Zaginiona Biblioteka

Filozofia, Religia i Mistyka - Zen bez buddyzmu

moffiss - 2009-11-14, 11:26
: Temat postu: Zen bez buddyzmu
Zen jest nurtem filozoficznym, nie wierzcie w słowa o religii. To czysta forma medytacji z samym sobą. Ponieważ praktykuje Zen od wielu lat, chciałbym rozwinąć wątek w dyskusję.
Na naszym gruncie stosuje się medytację transcendentalną, bardzo zbliżoną do Zen.
Efekty medytacji były badane przez neurologów. Ustalono, iż osoby ćwiczące długo zen wykazują się zmianami w aktywności mózgu. Występuje wzmożona aktywność w lewym płacie czołowym mózgu. Zanika także habituacja, czyli każde zdarzenie w świecie zewnętrznym, choćby najlżejszy odgłos, odbierane jest przez świadomość. Efekt ten w zen nazywany jest ciągłą świadomością.


motto:
Wszyscy na tym świecie szukają szczęścia na zewnątrz, a nikt nie rozumie swojego własnego wnętrza. Każdy mówi "ja", "ja chcę tego", "ja jestem jak tamto". Ale nikt nie rozumie tego "ja". Gdy się urodziłeś to skąd przyszedłeś? Gdy umrzesz, dokąd pójdziesz?
Jeżeli będziesz uczciwie pytał: "Kim jestem?" wtedy wcześniej czy później trafisz na ścianę, gdzie całe myślenie jest odcięte. Nazywamy to "umysłem nie-wiem". Zen jest utrzymywaniem tego umysłu "nie-wiem" zawsze i wszędzie.
— Seung Sahn



Polecam każdemu nowicjuszowi książkę napisaną przez człowieka zachodu Philipa Kapelau - III filary Zen - opowiada o zderzenie się dwóch kultur, o zmianie percepcji, o zmianie sposobu życia. Piękna historia człowieka - biznesmana, który założył własną szkołę ZEN na Zachodzie.
Asuryan - 2009-11-14, 15:32
: Temat postu: Re: Zen bez buddyzmu
moffiss napisał/a:
Wszyscy na tym świecie szukają szczęścia na zewnątrz

Nie ma to jak stosowanie uogólnienia. Wszyscy, czyli Ci praktykujący Zen również, włącznie z autorem motta?
moffiss - 2009-11-15, 12:22
:
czy ja wiem? Zen jest tylko narzędziem do osiągnięcia czegoś, co wymyka się definicjom. Nawet nie są potrzebne, bo zdobywanie takich doświadczeń nikomu się nie przyda z wyjątkiem jednej osoby, czyli medytującego.
Silvan - 2009-11-24, 15:39
:
Myślę, że byłoby dobrze gdybyś rozwinął swoją wypowiedź. Ja, dla przykładu, nie jestem teraz zdolny przypisać użytemu przez ciebie wyrażeniu 'zen bez buddyzmu' żadnego konkretnego znaczenia. Co pozostaje w zen, po odrzuceniu buddyzmu, czego nie miałyby inne formy medytacji? Chyba nie mistrz, bijący kijem po plecach?
I co rozumiesz w tym wypadku przez buddyzm - soteriologię?, koncepcje filozoficzne?, sposób ujmowania świata?
Nawiasem mówiąc, czy zanik habituacji powinienem odbierać jako zjawisko pozytywne? Mój mózg ma przecież ograniczoną zdolność przetwarzania danych - jest w końcu obiektem fizycznym, a nie jakąś abstrakcją. Zalanie niefiltrowanymi bodźcami brzmi jak metoda na obniżenie intelektualnej wydajności(Co tam intelektualnej! Jakiejkolwiek!).

Pozdrawiam,
Silvan
moffiss - 2009-11-25, 11:47
:
Zen można porównać do pewnej techniki, dzieki której umysł zostaje pobudzony, a na końcu oświecony. Aspekt religijny jest zbędny, nic nie wnosi, a raczej przeszkadza, rozprasza - adoracja wymyslonych bytów dekoncetruje uwagę na rzeczach nieistotnych, bo wymyslonych.

Kluczową rolę odgrywają Koany, czyli nielogiczne sentencje wzmagające koncentrację umysłu.
Przykład: Jak długo twój język potrafi mówić bez przerwy?.

Podobne ćwiczenia odbywają się na zwykłych lekcjach matematyki, kiedy na tablicy nauczyciel pisze zadanie, prosząc o odpowiedź. W chwili, gdy podniesiemy rekę i krzykniemy: - Tak, wiem! - jest identycznym stanem jak w przypadku oświecenia w Zen. Róźnica polega na tym, że na lekcji trwa to ułamek sekundy, zaś w Zen, czasem kilka godzin, a u niektórych wg Hindusów - całe życie :)

Zen nadaje kierunek naszym myślom, stają się koherentne. To tak, jakby woda przelewała się z gigantycznego wodospadu wprost do wielkiego leja, którego koniec przepuszcza tylko ograniczoną jej ilość, kroplę po kropli, tworząc po drugiej stronie idealnie gładki ocean. W tym czasie nie odbiera się żadnych bodźców zewnętrznych.
Silvan - 2009-11-28, 00:46
:
Muszą to być przedziwne krople, skoro ocean pozostaje gładki.

1. Zatem uważasz, że wyróżnikiem Zen na tle innych form medytacji jest praca z koanem?
2. Czy oświecenie nie jest aby pojęciem religijnym?
3. Od kiedy w buddyzmie adoruje się wymyślone byty?
moffiss - 2009-11-28, 13:24
:
Silvan napisał/a:
Muszą to być przedziwne krople, skoro ocean pozostaje gładki.

ano takie jest wrażenie, z fizyką nie ma nic wspólnego, kto choć trochę medytował zgodzi się bez dwóch zdań. :)

Silvan napisał/a:

1. Zatem uważasz, że wyróżnikiem Zen na tle innych form medytacji jest praca z koanem?


Tak. Przykładowo medytacja transcendentalna jest wymaga wyciszenia całego umysłu, wymiecenia z głowy wszelkich myśli. Yoga wyposaża nas w kilka narzędzi: mantrę, specjalne oddychanie, wizualizacje na czakramach. Metoda Silvy - głównie wizualizacje. NLP - wizualizacje. Huna - modlitwa do swojej Wyższej Jaźni, ale z wizualizacją.
Koan pomaga skupić uwagę na jednej rzeczy. Praktyka pokazuje, by rozpatrywać Koan wielowymiarowo, od najgłupszych do najmądrzejszych skojarzeń. Wg mnie idealnie pasuje dla ludzi Zachodu, którym na początku jest dość trudno skupić umysł. Rozważanie, kontemplacja nad Koanem jest dla nich naturalna metodą.

Silvan napisał/a:

2. Czy oświecenie nie jest aby pojęciem religijnym?


W religiach oświecenie koresponduje ze stanem obcowania z boskimi bytami. Zaś w Zen oświecenie jest pustym stanem umysłu, bez żadnej adoracji, bez modlitwy, bez obcowania z religijnymi bogami.
Silvan napisał/a:

3. Od kiedy w buddyzmie adoruje się wymyślone byty?

Adoracja w buddyzmie nie oznacza bezwarunkowego podporządkowania Bogu, tylko oddanie się naukom nauczyciela, który pomaga dojść do oświecenia.
Silvan - 2009-11-28, 13:53
:
Ty pierwszy wspomniałeś o wymyślonych bytach w kontekście buddyzmu. Znam rolę nauczyciela.
Łączenie oświecenia ze 'stanem obcowania z boskimi bytami' jest bardzo ciekawym pomysłem. Wydawało mi się jednak, że mówimy o buddyzmie, nie - hinduizmie? I wciąż nie wiem, co rozumiesz przez praktykowanie zen bez buddyzmu, skoro używasz zupełnie analogicznej definicji stanu oświecenia.
Nawiasem mówiąc, sam medytuję od kilku lat, utrzymuję przy tym łączność z sangą, a jakoś twoja metafora nie wydaje mi się sensowniejsza.