co dostał pięć, nie oddaje pięciu, ale oddaje dziesięć.
Ten co dostał trzy, nie oddaje trzech, ale sześć. Ten ostatni oddaje tylko jeden - tyle, co samo co sam otrzymał. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Ja uważam, że nie ma takich dóbr. Korzysta w z nich albo w takim samym stopniu, co biedak, albo mniejszym (bo na co mu dobra publiczne, skoro ma swoje), albo korzysta w stopniu większym i ponosi za to oddzielne opłaty (w przypadku mediów). |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
W dalszym ciągu nie ma przesłania prosocjalnego. Jeśli uważasz inaczej, to po prostu wyłóż kawę na ławę i wskaż, o co Ci chodzi. "Pan zrobił to i to i z tego wynika, że chrześcijanin powinien postępować tak i tak, więc podatek progresywny jest z tym zgodny" - o, tu masz schemat wypowiedzi, która będzie zrozumiała dla mego odpornego na aluzję móżdżku. |
Tixon napisał/a: | ||
Ot, pierwszy przykład z życia. Właściciel firmy: hurtowni reklamowo-handlowej. Dziennie pomiędzy jego zakładami kursuje kilkadziesiąt tirów. Po drogach publicznych, utrzymywanych z podatków. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Ja uważam, że nie ma takich dóbr. Korzysta w z nich albo w takim samym stopniu, co biedak, albo mniejszym (bo na co mu dobra publiczne, skoro ma swoje), albo korzysta w stopniu większym i ponosi za to oddzielne opłaty (w przypadku mediów). |
Cytat: |
Ot, pierwszy przykład z życia. Właściciel firmy: hurtowni reklamowo-handlowej. Dziennie pomiędzy jego zakładami kursuje kilkadziesiąt tirów. Po drogach publicznych, utrzymywanych z podatków. |
Cytat: |
"Jednoznacznym tematem przypowieści jest problem pomnażania Bożych darów. Właściciel symbolizuje Boga, a trzej słudzy – trzy postawy ludzkie, związane z przyjmowaniem i gospodarowaniem tym, co od Boga otrzymaliśmy. (...)
Drugim aspektem przypowieści jest gospodarowanie talentami. Jezus pochwala postawę sług, którzy „puścili w obrót” swoje talenty, a gani tego, który zakopał go w ziemi. Dary od Boga trzeba bowiem nie tylko przyjmować, ale także je wykorzystywać. " Krótko mówiąc, im więcej otrzymałeś, tym więcej jest od ciebie oczekiwane. |
Cytat: |
Publiczne uczelnie wyższe, na których - za państwowe pieniądze - wykształcił się niejeden z #zauszfirme. O publicznych liceach, podstawówkach i gimnazjach nie wspominając. |
Cytat: |
Dotowany lub utrzymywany z pieniedzy publicznych system edukacji ksztalci mu wykwalifiklowanych pracownikow. |
Cytat: |
Publiczne sluzby porzadkowe ponosza znakomicie wieksze koszty ochrony jego znakomicie wiekszych dobr. Publiczne instytucje takie jak urzedy, prokuratura, sady podobnie. |
Cytat: |
nie można dyskutować z wiarą... |
Adeptus Gedeon napisał/a: | ||
@ Dworkin
Jak wyżej. Biedacy też są kształceni. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
O tym pisałem już wcześniej, co pominąłeś. Słyszałem ten argument i jest on po prostu absurdalny. Nie jest prawdą, że bogacze są w większym stopniu beneficjentami bezpieczeństwa publicznego, niż biedacy. Załóżmy, że zlikwidowano policję, sądy itd. Kto będzie bezpieczniejszy? Bogacz, który sobie wynajmie ochronę, czy nawet prywatną armię, ewentualnie odpali działkę bandytom, żeby pilnowali jego terenu, czy też biedak? Czy przez lwią część ludzkiej historii, kiedy nie było socjalu, a państwowe służby policyjne były mało rozbudowane, lepiej i bezpieczniej żyło się bogaczom, czy biedakom? To biedacy są głównymi beneficjentami tego systemu. Bogaty w mniejszym stopniu potrzebuje bezpieczeństwa publicznego, bo w większym stopniu jest sobie w stanie zapewnić bezpieczeństwo prywatne. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Więc wprowadźmy opłaty za korzystanie z dróg. Bramka i jak Tir chce przejechać, niech płaci. W ten sposób będzie uczciwie - konkretna opłata za korzystanie z konkretnej usługi. Jak w przypadku mediów. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Ale w dalszym ciągu nijak to ma się do socjalu. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Słyszałem ten argument i jest on po prostu absurdalny. Nie jest prawdą, że bogacze są w większym stopniu beneficjentami bezpieczeństwa publicznego, niż biedacy. |
Adeptus Gedeon napisał/a: | ||
@ Trojan
Przecież podaję konkretne argumenty, staram się odnosić do tego, co piszą inni. To Ty się kierujesz wiarą. Uwierzyłeś, że opieram się tylko na wierze, a nie żadnych argumentach i się tej wiary ślepo trzymasz. |
dworkin napisał/a: |
Musisz, Tixonie, zapisac sie na jakiej medytacje, bo nie dozyjesz emerytury. |
Tixon napisał/a: |
Ot, pierwszy przykład z życia. Właściciel firmy: hurtowni reklamowo-handlowej. Dziennie pomiędzy jego zakładami kursuje kilkadziesiąt tirów. Po drogach publicznych, utrzymywanych z podatków. |
dworkin napisał/a: |
z ekonomicznych statystyk wynika, ze dochod z kapitalu rosnie progresywnie razem z wartoscia poczatkowa tego kapitalu (np. 8% rocznie dla 100 mln, 10% rocznie dla 1 mld), co uzasadnia progresywne podatki. |
Asuryan napisał/a: |
20% od 100 mln dochodu i tak wynosi więcej niż 20% od 8 mln dochodu... więc to żadne uzasadnienie progresywnego podatku. |
Cytat: |
Absurdalny jest Twój argument. Ten chłopski rozum ginie w starciu z faktami. Według wszelkich statystyk człowiek bogaty zyskuje na tym znacznie więcej, w kasie, niż biedny. Służby i instytucje muszą chronić i obsługiwać znakomicie więcej niż w przypadku osoby z małym stanem posiadania. Więcej przygotowywać do działania, więcej kontrolować, więcej naprawiać. A gdyby zlikwidować te służby i instytucje, co jest rzeczywiście absurdalne, bogaty musiałby wydać znakomicie więcej na obsługę i ochronę swoich dóbr i interesów. Tak wygląda zimny rachunek liczbowy. |
Cytat: |
Co nie dotyczy omawianego problemu. Skoro z wiekszego kapitalu jest wiekszy procentowo zwrot, to niech dla wiekszego kapitalu bedzie wiekszy procentowo podatek. Wiekszy procentowo zwrot wynika z wiekszych mozliwosci dywersyfikacji portfela inwestycyjnego, ulokowania kasy w wiekszej liczbie miejsc, w tym bardziej ryzykownych, ale o wiekszej stopie zwrotu, gdzie kiedy jedna inwestycja nie wypali, statystycznie pokryja ja pozostale. |
Cytat: |
A to tylko przykład dróg. A co z opieką zdrowotną, ogólnie rozumianym bezpieczeństwem, wykształceniem pracowników, środowiskiem, przedszkolami/żłobkami, etc. |
Cytat: |
Nijak? Ściągnięcie od każdego wg jego możliwości? |
Cytat: |
To nie argument, to po prostu fakt. |
Cytat: |
Fajnie sobie teoretyzujecie, tyle że w obecnym degresywnym systemie podatkowym biedniejsi ponoszą proporcjonalnie większe obciążenia na rzecz państwa niż bogatsi. Już nie będę się rozpisywał o papierowym patriotyzmie wegług którego kochanie Polski może się objawiać poprzez powierzchowną symbolikę ale już ponoszenie kosztów na rzecz własnego państwa jest be. |
Adeptus Gedeon napisał/a: | ||
Uznawanie czegoś za patriotyzm, a zmuszanie do tego, to dwie różne rzeczy. Np kupowanie w polskich sklepach jest formą patriotyzmu gospodarczego. To co - zakażmy handlu z zagranicznymi przedsiębiorcami? No i przede wszystkim - skoro według Ciebie niechęć do oddawania 75% z zarobionych pieniędzy jest brakiem patriotyzmu, to proszę bardzo, daj dobry przykład i oddawaj. |
Adeptus Gedeon napisał/a: | ||
Uznawanie czegoś za patriotyzm, a zmuszanie do tego, to dwie różne rzeczy. Np kupowanie w polskich sklepach jest formą patriotyzmu gospodarczego. To co - zakażmy handlu z zagranicznymi przedsiębiorcami? No i przede wszystkim - skoro według Ciebie niechęć do oddawania 75% z zarobionych pieniędzy jest brakiem patriotyzmu, to proszę bardzo, daj dobry przykład i oddawaj. |
dworkin napisał/a: |
Co nie dotyczy omawianego przykladu. Skoro z wiekszego kapitalu jest wiekszy procentowo zwrot, to niech dla wiekszego kapitalu bedzie wiekszy procentowo podatek. Wiekszy procentowo zwrot wynika z wiekszych mozliwosci dywersyfikacji portfela inwestycyjnego, ulokowania kasy w wiekszej liczbie miejsc, w tym bardziej ryzykownych, ale o wiekszej stopie zwrotu, gdzie kiedy jedna inwestycja nie wypali, statystycznie pokryja ja pozostale. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Mówimy o dwóch różnych rzeczach. Oczywiście, że ochrona przez służby majątku osoby bogatej kosztuje więcej niż ochrona mienia osoby biednej. Tyle, że dla tej osoby biednej ochrona jej mienia przez służby to kwestia być albo nie być, bo gdyby nie ta ochrona, to by zapewne straciła wszystko, natomiast bogacz bez tej ochrony by sobie poradził (bo jest w stanie sobie zapewnić ją na własną rękę i bardzo często zapewnia, co nie znaczy, że w obecnej nie korzysta oprócz tego z pomocy służb państwowych, bo skoro i tak już musi na nie płacić....). Więc sumarycznie, to biedny więcej zyskuje. Jeśli biedny chce skrzywdzić bogatego, bogaty wynajmie se odpowiednich ludzi, którzy mu to uniemożliwią. Jeśli bogaty chce skrzywdzić biednego, biedny jest bezbronny, jeśli go społeczność nie weźmie w obronę. Więc to biedniejszy więcej zyskuje na systemie bezpieczeństwa publicznego, niezależnie od kosztów. |
Asu napisał/a: |
Zaraz, zaraz. Przecież rozmawiamy o podatku od dochodu, a nie od kapitału. Skoro zwrot (dochód) od większego kapitału jest większy to i tak kwotowo ten sam procent podatku wyniesie więcej. Nie ma żadnego wytłumaczenia dla zwiększania go jeszcze procentowo. Dla mnie podatek progresywny to to po prostu czyste skur****ństwo. Na szczęście większość pracodawców ma możliwość płacenia podatku liniowego. |
dworkin napisał/a: |
Swoja droga... To niezwykle, Asu, jak doskonalym rzecznikiem najbogatszych jestes. Twa gotowosc do rzucenia sie na bagnety w obronie ich interesow jest iscie wzruszajaca. |
Beata napisał/a: |
Dasz darowiznę na Kościół. |
Asuryan napisał/a: | ||
Latającego Potwora Spaghetti chyba A tak bardziej serio to już prędzej na jakichś antyklerykałów |
Asuryan napisał/a: |
No widzisz, wolę oddać nawet więcej na jakiś wybrany przez siebie cel niż oddać mniej rządowi czy kościołowi |
Cytat: |
Ale przecież jako niemal radykalny katolik też zmuszasz innych do życia według twojego światopoglądu. W czym problem?
|
Cytat: |
Proporcjonalnie oddaję więcej niż Kulczyk, więc może on się wreszcie zacznie dorzucać, co? Poza tym 75% od najwyższego progu dochodowego to nie jest oddawanie 75% zarobionych pieniędzy. |
Cytat: |
Zadnego z najbogatszych ludzi na swiecie nie byloby stac na samodzielna ochrone swych interesow we wszystkich krajach dzialania oraz jednoczesne zachowanie calego potencjalu tego dzialania. Samodzielna ochrona (policja, armia itd.) automatycznie oznaczalaby gigantyczne ograniczenie potencjalu, czyli gigantyczne ograniczenie zyskow. Strata w kasie, bo samo zycie jest bezcenne, bylaby tysiace jesli nie miliony razy wieksza niz w przypadku Kowalskiego hydraulika. |
Cytat: |
Na calym swiecie kapitał w praktyce jest prawie nieopodatkowany, jedyne podatki jakie ściąga państwo w praktyce, to podatki dochodowe. Najlepiej oczywiscie byloby w sposob skuteczny progresywnie opodatkowac kapital, ale skoro na razie tak nie jest, ciezar progresji musi ciazyc na dochodach, rowniez z tego kapitalu. Zas fakt, ktory przytoczylem dodatkowo argumentuje takie stanowisko. Zreszta wyzszy dochod to wyzsza nadwyzka do odlozenia w kapitale, z ktorego jest wiekszy zwrot itd... |
Cytat: |
To jednak nie podatek CIT jest na swiecie glownym zrodlem dochodowych wplywow budzetowych, ale wlasnie podatek PIT. |
Cytat: |
Swoja droga... To niezwykle, Asu, jak doskonalym rzecznikiem najbogatszych jestes. Twa gotowosc do rzucenia sie na bagnety w obronie ich interesow jest iscie wzruszajaca. |
Cytat: |
hmm, bogaci powinni być bardziej opodatkowani ponieważ społeczeństwa w których funkcjonują wyznają zasadę społecznej solidarności która pozwala na funkcjonowanie danego państwa - to jest najpełniejsza i najbardziej prawdziwa odpowiedź. |
Cytat: |
Na każdą inną każdy zręczny rozmówca znajdzie równie dobry kontrargument. |
Cytat: |
a zasada społecznej solidarności w takim samym stopni chroni biednych jak i bogatych.
jak ktoś nie rozumie funkcjonalności tej zasady - proponuje cofnąć się do historii ... |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Jak dla mnie, stracić 10 milionów z 50 milionów to mniejsza strata, niż stracić dajmy na to, 200.000 zł z 200.0000 zł plus życie. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
A nie VAT? |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Jest to oddawanie 75% od określonej zarobionej kwoty. A to "proporcjonalnie" wynika z ideologicznej socjalistycznej matematyki. Według normalnej matematyki, jeśli mamy podatek liniowy, każdy oddaje proporcjonalnie tyle samo, a jeśli mamy podatek progresywny, bogaty oddaje proporcjonalnie więcej. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Chwila.... Przed chwilą padały argumenty o tym, jak to przedsiębiorcy powinni być wyżej opodatkowani, bo korzystają z dróg publicznych, zatrudniają wykształconych pracowników, zatruwają środowisko itd., a teraz się okazuje, że to wyjaśnienie psu na budę, bo jeśli mam majątek, który sobie leży i nie korzystam z tych wszystkich dóbr, to i tak powinienem zostać opodatkowany. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Ciekawe, ponoć socjaliści są tak czuli na krzywdę innych, współczujący itd., ale jednocześnie oburza ich/dziwi to, że ktoś może bronić cudzych praw. |
Cytat: |
To jednak nie podatek CIT jest na swiecie glownym zrodlem dochodowych wplywow budzetowych, ale wlasnie podatek PIT. |
Cytat: |
Tak, poniewaz majatek ten jest nieuczciwie rozlozony wedlug realnego wkladu, jaki do zarobienia go poniesli wlasciciele, pracownicy, spoleczenstwo i panstwo. |
Cytat: |
Zatem duzy majatek odklada z kazdym dniem wiecej do samego siebie niz majatek maly i dysproporcja tylko rosnie. |
Cytat: |
Dalej - wzrost wydajnosci pracy szeregowego pracownika nie przeklada sie proporcjonalnie na wzrost jego osobistego dochodu z tej pracy. Statystycznie, w skali zachodniego swiata. Nieproporcjonalnie wiekszą czesc wzrostu zgarnia pracodawca, czyli nie dzieli sie uczciwie dodatkowym dochodem z pracownikami. |
Cytat: |
I tu dochodzimy do sedna - bronie praw ogolu ludzkosci przed przywilejami elit bedacych w znakomitej mniejszosci, moim zdaniem nie w pelni uzasadnionymi przywilejami, czyli niesprawiedliwymi. |
Cytat: |
Ten stan rzeczy budzi u wielu nie tylko sprzeciw ideowy, ale jest przyczynkiem do destabilizacji spolecznej, kiedy zbyt daleko idaca nierownosc w dostepie do standardow cywilizacji prowokuje problemy, jakie panstwa musza ogromnymi kosztami latac - vide niezadowolenie ostatniej dekady i jej konsekwencje spleczne. |
Cytat: |
Gedeon, ale to chodzi o to że bogaci mają płacić biednym haracz na poczet bycia niewywleczonym ze swojego pałacu przez wściekły głodny tłum i niepowywieszanym na latarniach. Wy macie karabiny, ale nas są miliony. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Nie napisałeś "PIT jest większym żródłem wpływów niż CIT", ani "PIT jest największym źródłem wpływów sposród podatków dochodowych", tylki "PIT jest głównym źrodłem wpływów budżetowych". Ok, miałeś na myśli coś innego, niż napisałeś, sprawa wyjaśniona. |
dworkin napisał/a: |
To jednak nie podatek CIT jest na swiecie glownym zrodlem dochodowych wplywow budzetowych, ale wlasnie podatek PIT. |
Cytat: |
Od razu dodam, ze moze to brzmiec niejednoznacznie, ale obecnosc tego slowa w mojej wypowiedzi swiadczy, ze w jakims kontekscie mialem dochod na mysli. |
Cytat: |
I tak wyglada dyskusja z toba, ani nie czytasz dokladnie, ani nawet nie rozwazasz cudzych argumentow. Masz wgrana do pamieci jedyna sluszna opinie i niczym bezwolny mechanizm ja z automatu w kazdej odpowiedzi wyswietlasz. Kazdy fakt, kazda statystyke, kazda wartosc liczbowa kontrujesz chlopska logika, jakby swiat byl tak prosty i budujacy go specjalisci nie kierowali sie niczym wiecej. Nie danymi, nie nauka, nie wiedza. |
Adeptus Gedeon napisał/a: | ||
I to jest przynajmniej uczciwe i szczere podejście, które nie udaje, że grabież jest czymś innym, niż grabieżą. |
dworkin napisał/a: |
Nie podales jeszcze ani jednego obiektywnego faktu na uzasadnienie swojego swiatopogladu, wiec to tylko emocje zawieszone w prozni. Wiekszosc ludzi kieruje sie zasadami uksztaltowanymi w oparciu o jakies doswiadczenia, fakty, dane, ich analizy, Twoje zasady wyplywaja same z siebie, same dla siebie maja byc argumentami, a to jak dyskusja o lubieniu i nielubieniu.
Powiem wiecej, bezwzglednosc twoich sadow swiadczy o umiarkowanym doswiadczeniu zyciowym. Nie masz pojecia, co znaczy prawdziwa odpowiedzialnosc, odpowiedzialnosc za druga osobe, koniecznosc rozwiazywania powaznych problemow zyciowych. Gdybys mial to pojecie, bralbys te aspekty pod uwage w swoich sadach i musialyby wygladac inaczej. |
Cytat: |
Nie podales jeszcze ani jednego obiektywnego faktu na uzasadnienie swojego swiatopogladu, wiec to tylko emocje zawieszone w prozni. Wiekszosc ludzi kieruje sie zasadami uksztaltowanymi w oparciu o jakies doswiadczenia, fakty, dane, wiedze, Twoje zasady wyplywaja same z siebie, same dla siebie maja byc argumentami, a to jak dyskusja o lubieniu i nielubieniu. |
Cytat: |
Nie masz pojecia, co znaczy prawdziwa odpowiedzialnosc, odpowiedzialnosc za druga osobe, koniecznosc rozwiazywania powaznych problemow zyciowych. Gdybys mial to pojecie, bralbys te aspekty pod uwage w swoich sadach i musialyby wygladac inaczej. |
Cytat: |
AG nie rozumie idei, wartości samych w sobie. Potrafi je dodawać czy porównywać, sprawdzając ich zgodność z wcześniej przyjętym systemem wartości - w tym wypadku katolickim. Ale nie rozumie jego istoty. Wie, że 1+2=3 ale nie pojmuje czym są te cyfry, co sobą reprezentują. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
A Ty jakie podałeś obiektywne fakty, mające dowodzić, że kapitalizm jest "nieuczciwy"? |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Cały czas byłem przeciwko prawu pracy i socjalowi i dalej jestem, bo TO CO MORALNE, NIE ZNACZY TO, CO KORZYSTNE DLA MNIE. |
Jachu napisał/a: | ||
|
Cytat: |
kapitalizm wyznaje tylko jedno prawo i jest to prawo silniejszego. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Kapitalizm opiera się na poszanowaniu swobody umów i prawa własności. |
Stary Ork napisał/a: |
Kolega chyba nigdy nie doświadczył przymusu ekonomicznego. |
Cytat: |
Kurczę, a ja głupek jeden sądziłem, że zbieraczki alg morskich na Zanzibarze są wyzyskiwane przez koncerny farmaceutyczne. A one po prostu są szczęśliwe mogąc pracować za 1 $ dziennie i dumne są, że pracują dla światowych firm zbijających kokosy na produkcji kosmetyków i koktajli dietetycznych.
Ale wiadomo - zbieraczki alg szanują swobodę umów i wiedzą, że w każdej chwili mogą z koncernem negocjować zmianę treści umowy. Zbieraczki alg są mądre. Bądźmy jak zbieraczki alg. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
O przymusie można mówić ewentualnie w najbardziej skrajnych przypadkach, |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Podałem argument "z historii". A Ty jakie podałeś obiektywne fakty, mające dowodzić, że kapitalizm jest "nieuczciwy"? Same ideologiczne założenia. I ciężko, żeby było inaczej, skoro "uczciwość" to pojęcie względne. I tak, to jest dyskusja o lubienie i nielubienie. Dla Ciebie uczciwe jest (lubisz to), jak wszyscy mają po równo. Dla mnie uczciwe jest (lubię to), jak każdy ma to, co jest jego własnością. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
No tak, stary argument "Ale jakby Twoja dziewczyna zaszła w ciążę, TO NA PEWNO byś był za aborcją". Sobie założyłeś, że moje podejście na pewno wynika z braku doświadczenia, bo gdybym je miał, to NA PEWNO myślałbym, jak Ty. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
O przymusie można mówić ewentualnie w najbardziej skrajnych przypadkach, kiedy ktoś nie ma na jedzenie, leki, podstawowe ubrania, podstawowy dach nad głową. Ok, wtedy można mówić o konieczności jakiegoś minimum. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Mają prawo zaakceptować umowę przedstawioną przez pracodawcę, albo ją odrzucić. (...) I nie, nie twierdzę, że zbieraczki alg są szczęśliwe. I pracodawca NIE MA OBOWIĄZKU dbać o to, żeby były szczęśliwe. On ma obowiązek wywiązać się z umowy, którą z nimi zawarł. |
Cytat: |
Wiesz, socjalizm nie wziął się z tego że Szatan skusił za pośrednictwem złych Żydów dobrych chrześcijan do wystąpienia przeciw lepszym od siebie, tylko stąd że David Ricardo wpadł na pomysł że robotnikowi należy płacić tylko tyle żeby nie umarł z głodu a wszyscy fabrykanci zaczęli klaskać uszami z radości. |
Cytat: |
W ktorym miejscu napisalem, ze uwazam kapitalizm za nieuczciwy? Uwazam tylko postulowana przez ciebie wersje kapitalizmu za nieuczciwa, ale to nie jest jego jedyna forma. Kapitalizm wg slownika PWN to "system społeczno-gospodarczy oparty na prywatnej własności, wolnej konkurencji i rozwiniętej gospodarce rynkowej", co samo w sobie nie jest jednoznaczne, a juz w ogole nie wspomina o wysokosci i rodzaju podatkow. Cala reszta zas to interpretacja i rozne doktryny ekonomiczne. Ty wyznajesz neoliberalna, ja bardziej socjalna wersje kapitalizmu.
|
Cytat: |
Widzisz, nie, bo dopuszczam sprzeciw wobec aborcji nawet przy osobistych z nia doswiadczeniach. Twierdze jednak, ze gdybys znal ciezar zycia, chocby ciezar aborcji, nie bylbys w stanie wyrazac tak bezwzglednych sadow, bo doswiadczenie empatii kazaloby ci wziac pod uwage bol, cierpienie, wspolczucie, jakie umiescilyby problem w odcieniu szarosci, nie tylko czerni i bieli. |
Cytat: |
W sumie sam sobie zaprzeczyłeś. Chociaż kto wie, może uważasz, że zbieraczki alg pracujące za 1 $ dziennie opływają w luksusy... |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Co do tego mają Żydzi, to nie wiem, nie wiem też, czemu po raz któryś się ich czepiasz. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
A potem Szatan skusił tychże robotników "Jeśli jesteście nieszczęśliwi z tego powodu, to macie prawo przymusić fabrykantom, żeby płacili Wam więcej!". |
Stary Ork napisał/a: |
Collective bargaining |
MrSpellu napisał/a: | ||
Przecież negocjacje zbiorowe, prawa pracownicze i przepisy BHP, to zdecydowanie wymysł diabła |
Cytat: |
To nie ja, to nacjonaliści i prawica. |
Cytat: |
Przecież negocjacje zbiorowe, prawa pracownicze i przepisy BHP, to zdecydowanie wymysł diabła |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
No i wreszcie - mój Bóg jest Żydem. |
Cytat: |
Ta twoja "prawica" wspiera Weszpolaków, czy OeNeRowców - a to już antysemicka hołota spod ciemnej putinowskiej gwiazdy. |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
W szczególności durne są komentarze Starego Orka, który mam wrażenie, przyjmuje założenie, że jako prawicowiec, konkretnie ja, na pewno jestem antysemitą. |
Cytat: |
Masz błędne założenia. Albo nie czytasz tego co Ork pisze, albo nie starasz się zrozumieć co napisał, bo łatwiej ci dyskutować z tym, co się wydaje, że napisał. |
Cytat: |
Wiesz, socjalizm nie wziął się z tego że Szatan skusił za pośrednictwem złych Żydów dobrych chrześcijan do wystąpienia przeciw lepszym od siebie |
Cytat: |
Wiesz, socjalizm nie wziął się z tego że Szatan skusił za pośrednictwem złych Żydów dobrych chrześcijan do wystąpienia przeciw lepszym od siebie |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
co sugeruje, że założył, że ja uważam, |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Kiedy zapytałem, jaki ma na celu ten tekst z Żydami, stwierdził, że "to nacjonaliści i prawica". |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Więc sugeruje, że ja jestem antysemitą |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
A jeśli źle go zrozumiałem, to mógł wyjaśnić, o co naprawdę mu chodziło, zamiast śmieszkować |
Adeptus Gedeon napisał/a: |
Wy nagminnie "nie staracie się zrozumieć co napisałem, bo łatwiej Wam dyskutować z tym, co się wydaje, że napisałem" i w takich wypadkach staram się wyjaśnić, co faktycznie miałem na myśli (co z reguły i tak ignorujecie). |
Trojan napisał/a: |
żeczów |
MrSpellu napisał/a: | ||
Zgwałciłeś mnie w oczodół |
Trojan napisał/a: | ||||
dzieci z tego nie będzie |
Wysokie Obcasy napisał/a: |
Otóż jestem trzydziestoletnią, wykształconą (magisterka i trzy podyplomówki) pracującą matką nieochrzczonego, choć planowanego dziecka. Dopisuję "nieochrzczonego", żeby było od razu jasne, że jestem nie dość, że lewakiem (chodzę na marsze i parady, wspierając tych, co praw nie mają), to w dodatku feministką, która w żadnym wypadku nie głosowała na PiS (...) Co więcej, jako lewak kocham książki. Ale dla mnie i mojego dziecka nie będę już ich kupować kilka miesięcznie, oczywiście w dyskoncie internetowym z obniżką 30 procent, ale jedną w pełnej cenie. |
Cytat: |
Pracodawcy proponują, aby pierwsze trzy dni zwolnienia były bezpłatne. – Bo gdy pieniądze należą się od pierwszego dnia choroby, zwolnienia są nadużywane – mówi Mordasewicz. – Ludzie biorą np. dwa dni zwolnienia, aby pomalować mieszkanie lub wyleczyć się po zakrapianej imprezie. Niektórzy idą na krótkie zwolnienie, aby wydłużyć sobie weekend i gdzieś wyjechać.
(...) To nie koniec propozycji polskich pracodawców. Proponują oni też zmniejszenie pensji na chorobowym. Dziś na zwolnieniu każdy ma prawo do 80 proc. wynagrodzenia. Pracodawcy proponują, by było to 60 proc. – To dodatkowo zabezpieczy nas przed nadużywaniem zwolnień – mówią. |
Andrew Bernstein napisał/a: |
Pieniądze nie są w życiu najważniejsze. Żaden prawdziwy obrońca kapitalizmu nie powie inaczej. |
Cytat: |
Innym powodem narastania nierówności w dochodach może być nasz system podatków od dochodu. Po wprowadzeniu PIT w pierwszej połowie lat 90. system stopniowo ewoluował do postaci, jaką mamy dzisiaj – czyli niemal liniowego. Stawki PIT, co prawda, mamy dwie, ale na tę wyższą, 32-procentową łapie się zaledwie 3 proc. podatników.
Ale to jeszcze nie jest decydujące. Gorzej, że w systemie jest wyrwa w postaci 19-procentowego liniowego PIT dla działalności gospodarczej. Na wprowadzenie tego rozwiązania zdecydowano się w 2004 r. Dochody grupy podatników, którzy rozliczają się w ten sposób, nieprzerwanie rosną. Z danych Ministerstwa Finansów wynika, że liniowcy to ludzie stosunkowo zamożni. W 2015 r. stanowili ok. 2 proc. ogółu podatników składających formularze PIT. Ale ich dochód przed opodatkowaniem i odliczeniem składek wynosił niemal 13 proc. całego dochodu z pracy i działalności gospodarczej wykazanego w zeznaniach podatkowych. Na zamożność liniowców wskazują inne wyliczenia – np. podawanych przez firmę doradczą KPMG w swoim dorocznym raporcie o rynku dóbr luksusowych. Z danych tych wynika, że osób uzyskujących roczny dochód powyżej 85,5 tys. zł (co normalnie wrzucałoby ich w wyższy próg podatkowy, gdyby rozliczali się według skali) w 2015 r. było 277 tys. A to nieco ponad połowa wszystkich liniowców. Tymczasem w grupie tych, którzy płacą według skali, bogatych jest 710 tys. – co stanowi 3 proc. ogółu. Sam odsetek dużych, zamożnych podatników wśród liniowców jeszcze niczego nie dowodzi. Ale porównanie, jak zmieniały się proporcje uzyskiwanego przez nich dochodu w porównaniu do dochodów bogatych skalowców, może być mocną poszlaką. Z tego samego zestawienia KPMG wynika, że udział zamożnych podatników, którzy wolą 19-procentowy liniowy PIT, w całej grupie zamożnych spadł z 40 proc. w 2008 r. do 28 proc. w 2015 r. Udział wypracowanych przez nich dochodów w tym, co zarobili wszyscy bogaci PIT-owcy, również spadł – ale nieproporcjonalnie mniej. O ile w 2008 r. stanowił około 62 proc., o tyle w 2015 r. było to 51 proc. Można to zresztą policzyć jeszcze inaczej. W ciągu ośmiu lat przeciętny dochód bogatego linowca wzrósł o 18 proc. Zamożny podatnik rozliczający się z fiskusem według skali zwiększył je średnio w tym czasie o 5,6 proc. |
Cytat: |
W 2014 r. w Polsce różnica między średnią stawką za godzinę pracy najmniej zarabiających w porównaniu do stawki zarabiających najwięcej była największa w Europie. To dane z badań Eurostatu. Jedna dziesiąta tych z największymi zarobkami dostawała średnio dwa razy większe wypłaty od najmniej uposażonych. Stosunek płac najwyższych do najniższych wynosił u nas 4,7. Dla porównania, w Szwecji, w której rozstrzał godzinowych stawek był najniższy w Unii, wskaźnik ten wyniósł 2,1.
Skąd się to mogło wziąć? Pierwszy trop to płaca minimalna. W Polsce rosła bardzo powoli. Mówiąc inaczej – państwo niespecjalnie próbowało niwelować nierówności w dochodach poprzez działania administracyjne. W 2000 r. najniższa dopuszczalna prawem pensja wynosiła ok. 34 proc. średniego wynagrodzenia w przedsiębiorstwach. I wokół tego poziomu wielkość minimum oscylowała przez kolejne siedem lat. W 2007 r., gdy gospodarka pędziła nakręcana pieniędzmi z Unii Europejskiej, a na rynku pracy widoczne były pierwsze skutki masowej emigracji zarobkowej, wynagrodzenie minimalne stanowiło ledwie 32 proc. tego, co średnio swoim pracownikom płaciły firmy. Relacja płacy minimalnej do średniej pensji zaczęła rosnąć dopiero w ostatnich latach. W ubiegłym roku wynosiła ona już ponad 43 proc. Drugi trop to bardzo duża popularność elastycznych form zatrudnienia, czyli tzw. śmieciówek. Początkowo był to sposób na uchronienie się przed skutkami kryzysu finansowego – pracodawcom dano do ręki narzędzie, dzięki któremu mogli zmniejszyć koszty pracy. Po to, by mimo pogarszającej się sytuacji na rynku nie musieli zwalniać. Ale stopniowo przerodziło się to w patologię. Według danych GUS za 2015 r. liczba osób prowadzących działalność gospodarczą, które nie zatrudniały innych pracowników (w domyśle – samozatrudniły się), wynosiła 1,1 mln. Kolejne 1,3 mln pracowało na umowie-zleceniu lub o dzieło i nie miało żadnych innych dochodów. Szkodliwe z punktu widzenia nierówności w płacach było nie tyle samo istnienie śmieciówek, co ich instytucjonalne upośledzenie względem typowych form zatrudnienia. Aż do 2016 r. umowy-zlecenia czy samozatrudnienie (umowy cywilnoprawne) nie podlegały reżimowi płacy minimalnej. Jeszcze w 2015 r. prawie 1,4 mln osób zatrudnionych w gospodarce narodowej otrzymywało wynagrodzenie brutto nieprzekraczające obowiązującego wówczas minimalnego wynagrodzenia. Było to ok. 13 proc. ogółu zatrudnionych na umowę o pracę. Dopiero od stycznia ubiegłego roku zatrudnieni na tego typu umowach mają prawo do minimalnej stawki godzinowej. Druga przyczyna: pracownicy na tego typu kontraktach przez długi czas nie mieli ochrony związków zawodowych. Dopiero w 2015 r. Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodną z konstytucją zasadę, że ochrona związkowa należy się tylko etatowcom. |
Cytat: |
Ograniczenie swobody zrzeszania się w związkach zawodowych jest niezgodne z konstytucją - orzekł we wtorek Trybunał Konstytucyjny. Oznacza to, że współpracownicy i tzw. samozatrudnieni będą mogli przystępować do związków.
Orzeczenie Trybunału nastąpiło po krótkiej, 30-minutowej naradzie. Za niezgodne z konstytucją uznano dwa kluczowe przepisy o związkach zawodowych. - Trybunał wyraźnie podkreślił, że skoro konstytucja założyła wolność zrzeszania się w związkach, to ustawodawca nie mógł dowolnie tworzyć ustawy - przekonywał sędzia Marek Zubik, sprawozdawca, uzasadniając wyrok TK. Sędzia Zubik podkreślał, że przepisy ustawy o związkach zawodowych nie zostają uchylone, ale ustawodawca musi je uzupełnić, tak aby poszerzyć możliwości zrzeszania się w związkach. Jednocześnie podkreślono, że błędem ustawodawcy było traktowanie pracownika tylko w ujęciu kodeksu pracy. W przypadku gdy mowa jest o wolności związkowej, określenie "pracownik" - zdaniem sędziów - ma szersze znaczenie. Bardzo długi spór Spór związków z rządem miał długą historię. "Solidarność" od lat domagała się, aby znowelizować ustawę o związkach zawodowych, by do związków mogli zapisywać się współpracownicy (np. na umowach cywilnoprawnych) i osoby prowadzące samodzielną działalność gospodarczą. "Solidarność" poskarżyła się do Międzynarodowej Organizacji Pracy, skargę złożyła w 2011 r. Już po kilku miesiącach MOP potwierdziła zarzuty związkowców - polskie prawo jest sprzeczne z międzynarodowymi standardami, głównie tzw. konwencją nr 87 dotyczącą wolności związkowych. Bazując na tym rozstrzygnięciu, związkowcy - tym razem z OPZZ - złożyli skargę do Trybunału Konstytucyjnego, aby ten uznał niezgodność z konstytucją i umowami międzynarodowymi zapisów obecnej ustawy o związkach zawodowych. Zdaniem OPZZ wadą polskiej ustawy jest nieprecyzyjne tłumaczenie słów użytych w oryginalnych wersjach konwencji o wolności związkowej. Związkowcy podkreślają, że angielskie słowo "workers" oraz francuskie "travailleurs" oznaczają nie tylko pracownika w prawnym znaczeniu tego słowa, lecz ogólnie osobę, która pracuje zawodowo. W polskiej ustawie przetłumaczono je jednak jako "pracownik", co odbiera wielu osobom możliwość zrzeszania się w związkach. Skargę do TK złożono niemal trzy lata temu, w czerwcu 2012 r. Sprawa na wokandę trafiła 2 czerwca, a nowelizacji ustawy do tej pory nie ma. Czekali latami Jak dowiedzieliśmy się w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej, projektu nowelizacji ustawy... szybko nie będzie. Resort zdecydował się bowiem poczekać najpierw na przegłosowanie ustawy o Radzie Dialogu Społecznego, a dopiero później, już w ramach prac Rady, dyskutować o tym, kto może być członkiem związku. A związkowcy na nowe przepisy czekają niecierpliwie. I nie kryją, że mają w tym swój "interes". - Tam gdzie istnieje swoboda zrzeszania się, czyli głównie w dużych firmach państwowych, poziom uzwiązkowienia sięga 50 proc. W małych firmach sytuacja wygląda znacznie gorzej - tłumaczy Piotr Szumlewicz z OPZZ. Bo nowe przepisy to zapewne więcej związkowców. Bez odpowiedzi pozostaje tylko pytanie, kiedy ta zmiana nastąpi. "To bardzo dobra decyzja" - To dobry wyrok, bo do związków zawodowych mają prawo należeć nie tylko osoby zatrudnione na etatach - tak szef Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Cezary Kaźmierczak skomentował wyrok Trybunału Konstytucyjnego. "Świat się zmienia, rynek pracy się zmienia, a praca na etacie będzie w zaniku. Coraz więcej ludzi będzie pracowało na różnych innych formach zatrudnienia i ci ludzie mają prawo należeć do związków zawodowych" - powiedział Kaźmierczak. Dodał, że osoby pracujące na tzw. umowach śmieciowych wykonują normalnie pracę. Zdaniem Kaźmierczaka w efekcie orzeczenia związki zawodowe będą miały trochę więcej członków. "Rola związków zawodowych dzisiaj jest coraz mniejsza, one działają najczęściej w dużych zakładach. Związki zawodowe są oczywiście potrzebne szczególnie w dużych firmach, bo trudno właścicielowi rozmawiać z tysiącem osób. Te osoby powinny mieć jakąś reprezentację" - dodał. Podobnego zdania jest główny ekonomista BCC prof. Stanisław Gomułka. - To bardzo dobra decyzja. Pracownicy zatrudnieni na umowach zlecenie mogli się czuć wykluczeni z procesu negocjacji dotyczących ważnych spraw tej grupy pracowników. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego oznacza przyznanie im pełnych praw, jeśli chodzi o przynależność do związków zawodowych. To jest znaczący krok w kierunku unormowania, ucywilizowania relacji między pracownikiem i pracodawcą dla tej grupy pracowników" - podkreślił główny ekonomista BCC. Jego zdaniem potrzebne jest "dalsze ucywilizowanie" w tym obszarze, ale to - jak mówił - wymaga zmian w kodeksie pracy. |
Cytat: |
Tyle się mówi o warunkach pracy w Bangladeszu, a Bangladesz jest po drugiej stronie Wisły - stwierdza Kasia. Siedzimy w kawiarni w centrum. Od Bangladeszu dzieli nas 12 km, choć w rzeczywistości nazywa się zupełnie inaczej. To kobiece imię przyklejone do słowa "przedsiębiorstwo". Bo Bangladesz jest szwalnią.
Kasia nie jest zawodową szwaczką, prowadzi internetową galerię sztuki i uczy się krawiectwa. Program jej szkoły przewiduje odbycie praktyk zawodowych, więc szukała pracy w szwalni. – Ta była pierwsza, w której powiedzieli, że mogę przyjść następnego dnia – opowiada. – Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Maszyny bardzo stare. Dziurkarka z lat 70., stebnówki nie miały szybek, które chronią oczy, jakby igła pękła. Kable na wierzchu. Brygadzistka znajduje Kasi miejsce przy maszynie wykończeniowej. Po dwóch tygodniach wypłaca 300 zł i proponuje pracę. – Do pierwszej wypłaty nikt ze mną nie rozmawiał o formalnościach – relacjonuje Kasia. – Zaczynałam o godz. 7, wychodziłam około 17, czasami 18. O 11 przerwa śniadaniowa, 20 minut. W tym czasie wolno zjeść przy maszynie kanapkę, popić herbatą, zapalić przed budynkiem. O tej porze w szwalni pojawia się też pani Teresa. Właścicielka. Rozmowy milkną. Kasia: – Dopiero kiedy wychodziła, głos zabierała taka pani, która radziła pracownicom, jak przyspieszyć pracę, żeby dostać jakie takie pieniądze. W szwalni pracuje się na akord. Ewidencję brygadzistka prowadzi w zeszycie w kratkę. Na górze strony wpisuje hasło, np. „Żakiet firmy C.”. Pracownice wpisują poniżej: Ania – 20 podszewek, Dorota – 14 rękawów. Kasia pamięta płaszcz, w którym wszywała napy. Jedna napka to 10 gr. Zrobienie dziurki i przyszycie guzika – 5-10 gr. Po miesiącu brygadzistka wylicza Kasi wynagrodzenie. Dziesięć godzin szycia przez pięć dni w tygodniu daje kwotę 900 zł. Kasia nie może uwierzyć, że nie wypracowała nawet pensji minimalnej. Idzie wyjaśnić sprawę z właścicielką. – Chodzisz do szkoły, mieszkasz z rodzicami, pomogą ci – kwituje. Kasia odpowiada, że szkoła jest podyplomowa, że utrzymuje się sama. Mówi o złych warunkach pracy. I że pani Teresa mogłaby podzielić się z nią jej ZUS-em, którego nie płaci. Właścicielka wyciąga z torebki rulon banknotów i uzupełnia wynagrodzenie do ustawowego minimum. Następnego dnia po wypłacie Kasia dostaje SMS-a. „Przyjdziesz?” – pyta brygadzistka. Kasia odpisuje, że nie. „I dobrze. Trzymaj się. Powodzenia”. Praktyka przy dziurkarce Ofertę pracy w szwalni, w której pracowała Kasia, znajduję w internecie. Firma poszukuje osoby do obsługi dziurkarki, doświadczenie nie jest wymagane. Umawiam się na rozmowę. Budynek jest jednopiętrowy, stoi w sercu blokowiska. Właścicielkę odnajduję w gabinecie, który ma może 6 m kw. Pani Teresa pali papierosa. Pyta o wiek, wykształcenie, zamiary. Wyjaśniam, że chcę poznać zasady produkcji ubrań. Zaciąga się papierosem, powoli wypuszcza dym. Zgadza się przyjąć mnie na bezpłatną praktykę. – Przejdzie pani przez wszystkie etapy szycia. Od krojowni, przez szwalnię, po brakowanie – zapowiada. I każe się zameldować u Romana, brygadzisty. Roman prowadzi mnie do głównej hali. Przeciskamy się pomiędzy maszynami i szpalerami wieszaków z odzieżą. Mijamy panie na żelazku. To chyba najgorsza praca: cały czas ze zgarbionymi plecami, para bucha w twarz. Roman wskazuje mi wolne stanowisko i znika szukać dla mnie nici. Wokół kilkanaście kobiet pochyla się nad maszynami. Przy każdej walają się tkaniny i ścinki. Brygadzista nie wraca, więc idę go szukać. Robi sobie kawę. Nici nie znalazł, ale ma dla mnie lepsze zajęcie. Będę pomagać w krojowni. Żar bucha z klejarki Pracuję z Jadzią, krojczą. – I to ma być krojownia! – powtarza co kilka minut. – Szpilek nie ma, kredek nie ma! Ledwie udaje się jej przecisnąć między ścianą a stołami, tak niewiele jest tu miejsca. Na jednym ze stołów pionowo ustawiony nóż do krojenia. Na podłodze plątanina kabli. Właśnie przywieziono materiał. W drzwiach stoją mężczyźni z belami na rękach, rozglądają się. Bele lądują w toalecie. Jadzia nie pracuje na akord, ale w godzinowym trybie, od 6 do 18. Plus soboty. Prowadzi zeszyt, w którym wpisuje nadgodziny. W jednym miesiącu wyszło jej 300. – Ale właścicielka potrafi urwać je z wynagrodzenia. Bo „nie ma pieniędzy”, bo „my ją za dużo kosztujemy”, bo „ze stawki za szycie trzeba zejść” – twierdzi Jadzia. Przyznaje jednak, że na krojowni zarabia się najwięcej. Bywa, że i 2,5 tys. zł na rękę. Koleżanki ze szwalni mają ok. 1,8 tys. zł. Przydziela mi pracę na klejarce. Układam fizelinę na kawałku materiału. Materiał kładę na taśmie produkcyjnej. Taśma wsuwa go w maszynę, ta roztapia klej. Odbieram gotową sztukę. Do podklejenia dostaję 32 pikowane żakieciki marki Potis & Verso. Przody, tyły, rękawy prawe i lewe, kieszonki. Z maszyny bucha żar i zapach kleju. Stawiamy termometr przy klejarce, po chwili słupek rtęci wskazuje 36 stopni. – Upał, a czy ona kiedyś wodę kupiła? Nic! – denerwuje się Jadzia. – Ja pracowałam na krojowniach, to wiem, ile kosztuje skrojenie płaszcza. Właścicielka daje firmom za niskie ceny za szycie. Trzeba by skroić jakieś sto sztuk dziennie, żeby zarobić. 8 metrów do życia Jadzia pamięta szwaczki z Ukrainy. Mieszkały w szwalni. – Taki pokoik miały, ciemny jak piwnica – przypomina sobie. – Szybko się wyniosły. Została tylko Tamara. Rok temu przyjechała do Warszawy z Iwano-Frankowska, żeby dorobić do renty. Dogaduje się z pracownicami trochę po ukraińsku, trochę po rosyjsku. Polskiego nie zna. Bo i po co? W urzędach nie bywa, bo urzędy o jej obecności w Polsce nie mają pojęcia. Nie ma telewizora, radia, komputera. Polski nie przydaje się też na ulicy, bo rzadko wychodzi z domu. Nie musi. Od miejsca pracy dzieli ją kilka metrów korytarza. Zajmuje pomieszczenie w szwalni. Na 8 m kw. mieszczą się wersalka, meblościanka, torba podróżna. Nie ma prysznica i prawdziwej kuchni, ale Tamara nie narzeka. A gdyby ktoś dowiedział się o Tamarze? „Nielegalne zatrudnienie cudzoziemca skutkuje negatywnymi konsekwencjami zarówno w stosunku do osoby powierzającej pracę na czarno, ale także wobec cudzoziemca, nielegalnie wykonującego pracę” – odpisuje mi rzeczniczka Państwowej Inspekcji Pracy. Grzywna dla pracodawcy wynosi od 3 do 5 tys. zł, dla cudzoziemca od tysiąca do 5 tys. Polskie, klasy premium 648 zł – tyle kosztował w sklepie pikowany żakiecik, który podklejałam fizeliną. U pani Teresy szyją marki, które określają się jako „ekskluzywne” i „premium”, „kreujące wizerunek nowoczesnej kobiety”. Odzież cechuje „najwyższa jakość wykonania”, „perfekcja kroju”, „prostota i elegancja”. Niektóre zapewniają, że wysoką jakość osiągają dzięki szyciu w Polsce. Inne, że wartością jest dla nich kapitał ludzki. Te deklaracje znajduję na ich stronach internetowych. Pani Teresa twierdzi, że odzież jednej z tych marek ma w swojej garderobie prezydentowa. Z oferty dostępnej online: żakiety – 200-800 zł, sukienki – 460-1000 zł, płaszcze – do 2 tys. Wszystkie uszyte w Polsce. „Uszyte w Polsce” to także tytuł raportu z 2015 r. Dokument dotyczy głównie płac w polskich firmach krawieckich. Przygotowało go Clean Clothes Polska (CCP), czyli zrzeszenie organizacji pozarządowych zajmujących się poprawą warunków pracy w przemyśle odzieżowym. CCP stawia w raporcie pytanie: „Czy praca przy produkcji ubrań w Polsce pozwala na godne życie dzięki wypłacanej godnej płacy?”. Wnioski są jednoznaczne. Nie pozwala. Dr Anna Paluszek, autorka raportu, zastrzega jednak, że nie obrazuje on stanu całej branży, lecz bada tendencje. O zarobki pytała w zakładach szyjących m.in. dla Hugo Bossa, Levi’sa i Vistuli. Najwięcej pracowników zadeklarowało płacę pomiędzy 1,3 a 1,6 tys. zł netto. W dwóch odnotowano przypadki dopłacania do najniższej krajowej. „Oznacza to, że normy obliczania wartości akordu są tak wyśrubowane, że pracując po osiem godzin, nie można było wyrobić narzuconej normy” – czytam w raporcie. CCP zauważa też, że na porządku dziennym jest informowanie pracowników o złej sytuacji firmy i potrzebie bardziej efektywnej pracy. Winę za niskie wynagrodzenia pracodawcy zrzucają na nierzetelnych kontrahentów lub brak zamówień. Te argumenty – zdaniem dr Paluszek – powodują, że pracownice nie upominają się o swoje prawa. Z danych PIP wynika, że od stycznia do listopada 2016 r. sprawdzono 667 niewielkich, kilkunastoosobowych szwalni. To 1,1 proc. wszystkich firm, w których odbyły się kontrole. Tańsze ręce do pracy Po kilku godzinach pracy na klejarce chwieję się na nogach. Podkleiłam już wszystko, co dali, poukładałam materiał do szycia, ometkowałam sukienki w liściaste wzory uszyte dla Potis & Verso. Idę do brygadzisty po pracę. Ale nie ma dla mnie zajęcia, może jutro coś będzie. Nie czekam, rezygnuję. Kilka miesięcy później dzwonię do pani Teresy. Ujawniam, że jestem dziennikarką i piszę tekst o jej firmie. Zgadza się na rozmowę. Spotykamy się w jej gabinecie. Pali papierosa za papierosem. Ma wyższe wykształcenie, mieszkała na Śląsku, była programistką w jednym z pierwszych przedsiębiorstw informatycznych w Polsce. Przeprowadziła się do stolicy, zaczęła pracę przy minikomputerach Mera 400. W czasie wolnym zajmowała się haftem artystycznym dla firmy polonijnej. 8 marca 1989 r. założyła szwalnię. Po latach twierdzi, że to nieopłacalny biznes. – Koszty są bardzo wysokie: jest stały nacisk pracowników, żeby zwiększać pensje, opłaty za prąd i inne media wzrastają, co roku są większe koszty związane np. z ZUS-em – wylicza. – Na to wszystko trzeba zarobić. A kwoty, które dostajemy za produkcję, są relatywnie niskie. Od 2010 r. jest coraz gorzej, wtedy marki odzieżowe zaczęły szukać tańszych rąk do pracy w Rumunii, Bułgarii czy Mołdawii. I oczywiście w Chinach. Trudno też znaleźć pracowników. Przychodzili do nas na praktyki uczniowie średniej szkoły krawieckiej. Panienki rozwydrzone, nie wiedziały, co to jest praca. Teraz mam ofertę krakowskiej firmy, która proponuje ściągnięcie pracowników z Bangladeszu czy z Indii. Wiem, że to osoby nauczone szycia. Ale mam jakiś lęk. Staram się pracownikom pomagać, załatwiałam to lekarza, to pożyczki. A potem ci pracownicy mówili, że za kilka dni rezygnują. Coś takiego jak lojalność tutaj nie istnieje. – Może ludzie odchodzą z powodu warunków pracy? – sugeruję. – Ja uważam, że te kobiety naprawdę ciężko pracują. I że powinny więcej zarabiać. Ale są tacy, którzy zapłacą za uszycie płaszcza 130 zł, i tacy, co zapłacą 65 zł. Jak nie ma roboty, to szwalnia musi to brać! Z tej kwoty można dać pracownikowi 40 proc. Bo trzeba zapłacić ZUS, podatki, czynsz, rachunki za energię. Za brygadzistkę, za krojownię, za nadzór techniczny, za księgową. I czasami komuś dopłacić do pensji, bo jest za niska. I dodaje: – To jest interes, który musi się skończyć w Polsce. Nasza produkcja będzie coraz bardziej kosztowna. Coraz więcej firm takich jak ta się zamknie. Kontroli nie robimy Molton, Potis & Verso, Caterina, Beata Cupriak. To marki odzieżowe, które określają się jako „premium” i deklarują, że wartością jest dla nich „kapitał ludzki”. Wszystkie szyją u pani Teresy. Staram się skontaktować z ich rzecznikami. Rzecznik firmy Molton nigdy nie odbiera ode mnie telefonu. Rzecznik Potis & Verso, gdy pytam o warunki pracy w szwalni, uznaje się za niekompetentnego. Rzecznik Cateriny odsyła mnie dalej, trafiam do kierowniczki produkcji. Czy firma zauważyła naruszenia praw pracowniczych, przepisów BHP w szwalni? – pytam. Nie zauważyła. Rzeczniczka firmy Beata Cupriak: – Wartością jest dla nas to, że szyjemy w kilku zaprzyjaźnionych, warszawskich szwalniach. Nie robimy w nich kontroli, ale dokładnie wiemy, jak wygląda ta praca. Zapewne dałoby się znaleźć tańsze ręce do pracy, ale nie o to chodzi. Godziwe zatrudnienie i dobre warunki pracy osób, które wykonują nasze rzeczy, to część całościowego spojrzenia na jakość. Nie moglibyśmy sprzedawać pięknych, eleganckich sukienek, które ktoś uszył w złych warunkach, narażając zdrowie. To jest gest rozpaczy – Człowiek jest dobry, jak jest zdrowy. A jak zachorujesz, to ci kopa zasadzą – twierdzi Jadzia, krojcza. – To po co pracować u pani Teresy? – pytam. Wzrusza ramionami: – Bo są takie osoby, że kto je do firmy weźmie? Jak kłócą się z tym, z tamtym, to im zaraz firma podziękuje. Kasia: – Jest stała grupa pań na żelazku, które są tam moim zdaniem uwięzione. Nie mają wykształcenia. Są schorowane. Albo ze wsi. Część dorabia do renty czy emerytury. Część ma dzieci i utrzymuje rodzinę. To nie jest grupa, która upominałaby się o swoje prawa. Właścicielka szwalni: – Ktoś zapyta: dlaczego, idiotko, to prowadzisz? To jest taki z mojej strony gest, rzekłabym, rozpaczy. Przykro mi, że nie potrafię tej firmy tak prowadzić, żeby przynosiła zyski. Ja już naprawdę staram się minimalizować koszty do granic. Epilog Szwalnia wraz z pracownikami została wystawiona na sprzedaż. |
Romulus napisał/a: |
Ale powtórzę, że mnie system podatkowy traktuje niesprawiedliwie i zawsze to uczciwie powtarzałem. Od października (i mam nadzieję, że nie od września w tym roku) dostaję po kieszeni bo wchodzę w II próg podatkowy i dostaję mniej o 1000 zł wypłaty do końca roku. Co jeszcze rozumiem, II próg podatkowy, co robić, trzeba płacić. Ale skurwysyństwo polega na tym, że rozliczając się co roku, muszę jeszcze dopłacać podatek - w tym roku 1300 zł.
|
toto napisał/a: | ||
*znaczy człowiek na etacie by tyle płacił, sędziowie raczej mniej |
Romulus napisał/a: |
Bo nic mi po nim. Zresztą, jako zapluty karzeł elity w ogóle na nie nie zasługuję |
Trojan napisał/a: |
W sumie to nie wiem o co ci chodzi Romku,
ale przykład z doopy wzięty, znaczy artykuł. Z wyborczej. Czyli z d. Ale nie masz racji. |
dworkin napisał/a: |
Ale TK i sądownictwo (cały wymiar sprawiedliwości) mają tu też kłopot same w sobie. Ludzie im nie ufają, co wynika ze wszystkich sondaży od lat. Nie czują, by wymiar sprawiedliwości był sprawiedliwy i po ich stronie, więc czego mają bronić? Prof. Ewa Łetowska powiedziała w wywiadzie dla GW, że w Polsce sprawiedliwość trzeba sobie wyszarpać. I to jest powszechne mniemanie. VIP-y przecież nigdy nie trafiają za kraty i prawie nigdy nie siadają na ławie oskarżonych. Wysoka pozycja lub kasa przekładają się wprost na przychylność orzeczeń. Kobiety już teraz nie mogą wyegzekwować alimentów, pracownicy nie mogą wyegzekwować swych praw, a procesy trwają latami. To wszystko jest bardzo demoralizujące, odbiera ludziom poczucie godności i podmiotowości. Powiedzą więc - Nie mamy nic do stracenia. |
Romulus napisał/a: |
Ale jak sądy mają stać po stronie obywateli? To mnie ciekawi. Czy jak przepis mówi, że w danej sytuacji obywatel popełnia przestępstwo - to mam być po jego stronie uniewinniając go? Czy jak z pozwu wynika, że obywatel nie ma racji tylko rację ma korporacja - to z miłości do ludu, mam być po jego stronie mimo że racji nie ma? |
Romulus napisał/a: |
A wracając do tematu. Zastanawiałeś się kiedyś, co się stanie, kiedy skończy się 500+? Nie w sensie, że politycy odetną. Tylko w takim, że rodzice odchowają już dzieciory do takiego wieku, że im się nie będzie już ten zasiłek należał. I nagle źródełko wyschnie. Co dalej? Jeśli rzucili pracę - to koniec z pewnym dochodem. Jeśli dalej pracowali, na "czarno", na śmieciówce, bez żadnych świadczeń - to przyjdzie dalej tak pracować. Ale potem emerytura a tu nie ma z czego jej wypłacać. Dostaną jakieś grosze, jałmużnę, taką, aby nie zdechnąć z głodu, ale i bez szans na godne życie. |
Romulus napisał/a: |
Zastanawiałeś się kiedyś, co się stanie, kiedy skończy się 500+? Nie w sensie, że politycy odetną. Tylko w takim, że rodzice odchowają już dzieciory do takiego wieku, że im się nie będzie już ten zasiłek należał. I nagle źródełko wyschnie. Co dalej? |
dworkin napisał/a: | ||
Statystyki pokazują, że tylko niewielki odsetek za 500+ odstawia pracę na dłużej. Jego wpływ na rynek pracownika jest właśnie pozytywny, bo razem z płacą minimalną wymusił większą konkurencję o pracownika, a dalej łatwiejsze znalezienie pracy i wyższe płace. Nie wpłynął też negatywnie na liczbę nowych miejsc pracy, ponieważ tych przybyło więcej niż przed rokiem i jest najwięcej w historii. Być może jednak zwiększył szarą strefę o 0,5% PKB. |
Trojan napisał/a: |
Oczywiście powinni ją "przyciąć", założyć pewne konkretniejsze ramy żeby nie trafiała do takich ciulów jak Piertu ale na tą chwilę nic sensowniejszego nie dało się wymyślić.
|
Fidel-F2 napisał/a: | ||
|
Romulus napisał/a: |
Kupuję to. "Śmieciówki" przyszłością narodu. Kodeks pracy to przeżytek. Jest 500+, jest dobrze. Już nie narzekam. |
Trojan napisał/a: |
zależne od przychodu z U.S. |
Fidel-F2 napisał/a: | ||
|
Trojan napisał/a: |
nie twierdzę że nie ma na rynku pracy patologii - zwłaszcza na obszarach "upośledzonych" ale jest to na prawdę praktyka coraz bardziej zanikająca. |
Trojan napisał/a: |
Nieładnie dworkin,
Znak że nie czytasz tego co piszą inni |
Cytat: |
Zieliński jest głównym ekonomistą w dużym banku, zarabia miesięcznie 80 tys. zł. Od tej kwoty płaci dokładnie 20,4 proc. podatku. Malinowska jest sprzątaczką w tym samym budynku, zarabia miesięcznie 2 tys. zł, czyli pensję minimalną. Od tej kwoty płaci dokładnie 27 proc. podatku.
Dlaczego jako społeczeństwo zgadzamy się na ten skandal? Dlaczego wisi nam, że od lat mamy system podatkowy, w którym biedni płacą dużo wyższe stawki niż bogaci? Dlaczego kolejne rządy nic z tym nie robią? (...) Liniowy PIT dla samozatrudnionych to hańba naszego systemu podatkowego. Korzysta z niego około pół miliona najzamożniejszych Polaków. Średnia ich zarobków – jak wynika z danych urzędów skarbowych – wynosi 200 tys. zł rocznie (17 tys. miesięcznie). Podkreślam – średnia. W tej grupie jest też Zieliński z rocznym dochodem w wysokości 960 tys. Policzmy raz jeszcze. Podatki Zielińskiego to liniowe 19 proc. oraz ryczałt na ZUS (1100 zł), który wynosi 1,4 proc. jego zarobków. W sumie więc płaci 20,4 proc. Tymczasem sama składka emerytalna Malinowskiej to prawie 10 proc. jej lichej pensji. Do tego Malinowska płaci chorobowe, rentowe, składkę zdrowotną i zaliczkę na podatek. Z pensji w wysokości 2 tys. zł brutto dostaje na rękę 1459 zł. Jej daniny na rzecz państwa wynoszą w sumie 27 proc. W mediach ciągle słyszymy narzekania na rozmaite przywileje zawodowe: górników, rolników, służb mundurowych, nauczycieli. Natomiast o przywileju osób zamożnych – liniowym PIT – prawie się nie dyskutuje. Dlaczego? Ponieważ ci, od których zależy, o czym się dyskutuje, to ci sami, którzy z tego przywileju korzystają. W samozatrudnienie uciekają menedżerowie, doradcy finansowi, prawnicy, naukowcy, sportowcy (firma świadczy usługę „kopanie piłki”), medialni eksperci oraz gwiazdy dziennikarstwa (firma świadczy usługę „prowadzenie programu”). Wszystko to jest oczywista fikcja, bo pisanie artykułów, zadawanie pytań w radiu i telewizji czy kopanie piłki nie ma nic wspólnego z działalnością gospodarczą. Te jednoosobowe firmy przecież nikogo nie zatrudniają. Jedynym powodem ich istnienia jest niższy podatek. Dobrze zarabiający unikają w ten sposób wejścia w drugi próg podatkowy, mimo że wcale nie jest on u nas wysoki, bo wynosi jedynie 32 proc. Nie winię zamożnych, że tak robią, to ich prawo. Winię państwo, które od 2004 roku zgadza się na tę fikcję. Mieliśmy w Polsce okres neoliberalnej mody, kiedy większość mediów powtarzała, jak fantastycznym pomysłem jest powszechny podatek liniowy. Moda na szczęście minęła, obecnie jedynie Ryszard Petru zgłasza ten postulat, co zresztą jest najmniej nowoczesnym elementem programu partii Nowoczesna. Ale cóż z tego, że podatek liniowy jest passé. W Polsce ta idea nie tylko wygrała, ale wręcz przeszła samą siebie. Nasz system podatkowy jest jak z marzeń amerykańskiej Tea Party. Mamy bowiem podatki regresywne! Przypomnę: sprzątaczka – 27 proc., doradca w banku – 20,4 proc. Oto sprawiedliwość po polsku. Obciążanie wyższymi stawkami podatkowymi osób słabiej zarabiających jest sprzeczne z polską konstytucją. Wpisaliśmy do niej „społeczną gospodarkę rynkową” i rozmaite zasady sprawiedliwości. Fakt, że menedżer w banku oddaje państwu mniejszą część swoich dochodów niż sprzątaczka, jest łamaniem tych zapisów – takim samym, jak demolowanie przez PiS Trybunału Konstytucyjnego. Taki system podatkowy demoluje spójność społeczną. W kraju, w którym biedniejsi muszą płacić wyższe stawki niż zamożniejsi, nigdy nie będzie poczucia sprawiedliwości społecznej. Powinniśmy w tej sprawie krzyczeć równie głośno jak w sprawie sądów czy edukacji. Co robić? Najlepiej byłoby przebudować system podatkowy w stronę solidnej progresji z kilkoma progami i górną stawką w okolicach co najmniej 40 proc. Próbował to zrobić minister Szczurek, ostatnio próbował też minister Kowalczyk, obaj skapitulowali, bo to polityczne ryzyko. Mam więc postulat minimum: skończmy przynajmniej z rajem podatkowym dla zamożnych. Samozatrudnieni niech będą opodatkowani jak cała reszta. Do progu 85 tys. rocznie – stawka 18 proc. Powyżej tego progu – stawka 32 proc. Ci, którzy w swoich jednoosobowych firmach zarabiają 3-7 tys. miesięcznie, nie stracą. A zamożniejsi zaczną płacić uczciwszą dolę. Będzie z tego kilka miliardów, które należy przeznaczyć na służbę zdrowia – i wyraźnie zapisać, że dodatkowe pieniądze mają iść na pensje pielęgniarek i lekarzy rezydentów. Ostatni dzwonek, żeby nie uciekli nam z kraju. |
Cytat: |
Thomas Piketty, profesor Paryskiej Szkoły Ekonomii, nie nosi powszechnie znanego nazwiska. Ale wkrótce to się może zmienić, bo wydano angielski przekład jego znakomitych rozważań na temat nierówności "Kapitał w XXI wieku".
Żyjemy w nowym pozłacanym wieku, w drugiej la belle époque - twierdzi francuski ekonomista. Erę tę, tak jak jej poprzedniczkę sprzed stulecia, definiują bowiem wielkie nierówności ekonomiczne i niewiarygodny wzrost majątku należącego do 1 proc (...) Większość badaczy zajmujących się nierównością przyjmuje założenie, że wszystko dzieje się tam, gdzie się zarabia. I że dochody z kapitału nie są ani ważne, ani interesujące. Piketty wykazuje jednak, że nawet dzisiaj to przychody kapitałowe, a nie wynagrodzenia, zajmują najwyższą pozycję w dystrybucji dochodów. Dowodzi też, że w przeszłości - w czasach la belle époque w Europie i w mniejszym stopniu w trakcie pozłacanego wieku w USA w USA - głównym czynnikiem napędzającym nierówności w dochodach był nierówny podział aktywów, a nie różnice w wynagrodzeniach. Na koniec zaś udowadnia, że właśnie do takiego modelu społeczeństwa wracamy. |
Cytat: |
Spożywczy rasizm w całej Unii Europejskiej pod lupą polskiego rządu
Latem ubiegłego roku wybuchła afera po tym, jak wykryto, że sprzedawane w Polsce popularne herbatniki Leibnitz reklamowane jako "maślane" w rzeczywistości zawierają bardzo niezdrowy utwardzony olej palmowy. Dla porównania w kraju, z którego pochodzą, a więc w Niemczech, oleju palmowego nie ma, w zamian jest zdrowe masełko. Skąd takie rozbieżności? Firma tłumaczy się specyfiką polskiego rynku. Aby cena była niska i atrakcyjna dla przeciętnego klienta, konieczna okazała się modyfikacja składu produktu. Teraz okazuje się, że nie był to wcale odosobniony przypadek. Jak informuje serwis euractiv.pl, węgierskie i słowackie urzędy bezpieczeństwa żywności przeprowadziły w ostatnim czasie szczegółowe kontrole produktów żywnościowych, zwłaszcza w niemieckich sklepach Lidl i Aldi. Wyniki były porażające. Ponad połowa produktów miała inny skład niż ich odpowiedniki w Niemczech czy Austrii. Produkty miały nie tylko inną zawartość, ale również wagę, rozmiary, smak i konsystencję. Jedne były mniej chrupkie, a inne słodsze. Jedynie czekolady Milka były identyczne we wszystkich krajach Unii. Mimo, że bardzo dokładnie prześledzono wszystkie parametry jakościowe produktów, w tym zawartość mięsa, tłuszczy czy białka, Komisja Europejska uznała wyniki badań za bezpodstawne, co więcej, wskazała, że międzynarodowe koncerny mają prawo do modyfikacji swoich produktów w danych krajach. To, że w Polsce, Czechach czy na Węgrzech skazani jesteśmy na "podróbki" oryginalnych produktów, każdy z nas wiedział od dawna, choć nie sposób było to potwierdzić. Mity o tym, że w Polsce proszki do prania czy płyny do płukania są gorszej jakości niż Niemczech, stały się już faktem. Do Środkowo-Wschodniej Europy trafiają produkty drugiej kategorii. Dowodem są na to chociażby owoce, takie jak banany czy pomarańcze, których wygląd i smak pozostawia wiele do życzenia w porównaniu z tym, co możemy dostać w Niemczech czy Austrii. Rząd Polski, w porozumieniu z krajami Grupy Wyszehradzkiej (V4), rozważa wstrzymanie importu produktów spożywczych o jakości gorszej niż ich odpowiedniki sprzedawane w takich samych opakowaniach w innych państwach, jeśli Komisja Europejska nie podejmie bardziej zdecydowanych działań w tej sprawie. Beata Szydło, Premier Polski, zapowiedziała, że nie pozwoli krzywdzić pod tym względem zwykłych obywateli i uczyni wszystko, aby mogli oni kupować w sklepach produkty takiej samej jakości jak te oferowane w sklepach w zachodniej Europie, tym bardziej, iż często są one w Polsce dużo droższe. Miejmy nadzieję, że władze UE przestaną przymykać oko na ten zakrojony na szeroką skalę międzynarodowy skandal i w końcu pokażą, że wszystkie kraje należące do wspólnoty i ich obywatele są wobec siebie równi i nie powinni być oszukiwani przez zapatrzone w pieniądza koncerny. Źródło: Forsal/E |
Fidel-F2 napisał/a: |
Trzeba, kurwa, czytać etykiety a nie czekać żeby Szydło o ciebie zadbała. I nie kupować kiełbasy po 6,99
Trojan, .jesteś zjebanym produktem PRLu. |
Fidel-F2 napisał/a: |
A czemuż miałoby mnie wkurzać? Widocznie nie ma zapotrzebowania na lepszy towar. Czytaj droższy. Być może z biedy, być może z głupoty. Z czego by to nie wynikało lud dostaje to czego potrzebuje. |
Trojan napisał/a: |
co do żywności - mam mieszane uczucia, nigdy nie porównywałem jakości czekolad czy innych słodkości. Ogólnie zapewne koncernowe mogą się czasami różnić składem / jego jakością,
ale summa summarum żarcie niemieckie jest gorsze. Być może na + wychodzą w jakiś jogurtach, ciasteczkach czy czekoladzie i napojach. Np. ostatnio w biedronce Tymbark sprzedaje skoki słodzone glukozo-fruktozą. |
utrivv napisał/a: |
Dochodzi do tego że "oryginalne" haribo z lidla jest gorsze niż lidlowe podróbki bo one są właśnie z niemiec |
goldsun napisał/a: |
Dodam trochę z tego co wiem.
Na jogurtach są lepiej, bo jogurty, sery itp. w sporej ilości są importowane z Polski. Nie wiem jak teraz, ale kilka lat temu obsługiwałem m.innymi mleczarnie. I miałem okazję popróbować produktów, których w Polsce nie kupisz, bo one są tylko na rynek zachodni właśnie. To też z cyklu "lepsze produkty na zachodzie" - polskie fabryki same tak robią, że co lepsze to idzie za walutę. |
Fidel-F2 napisał/a: | ||
|
Cytat: |
Jan Chudzyński: Jaka jest relacja pomiędzy antropologią ekonomiczną a ekonomią?
dr Kacper Pobłocki: Antropologia różni się od wszystkich innych nauk tym, że powstała jako nauka dotycząca społeczeństw rzekomo prymitywnych. Podczas gdy socjologia miała zajmować się społeczeństwem, ekonomia gospodarką, a politologia polityką, antropologia z założenia była nauką bardzo holistyczną. W badaniu społeczeństw tradycyjnych te sfery nie były przecież rozdzielane i w rezultacie nigdy nie było założenia, że te wycinki rzeczywistości są od siebie niezależne. Pewnie dlatego jeden z najsłynniejszych artykułów w socjologii ekonomicznej, czyli praca Marka Granovettera na temat zakorzenienia sfery gospodarczej w kulturze, jest dla antropologów banalna. Antropolodzy od zawsze wiedzieli, że gospodarka nigdy nie była odseparowaną, autonomiczną sferą ludzkiej działalności. To wyjaśnia widoczną w antropologii tradycję ekonomii politycznej, która była punktem styczności pomiędzy obiema dziedzinami. Z czasem holizm w badaniach społeczeństw pierwotnych został przełożony na inne obszary badań. Współcześni antropolodzy robią np. badania etnograficzne na Wall Street. Drugi punkt styczny to czerpanie przez ekonomię z szeregu antropologicznych mitów, np. tego o barterze. Na czym polega ten mit? To jest pewna teoria oparta na założeniu, że najpierw był barter, a później na skutek nieśmiałych aktów wymiany doszło do pojawienia się rynku. Czyli rynek narodził się w wyniku potrzeby wymiany towarów. Na początku spotykaliśmy się raz na rok, potem raz na tydzień, aż w końcu doszło do regularnej wymiany towarowo-pieniężnej. Rozrastały się rynki i miasta kupieckie itd. Tyle, że to smithowska wizja, która nie ma pokrycia w historii gospodarczej. Rynki były zawsze i zawsze były efektem działalności państwa, a nie wymiany. Arabscy i chińscy filozofowie pieniądza uważaliby taką wizję genezy pieniądza za zabobon. Pieniądz był bowiem dla nich instrumentem działalności państwa. W mojej książce opisuję genezę polskiego państwa. Okazuje się, że zostało ono zbudowane za srebrne pieniądze produkowane na eksport w emiracie sammanickim, czyli na obecnym terytorium Afganistanu i Iranu. W Polsce przez pierwsze dwieście lat nie było kupców, nie było miast rzemieślniczo-kupieckich, które teoretycznie są zalążkiem zachodniego kapitalizmu. Była za to instytucja niewolnictwa, dzięki której produkowano różne towary. Była też wymiana, ale pod bardzo silną kuratelą państwa. To trochę inna wizja rozwoju kapitalizmu. Codzienność mitycznego chłopa, który produkuje na własne potrzeby i coś czasami odsprzedaje na rynku, wyglądała więc trochę inaczej. Handel, wymiana i rynki od zawsze były dziełem państwa. Rzeczywiście to wbrew popularnym przekonaniom na ten temat… Wróćmy jeszcze do punktów stycznych antropologii ekonomicznej i ekonomii. Otóż trzeci punkt wynika z tego, że antropologia jest też w dużej mierze nauką o przestrzeni. I tak np. ważna książka Erica Wolfa Europa i ludy bez historii pokazuje, że nie byłoby zachodniego kapitalizmu bez tzw. Trójkąta Atlantyckiego. Nie można mówić o angielskiej rewolucji przemysłowej abstrahując od niewolnictwa, Afryki Zachodniej, Karaibów i USA. Eksportowano niewolników z Afryki Zachodniej do Karaibów i do USA, gdzie produkowali oni bawełnę i cukier, które były transportowane do Wielkiej Brytanii. Bez cukru, który stał się bardzo ważnym komponentem kalorycznym diety robotników, urbanizacja i rewolucja przemysłowa nie osiągnęły aż takiej skali. Oczywiście dochodzi do tego jeszcze tania bawełna, z której można było produkować towary. Wolf jako pierwszy pokazał, że rozrost niby zaawansowanych społeczeństw zachodnich był bezpośrednio związany z pojawieniem się prymitywnych struktur społeczno-ekonomicznych w innych miejscach. To szereg formacji, które razem tworzą pewną bardzo spójną konfigurację. Antropologia jako jedna z pierwszych nauk pokazuje te zależności. Inaczej jest w ekonomii, gdzie mamy do czynienia z bardzo silnym nacjonalizmem metodologicznym, czyli założeniem, że przedmiotem badania jest państwo. Gdy mówimy o wzroście, to z reguły chodzi o PKB jakiegoś państwa i porównania np. Islandii i Chin. Zakłada się, że można zestawiać ze sobą kraje, które mają odpowiednio 300 tys. i ponad miliard mieszkańców. Z powodu takiego podejścia bierze się też fetysz krajów nordyckich i przeświadczenie, że pomimo ich niewielkich populacji jest to model, który można zastosować w dużo większym kraju. Antropologia od samego początku badała gospodarkę zarówno w skali bardzo lokalnej, jak i na poziomie globalnych zależności. A to umyka ekonomistom, którzy się zafiksowali na punkcie statystyk dotyczących państwa narodowego. Jak więc z punktu widzenia antropologii ekonomicznej wygląda współczesna gospodarka rynkowa, kapitalizm? Przede wszystkim kapitalizm i gospodarka rynkowa to nie jest to samo. Mimo to większość polskich publicystów i ekonomistów zakłada, że nie ma między tymi pojęciami żadnej różnicy. Taki pogląd wywodzi się z rzeczywistości lat 80. XX wieku, kiedy w Polsce utożsamiano kapitalizm z drobną, kupiecką przedsiębiorczością. I drobnymi handlarzami, którzy jeszcze w latach 90. wykładali na ulicy słynne łóżka polowe. W 1993 roku Michael Burawoy napisał artykuł o tym, że postrzeganie kapitalizmu jako rynku i wymiany towarów jest poglądem archaicznym i że ten prawdziwy kapitalizm, funkcjonujący w centrach światowej gospodarki, nie jest oparty na wolnym handlu, tylko na monopolu. A to są zupełnie inne warunki. Według niego ten wolnorynkowy kapitalizm kupiecki skończył się pod koniec XIX wieku. Rynki i wymiana handlowa istniały zawsze i są tak stare, jak znane nam społeczeństwa. Gatunek ludzki, człowiek, jakiego widzimy dziś, żyje na ten planecie od ok. 70 tys. lat Przez większość tego czasu klimat był na tyle zmienny, że nie pozwalało to na budowanie trwałych, osiadłych społeczeństw. Mniej więcej 12-15 tys. lat temu klimat ustabilizował się na tyle, że można było zacząć budować to, co nazywamy cywilizacjami. Pojawiło się rolnictwo, niewolnictwo i praca. A z nimi też dług. Pieniądz materialny jest bowiem dosyć młodym zjawiskiem – monety pojawiły się ok. 600 r. p.n.e. Wcześniej istniał pieniądz wirtualny, czyli pewne zobowiązanie, dług, który był związany z instytucją niewolnictwa. Mamy tego świadectwo w postaci zapisów na mezopotamskich glinianych tabliczkach sprzed 5 tys. lat. Dane archeologiczne pozwalają jednak przypuszczać, że tego rodzaju zależności są tak stare jak ludzkość. Co odróżnia współczesny kapitalizm od jego wcześniejszych form? Kapitalizm współczesny to coś innego. Najbardziej skłaniam się tu ku optyce Karla Polanyi’ego, który pisał, że współczesny kapitalizm to system oparty na trzech rynkach: nieruchomości, pieniądza i pracy. Po pierwsze pieniądz kredytowy, który nie jest wyłącznie środkiem wymiany, ale stanowi mechanizm sprawowania władzy. Pieniądz funkcjonował praktycznie zawsze, ale był formą wymiany, umożliwiał handel. Jako jeden z tych trzech filarów kapitalizmu pojawia się w momencie, w którym powstaje rynek pieniądza i za pomocą pieniądza można uzyskać go jeszcze więcej. Po drugie wyalienowana praca, realizowana głównie przez instytucję niewolnictwa, która pod wieloma względami jest niezwykle współczesna. Natomiast trzeci filar, czyli rynek obrotu nieruchomościami, pojawia się dopiero pod koniec XIX wieku. I wtedy te trzy elementy stworzyły nową całość, doprowadzając do dużej zmiany jakościowej, która zbudowała podwaliny systemu ekonomicznego, w którym żyjemy. Rządzą nim dwie podstawowe zasady, czyli 5 procent zysku z kapitału i 3 procent wzrostu gospodarczego. Gdybym miał zdefiniować współczesny kapitalizm, to byłyby to jego dwie fundamentalne cechy. System ciągłego wzrostu, który napędzany jest przez te dwie zasady, pojawił się dopiero pod koniec XIX wieku. W mojej książce rozróżniam kapitalizm w wąskim i szerokim tego słowa znaczeniu. Są bowiem autorzy, np. David Graeber, którzy twierdzą, że kapitalizm jest tak stary jak ludzkość. To spojrzenie jest uzasadnione, jeżeli kapitalizm zdefiniujemy jako system oparty o pieniądz kredytowy i instytucję niewolnictwa. Natomiast inne ujęcie przypomina, że tak daleko w przeszłości nie można szukać zalążków współczesnego systemu. Nasza dzisiejsza sytuacja jest przecież radykalnie inna od tego, co działo się na świecie 3-4 tys. lat temu, i jakościowa zmiana dokonała się dopiero gdy te opisane przez Polanyi’ego trzy filary weszły razem w interakcję. To nie była powolna ewolucja, tylko drastyczne cięcie, w wyniku którego pojawiło się coś zupełnie nowego. Czyli pojawiła się możliwość przerzucania kapitału z jednego rynku na drugi? Tak. Pojawiła się ciągłość inwestycyjna, tzn. założenie, że inwestuje się pieniądz po to, żeby po jakimś czasie mieć go więcej. A wtedy można mieć go jeszcze więcej. Stąd pod koniec XIX wieku pojawiają się bezpośrednie inwestycje zagraniczne, a także idea ciągłego wzrostu. Ten system, który definiujemy przez zasady 3 i 5 proc., wyłonił się razem z drugą rewolucją przemysłową, na przestrzeni trzech ostatnich dekad XIX w. Był to pierwszy prawdziwie zglobalizowany system. Czy wzrost jest konieczny do funkcjonowania tego systemu? Jest takie założenie, że zdrowa gospodarka rozwija się w tempie 3 proc. rocznie. Jeżeli jest to 8 proc., to rewelacja, a jak 20 proc., to już w ogóle szał. Ale gdy spada poniżej 3 proc., to wszyscy mówią, że zaczyna się recesja. A skąd się wzięła taka zasada? Wzięła się z tego, że historycznie tak było. Czyli to nie wynik jakiejś głębszej analizy? Nie. To samo dotyczy drugiej żelaznej zasady kapitalizmu. Z danych widać, że 5 proc. zwrotu z zainwestowanego kapitału to pewna zasada, która funkcjonowała wśród kupców. W XIX-wiecznych powieściach, np. u Balzaca czy Dostojewskiego, wprowadzając nowe postacie wystarczyło podać informację, ile ta osoba ma majątku, żeby każdy wiedział, jaki ma roczny dochód. Każdy był w stanie sobie to przeliczyć, bo zakładano, że zysk z kapitału to 4-5 proc. Było takie założenie wśród kupców, że to jest zadowalający poziom zwrotu. Fabrykanci zarabiali więcej, 7-8 proc., a ta nadwyżka 2 proc. to był dodatkowy zysk, jaki dostawali za swoją pracę. Czyli taka umowa, zwyczaj? Tak, zupełnie arbitralna umowa. Z kolei jeśli chodzi o zasadę 3 proc. wzrostu, to jest to przekucie pewnego historycznego doświadczenia na ogólną zasadę. W zasadzie każda teoria ma taki historyczny rodowód, tylko bardzo często się o tym zapomina. W tym przypadku widzimy zuniwersalizowanie europejskiego, XX-wiecznego doświadczenia. – A czy to jest możliwe do utrzymania? Ten kapitalizm, który wydaje nam się oczywisty, to system trwający mniej więcej od 150 lat. To jest moment dominacji atlantyckiej, czyli USA i Wielkiej Brytanii, a jego szczyt nastąpił w 1950 roku. Dzisiaj to już Chiny są największą gospodarką. Mamy więc do czynienia z pewnym bardzo konkretnym systemem społeczno-ekonomicznym, którego centrum sytuuje się w kręgu anglosaskim, a zasady wynikają z partykularnego doświadczenia tych krajów. Ale tak zdefiniowany kapitalizm kończy się. Powody są czysto matematyczne. Rozrost światowej gospodarki zachodzi w sposób geometryczny i żeby utrzymać te 3 proc. wzrostu od wartości całej globalnej gospodarki, czyli 70 bilionów dolarów, potrzeba niebotycznych środków. Skala tego procesu staje się tak duża, że to już matematycznie nie do utrzymania. Bo 3 proc. od złotówki to mało, ale ten sam procent od bilionów to już naprawdę dużo. Dlatego świat oparty o tak precyzyjnie zdefiniowane kryteria odchodzi do lamusa. Piketty twierdzi, że tempo wzrostu będzie spadać do 1-2 proc. A nawet może być to mniej. Dochodzimy do ściany i pozostają już tylko sztuczne metody radzenia sobie ze spadającą stopą zysku. Jakie to „sztuczki”? Stopa zwrotu w USA w okresie powojennym wykazuje tendencje spadkowe. Jest jeden magiczny sposób utrzymania jej powyżej poziomu 5 proc. Można go zaobserwować od końca lat 70. gdy nastąpił początek finansjalizacji. Wtedy gospodarka amerykańska zamiast handlu i produkcji zaczęła się reorientować w kierunku sektora finansowego. Dzięki temu, choć w sztuczny sposób, skutecznie udało się odwrócić trend spadkowy. Jednak krach w 2008 roku pokazał, że finansjalizacja jest wyłącznie odroczeniem momentu rozwiązania problemu. Co warto podkreślić, ten wzrost nie pojawił się wirtualnie. Nastąpiła rekonfiguracja materialnych podstaw gospodarki. W USA nastąpiło odejście od produkcji i rozwinął się rynek nieruchomości, ale to było możliwe tylko dzięki temu, że Chiny i inne kraje zaczęły produkować towary dla konsumenta amerykańskiego. I te uzyskane z eksportu dolary wracały do USA i były lokowane w coraz większym sektorze finansowym, w nieruchomościach. Wzrost zawsze ma swoje materialne podstawy, ale to często umyka, jeśli patrzymy tylko na fragment rzeczywistości. Czytałem o badaniu, które pokazuje, że emisja CO2 wywoływana przez serwery obsługujące Internet jest porównywalna z tą powodowaną przez branżę lotniczą. Ograniczając analizę do USA może się wydawać, że doszło pojawienia się społeczeństwa postindustrialnego. Natomiast w skali globalnej to absurdalne twierdzenie, bowiem żyjemy w dobie największej rewolucji przemysłowej. Nowe centrum będzie w Azji? Tak podejrzewa m.in. Giovanni Arrighi. Ale trudno powiedzieć, czy Chiny będą kolejnym hegemonem, czy powstanie wielobiegunowa rzeczywistość, w której nie ma jednego centrum. To, co się w tym momencie rodzi, może być zupełnie inne od tego, co było wcześniej. Najwięcej można zarobić w Afryce. I wydaje się, że to Chiny działają tam najprężniej.. Nie wiadomo, jak to się skończy. Ale na pewno można dostrzec pozytywne efekty znaczącej pozycji Chin we współczesnym świecie. Przecież na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy w kwestiach klimatycznych to chińskie władze okazują się być w awangardzie i przekonują, że walka z ocieplaniem się klimatu musi być prowadzona w skali globalnej. Z jednej strony dramatyczne poszukiwanie wzrostu, a z drugiej troska o klimat... Tak naprawdę to, że Chińczycy będą bardziej agresywnie wydobywać surowce w Afryce, nie ma aż tak wielkiego znaczenia w skali całego systemu. Przecież wymóg 3 proc. wzrostu oznacza podwojenie PKB co dwadzieścia kilka lat. I to jest czysto matematyczny powód, dla którego ten system nie jest możliwy do utrzymania. Kwestie środowiskowe i klimatyczne, czyli niezamierzone konsekwencje działania według formuły 3 proc. i 5 proc., to druga przyczyna. Jak mówi David Harvey, kapitalizm nie rozwiązuje swoich problemów, tylko przesuwa je w inne miejsce. Eksternalizuje je. Było nawet takie badanie, które pokazywało, że w zasadzie żadna globalna korporacja nie wykazałaby zysków, gdyby włączała do swoich kosztów koszty środowiskowe, które obecnie ponoszą inni. Czy jest szansa, że poprawią się relacje między gospodarką a środowiskiem naturalnym? Moim zdaniem i tak czeka nas dosyć radykalna zmiana świata ekonomicznego. Pytanie tylko, czy to się skończy wielką wojną i apokalipsą, która po prostu zakończy to wszystko. W takim scenariuszu nie ujrzymy końca kapitalizmu, tylko koniec świata. Bo już dziś widzimy, że problemy ekologiczne wcale nie mają ekologicznej manifestacji, przybierają raczej formę działań politycznych i militarnych. Prowadzą do wojen domowych, tak jak na Bliskim Wschodzie. Jako alternatywę mamy radykalne zmiany. ———- Kacper Pobłocki jest antropologiem społecznym. Jego praca doktorska pt. The Cunning of Class – Urbanization of Inequality in Post-war Poland (2010) została wyróżniona nagrodą Prezesa Rady Ministrów. Autor tekstów z zakresu studiów miejskich, antropologii porównawczej i ekonomicznej oraz historii społecznej. Współautor książki Anty-bezradnik przestrzenny – prawo do miasta w działaniu (2013, nagroda im. Jerzego Regulskiego) oraz współredaktor książki Architektura niezrównoważona (2016). Pracuje w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz w Centrum Europejskich Studiów Lokalnych i Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego. |
Cytat: |
Ponad 20 tys. osób zadeklarowało fiskusowi w 2016 r. dochód do opodatkowania przekraczający milion złotych. Było ich o tysiąc więcej niż w 2015 r. – wynika z danych zebranych przez nas w izbach administracji skarbowej. Ponad 80 proc. najbogatszych rozlicza dochody według 19-proc. liniowej stawki PIT (...)
– Składka na ZUS i NFZ w wysokości 1200 zł miesięcznie. To niedużo przy rocznych dochodach rzędu miliona złotych. Za to dla małych firm to realny ciężar. Mamy sytuację, w której tzw. klin podatkowy jest bardzo duży w przypadku najmniejszych przedsiębiorców i stosunkowo mały u tych z największymi dochodami. To jest przesłanka, by iść w stronę jakiejś zmiany w systemie – mówi Łukasz Kozłowski. Paweł Wojciechowski tłumaczy to na przykładzie mikrofirmy uzyskującej małe dochody rzędu 2 tys. zł i samozatrudnionego prowadzącego działalność gospodarczą zarabiającego 100 tys. zł miesięcznie. – Dla 100 tys. zł dochodu efektywna stawka całkowitego obciążenia wynosi ok. 21 proc., a dla miliona już tyle, ile podatek PIT, czyli nieco powyżej 19 proc. A w przypadku najniższych dochodów z działalności gospodarczej, rzędu 2 tys. zł miesięcznie, klin wynosi nawet 56 proc. Taki degresywny system, przy którym wraz ze wzrostem obciążeń spadają obciążenia, jest mocno krytykowany – mówi ekonomista ZUS. |
Trojan napisał/a: |
pytanie techniczne - czy ktoś tu siedzi w przetargach ? i dalej - czy można usunąć wyniki dane z BIP dotyczące odbytego/rozstrzygniętego przetargu ?, po czym powtórzyć ten przetarg ponownie ? |
goldsun napisał/a: |
Technicznie? wszystko można zrobić. Kwestia admina/programisty/kogoś kumatego, który rozpisze sobie powiązania w tabelkach i poleci delete/update na rekordach w bazie.
|
toto napisał/a: | ||
|
Cytat: |
Badania pokazują, że firmy, które wprowadzają zdecentralizowany model zarządzania i stawiają na wysoki poziom zaangażowania pracowników, po prostu działają lepiej w porównaniu z zakładami, w których przełożeni robotników nie słuchają i dają im szczegółowe wytyczne, jak mają realizować zadania (...)
W Stanach Zjednoczonych osoby zatrudnione w firmach z akcjonariatem pracowniczym, gdy z nich odchodzą, otrzymują udziały o wartości od 2 do 10 razy wyższej niż ich roczna pensja. Po 30 latach pracy w takiej firmie dostajesz dostęp do udziałów o wartości np. miliona dolarów, które służą ci za fundusz emerytalny (...) Z badań wynika, że takie firmy zatrudniają i zwalniają w tempie wolniejszym niż inne. Rotacja jest w nich mniejsza. W razie trudności przedsiębiorstwa koncentrują się na efektywniejszym działaniu czy usprawnianiu produkcji, a nie na cięciu zatrudnienia. To powoduje, że są w lepszej sytuacji, gdy krach się już kończy. Te zaś firmy, których pierwszą myślą w kryzysie są zwolenienia, mają problem ze znalezieniem pracowników, gdy znów trzeba ruszyć z produkcją pełną parą. W efekcie w długim terminie firmy z akcjonariatem pracowniczym rosną szybciej (...) Akcjonariat pracowniczy nie miałby sensu przy dużej rotacji w zatrudnieniu. Jeśli dostajesz pracę w firmię z takim akcjonariatem, to uprawnienia do czerpania zysków ze swoich udziałów zyskujesz stopniowo, wraz z wysługą lat. Musi upłynąć np. 5–6 lat, byś uzyskał dostęp do 100 proc. [swoich] udziałów (...) Istnieją badania, które pokazują, co się dzieje z firmami, gdy dochodzi do ich wykupu przez fundusze private equity, i co, gdy mamy do czynienia z wykupem pracowniczym. Okazuje się, że skala upadłości w przypadku firm wykupionych przez prywatny kapitał to 5–15 proc. rocznie, w przypadku firm wykupionych przez pracowników to 0,2 proc. rocznie. To, przyzna pan, ogromna różnica. |
Cytat: |
Problemem współczesnej gospodarki nie jest to, że nie wytwarza wystarczająco dużo dóbr i usług. Problemem jest to, co w świecie rozwiniętych gospodarek widzimy od ponad czterech dekad – to stagnacja płac realnych przy rosnącym zwrocie z kapitału. W skrócie: jeśli w 1970 r. byłeś zatrudniony na etacie, to w 2017 r. twoje dzieci i ty wcale nie macie się lepiej, ale jeśli w 1970 r. byłeś inwestorem giełdowym, to teraz jesteś zapewne znacznie bogatszy. Kapitał znaczy dziś coraz więcej, a praca coraz mniej. |
Cytat: |
Lux Leaks (2014), Panama Papers (2016), Paradise Papers (2017). Czytasz o kolejnych rajach podatkowych i myślisz: mnie to nie dotyczy, to zabawa dla bogaczy. Czy na pewno raje podatkowe nie wpływają na twoje życie? Nie tylko wpływają, ale mogą cię nawet zrujnować.
Od kilku dni światowe media żyją aferą Paradise Papers, czyli wyciekiem milionów dokumentów jednej z firm zajmujących się tzw. optymalizacją podatkową. Kwit po kwicie analizują je dziennikarze na całym świecie. Są pierwsze sensacje: Apple wyprowadziło do rajów podatkowych 250 mld dolarów, przed podatkami uciekają sportowcy, muzycy (głośno zrobiło się m.in. o Bono), aktorzy (to nic nowego), ale również... brytyjska królowa Elżbieta II. Gdy jedni na rajach podatkowych korzystają, inni tracą. Zobacz, czy wśród tych drugich nie ma też ciebie. |
Trojan napisał/a: |
E tam, nie takie boje z aparatem opresji przechodziłem. |
Cytat: |
W godzinach porannych w jednym z naszych ośrodków obliczeniowych mieliśmy awarię części serwerów, które odpowiadają za dostępność niektórych aplikacji niezbędnych do bieżącej obsługi klientów w placówkach ZUS. Z tego względu w niektórych placówkach bieżąca obsługa klientów jest rzeczywiście utrudniona. Prowadzimy intensywne prace w celu szybkiego usunięcia awarii, co powinno nastąpić jeszcze dziś. Za wszelkie utrudnienia serdecznie przepraszamy. |
Cytat: |
1 proc. najbogatszych zgarnął 82 proc. globalnego zysku
Ponad 8 dolarów na każde 10 dolarów majątku wytworzonego w zeszłym roku trafiało do najbogatszego procenta ludności - wynika z nowego raportu organizacji charytatywnej Oxfam International. Szacuje się, że najbiedniejsze 50 proc. światowej populacji nie zauważyło w zeszłym roku wzrostu zamożności - Boom miliardera nie jest oznaką kwitnącej gospodarki, ale symptomem słabego systemu gospodarczego - powiedziała Winnie Byanyima, dyrektor wykonawczy Oxfam International. Zdaniem specjalistów z Oxfam, globalna gospodarka jest wypaczona na rzecz satysfakcjonującego bogactwa zamiast pracy. Rzecznik Ofxam podał, że osoby, które szyją ubrania, składają telefony i wytwarzają jedzenie, są jedynie wykorzystywani do wzbogacania korporacji i superbogatych. W raporcie czytamy, że unikanie opodatkowania przez przedsiębiorstwa i osoby zamożne kosztuje kraje rozwijające się i biedniejsze około 170 miliardów dolarów rocznie, które mogłyby zostać przeznaczone na usługi publiczne i wykorzystane do walki z ubóstwem. Autorzy raportu podkreślają również szkodliwe skutki nierówności płac wśród kobiet kobiet i mężczyzn (...) |
Cytat: |
Już nie 8, jak w 2016 roku, ale 3 osoby mają większy majątek niż biedniejsza połowa ludzkości (...)
Polska Agencja Prasowa opublikowała właśnie wyniki raportu organizacji humanitarnej Oxfam: „Nagradzać pracę, nie bogactwo”. Wynika z niego, że – mimo dobrej koniunktury gospodarczej na świecie – w ciągu ostatniego roku 3,7 miliarda ludzi nie zwiększyło swego majątku. Za to w okresie marzec 2016 – marzec 2017 liczba milionerów zwiększała się co drugi dzień o 1 osobę. Trzech najbogatszych Amerykanów posiadało łącznie majątek równy biedniejszej połowie ludzkości. Jak wynika z cytowanych przez PAP badań, od 2010 roku majątek najbogatszych rośnie średnio o 13% rocznie. |
Cytat: |
Sprzedaż miesięczna oscylowała na poziomie 300-400 tys. PLN. Kasa fiskalna nie zużyła nawet jednej rolki rocznie, a każdy Klient który zapytał o paragon ‚bo gwarancja’, słyszał, że kasa jest w naprawie i damy karteczkę ze stempelkiem.
Mieliśmy też kontrolę skarbową. Zapowiedzianą bo przyszło pismo ze skarbówki, żeby dostarczyć dokumentację. Szefowa trochę spanikowała, ale zawiozła dokumenty wcześniej oczywiście przejrzane przez naszą księgową. Wezwali szefową za kilka dni na jakiś raport czy jak to się tam nazywa. Pytali skąd ma na czynsz na Ptaku za który płaci prawie 10 tys. PLN, skąd ma na wypłaty, itp. skoro cały czas wykazuje stratę. Szefowa ze łzami w oczach rzuciła podobno, że z oszczędności utrzymuje tych biedaków na szwalni i niedługo pewnie zamknie biznes bo handel w ogóle nie idzie. Dokumenty oddali, postępowanie zamknęło się. Szefowa z dumą jak paw opowiadała o całej tej historii z dwadzieścia razy jak tylko przyszedł jakiś znajomy z innego boksu. Wychujała biurwy. Wtedy mi to zaimponowało. |
Cytat: |
Musiałem go mocno wkurwić bo rzucił tylko na do widzenia: „jest pan po prostu bezczelny” i poszedł, a już za dwa tygodnie mieliśmy niezapowiedziany urząd skarbowy na boksie. Tym razem bez żadnego cynku weszli na boks, rozejrzeli się i wyjęli legitymacje. Nie ukrywali, że przyszli z donosu i wiedzą, że mieliśmy kontrolę skarbową, ale boks ten nie widnieje w ‚adresach prowadzenia działalności’. Tylko szwalnia jest wpisana w jakimś tam rejestrze.
Zaczęli liczyć towar na boksie. Zażądali faktur zakupowych lub ewidencji produkcji. Nic nie miałem. Przekonany byłem, że szefowa ma wszystko jak należy więc zadzwoniłem do niej. Dla mnie było wszystko proste. Przyjeżdżał bus z towarem, towar lądował na wieszaku, sprzedawałem za ustaloną cenę, przyjmowałem pieniądze, pieniądze zabierała szefowa na koniec dnia i tyle. W każdym razie zrobiło się gorąco. Tydzień czasu trzepali szwalnie, dostawców materiałów, boks i wszystkie dokumenty w biurze księgowym. Cały czas stałem po stronie mojej szefowej bo przecież była moją żywicielką. Byłem przekonany, że ponownie to złe państwo chce ją wyzyskać, udupić i zamknąć biznes. Po kontroli okazało się (byłem wezwany na świadka), że na boksie mieliśmy ponad trzysta gotowych garniturów, w szwalni było drugie tyle skrojone i uszyte, a z faktur wynikało, że w całym poprzednim roku rozliczeniowym szefowa kupiła materiału na 40 sztuk. Pomijając fakt, że sam osobiście sprzedałem ich w tysiącach sztuk o czym oczywiście nie powiedziałem na zeznaniu to na kasę fiskalną wbiliśmy uwaga: 23 sztuki w całym roku. Myślałem wtedy, że skończy się to jakaś spektakularną wtopą z telewizją i sprawą w sądzie. Szefowa dostała mandat, 5 tys. PLN. Rozumiecie? 5 tys. PLN. Utarg z jednego Klienta jej przepadł. |
Cytat: |
Problem polega na tym, że już na rozmowie kwalifikacyjnej usłyszałem standardową mantrę: umowa o pracę na 1/4 etatu, niepłatne urlopy i tylko wtedy kiedy szef wyznaczy grafik, sprzedaż na fakturę to ostateczność, a nawet gdy klient mocno się upiera to zmienić ceny na niższe i mówić, że my nie mamy takich ‚stanów’. Cokolwiek to znaczy. Nie dyskutowałem, nie ja odpowiadam za ten pierdolnik dlatego od pierwszego dnia chciałem się wykazać. Nie jest to szczególnie ciężkie bo uwierzcie mi, sami klienci na myśl o wypisaniu faktury dostają spazmu jak Emily Rose #pdk.
|
Cytat: |
Musielibyście to zobaczyć. Nagle na wszystkich boksach jak na rozkaz pokazały się schowane do szuflad kasy fiskalne, bloczki na faktury. Niektórzy dopiero teraz zorientowali się, że ten deficytowy towar się skończył i szybko pędzili do sklepu zakupić skoroszycik z kwitkami WZ, FV, itp. U nas o dziwo bez emocji. Szef rzucił tylko w eter, że jak nie znamy klienta to pytamy o fakturę i tyle. czas upływał leniwie, a ja pakowałem worek za workiem dla kolejnego hurtownika. Nagle telefon. Spisują klientów wychodzących z hali. Nie sprzedawców, nie robią kontroli skarbowej u jakiegoś pechowca, ale sprawdzają wszystkich opuszczających centrum handlowe! Jak nie znajdą faktury/paragonu, mandat i wjazd do sprzedawcy. Wydało się! To nie celny! To skarbówka i to w postaci POLICJI SKARBOWEJ! No i tzw. gówno wypłynęło… |
Cytat: |
Szef nakazał, że NIKT nie opuszcza stoiska bez faktury VAT! Problem zaczął się robić gdzieś indziej. Nagle księgowa mojego ukochanego pracodawcy wykonała telefon i oznajmiła, że przez ostatnie dwa tygodnie zrobiliśmy obrót na fakturach większy niż przez cały ROK. Wiecie co to oznacza? 🙂 Szef purpura, szefowa – nie wspomnę. Chodziła i krzyczała, że wszystkich zwolni bo państwo ją okrada i będzie musiał nas zwolnić. Ehhh…
|
Fidel-F2 napisał/a: |
I bardzo dobrze, każdy kto okantuje państwo na choćby złotówkę ma moje brawa.. |
Trojan napisał/a: |
Żyj prawem wilka. Kradnij albo zostań okradzionym. |
Cytat: |
(...) wiem, jak to jest siedzieć na lotnisku w Dar es-Salaam sześć godzin, gdzie nie ma sektora dla VIP-ów (...)
(...) pewne jednostki, z pewnymi kompetencjami, akurat tymi, które polegają na umiejętności gromadzenia, inwestują w kolejne jednostki i dzięki temu ciągną ten pociąg, do którego wszyscy możemy wsiąść. To nie jest przecież tak, że my wszyscy jesteśmy wyzyskiwaczami. Ja się na to nie zgadzam! Taka opinia jest trochę jak nałożenie podatku na nas, bogatych, za to, że wcześniej wstajemy, więcej pracujemy, dźwigamy większy ciężar (...) I chciałabym czasem wiedzieć, gdzie jest klasa średnia, która cały czas ma pretensje do nas, ludzi najzamożniejszych, którzy akurat bardzo wiele robią dla tych najmniej uposażonych (...) Oczywiście rozumiem, że to jest kwestia trudna do zaakceptowania, bo wymaga wiary, że ci, którzy mają pieniądze, chcą ten świat uczynić fajniejszym nie tylko dla siebie. Ale tak to często jest. [A co myślisz o tym, by dochody najbogatszych obłożyć podatkiem 75 procent?] Natychmiast do głowy przychodzi mi pytanie o efektywność tego, co się z tymi pieniędzmi stanie. Bo ja nie wierzę, że państwo potrafi zadbać o obywatela. Państwo powinno zapewnić przedsiębiorcom warunki rozwoju. Żeby oni dalej mogli gwarantować pracę, zysk i rozwój wszystkim tym, którzy razem z nimi ten majątek wypracowują. Poza tym ludzie, którzy coś dostają ot tak, po pierwsze, tego nie szanują, a po drugie, nie czują się szanowani. [Ty dostałaś! (...) No dobra, ale co by się stało, jakbyś musiała oddać te 75 procent rocznie? Nadal miałabyś przecież niezwykle dużo.] Uważam, że odbieranie czegoś, co ktoś wypracował zgodnie z prawem, jest niemoralne. Prawo własności jest święte. Obojętne, czy ktoś ma złotówkę, czy milion (...) [Wyobrażam sobie, że gdybym był w twojej sytuacji, tobym rzeczy poustawiał tak, żeby wszyscy moi współpracownicy mieli poczucie współwłasności, a co za tym idzie – współodpowiedzialności.] Utopia to piękna rzecz, ale historia uczy, że się nie sprawdza. Że wspomnę Marksa. Zawsze musi być lider (...) [Problem w tym, że biznesem nie rządzi szacunek, tylko zysk. I stąd się właśnie biorą nierówności. Oraz tragedie. Jak ta, że w Bangladeszu zwaliła się fabryka (...) chodzi o mechanizm polegający na tym, że im mniejszą wagę będziesz przywiązywała do praw człowieka, do kultury pracy, tym więcej schowasz do kieszeni.] Ale to jest przecież związane ze słabością państwa. Słabością mechanizmów stojących na straży egzekwowania prawa. |
dworkin napisał/a: |
wiem, jak to jest siedzieć na lotnisku w Dar es-Salaam sześć godzin, gdzie nie ma sektora dla VIP-ów |
dworkin napisał/a: |
na nas, bogatych, za to, że wcześniej wstajemy, więcej pracujemy, dźwigamy większy ciężar |
dworkin napisał/a: |
Poza tym ludzie, którzy coś dostają ot tak, po pierwsze, tego nie szanują, a po drugie, nie czują się szanowani. |
Cytat: |
Państwo ma działać, ale żeby tylko nie zabierało przedsiębiorcą! Bo to nie wolno! |
Cytat: |
Polska pełna jest potencjalnych milionerów, którym wydaje się, że nie są bogaczami tylko przejściowo. Każdą próbę opodatkowania najbogatszych traktują więc jak uderzenie we własne interesy, tylko że w bliżej nieokreślonej przyszłości (...)
Otóż według tych mądrali Polacy na przykład nie mają pojęcia, skąd się biorą pieniądze w budżecie. Myślą podobno, że rząd czy partia rządząca wykładają jakieś własne oszczędności, gdy chcą np. wspomóc bezrobotnych. No cóż, pochodzę z klasy robotniczej, w moim bloku z pokolenia rodziców niemal nikt nie miał tytułu magistra, ale ręczę, że nie było tam osoby, która by nie wiedziała, co to są podatki i do czego służą (...) Mówi się, że każdy żołnierz nosi buławę w plecaku, co oznacza, że potencjalnie może zostać dowódcą. No cóż, Polska pełna jest potencjalnych milionerów – wydaje im się, że nie są bogaczami tylko przejściowo, że już za chwilę szczęście się do nich uśmiechnie, świat doceni ich pracę i nareszcie zarobią te krocie, na które zasługują. Każde opodatkowanie najbogatszych traktują więc jak uderzenie we własne interesy, tylko że w przyszłości. Niestety potencjalni milionerzy chyba nie zdają sobie sprawy, że gdyby zostanie najbogatszym zależało tylko od pracowitości, to świat pełen byłby milionerów – bo pełen jest ciężko pracujących ludzi. Niestety status milionera to efekt mieszanki talentu, pracy, szczęścia i znajomości. I chociażby z wdzięczności za to szczęście najbogatsi powinni płacić więcej. |
Trojan napisał/a: |
od przyszłego roku - czyli od 2019 za 2018 urzędy skarbowe mają same rozliczać podatnika / pracownika |
Cytat: |
Ministerstwo finansów zapowiedziało prawdziwą rewolucję w rozliczeniu PIT. Już nie będzie trzeba wypełniać wniosków i deklaracji. Na portalu podatkowym będzie dostępna usługa „Twój e-PIT”. Podatnicy znajdą tam już wypełnioną deklarację. Będą musieli jedynie zaakceptować dokument i dostarczyć go do urzędu.
Planowane zmiany ogłosiła minister finansów Teresa Czerwińska. Według jej zapowiedzi, od przyszłego roku urząd skarbowy będzie samodzielnie generował rozliczenie podatku. Zadaniem podatnika będzie jedynie sprawdzenie poprawności deklaracji, uzupełnienie ulg i odliczeń oraz zatwierdzenie gotowego dokumentu. Następnie PIT będzie można wysłać elektronicznie albo osobiście zanieść do urzędu. Jeśli podatnik tego nie zrobi, wniosek zostanie wysłany automatycznie w ostatnim dniu składania rozliczenia, czyli 30 kwietnia |
Beata napisał/a: |
Jak siadam do samodzielnej walki z pitami, to się do tego przygotowuję i pięć razy wszystko sprawdzam. |
dworkin napisał/a: |
Dlaczego doplata? Twoj pracodawca nie oblicza co miesiac zaliczki wg zasad progresywnych?
Pomijajac, ze nasz system podatkowy jak na UE jest dosyc plaski (zwlaszcza dzieki liniowemu), na zachodzie kilka progow podatkowych i klasa srednia lapiaca sie na te powyzej minimalnego to standard. |
Romulus napisał/a: |
Zacząłem dopłacać po wejściu w drugi próg |
Romulus napisał/a: |
Dzięki wielkie za łagodzenie ciosu. Wolałbym być biedniejszy niż być rąbany w tył w taki sposób przez własne państwo |
Romulus napisał/a: |
Jak pisałem, nie mam problemu z płaceniem drugiej stawki. Takie życie. Tylko wolałbym ją po prostu zapłacić. A nie przy rozliczeniu rocznym dowiadywać się, że muszę jeszcze dopłacić. Ponad to, co mi już zabrało państwo. Dla mnie to jest kara. Jeśli przyzwyczailiście się do jej płacenia, to wasz problem. Ja ją płacę od kilku lat i przyzwyczaić się nie potrafię. |
Cytat: |
Pierwsza “tarcza” rządowa - jej faktyczny wymiar, bo nie mówię o gwarancjach i kredytach, tylko o rzeczywistych sumach, które mają płynąć do gospodarki - to jakieś 1,5 proc. PKB. Tyle co nic. Mamy za sobą miesiąc od zamknięcia szkół i wyłączenia wielu gałęzi gospodarki. Ten czas został zmarnowany. Po miesiącu, kiedy firmy zaczęły bankrutować, ludzie stracili dochody i pisali błagalne apele do posłów, ogłoszono parę dni temu tzw. tarczę finansową na 100 mld, czyli 4,5 PKB. Krok w dobrą stronę, ale to też za mało. Rząd zamroził całe gałęzie gospodarki i przez miesiąc mówił ludziom: radźcie sobie sami (...)
Brytyjczycy zaplanowali pomoc w wymiarze kilkunastu procent PKB. Jeden dzień po zamknięciu szkół! Polska tarcza jest spóźniona i za mała (...) Więc będziemy mieli tu gruzy z powodu wąskich horyzontów polskich elit politycznych. Mówię całkiem serio, zapaść gospodarki może być większa niż w 1989 roku. Jeśli nie zadłużymy się teraz, natychmiast, żeby mieć pieniądze na podłączenie firmom kroplówki, to w przyszłości dług i tak wystrzeli. Po prostu obecne zadłużenie - o które tak niby dbamy, żeby go nie powiększać - będzie stanowiło coraz większą część kurczącego się z miesiąca na miesiąc PKB. Wtedy i tak się trzeba będzie dodatkowo zadłużać, żeby utrzymać padające usługi publiczne (...) Jest coś nieprawdopodobnie dziwacznego w tym polskim paraliżu. Okazuje się, że rząd i główna partia opozycyjna o gospodarce myślą z grubsza podobnie. Ekonomiści na całym świecie niezależnie od swoich ideologicznych łatek mówią zgodnie - wydawać pieniądze, natychmiast. U nas premier publicznie zastanawia się nad stabilnością budżetu państwa, co akurat w tym momencie jest nieodpowiedzialne, bo daje sygnał obywatelom i rynkom, że rząd nie jest gotowy zrobić wszystkiego, co trzeba, tylko kluczy, ściboli pieniądze i się zastanawia. W marcu brałem udział w comiesięcznym panelu ekonomistów, gdzie pytano, czy istotny wzrost deficytu państwa jest właściwym sposobem przeciwdziałania konsekwencjom recesji. Przytłaczająca większość odpowiedziała, że tak. Profesor Andrzej Rzońca, główny ekonomista PO - że nie. Tymczasem dług to jest zwykłe narzędzie, a nie smok o siedmiu głowach (...) Oni sobie w ogóle nie zdają sprawy, jaka jest skala tego, co się właśnie dzieje. A tę skalę można policzyć: z moich szacunków i wstępnych danych wynika, że w każdym tygodniu zamrożenia gospodarki, kiedy jesteśmy zamknięci w domach, znika 30 proc. konsumpcji. Konsumpcja to około 3/4 polskiego PKB. Czyli w każdym tygodniu znika nam, lekko licząc, 22 procent PKB [tygodniowego] (...) Gdyby zamrożenie trwało tylko miesiąc - czyli 1/12 roku - zniknęłoby nam 2 proc. rocznego PKB, z tego - tak oceniam - 3/4 zniknie już na zawsze, a 1/4 to konsumpcja przełożona na później. Czyli mechaniczne straty przy zamrożeniu gospodarczym to około 1,5 proc. rocznego PKB co miesiąc. Ale - podkreślam - to jest tylko prosty i skrajnie optymistyczny rachunek (...) Przy tak długim czasie zamrożenia i błędach na początku, zaczynają działać efekty nieliniowe, czyli firmy, które nie mają obrotów, przestają płacić swoim podwykonawcom, tamci nie płacą kolejnym, zwalniają ludzi, upadłości firm przyspieszają. I wtedy mówimy o rocznym spadku PKB w okolicach 10 proc. |
Trojan napisał/a: |
automat nie automat - kurfa skąd tak szybko wiedzieli - |
dworkin napisał/a: |
Revolut tez juz podlega obowiazkowi informowania fiskusa. Pozostaja Wam kryptowaluty |
Romulus napisał/a: |
https://wyborcza.biz/biznes/7,147582,27213806,blokady-pieniedzy-brak-informacji-klienci-narzekaja-na-revoluta.html?disableRedirects=true |
Cytat: |
Startup pod nazwą Revolut założyli dwaj Rosjanie Nikołaj Storonski (ros. Николай Сторонский) i Wład Jacenko (ros. Влад Яценко) w 2015 roku. 13 grudnia 2018 roku Revolut uzyskał europejską licencję bankową, dającą zezwolenie na działalność na terenie Unii Europejskiej. |