Jander napisał/a: |
A co, że studenci to od razu powinni czytać tylko dobrą literaturę? |
Jachu napisał/a: | ||
|
Gorombas napisał/a: |
Dokładnie
Jak się obniża wymagania, gdzie się tylko da, to i ma się efekt. Niedługo trzeba będzie się cieszyć, że w ogóle student czyta te nieszczęsne etykiety... |
Romulus napisał/a: |
I zawsze tam jakiś ruch panuje, więc "ktoś" "coś" czyta jednak. |
ASX76 napisał/a: |
Dawniej, gdy rozrywek było stosunkowo mało, czytanie książek cieszyło się znacznie większym powodzeniem. W obecnych czasach nie wytrzymuje tańszej i mniej wymagającej "konkurencji". |
Toudisław napisał/a: |
Biblioteki nie zawsze dobrze dysponują kasą którą mają. Nas nowy gmach to moim zdaniem przerost formy dan treścią. |
Toudisław napisał/a: |
W bibliotece pracuje chyba z 10 osób albo lepiej nie wiem po co tyle bo przy jednym biurku w czytalni siedzy nie raz 5 pań i plotkują mając gdzieś czytelników. |
Toudisław napisał/a: |
samorządy są obciązone małymi bibliotekami do których mało kto zagląda nie raz |
Stary Ork napisał/a: |
jestem zbyt leniwy, żeby poświęcić czas i pieniądze, chociaż w zasięgu 10 minut jazdy miałbym pewnie pierdylion lepszych bibliotek. Więc brudne łapska precz od małych bibliotek |
Metzli napisał/a: |
Śmieszne to trochę dla mnie, sam fakt, że biblioteki będą dysponowały większą liczbą nowości nie rozwiąże problemu słabej kondycji czytelniczej Polaków. Jak ktoś przez cały rok nie odczuwa potrzeby, żeby sięgnąć po książkę, to co go obchodzi, że biblioteka za rogiem ma ciekawą ofertę. |
Procella napisał/a: |
Tym bardziej, że dla wielu osób poświęcenie czasu i pieniędzy na dojazd byłoby nie lekką niedogodnością, a poważnym utrudnieniem. |
Toudisław napisał/a: | ||
No i ? Sory ale czemu całe społeczeństwo ma płacić za bibliotekę z której korzysta tylko garstka. A potem się dziwicie, że samorządy dają mało kasy na biblioteki. Niska frekwencja, przerost zatrudnienia to są własnie małe biblioteki. Prawda jest taka, że biblioteki winny być tak gdzie są potzrebne czyli gdzie ktoś z nich korzysta i tam ładować kasę inaczej ona jest wykorzystywana nie na zakup książek a na wydatki administracyjne. |
Toudisław napisał/a: | ||
No i ? Sory ale czemu całe społeczeństwo ma płacić za bibliotekę z której korzysta tylko garstka. A potem się dziwicie, że samorządy dają mało kasy na biblioteki. Niska frekwencja, przerost zatrudnienia to są własnie małe biblioteki. Prawda jest taka, że biblioteki winny być tak gdzie są potzrebne czyli gdzie ktoś z nich korzysta i tam ładować kasę inaczej ona jest wykorzystywana nie na zakup książek a na wydatki administracyjne. |
Romulus napisał/a: |
Wszystko przeliczmy na kasę. |
Procella napisał/a: |
A tym, którzy nie będą mogli dojechać (np. ze względów finansowych czy zdrowotnych) do jedynej (czy jednej z dwóch-trzech) w województwie biblioteki powiemy "sorry, macie pecha, że w waszej miejscowości jest tak mało czytelników, w końcu bez kontaktu z kulturą można żyć"? |
Toudisław napisał/a: | ||
Kasa jest ważna. Kasą trzeba dysponować racjonalnie bo inaczej jej nie ma i nikt nie jest zadowolony. Brak wydania racjonalnego a wydawanie emocjonalne lub populityczne prowadzi do tego, że efekt jest mizerny. Trzeba się skupić na tym co można osiągnąc a nie na tym co się chce nie patrząc na racjonalność. |
Toudisław napisał/a: |
pani Ani z Pipidówki trzeba zapewnić dostęp do kultury |
Jachu napisał/a: |
Zamkniesz i pozbawisz ludzi ostatnich możliwości dostępu do literatury? |
Fidel-F2 napisał/a: |
jakiego dostępu? przecież jak nie zamkniesz to i tak nikt tam nie pójdzie poza dwoma wyjątkami |
Fidel-F2 napisał/a: |
i nie aktorz mi tu, prawie się wzruszyłem, może o tej dramatycznej historii nakręca film w hollywód? dramat kobiety która nie przeczyta siedemset dwudziestego siódmego harlekina, łzy w oczach przedszkolaka, który juz nigdy nie przeczyta kolejnych wersów koziołka matołka i Gienka z okrzykiem i orczykiem w wielkiej jak bochen dłoni, ratującego od płomienia ostatnie tomy Orzeszkowej i na koniec stara bibliotekarka idzie i się wiesza na suchej antonówce |
Jachu napisał/a: |
Zamkniesz i pozbawisz ludzi ostatnich możliwości dostępu do literatury? |
Jachu napisał/a: |
Toudi, a co z biblioteką w małym miasteczku lub większej wiosce, gdzie od 2 lat nie dojeżdża autobus czy bus (bo nieopłacalne)? Zamkniesz i pozbawisz ludzi ostatnich możliwości dostępu do literatury? |
Jachu napisał/a: |
Dostępu do kultury również nie przeliczysz na pieniądze. |
Procella napisał/a: |
Jakie więc masz dla tej pani Ani propozycje? I dlaczego ona jest mniej ważna od Ciebie? |
Romulus napisał/a: |
Jak pisałem - pozamykać wszystko w cholerę. Polikwidować, pozwalniać. |
Stary Ork napisał/a: |
nie chcę słyszeć, że 10 PLN to niedużo i skoro czytam, to mógłbym tyle poświęcić, bo 10 PLN to dla mnie akurat dużo i nie przyjmuję tego typu argumentów |
Stary Ork napisał/a: |
Pewnie, jesli w malej miejscowosci (jak u mnie) sa dwie filie biblioteki, to mozna je scalic w jedna, i nawet byłoby to mile widziane |
Fidel-F2 napisał/a: |
i po piwie dla każdego do obiadu |
Fidel-F2 napisał/a: |
poza tym służba zdrowia powinna być za darmo i szkoły i komunikacja miejska i kolej i bilety do kina i parkingi i taksówki i po piwie dla każdego do obiadu i podatków powinno nie być, a że tak nie jest to wina Tuska |
Stary Ork napisał/a: |
Ale, szczerze mówiąc, dla wielu ludzi te małe biblioteczki w pipidówkach naprawdę są ostatnią możliwością dostępu do literatury, |
Sabetha napisał/a: |
Na co wydałyby zaoszczędzone pieniądze? Na zasiłki dla patologii, która zasiłkami zasili rynek wyrobów tytoniowych i chateau de jabola? |
Sabetha napisał/a: |
Biblioteka gminna w takim piździajewie jak moje to coś więcej niż tylko książki. |
Sabetha napisał/a: |
Albowiem nie da się rozwijać czegoś, czego nie ma. |
Toudisław napisał/a: |
A to biblioteka Gminna czy wiejska Filia? Biblioteka w Gminie ok. Biblioteka w każdej wsiii sory ale nie.
|
Toudisław napisał/a: |
Biblioteki mają niewielki wkład w Rozwój kultury. |
Toudisław napisał/a: |
No to mzoę Filharmonia w każdej wsi co ? |
Stary Ork napisał/a: |
Gdzie mam podpisać? |
Fidel-F2 napisał/a: |
Nie postuluję likwidacji bibliotek co do jednej, ale też nie uważam by to było najwyższe dobro najpierwszej potrzeby. |
Sabetha napisał/a: |
Toudi, wszystkie filie i wiejskie biblioteczki już dawno zniknęły jak sen jaki złoty, masz przestarzałe informacje. I to o dobrych kilka lat |
Sabetha napisał/a: |
Może w mieście. Na wsi to - obok szkoły - jedyne miejsce, które w ogóle ma cokolwiek wspólnego z kulturą. Chyba że uwzględnię pobliski bar, w którym można się narąbać i pograć w bilard. Kolejność nieistotna |
Cytat: |
No cóż, wypada mi napisać tylko jedno: nie chciałbym żyć - nawet gdyby mi za to płacili - w świecie urządzonym według zasad Toudisława Po prostu spier.alałbym w podskokach gdzie pieprz rośnie |
Toudisław napisał/a: |
Tam się nic nie dzieje i nie wiem jak czytanie kobiecych romasnideł wpływa na polską kulturę. |
Toudisław napisał/a: |
No to mzoę Filharmonia w każdej wsi co ? Bo jakim prawem odbieramy ludziom prawo do muzyki na poziomie |
Romulus napisał/a: |
No cóż, wypada mi napisać tylko jedno: nie chciałbym żyć - nawet gdyby mi za to płacili - w świecie urządzonym według zasad Toudisława Po prostu spier.alałbym w podskokach gdzie pieprz rośnie |
Procella napisał/a: |
Coś się tak uwziął na te romansidła? Skąd one się w ogóle wzięły w tej dyskusji? skąd założenie, że te kilka czytających osób nie czyta niczego ambitnego? A jeżeli nawet, to co? |
Procella napisał/a: |
Tylko że do muzyki na poziomie łatwiej jednak dotrzeć - jest choćby radiowa Dwójka, też zresztą niespecjalnie dochodowa. Z książkami jakby trochę gorzej... |
Toudisław napisał/a: |
Bo widzę co się porzycza ok ? 80 % to romasidła i kryminały. Sory |
Sabetha napisał/a: |
Może w mieście. Na wsi to - obok szkoły - jedyne miejsce, które w ogóle ma cokolwiek wspólnego z kulturą. |
Romulus napisał/a: |
No cóż, wypada mi napisać tylko jedno: nie chciałbym żyć - nawet gdyby mi za to płacili - w świecie urządzonym według zasad Toudisława Po prostu spier.alałbym w podskokach gdzie pieprz rośnie |
Fidel-F2 napisał/a: |
zamiast tych bibliotek należałoby stworzyć możliwość plebiscytu w którym ludzkość zainteresowana literaturą wrzucałaby propozycję tytułów, po czym ministerstwo kultury brałoby z tego top 500 i wykupywało prawa do darmowej dystrybucji e-booków finansując rzecz z pieniędzy przeznaczonych na utrzymanie bibliotek i zakup papieru |
Toudisław napisał/a: |
N ie widzisz róznicy pomiędzy muzyką z Radia a na żywo ? KJakim prawem odmawiasz mi parwa do muzyki na żywo? |
Toudisław napisał/a: |
Dlaczego mam mieć dla niej jakąś propozycję? Niech sam o niej pomyśli a nie rosczeniowo móiąc że mam mieć podane na tacy. |
Toudisław napisał/a: |
Bo na mnie nikt nie wydaje np 30 tyś miesiecznie żebym, mógł przeczytać książkę. |
Procella napisał/a: |
akie pole manewru ma np. 75-latek, chodzący o lasce i utrzymujący się z renty, która ledwie starcza na lekarstwa, nie mający nikogo na tyle bliskiego, żeby go wysłać do biblioteki 30 km dalej? A zdolne, zafascynowane astronomią, dwunastoletnie dziecko z ubogiej rodziny? |
Procella napisał/a: |
Jakie pole manewru ma np. 75-latek, chodzący o lasce i utrzymujący się z renty, która ledwie starcza na lekarstwa, nie mający nikogo na tyle bliskiego, żeby go wysłać do biblioteki 30 km dalej? |
Procella napisał/a: |
? Porzyczyć od sąsiada. Porosić kogoś by poszedł za niego do biblioteki.
[quote="Procella"]A zdolne, zafascynowane astronomią, dwunastoletnie dziecko z ubogiej rodziny? |
Toudisław napisał/a: |
Nie wiem czmu tak bardzo chcecie upadku bibliotek |
Fidel-F2 napisał/a: |
nie mówiąc o wyjeździe do Egiptu i oglądanie Luksoru na żywca, to tez jest dramat a nikt się nad tym nie pochyla |
Toudisław napisał/a: |
Nie oszukujmy się coraz więcej osób ma dostęp do Interentu |
Stary Ork napisał/a: |
Nie oszukujmy się, nie wszyscy mają dostęp do Internetu. |
Stary Ork napisał/a: |
Fidel, nie dramatyzuj, proszę. Ja wiem, że to w Twoim stylu, ale szarzujesz |
Fidel-F2 napisał/a: |
ale to przecież nie komunizm, żeby wszyscy mieli po równo |
Stary Ork napisał/a: |
oudi, sorry, witki mi opadają, jak słyszę takie teksty. Przeczytaj jeszcze raz ze zrozumieniem cały wątek. |
Cytat: |
Ale ale, połączenie biblioteki szkolnej i gminnej daje niezłe rezultaty, i może tą drogą warto iść. |
Stary Ork napisał/a: |
Fidel, nie dramatyzuj, proszę. Ja wiem, że to w Twoim stylu, ale szarzujesz |
Stary Ork napisał/a: |
Właśnie, niech czytają ci, których na to stać. Pełne poparcie. |
Toudisław napisał/a: |
Ale ma rację. Dla wielu taki wyjazd jest ważniejszy od Biblioteki. |
Fidel-F2 napisał/a: |
Toudisław, to jednak była aronia |
Toudisław napisał/a: |
nie wiem jak czytanie kobiecych romasnideł wpływa na polską kulturę |
Jachu napisał/a: |
Wyłączam się z takich dyskusji, bo mam wrażenie, że biorę udział w jakiś chorych dyskusjach, gdzie niektórzy są przepełnieni nienawiścią do wszystkiego co nie jest zgodne z ich wizją świata |
Fidel-F2 napisał/a: | ||
|
Fidel-F2 napisał/a: |
Popierdolilo Cię Jachu, i to zdrowo, ale nie obrażaj się, ubawiłeś mnie srodze |
Fidel-F2 napisał/a: |
na przykład nienawiścią do Toudiego |
Stary Ork napisał/a: |
Kto z kim przestaje... |
Jachu napisał/a: |
asz się za lepszego człowieka, bo jesteś młody, wykształcony z dużego miasta i masz bibliotekę pod nosem? |
Jachu napisał/a: |
Masz się za lepszego człowieka, bo jesteś młody, wykształcony z dużego miasta i masz bibliotekę pod nosem? Owszem, romanse kobiece są powszechnie uznawane one są za tandetne opowiastki dla niespełnionych życiowo |
Jachu napisał/a: |
a jednak się znalazł liberał, który niczym socjalistyczny cenzor będzie dyktował co wolno, a czego nie |
Jachu napisał/a: |
st to fakt! Dotychczas wydawało mi się, że nikomu nie przyjdzie na myśl, by zabraniać tym kobietom czytania owych książek, odbierania im często jedynej radości, jaką mają w swoim szarym i jednostajnym życiu... |
Jachu napisał/a: |
Czekałem na taką inteligentną odpowiedź |
Jachu napisał/a: |
Popierdolilo Cię Fidel, i to zdrowo, ale nie obrażaj się, ubawiłeś mnie srodze |
Toudisław napisał/a: |
a tu do pomsyły Orka. |
Stary Ork napisał/a: |
Mordy sobie Orkiem nie wycieraj, bo chodziło mi o cos innego Niech każdy mówi za siebie |
Toudisław napisał/a: |
N ie widzisz róznicy pomiędzy muzyką z Radia a na żywo ? KJakim prawem odmawiasz mi parwa do muzyki na żywo? |
Toudisław napisał/a: |
Książki są łatwo dostępne. E book, biblioteki, księgarnie, używane książki, sasiedzi. |
Toudisław napisał/a: |
A ono nie moze iść do biblioteki bo ? |
Toudisław napisał/a: |
A wszkolna biblioteka? |
Jachu napisał/a: |
Nie chciałbym żyć w państwie rządzonym przez Toudiego. |
Sabetha napisał/a: |
Zasadniczo gówno mi do tego, co kto lubi czytać. Powinien mieć chociaż jedna bibliotekę w gminie, gdzie mógłby to lubienie realizować. I basta. |
Procella napisał/a: |
Ebooki - nie są za darmo, chyba że mówimy o piractwie. Oczywiście czytnik czy inne tego typu urządzenie w każdym domu pojawi się z powietrza. |
Procella napisał/a: |
Biblioteki - chcesz przecież ograniczyć ich liczbę, a zatem i dostępność. |
Procella napisał/a: |
Zazwyczaj mniejsza od "normalnej" i mocno nastawiona na program szkolny + trochę młodzieżowych i dziecięcych czytadeł. Jeżeli akurat w danej szkole jest nieźle zaopatrzona, to super. |
Stary Ork napisał/a: |
Toudi, czytaj ze zrozumieniem, to raz. I nie powołuj się na mnie, to dwa. |
Toudisław napisał/a: |
Czytam, że zroumieniam tylko ty nie chcesz przyjąć do wiadomosći jakie będzie miał konsekwencję ten pomysł. |
Stary Ork napisał/a: |
Będzie mial takie konsekwencje, że z 8 tys bibliotek publicznych i 33 tys bibliotek szkolnych zostanie 8 tys bibliotek publiczno-szkolnych. 20% PROCENT STANU WYJŚCIOWEGO. |
Stary Ork napisał/a: |
Nie widzisz problemu? |
Romulus napisał/a: |
Podejście - przychodzą tylko dwie panie na miesiąc więc rozpieprzmy infrastrukturę w drobny mak, to całkowity brak wyobraźni i myślenia perspektywicznego w odniesieniu do kultury własnie w małych miejscowościach. |
Toudisław napisał/a: |
Bo połączenie gminnej do szkolnej do głupota. Otwarte za krótko i bez wakacji. |
Sabetha napisał/a: |
A może by tak połączyć te biblioteki, które się da, a resztę zostawić w spokoju? |
Romulus napisał/a: |
Biblioteki to infrastruktura, która już istnieje - to konkretny majątek. Wymaga odświeżenia, inwestycji - takiego podejścia jak zaprezentowane w linkowanym przeze mnie artykule. Po co niszczyć infrastrukturę? Lepiej się zastanowić, jak sprawić, aby na powrót była użyteczna. Nie tylko jako miejsce, do którego chodzi się po książki od tanich romansideł po "Finnegan's Wake". Można przecież nadać jej wielofunkcyjny charakter jako lokalnego centrum kulturalnego.
|
Sabetha napisał/a: |
A może by tak połączyć te biblioteki, które się da, a resztę zostawić w spokoju? |
Stary Ork napisał/a: |
biblioteka działa 8 godzin dziennie. Gdzie problem? |
Toudisław napisał/a: |
A teraz Ork popiera pomysł który może doprowadzić do likwidcu 80 % bibliotek. |
Toudisław napisał/a: |
Największy ruch ma koło 18-19. a 8 to za mało sory. |
Stary Ork napisał/a: |
Może zamiast tego faktycznie niech w bibliotekach będzie tylko Mann, Proust i Kafka |
Stary Ork napisał/a: |
nie każdy jest młodym, wykształconym, z wielkiego miasta. |
Stary Ork napisał/a: |
Ja wiem, że to w Twoim stylu, ale szarzujesz |
Stary Ork napisał/a: |
Właśnie, niech czytają ci, których na to stać. Pełne poparcie. |
MrSpellu napisał/a: |
Nazajutrz przyśnił mi się Gombrowicz |
MrSpellu napisał/a: |
Overwatch! |
MrSpellu napisał/a: |
A tak poważnie, po wuj nam te wszystkie biblioteki? Przecież są Fakt i Superak? Społeczeństwu wystarczy. I tak jako naród jesteśmy durni i głupi. Czytamy bardzo mało, a czasem nawet wcale. Czytelnictwo w tym kraju dogorywa. I że niby czytelnictwo dogorywa, bo znikają biblioteki? Ja myślę, że zamykają biblioteki bo czytelnictwo dogorywa. Zwyczajnie, są znacznie ciekawsze rzeczy do robienia od czytania książek. Jest przecież telewizja, internet, granie w grę, chlanie piwska i wypalanie fajek, takich 10 PLN za paczkę (bo innych już nie ma). Książki są nudne, jest to rozrywka dla zblazowanych burżujów lub yntelygentów. Co mnie obchodzi złakniony wiedzy, ubogi, ale zdolny dwunastolatek? Gimnazjalistki, licealistki i studentki bez kasy na kosmetyki jakoś potrafią sobie poradzić we własnym zakresie. Tylko trzeba przerobić tekst na "zrobię Ci loda jak kupisz mi książkę" |
MrSpellu napisał/a: |
A żebyś wiedział! Nie dalej jak w poniedziałek wlazłem do Empiku (swoją drogą mieli tam zajebiste, tanie pędzle syntetyczne, w sam raz do olejowych washy ). No i stwierdziłem, że sobie w końcu kupię jakąś książkę. Pierwszą od... kwietnia 2012? No bo ja lubię kupować sobie książki, a nie cierpię wypożyczać. Wybór padł na Morfinę Twardocha. Spojrzałem na cenę i przeliczyłem na farbki Vallejo. Miałbym cztery nowe kolory. Dorzuciłbym 5 PLN i miałbym pięć kolorów lub figurkę z MO. Następną książkę kupię dopiero, gdy przeczytam to co mam, a czego jeszcze nie przeczytałem. Czyli gdzieś w okolicach 2016 roku. Mi tam biblioteki są niepotrzebne. Mogą zamknąć choćby dziś. |
Stary Ork napisał/a: |
Oblałeś test target priority |
Sabetha napisał/a: |
Dobra, kiedy mogę przyjechać? |
Sabetha napisał/a: |
Musiałeś to pisać? Teraz już na pewno mnie nie zaprosi |
Cytat: |
Co wynika z najnowszego raportu o czytelnictwie? Ludzie, którzy nie czytają, nie potrafią także uzasadniać swoich tez inaczej niż skandowaniem: "Kto nie skacze, ten jest pedał", i rykiem w gorylich maskach. Tylko że to nie jest ich wina
Sześć lat temu Ludwik Dorn, wówczas prominentny polityk w rządzie PiS, udzielił kuriozalnego wywiadu Cezaremu Michalskiemu z "Dziennika". Zacznę od cytatów. "Jeśli chodzi o mój zakres działań, to najważniejszym celem, jaki sobie postawiłem, jest przeciągnięcie na naszą stronę inteligencji technicznej, bo na inteligencję humanistyczną już machnąłem ręką..." - oznajmił Dorn. Na pytanie Michalskiego o to, co konkretnie PiS chce tej inteligencji zaoferować, odpowiedział: "Po pierwsze, reformę szkolnictwa wyższego, po drugie, plan informatyzacji państwa. To wielkie przedsięwzięcie oznaczające jednocześnie pieniądze i zatrudnienie dla całej masy dobrze wykształconych ludzi, dla firm informatycznych. Do tego autostrady i coś, co przez pierwsze lata będzie miało kadrowo skromny wymiar, ale będzie miało znaczenie symboliczne, a potem obrośnie w ogromne inwestycje - to znaczy program rozwoju w Polsce energetyki jądrowej". Uderzają mnie w tym wywiadzie dwie rzeczy. Przede wszystkim jego uniwersalność. Gdybym nie zaczął tekstu od zadeklarowania tego, który polityk z której partii ogłosił takie właśnie zamiary, mógłbym się teraz z państwem bawić w zgadywankę. Wyniki zapewne rozłożyłyby się po równo między wszystkie dotychczas rządzące partie III Rzeczypospolitej. Pod tymi słowami polityka z rządu Kaczyńskiego mógłby się podpisać polityk z rządu Tuska, ale także politycy z rządów Millera, Pawlaka, Buzka czy Suchockiej. Dorn wyjątkowo lapidarnie opisał wizję programu modernizacyjnego stanowiącego niekwestionowany fundament ideowy III Rzeczypospolitej, akceptowany przez wszystkie partie głównego nurtu. Podobne wątki znajdziemy także w wypowiedziach innych polityków, na przykład w wizjach cyfryzacji ministrów Boniego i Tuska, ale nie kojarzę, by ktoś to wyraził dosadniej od Dorna. Istotą tych wizji jest fetyszyzowanie namacalnych przejawów modernizacji - autostrad, stadionów, szybkich łączy internetowych - przy jednoczesnym lekceważeniu pytań o wykorzystanie tej nowoczesnej infrastruktury. Cały wysiłek idzie w zbudowanie stadionu, kwestia wymyślenia sensownego planu widowisk sportowych i kulturalnych, które nadałyby tej budowie sens (niekoniecznie ekonomiczny - jakikolwiek!), zawsze schodzi na dalszy plan, o ile w ogóle dopuści się do dyskusji. I tak dochodzimy do drugiej uderzającej rzeczy w wywiadzie Dorna. To fundamentalna nieprawda takiego podejścia. Budowa autostrad to mój konik - bo też zresztą na ten modernizacyjny program spoglądam tak jak Żeromski na pozytywizm, z pozycji życzliwego krytyka, który jest nie tyle przeciw budowie infrastruktury, ile ubolewa nad tym, że to się kończy jak budowa drogi żelaznej w "Doktorze Piotrze", sukcesem techniczno-gospodarczym i katastrofą społeczną. Właśnie dlatego, że śledzę tę budowę bardzo uważnie, wiem, że wąskim gardłem nigdy nie jest niedostatek inżynierów. To nie on był przyczyną zdemaskowanej niedawno przez ABW zmowy cenowej zdemoralizowanych prezesów firm budowlanych (przypominających zresztą występującego w tym opowiadaniu szemranego pana Teodora Bijakowskiego vel Bijaka). A nawet te zmowy cenowe nie są mimo wszystko najważniejszym problemem. Kalendarz budowy autostradowej obwodnicy Wrocławia wyglądał tak: przez pięć lat przygotowywano decyzję lokalizacyjną (1994-99), przez następne pięć lat walczono z protestami mieszkańców (1999-2004), przez cztery lata z mozołem wyłaniano wykonawcę (2004-08), a potem przez trzy lata budowano (2008-11). To znaczy, że przez 17 lat, które upłynęły od decyzji o budowie autostrady do jej otwarcia, tylko trzy lata (18 proc.) to czas inżynierów. Konsultacje społeczne z mieszkańcami zajęły pierwsze dziesięć lat, a wyłanianie wykonawcy cztery lata. To stanowczo za długo - pierwsze 14 lat budowy było katastrofalną porażką w dziedzinie prawa i komunikacji społecznej. Objawił się więc dramatyczny deficyt humanistów. W porównaniu z nimi inżynierowie wykonali swoją robotę śpiewająco (borykając się z powodzią i zatorami płatniczymi). Wybrałem ten przykład ze względu na jego typowość. Podobnie to wygląda z budową innych nowoczesnych dróg w Polsce. Nigdy nie brakuje inżynierów, zawsze brakuje humanistów. Wąskim gardłem modernizacji Polski cały czas nie jest brak cementu czy stali, tylko brak umiejętności prowadzenia dialogu społecznego. Ale mimo to ciągle mamy "narodowy program cyfryzacji" czy "narodowy program budowy stadionów", a nie mamy "narodowego programu rozwoju więzi społecznych". Oczywiście, wynika to ze względnej łatwości tego pierwszego i trudności tego drugiego. Łatwiej połączyć Polaków autostradami i światłowodami, niż wytworzyć między nimi więzi społeczne. Na to nie można ogłosić przetargu. Technokraci powiedzą, że więzi społeczne przyjdą razem z infrastrukturą. Połączmy Radom i Kielce światłowodem, połączmy Toruń i Bydgoszcz szybką koleją, połączmy Warszawę i Łódź autostradą i - pstryk! - mieszkańcy tych miast natychmiast zapałają do siebie szaloną sympatią. Tak zdają się postrzegać rolę internetu teoretycy z Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji. Gdy już umrą szkoły, muzea i biblioteki, połączy nas facebookowa grupa "Wszyscy Polacy to jedna rodzina", gdzie będziemy wymieniać zdjęcia śmiesznych kotków i złote myśli z Twittera ministra Sikorskiego. To groźne złudzenie, bo praktycy internetu wiedzą coś, co umyka teoretykom. Sieć nie integruje, sieć atomizuje. Często używa się w niej słowa "społecznościowy", ale nie należy go mylić z tym, co za społeczność uważamy w realu. "Gra społecznościowa" oznacza grę, w której trzeba płacić żywą gotówką za to, co w tradycyjnych grach dostawaliśmy za darmo. "Serwis społecznościowy" oznacza coś, co teoretycznie jest za darmo, bo sprytnie ukrywa się przed nami mechanizm kradzieży naszych danych osobowych dla odsprzedania ich marketingowi. Internet integruje nas więc na tyle, na ile to pasuje do modeli biznesowych. A te najczęściej prowadzą do dzielenia nas na odizolowane segmenty, bo tak nas chce widzieć marketing - nie jako społeczeństwo, tylko jako zróżnicowane targety. Na Facebooku poznajemy najczęściej znajomych poprzednich znajomych z Facebooka. W Google'u znajdujemy treści podobne do tych, których wyszukiwaliśmy przedtem. Spotify puszcza nam piosenki podobne do tych, jakich słuchaliśmy poprzednio. Tylko ta staroświecka, analogowa kultura papierowych książek i zakurzonych bibliotek może pełnić funkcję integracyjną. To była recepta Żeromskiego na naprawianie katastrofy społecznej po pozytywizmie. Kultura sprawia, że doktor Piotr Cedzyna naprawi błędy popełnione przez jego ojca z podpuszczenia Bijakowskiego vel Bijaka. Kultura powstrzymuje Pawła Obareckiego z "Siłaczki" przed wejściem w gnuśny układ notabli z Obrzydłówka [przypomnijmy - tworzą go ksiądz, aptekarz, sędzia i naczelnik poczty]. Nasza modernizacja doszła, niestety, na razie dopiero do czasów młodości Żeromskiego, gdy ten - dorabiając sobie jako korepetytor i guwerner - bezlitośnie obsmarowywał w sekretnym dzienniku swoich pracodawców jako ignorantów, chamów, nieuków. I uwodząc ich małżonki, którym podobał się wygadany i oczytany student. Analogia do tamtych czasów jest tym ciekawsza, że program modernizacji pozytywistycznej tak jak program modernizacji na modłę III Rzeczypospolitej był dziełem inteligentnych i wykształconych ludzi, którzy wyparli się własnego dziedzictwa. Cezary Michalski w tym wywiadzie zresztą zarzuca to właśnie Dornowi, że przecież on sam wywodzi się z tej grupy społecznej, którą teraz chciałby unicestwić na rzecz wyidealizowanej inteligencji technicznej. "Ależ oczywiście, dlatego znam patologie własnej grupy. Jej nadmierne przywiązanie do idei abstrakcyjnych, do refleksji nad językiem" - odpowiedział na to Dorn najwyraźniej nieświadomy, że przemawia przez niego właśnie ta patologia. Absurdalne przywiązanie do abstrakcyjnej idei i języka modernizacyjnego bez zadania sobie fundamentalnego pytania: Ale dla kogo robimy tę modernizację? Kim będą ludzie jeżdżący tymi autostradami? Jakie treści będą sobie przesyłać tymi cyfrowymi łączami? Dokąd będą latać z tych nowych lotnisk? W najnowszym raporcie Biblioteki Narodowej, który odnotowuje kolejny spadek czytelnictwa, najbardziej przerażające jest jednak to, że widać go także po uwzględnieniu wszystkich możliwych poprawek na czytelnictwo elektroniczne. Nie czytamy w internecie. Infantylna wizja modernizacji zakładała, że jak już podłączymy się wszyscy do szybkich łączy internetowych, zaczniemy korzystać z otwieranych zasobów bibliotecznych. Nieprawda, ściągamy "Gangnam Style" i śmieszne obrazki. Kto nie czyta papierowych książek, ten nie czyta też e-booków. Żaden światłowód tego nie uratuje. Katastrofa społeczna i kulturalna jest teraz największym zagrożeniem dla Polski. Bardziej się jej boję niż recesji. Czy PKB wzrośnie o 1 proc., czy spadnie o 1 proc., to naprawdę drobiazg wobec tego, że zamiast ze sobą dyskutować, bawimy się w zrywanie sobie nawzajem wykładów. Ale to musi się tak skończyć. Ludzie, którzy nie czytają, nie potrafią także uzasadniać swoich tez inaczej niż skandowaniem: "Kto nie skacze, ten jest pedał", i rykiem w gorylich maskach. Tylko że to nie jest ich wina, III Rzeczpospolita od początku budowana jest kosztem nieustannego trwonienia kapitału ludzkiego i społecznego. Właśnie zapaliła nam się lampka "rezerwa". |
Sabetha napisał/a: |
A tak na marginesie: dzisiaj koleżanka zapytała mnie, jak skłonić swojego syna do czytania książek. Na moje "a ty czytasz?" odpowiedziała "nnnooo... nie" |
Sabetha napisał/a: |
A tak na marginesie: dzisiaj koleżanka zapytała mnie, jak skłonić swojego syna do czytania książek. Na moje "a ty czytasz?" odpowiedziała "nnnooo... nie" |
Tixon napisał/a: |
Ja poszedłem z gimnazjalistami do biblioteki i wybrałem dla nich książki do przeczytania. |
Cytat: |
Sama ostatnio notorycznie potykam się o pytania współstudentek 'nie myślałaś o studiach humanistycznych (jestem na medycznych, toż to nie ma z humanizmem nic wspólnego! :D), skoro tyle czytasz?'. |
ArsMachina napisał/a: |
Winą państwa jest to, że zniechęca do czytania już od najmłodszych lat. Bo jak nazwać inaczej skostniały system edukacji, w którym od lat wałkuje się te same bzdety z "klasyki"? Wszystkie dzieci w szkole wiedzą, że "Chłopi" są dłudzy i nudni, a "Nad Niemnem" da się czytać tylko z pominięciem nadzwyczaj rozbuchanych opisów przyrody. Tylko po co, skoro to nudy potworne? Żeby poznać klasyków? Toż to młodzi ludzie ani klasyki nie poznają (bo nudy, a można ze streszczenia), ani potem po książki nie sięgną (bo nudy, po prostu). Czemu więc nie włożyć więcej literatury nie-klasyczne, np. reportaży, historii z dalszych stron, ale też zwykłej beletrystyki, z której da się wiele wyciągnąć, zaszczepić chociaż w części jakąś chęć poznawania świata. Ale nie, lepszy jest przecież kolejny bzdurny wierszyk z dwudziestolecia międzywojennego, gdzie mało kto naprawdę lubi poezję, a jeszcze mniej jest w stanie wyłowić z niej jakiś sens. |
Beata napisał/a: |
Teraz będziesz musiał dopilnować, by przeczytali. |
Tixon napisał/a: |
Zaczynam się bać o poziom studentek kierunków GiKu, skoro u nich 75% na wykładach, zamiast słuchać, czyta książki |
Jezebel napisał/a: |
GilGalad, mój kierunek (dietetyka) może nie jest reprezentatywny dla wszystkich medycznych, ale z 'koleżankami' z roku, gdybym bardzo chciała, mogłabym ewentualnie pogadać o butach i ciuchach z sieciówek. Nie czytają nawet literatury związanej z dziedziną, którą rzekomo studiują, o innej nie wspominając. Na 36 bab jedną widziałam z Kindlem, inna czytuje Dukaja, jeszcze innej pożyczyłam 'Atlas chmur' i teraz nawet możemy o tym pogadać, a z którąś kiedyś rozmawiałam o Martinie. Ostatnio widziałam jedną z '50 twarzami Greya', ale to może przemilczmy. I chyba tyle. Wypowiedzieć się to nie potrafi, konstruować poprawnych wypowiedzi pisemnych też nie bardzo, a to, cholera Collegium Medicum UJ, studia magisterskie -_- Na licencjacie (inna uczelnia) zresztą wcale nie było lepiej.
|
Jezebel napisał/a: |
Potem takie literaturę tłumaczą, a czytelnik siedzi i wyje z żałości |
Tixon napisał/a: |
Nie czytają książek, więc czytelnictwo w kraju jest mniejsze. Jest mniejsze czytelnictwo, mniej książek jest wydawanych. |
Stary Ork napisał/a: |
Hmm, moja potomka zaczyna czytać w ubikacji... Choćbym chciał, i tak się jej nie wyprę |
Tomasz napisał/a: | ||
O witam w klubie, mój potomek lat sześc i parę miesięcy też nabył tę umiejętność |
Gorombas napisał/a: |
Ja w wc zrobiłem wreszcie półeczkę |
Młodzik napisał/a: |
Ostatnio się namnożyło artykułów o czytelnictwie (a raczej nieczytelnictwie) w Polsce. Przykład ze studentem politechniki o tyle nietrafiony, że dysleksja naprawdę utrudnia czytanie, więc ciężko mu się dziwić. |
GilGalad napisał/a: |
Inna sprawa, że 90% osób z dysleksją tak naprawdę jej nie ma i służy im to tylko jako durna wymówka. |
Jander napisał/a: | ||
Jasne, to spisek uczniów, psychologów, ONZ i jaszczurów. |
Cytat: |
Ludzie nie czytają, bo to się nie opłaca. Jak włączysz telewizję, to po półtorej godziny masz już obejrzany cały film, a tu poświęcasz dwa tygodnie i nie masz pewności, co z tego wyjdzie. |
Cytat: |
Ludzie nie czytają, bo to się nie opłaca. Jak włączysz telewizję, to po półtorej godziny masz już obejrzany cały film, a tu poświęcasz dwa tygodnie i nie masz pewności, co z tego wyjdzie. |
onceuponatime napisał/a: |
A mnie akurat bawi wasz bulwers. Ludzie nie czytają, bo nie mają ochoty. Koniec i kropka. Ilu z was np. dba o zdrowie, aktywność ruchową, odżywia się zdrowo, interesuje się sztuką, chodzi do teatru, na wystawy, osiągnęło spełnienie zawodowe itd.?
Każdemu można zarzucić, że się w jakiejś dziedzinie ogranicza. |
Kalevala napisał/a: |
I żadna akcja promująca czytelnictwo tutaj nie pomoże - kto chce czytać, ten będzie, kto nie to nie. |
Jezebel napisał/a: |
Problem w tym, że ograniczenie innych w tej dziedzinie rzutuje na to, jak wygląda rynek wydawniczy. W dokładnie ten sam sposób działa mi na nerwy niedbałość, z jaką rodacy podchodzą do tego, co wkładają do gara, co winduje ceny produktów dobrej jakości i sprawia, że 'się nie opłaca'. |
Kalevala napisał/a: |
I żadna akcja promująca czytelnictwo tutaj nie pomoże - kto chce czytać, ten będzie, kto nie to nie. Wciskanie komuś książki na siłę może przynieść tylko odwrotny skutek (co można zaobserwować na przykładzie lektur szkolnych, ale to już odrębny temat, wałkowany po stokroć). |
Jander napisał/a: |
Gdyby nie akcja promująca czytelnictwo w postaci moich rodziców czytających mi to pewnie nie chciałbym dziś czytać. Nikt nie rodzi się czytelnikiem. |
Shadowmage napisał/a: |
Nie ma jednak co porównywać się do takiej Szwecji czy co tu jeszcze padało. Lepiej się zastanowić dlaczego w krajach o stosunkowo podobnym poziomie gospodarczym (i np. historii czy rozwojowi społecznemu) czyta się więcej - np. Czechy. |
onceuponatime napisał/a: |
A mnie akurat bawi wasz bulwers. Ludzie nie czytają, bo nie mają ochoty. Koniec i kropka |
Jander napisał/a: | ||
Gdyby nie akcja promująca czytelnictwo w postaci moich rodziców czytających mi to pewnie nie chciałbym dziś czytać. Nikt nie rodzi się czytelnikiem. |
sanatok napisał/a: |
A te reklamy miały chyba trafić do rodziców, aby zaczęli czytać dzieciom ? |
Jander napisał/a: |
Zaraz się dowiem, że nikt nigdy nie kupił proszku na podstawie reklamy w telewizji. |
Cytat: |
Żyję w takim trybie, że trudno znaleźć czas, by spokojnie poczytać. Wolę posłuchać kogoś, kto książkę przeczytał. Ja na to nie mam czasu.
|
Cytat: |
Ale pani powie, po co właściwie pani przyszła? Żeby mi powiedzieć, że jestem idiotą? Po co mam czytać? Na "piękną" nie mam czasu. Ostatnio to w liceum pewnie coś takiego czytałem. I szczerze powiem, że nic mnie nie wzruszyło. Dziś zaspokajają mnie fora, wiadomości na portalach. Pani to wszystko notuje? Niech pani nie podaje mojego nazwiska. |
Romulus napisał/a: |
Chyba jednego od drugiego oddzielić się nie da? |
ASX76 napisał/a: |
Oczywistością jest tutaj spam. |
Sabetha napisał/a: |
To cud, że Polacy w ogóle coś czytają, chociaż ta lista faktycznie trąci żenadą... |
ASX76 napisał/a: |
Augustusie, Polacy są spragnieni sexu w literaturze, choćby i dennej. Cielesne wygibasy i filmy porno już im nie wystarczą. |
Cytat: |
62% nastolatków |
Romulus napisał/a: |
Beata napisał/a: |
Wlosi wprowadzają ulgę podatkową na zakup książek. Nie znam włoskiego systemu podatkowego, domniemuję, że można będzie obniżyć podstawę do opodatkowania o max 2 tys. euro (jakiś mało precyzyjny ten njus, ale nieważne). Co myślicie? Zwiększy się im czytelnictwo (jak mówią politycy), czy tylko opóźnią śmierć małych księgarni niesieciowych? A może tylko robią prezent maniakom zakupowym? |
Shadowmage napisał/a: | ||
|
Cytat: |
Autorka nominowanej do Paszportu Polityki i nagrody NIKE powieści "Patrz na mnie, Klaro" narzekając publicznie na swoje zarobki (6800 zł za 16 miesięcy pracy) wywołała gorącą dyskusję w literackim światku. Krytykowana m.in. przez Jakuba Żulczyka i Jacka Dehnela, odpowiada: – Gdybym jeździła mercedesem i żądała od państwa pieniędzy na wyjazdy na Karaiby, to byłby problem. Ale ja tylko mówię, że większość pisarzy nie jest w stanie się utrzymać z pisarstwa (...) |
Cytat: |
Od 50 groszy z każdego wypożyczenia książki w bibliotece po 95 mln dol. za grafomanię sado-maso
"Trzy dni temu dostałam rozliczenie za sprzedaż książek: tysiąc sto złotych. Razem z pieniędzmi, które przyszły pół roku wcześniej, wyszło mniej więcej siedem tysięcy w skali rocznej. Myślałam, że się popłaczę" - napisała w felietonie na łamach "Krytyki Politycznej" pisarka Kaja Malanowska. I rozpoczęła dyskusję nie tylko o wysokości zarobków w branży. Zaczęto debatować, czy pisarz jest dla społeczeństwa aż tak cenny, że powinien być przez nie utrzymywany, czy też może nie powinien się wznosić ponad dolę rodaków pracujących w supermarketach lub szpitalach. A my postanowiliśmy się przyjrzeć, ile właściwie zarabiają pisarze i w jaki sposób. Nie tylko w Polsce. Najlepiej, jak zwykle, mieszkać w Szwecji 1,2 korony, czyli 70 gr, płaci państwo specjalnej fundacji za każdą książkę szwedzkiego autora wypożyczoną w bibliotece publicznej - w sumie robi się z tego ok. 126 mln koron rocznie. 70 proc. każdej takiej opłaty (czyli 50 gr) wraca do autora, a reszta idzie na stypendia. Każdy, kto może się pochwalić swoim nazwiskiem w jakimś bibliotecznym katalogu w Szwecji, ma prawo ubiegać się o stypendium: roczne, potem dwuletnie, pięcioletnie, a w końcu nawet trwające do emerytury. Szczęśliwym posiadaczem tego ostatniego jest Anders Bodegard, który tłumaczy na szwedzki m.in. Kapuścińskiego, Szymborską i Gombrowicza. - Stypendium pokrywa jedną trzecią moich wydatków, to dużo - mówił "Wyborczej". Pisarka, która niedawno straciła etat, sprzątała mieszkania po 15 zł za godzinę. - Trwało to trzy miesiące, zanim znalazłam coś stałego. To była praca dorywcza, dwa mieszkania u znajomych znajomych. Wtedy mnie to uratowało, choć w takim nastroju nie bardzo dało się pisać. Polskie Radio objętość książki liczy w minutach 50 zł za minutę czytania książki na antenie idzie do kieszeni jej autora "z zaiksów", czyli praw autorskich. Pod warunkiem jednak, że jego wydawnictwo nie odda praw do czytania gratis w ramach promocji. Przeciętnie powieść to tysiąc minut czytania, czyli szczęściarz zarobić może ok. 50 tys. zł. Polskie Radio nie płaci za to jednak z własnej kieszeni - takie produkcje dofinansowuje Narodowy Instytut Audiowizualny. Szkoły twórczego pisania płacą średnio 100 zł za godzinę pisarzom wykładowcom. Najstarsze tego typu Studium Literacko-Artystyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim chwali się niekonwencjonalnymi zajęciami z plejadą gwiazd (m.in. Marek Bieńczyk, Michał Rusinek, Piotr Sommer, Agata Tuszyńska) oraz możliwością szlifowania własnego tekstu pod okiem wybranego wykładowcy. W Stanach praca na uczelni to źródło utrzymania większości poetów i pisarzy. "Nauczyciel akademicki" wpisuje w rubryce "zawód" m.in. Adam Zagajewski, który żyje z prowadzenia zajęć na Uniwersytecie w Chicago. - Nie traktuję tego jako źródła utrzymania, ale pewnego rodzaju misję, powinność wobec polskiej kultury, serwitut na rzecz środowiska - mówi Eustachy Rylski o pracy eksperta Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Zadanie: przeanalizować i zrecenzować projekty filmów, które walczą o dofinansowanie. Stawka to 300 zł od projektu. Napisałeś książkę? Pożyjesz 100 dni im dalej od literatury, tym lepiej, nawet w przypadku pracy fizycznej Rylski obecnie żyje z oszczędności i jeszcze trochę inwestuje oraz gra na giełdzie. To giełda na początku lat 90. dała mu zarobić. Wspólnie z żoną założyli też wtedy spółkę, która wydawała pierwsze numery "Twojego Stylu". Dziś może sobie pozwolić na dwa samochody, dom pod miastem, urlopy za granicą i nieliczenie się na co dzień z każdym wydatkiem. I przyznaje: - To, że nie muszę żyć z literatury, to mój przywilej. Dla tych, którzy zastanawiają się, jak żyć, będąc pisarzem, autor "Warunku" ma proste rady: dostać spadek, bogato się ożenić lub wyjść za mąż, wygrać na loterii. - Poza tym praca niemająca nic wspólnego z pisaniem to nic zdrożnego. Odwrotnie: im dalej od literatury, tym lepiej, nawet w przypadku pracy fizycznej. Przejście z życia w jednym świecie do drugiego bywa dla pisarza wytchnieniem, miarą rzeczy - mówi. 300-800 zł to przeciętna stawka, jaką dostaje autor za spotkanie z czytelnikami - przychodzi na nie zwykle od kilku do kilkudziesięciu osób (na większe audytorium może liczyć np. Janusz Leon Wiśniewski). Do tego zwrot za nocleg i przejazd. - Jestem miły, wesoły i często robię coś w rodzaju stand-up comedy, więc moje honorarium to 800 zł, a nierzadko nawet trochę więcej. Na takie spotkania jeżdżę trzy, cztery razy w miesiącu. Oprócz zimy, bo to martwy sezon - mówi znany i nagradzany pisarz. Zdarzają się też stawki czterocyfrowe, nawet do 2-3 tys. zł, ale to raczej wyjątki. Pisarze jednak podkreślają, że choć spotkanie z czytelnikami trwa zwykle półtorej godziny, dla nich to 20-30 godzin poza domem, w podróży. Gdyby więc przeliczyć honoraria na stawkę godzinową, okaże się, że autor zarabia wielokrotnie mniej niż np. korepetytor czy trener na siłowni. Być poetą, być poetą. Ale w krajach arabskich Honoraria za spotkania płacą zazwyczaj biblioteki, więc często jest tak, że zrzuca się kilka z nich w okolicy i pisarz robi wtedy tour po regionie. Z wysokich stawek słynie lubelski Teatr Stary - 1000 zł za udział w dyskusjach o kulturze, które odbywają się tu co tydzień. Anna Onichimowska, specjalizująca się w literaturze dla dzieci i młodzieży, ma takich spotkań 50 rocznie, a nad ich logistyką pracuje osobista agentka. Miłosz Biedrzycki, poeta pokolenia "BruLionu", dostaje za spotkanie z czytelnikami ok. 500 zł - ma ich kilka rocznie. Przyznaje, że mecenasem jego twórczości jest "inżynier Biedrzycki", bo jest też geofizykiem i pracuje jako konsultant sejsmiczny dla światowych firm naftowych. Jeździ więc na Półwysep Arabski czy do Rumunii, gdzie szuka ropy albo gazu, a po powrocie może sobie spokojnie pisać tomiki wierszy i jeszcze wystarcza mu na inne przyjemności. - Choć gdy pracowałem na arabskiej pustyni w odległości trzech dni jazdy od ludzkich siedzib, zdarzało mi się krzyczeć do siebie przychodzące mi do głowy wersy, do momentu aż zapamiętałem tekst - mówi. Biedrzycki zdaje sobie sprawę, że w naszej kulturze poeta nigdy nie dorobi się statusu takiego jak w krajach arabskich, które mają nawet całodobową Poet TV, gdzie poeci walczą w improwizowanych pojedynkach na strofy i rymy. - Tam zaproszenie poety to obowiązkowy punkt wesela. Zresztą niektórzy mają status porównywalny ze Stonesami. Kiedyś spotkałem takiego jednego w Katarze, opowiadał, że zdarzało mu się recytować wiersze dla 12 tys. słuchaczy. Niszowe czasopisma literackie żyjące z państwowej dotacji mają w Polsce dość sztywne stawki. Pisarka z głośnym nazwiskiem: - Za felieton dostaję 500 zł, za artykuł ok. 700. Zwykle z kilkumiesięcznym poślizgiem. "Otrzymywałam kiedyś dary od Niemców" Mieszkająca w Olsztynie pisarka Tamara Bołdak-Janowska przez 15 lat wydała 13 tomów poezji i prozy, była m.in. nominowana do Nike, dwukrotnie do Angelusa i Cogito. Za żadną z książek nie dostała ani grosza, nie licząc 280 zł za humoreskę "Kto to jest ten Jan Olik?". Czasem wpadnie jej kilkaset złotych za esej do pisma polskich Białorusinów, raz otrzymała stypendium z Ministerstwa Kultury, raz zasiłek. Z mężem żyją z 1200 zł jego emerytury. Dwa lata temu na pytanie dziennikarki "Dużego Formatu": "To jak pani trwa?", odpowiedziała: "Z kubeczkiem, z gąbeczką. Oszczędzamy z mężem wodę. Gorącej staramy się za często nie odkręcać, podgrzewamy zimną na gazie, bo gaz mamy wliczony w czynsz. Górne światła włączam tylko wtedy, kiedy nie mogę czegoś znaleźć. Używam też świeczek. Otrzymywałam kiedyś dary od Niemców i było w nich dużo świeczek. Muszę oszczędzać na internet. Bez internetu nie mogłabym pisać, a bez pisania nie mogłabym żyć". Rozmowa Katarzyny Surmiak-Domańskiej z Tamarą Bołdak-Janowską Młodsi pisarze (do 35. roku życia) mogą skorzystać z programu stypendialnego "Młoda Polska", który wesprze ich projekt 30-50 tys. zł. W ubiegłym roku na przychylność komisji mógł liczyć m.in. pomysł "napisania książki o generacji młodych, wykształconych z wielkich miast" (dostał go Łukasz Orbitowski), wydanie tomu poezji Grzegorza Kwiatkowskiego "Spalanie" oraz książka eseistyczna "To nie musi być księżyc" Marty Syrwid. Raz na trzy lata pisarz z dowolnej kategorii wiekowej może dostać półroczne lub roczne stypendium ministra kultury - 3 tys. zł brutto miesięcznie. Nieźle sprzedany debiut prozatorski nie pozwolił pewnej pisarce na porzucenie robienia gazety samorządowej. 4 tys. zł netto (plus socjal z urzędu gminy) dostawała najpierw za pisanie tekstów, a skończyło się na robieniu całej redakcji. - Fucha niezła, ale w życiu bym się do niej nie przyznała pod nazwiskiem - mówi. Jeśli pisarz jest gotowy pominąć miłość własną, może zostać ghostwriterem, czyli autorem autobiografii sygnowanej nazwiskiem celebryty lub polityka. Stawki są tajne i rozpiętość duża - 5-20 tys. zł, choć podobno tajny współautor książki prezesa Kaczyńskiego zadowolił się kwotą kilkakrotnie większą. Co ma na myśli Malanowska? "6800 zł. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że wkurwiające jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. PIERDOLĘ TO, pierdolę pisanie, pierdolę wszystko. GÓWNO< GÓWNO< GÓWNO Według Malanowskiej problemem jest także rozliczanie autorów w zależności od liczby sprzedanych egzemplarzy - standardem jest 10-15 proc., zdarza się i 18 proc. od ceny hurtowej. Ale nie ma żadnego mechanizmu kontroli, czy wydawca informuje rzetelnie o tym, ile egzemplarzy sprzedał. - Oczywiście, jeśli niektórzy pisarze uważają, że rozmowa o pieniądzach godzi w etos ich pracy, to nikt nie może ich do niej zmuszać. Ani tym bardziej zmuszać do tego, żeby lepiej zarabiali - mówi pisarka. Ale wpis Malanowskiej wywołał szeroką dyskusję w branży. Krzysztof Varga z ironią pocieszał: „Niech się Malanowska cieszy, toutes proportions gardées, jest bowiem Malanowska bardziej czytana niż Joyce w czasach, gdy » Ulisses «miał pierwsze wydanie”. Jakub Żulczyk uznał, że pisarka „nie powinna się mazgaić”, skoro nie umiała zadbać o swoje interesy. On sam zarobił więcej, może dlatego, że do negocjowania umowy z wydawcą zatrudnił profesjonalnego agenta. Żulczyk wylicza wachlarz możliwości zarobku dla osoby pracującej w stolicy „w szeroko pojętej branży kreatywnej”: - Pracuję jako publicysta, felietonista, scenarzysta, zacząłem pisać dla teatru. Pisałem treatmenty filmów i klipów oraz scenariusze spotów społecznych. Da się z tego żyć - mówi. Jeśliby się przyjrzeć nazwiskom na tzw. listach płac wyświetlanych po każdym odcinku serialu, może się okazać, że mamy w nich do czynienia z silną reprezentacją środowiska literackiego. Pisarze i poeci chętnie zatrudniają się w telewizji. Napisanie (i - co bardziej pracochłonne - poprawianie) 45-minutowego odcinka to zarobek rzędu 8-10 tys. zł (za scenariusz filmu fabularnego można dostać ok. 100 tys. zł). Najpopularniejszym źródłem dochodów jest zaliczka Swego czasu prozaik i poeta Piotr Jasek, scenarzysta m.in. "Na Wspólnej" i "Brzyduli", ściągnął na kilka odcinków m.in. Żulczyka, Orbitowskiego i Darka Foksa. Ten ostatni to doświadczenie wykorzystał literacko: jego "Wielkanoc z tygrysem" dzieje się w branży filmowej. Do pisania "Niani" trafiła z kolei autorka dramatów Małgorzata Sikorska-Miszczuk (autorka m.in. "Walizki" oraz wystawianej w Wiedniu przez Michała Zadarę sztuki "Bruno Schulz: Mesjasz"). Ściągnął ją tam Dariusz Suska, poeta i finalista Nike, który sam od ośmiu lat pracuje na etacie w TVN - ostatnio jako redaktor w departamencie produkcji fabularnej. Jak mówi, stała praca nie umożliwia mu życia w luksusie; jeśli wakacje za granicą, to u rodziny. - Gdybym żył z poezji czy prozy, najprawdopodobniej byłbym sam, bo nie mógłbym sobie pozwolić na założenie rodziny. Czy codzienne czytanie filmów i seriali nie działa lekko wyjaławiająco na autora wierszy o śmierci albo - jak ostatnio - powieści SF? - Nie, to często są dobre produkcje. A poza tym praca nad wierszem jest pracą czysto wewnętrzną i odbywa się niejako mimochodem, z kolei czasu do zbierania materiałów na powieść wystarcza mi w wakacje. Oto najlepiej zarabiający pisarze świata Wciąż jednak najbardziej popularnym źródłem dochodów jest zaliczka. Nie jest kieszonkowym na zachętę, ale przeznaczona jest na konkretną pracę, co istotne zwłaszcza przy podróżach reporterskich, które nie mogłyby się odbyć, gdyby nie 10, 20, a czasem i 50 tys. zł zaliczki. Dawana jest na poczet przyszłych zysków z książki, a więc autor nie zarabia na sprzedaży, dopóki kosztów nie odbije sobie wydawnictwo. W przypadku autorów prozy tzw. ambitniejszej stawki są trochę niższe. Janusz Rudnicki opowiadał kiedyś, że z honorarium za książkę żyje miesiąc, a przez resztę roku utrzymuje się z tłumaczenia tekstów technicznych, np. instrukcji obsługi akumulatora czy ulotek farmaceutycznych. Dwa lata temu Agnieszka Drotkiewicz mówiła o zaliczkach w wysokości 3-6 tys. zł, ale pisarze, z którymi rozmawiałam, twierdzą, że trochę zaniżyła stawkę. Jerzy Pilch po sukcesie "Pod Mocnym Aniołem" dostał od Świata Książki ponoć aż 200 tys. zł na napisanie "Nart Ojca Świętego". I szybko musiał odpowiadać na pytania dziennikarzy, czy dobry pisarz w ogóle może być bogaty: "Pewnie coś w tym jest, że prawdziwy pisarz musi zaznać głodu, ale jednak był na przykład Tołstoj i na przykład Mann, zamożni arystokraci, a przy tym geniusze. To bywa rzadko, ale jednak bywa. Prawdziwa literatura triumfuje nawet wśród milionerów. Jak pracują rzetelnie, ma się rozumieć. Oczywiście na ogół się nie przelewa, ale nie chce się jeszcze bardziej. Jaka część głodujących rzesz literatów głoduje z lenistwa? 95 czy tylko 92 procent?". Na czym wzbogaci się polski pisarz? Po ewentualnym sukcesie książki przychodzi stawka za sprzedanie praw do ekranizacji. - Przeciętnie ok. 50 tys. zł - mówi osoba z branży. Jak wynika z rankingu przygotowanego dwa lata temu na podstawie analizy liczby sprzedanych egzemplarzy, najlepiej wśród polskich autorów radził sobie wtedy Wojciech Cejrowski, który na swych książkach podróżniczych miał zarobić 1,87 mln zł. To dwa razy więcej, niż wpływało na konta Małgorzaty Kalicińskiej czy Katarzyny Grocholi. W "złotej dziesiątce" w 2011 r. byli jeszcze zmarła w ubiegłym roku Joanna Chmielewska (868 tys.), Wojciech Mann (674 tys.), Monika Szwaja (616 tys.), Artur Domosławski (479 tys.), Janusz Głowacki (399 tys.), Szymon Hołownia (285 tys.) i Kinga Rusin (214 tys.). - Kupię sobie dom na Saskiej Kępie, a za resztę pieniędzy będę żył skromnie, ale wygodnie - ironizował Maciej Sieńczyk, finalista ostatniej edycji Nike, gdy pytano go, co zrobiłby z nagrodą, która wynosi 100 tys. zł. Polski pisarz bardziej się wzbogaci na Nagrodzie Literackiej Europy Środkowej "Angelus" (150 tys. zł), Nagroda Literacka "Gdynia" to 50 tys. zł, a 10 tys. zł to dodatek do Paszportu "Polityki". Justyna Bargielska, która Gdynię dostała dwukrotnie, pierwszą nagrodę przeznaczyła na podróże i inne przyjemności, a drugą wpłaciła na lokatę. W dyskusjach polskich pisarzy o zarobkach zwykle wypływa kwestia cieplarnianych warunków na Zachodzie (małym rajem jest zwłaszcza Chile, gdzie system stypendiów dla pisarzy jest bardzo rozbudowany). Rzeczywistość jednak wygląda na ogół bardziej prozaicznie. Sara Sheridan, brytyjska autorka powieści historycznych, kilka miesięcy temu obaliła na łamach Huffington Post mit pisarza krezusa (a jeszcze bardziej krezuski, bo statystycznie kobiety w tym zawodzie zarabiają 77,5 proc. tego co mężczyźni i rzadziej mogą liczyć na recenzje). „Średnie zarobki w Wlk. Brytanii wynoszą 26,5 tys. funtów rocznie. Żeby pisarz mógł tyle zarobić na książce kosztującej 7,99 funta, musiałby sprzedawać ponad 33 tys. egzemplarzy rocznie, zakładając, że nie trafi do żadnego pakietu » 3 w cenie 2 «. To znaczy, że nawet wskoczenie na szczyt listy bestsellerów nie zapewnia osiągnięcia średniej krajowej, a przecież napisanie książki to nawet kilka lat”. Według ostatnich danych przeciętny dochód brytyjskiego pisarza to 13 tys. funtów rocznie. Wysokość Literackiej Nagrody Nobla zmienia się co roku. Ostatnia laureatka, Alice Munro, dostała 8 mln koron szwedzkich (3,88 mln zł). Ponieważ w Norwegii wszystkie zarobki są jawne, każdy może sobie sprawdzić, że Jo Nesbo, autor kryminałów, zarobił w 2012 r. dokładnie 38 mln 912 tys. 344 korony (ponad 20 mln zł). Według "Forbesa" w ubiegłym roku E.L. James, autorka "Pięćdziesięciu twarzy Greya", wzbogaciła się o 95 mln dol. Pierwszą dziesiątkę pisarzy krezusów zamyka Stephen King (20 mln dol.). f Rowling, Brown, King: pisarze z desperacji Wśród najlepiej zarabiających pisarzy świata są J.K. Rowling, Stephen King i Dan Brown. Gdy wszyscy troje pisali swoje pierwsze książki, klepali straszną biedę. Rowling była samotną matką na zasiłku, dwunastu wydawców odrzuciło jej książkę, dopiero trzynasty dał jej szansę (legenda mówi, że redaktor dał pierwszy rozdział do przeczytania ośmioletniej córce, a ta domagała się następnych). King i Brown ledwie przędli jako pracownicy sektora publicznego - nauczyciele. Brown musiał pracować na dwóch etatach, King nie mógł dostać nawet jednego, więc z desperacji zaczął pisać opowiadania do magazynów. Kiedy pisał pierwszą powieść ("Carrie"), przeżył załamanie psychiczne i gdyby nie namowy żony, nigdy by jej nie dokończył. Dostał za nią marne 2,5 tys. dolarów zaliczki. Ale za drugie wydanie w paperbacku otrzymał już 400 tys. (wo) |
Cytat: |
King i Brown ledwie przędli jako pracownicy sektora publicznego - nauczyciele. |
Romulus napisał/a: |
Ciekawi mnie bardziej, ile zarabia przeciętny polski czytelnik. I nieprzeciętny także. To jest: kim są w ogóle ludzie czytający książki. I nie ci czytający z doskoku, ale ci, którzy czytają regularnie. |
Cytat: |
A teraz pytanie. Skąd się biorą naukowcy?
Bocian ich przyniósł? |
toto napisał/a: |
Co powiecie na to?
http://wiadomosci.gazeta....ydawnictwo.html |
Romulus napisał/a: |
Tak sobie pomyślałem, swoją drogą, ilu ludzi do czytania zniechęcił na przykład Gombrowicz w liceum? Ja dziada pod dziś dzień nie trawię I nie sięgnę dobrowolnie po nic tegoż Ale czytam nadal ile wlezie. Jednak nie każdy może być takim twardzielem, jak ja i się nie dać zniechęcić |
Młodzik napisał/a: |
Narzekacie, Gombrowicz jest bezkonkurencyjny . |
Tixon napisał/a: |
(...) tak przy pytaniu o prawa autorskie daje ciała |
Cytat: |
A nasi rządzący, miast dotować, obkładają książki VAT-em. Jak kawior. Tym samym książka staje się towarem luksusowym, zbyt drogim dla znacznej części zubożałego społeczeństwa. |
Cytat: |
Dostęp do dóbr kultury winien być równie swobodny i powszechny jak dostęp do, dajmy na to, rowerów. Zapragnąłeś roweru? Ależ prosimy. Wystarczy wejść do sklepu i zapłacić. |
utrivv napisał/a: |
Chciałby by książki dawały suty dochód, ergo by były drogie. |
utrivv napisał/a: |
Przykład roweru jest świetny, dzisiaj to spory wydatek, kilka tysięcy, spora zmiana od czasów gdy każdy mógł sobie na niego pozwolić |
dworkin napisał/a: |
Po drugie - programy rozpoznające litery są znacznie doskonalsze niż to Sapkowski opisuje. Błędy są mniej uderzające - np. "cj" rozpoznawane jako "q" (i to nie zawsze, tylko w niektórych miejscach) |
dworkin napisał/a: |
Czas papieru mija bezpowrotnie. At last |
dworkin napisał/a: | ||
A skąd Ci to wyszło? |
Cytat: |
najważniejsze, by dostęp do dóbr kultury był swobodny i powszechny. Proszę odnotować, że ja to popieram. Dostęp do dóbr kultury winien być równie swobodny i powszechny jak dostęp do, dajmy na to, rowerów. |
Cytat: |
Firma badawcza IHS iSuppli obliczyła, że łączny koszt elementów wykorzystywanych przy produkcji iPhone'a 5c w wersji z 16 GB pamięci wynosi 166,45 dolara. Do tego dochodzą jeszcze koszty produkcji, które wynoszą 7 dolarów na jeden egzemplarz. W sumie daje to kwotę w wysokości 173,45 dolara, podczas gdy oficjalna cena iPhone'a 5c 16 GB w Stanach Zjednoczonych to 549 dolarów |
dane z 2005 roku napisał/a: |
Firma analityczna In-Stat w najnowszym raporcie dowodzi, że koszt wyprodukowania jednego procesora Intela oscyluje wokół 40 USD. Co więcej, koszt ten utrzymuje się zasadniczo na stałym poziomie niezależnie od stosowania przez Intela nowych technologii produkcji.
A teraz przypomnijmy sobie ceny (w dolarach) za kilka modeli procesorów: Celeron D - 69 USD, Pentium Extreme Edition 3,73 GHz - 999 USD, Xeon 3,33 GHz - 3 692 USD |
dworkin napisał/a: |
Zaś co do czytników - nikt nie zgadza się z Sapkowskim bardziej ode mnie. Czas papieru mija bezpowrotnie. At last |
utrivv napisał/a: |
ale bez zawyżania cen produktu trudno jest dużo zarobić - stąd wynika według mnie wrażenie że SAPek chce by książki były drogie. |
Romulus napisał/a: | ||
Ja się zgadzam Co więcej - w moim przypadku, dzięki czytnikom, wzrosła liczba czytanych książek przeze mnie. Dlatego, że kupuję książki, których normalnie bym nie kupił w papierze (...) |
Elektra napisał/a: |
Mnie się wydaje, że czytelnictwo w Polce nie będzie większe. I nie dlatego, że książki są drogie (bo jak się uprzeć, można kupić taniej lub pożyczyć), tylko że jest sporo innych ciekawych rozrywkowych rzeczy. Ktoś, kto woli pooglądać telewizję, nie będzie więcej czytał, nawet gdyby książki były za darmo. |
AM napisał/a: |
Jesteśmy narodem chłopów, których niebyt odlegli przodkowie nie czytali książek. |
Jander napisał/a: |
ale za główną przyczynę również uważam pojawienie się nowych, interaktywnych rozrywek. Ja już czytam naprawdę mało. |
utrivv napisał/a: |
Zarabiamy mało, potrzebujemy forsy na używki a książek do nich nie zaliczamy ale jeżeli z jakiegoś powodu jesteśmy na książkę skazani (choroba, długie podróże) czytamy dużo. |
utrivv napisał/a: | ||
Mimo wszystko stawiam na ceny i społeczną świadomość że książki są drogie (nawet jeżeli to nieprawda). Zarabiamy mało, potrzebujemy forsy na używki a książek do nich nie zaliczamy ale jeżeli z jakiegoś powodu jesteśmy na książkę skazani (choroba, długie podróże) czytamy dużo. |
MrSpellu napisał/a: |
Co się zmieniło? Czas. Mam go zdecydowanie mniej. |
utrivv napisał/a: |
Zarabiamy mało, potrzebujemy forsy na używki a książek do nich nie zaliczamy ale jeżeli z jakiegoś powodu jesteśmy na książkę skazani (choroba, długie podróże) czytamy dużo. |
Jander napisał/a: | ||
Z kasą na książki nigdy nie mam problemów, właściwie mam wszystko co chcę w miarę na bieżąco. Gorzej z ich czytaniem, kupuje dużo za dużo w porównaniu z tym co czytam. Komunikacji publicznej już praktycznie nie używam, na kibelku i do obiadu czytam tygodnik. A jak mam wolny dzień to wolę wybyć w skałki, na ściankę, zobaczyć film/serial, pograć w planszówki, pojechać na turniej. A po pracy mam ochotę tylko na piwo. |
Jander napisał/a: |
do obiadu czytam tygodnik. |
Cytat: |
W 1981 roku socjalistyczny minister kultury Jack Lang przeprowadził ustawę wymierzoną w wielkie sieciowe księgarnie. Książka we Francji nie może być sprzedawana z rabatem większym niż 5% od ceny wydrukowanej na okładce. Dzięki temu jest więcej małych księgarń i dzięki temu książek sprzedaje się WIĘCEJ (i oczywiście więcej zarabiają autorzy). Zamiast pozwolić, żeby amerykańskie korporacje zdisruptowały ten model, przyjęto ustawy regulujące rynek e-booków i najnowszą, wymierzoną głównie w Amazona (któremu zabroniono łączenie obniżenia ceny z darmową dostawą).
Ale u nas interes wielkich sieci jest święty, więc autorów się spycha do pozycji siedzenia na trotuarze z karteczką "NAPISZĘ SAGĘ FANTASY ZA JEDZENIE". I dlatego nie możemy mieć ładnych rzeczy. |
Tixon napisał/a: |
(...) albo tych, którzy zostali z niego wywaleni |
Beata napisał/a: |
uważam, że bardzo dobrze, że ktoś w końcu zebrał te nienajpochlebniejsze opinie o lekturach. Dopiero w masie będąc, robią wrażenie. Może coś się zmieni... |
Beata napisał/a: |
Tixon napisał/a:
(...) albo tych, którzy zostali z niego wywaleni Dzięki, Tixon. |
Shee napisał/a: |
A właśnie, Beata, co się stało z Twoim kontem na fejsie, ze go nie ma? |
Tixon napisał/a: |
pedagogika w przypadku tych osób zawiodła |
Tixon napisał/a: |
Ale pedagogika w przypadku tych osób zawiodła. |
Tixon napisał/a: |
Wypowiedź sama w sobie, czy chęć do wypowiedzenia się na dany temat nie są żadnymi wartościami - to po prostu szum, przeszkadzający czy nawet uniemożliwiający uzyskanie sensownych wyników (to dotyka nie tylko LC ale też wszelkiej maści blogów książkowych). |
Shee napisał/a: |
czytanie przez pryzmat własnych doświadczeń i znajdowanie dla dzieła nowych kontekstów, a nie tylko niewolnicze trzymanie się kontekstu historycznego, to bardzo fajna sprawa i szkoda, że ten fanpejdż do tego, przez ośmieszenie, zniechęca. |
Shadowmage napisał/a: |
Większość lektur z tego okresu (wartych docenienia) przeczytałem ze zrozumieniem po latach. A i tak w grupie rówieśniczej czytałem naprawdę sporo.
To na pewno kwestia oczytania, ale też dania dziecku narzędzi do analizy, a nie odbębnienia czytanki i powiedzenia, co należy myśleć. |
silaqui napisał/a: |
zawsze należy mieć świadomość tego, kiedy dane dzieło powstało |
silaqui napisał/a: |
czytam sobie po swojemu, mając w głowie ŚWIADOMOŚĆ, że ten i tamten wątek to nie tylko nudna czy wtórna (sic!) zapchajdziura |
silaqui napisał/a: |
czyżby teraz zostało to zarzucone na poczet wkuwania jedynego prawilnego klucza? |
silaqui napisał/a: |
Bo, czy czytając Lema naprawdę głównym problemem jest sposób, w jaki on przedstawiał kobiety? Albo to, że Petecki komputery nazywał jeszcze kalkulatorami? |
silaqui napisał/a: |
autorka RzLC nie widzi jak bardzo hejterskie są w 90% komentarze pod jej screenami |
Tixon napisał/a: |
Wypowiedź sama w sobie, czy chęć do wypowiedzenia się na dany temat nie są żadnymi wartościami - to po prostu szum, przeszkadzający czy nawet uniemożliwiający uzyskanie sensownych wyników (to dotyka nie tylko LC ale też wszelkiej maści blogów książkowych). |
tr napisał/a: |
1. Czytelnictwo w Polsce leży i kwiczy, a z każdym rokiem padają kolejne rekordy w % nieczytającej populacji w Polsce. Na początku lat 2000 według badań Biblioteki Narodowej co najmniej 1 (słownie JEDNĄ) książkę rocznie czytała trochę ponad połowa Polaków. Za książkę uznawano oprócz beletrystyki np. książki kucharskie, poradniki, książeczkę do nabożeństwa itp. Badania z ostatnich lat wskazują, że odsetek czytających spadł już poniżej 40%. I ciągle zjeżdża w dół. 2. Skoro czytelnictwo przeżywa systemową zapaść, to znaczy że nie ma kultury zachęcającej ludzi do czytania. Że czytanie przegrywa z innymi sposobami spędzenia wolnego czasu. Że problem ten będzie się nasilał, bo starsi ludzie czytający książki umierają, zaś młodzi nie czytają. Skoro zaś w społeczeństwie rodzina nie przekazuje pasji czytania, to jeśli chcemy zmienić ten trend muszą działać instytucje społeczne - przede wszystkim szkoła |
Trojan napisał/a: |
No i chyba by musieli sobie poradzić z emigracją ... |
Jednolita cena książki – co widzą i czego nie chcą widzieć autorzy projektu? napisał/a: |
Kolejną grupą argumentów jest chęć zapewnienia dostępności literatury w całym kraju oraz jej poszerzenie. Czy aby na pewno ta ustawa zapewni “szeroką i stałą dostępność” poprzez windowanie cen? Spójrzmy na źródła zakupionych książek z 2015 roku:
Tradycyjne księgarnie – 48%, Salony multimedialne – 21%, Księgarnie internetowe – 17%, Supermarkety – 16%, Punkty sprzedaży taniej książki i saloniki prasowe – 9%, Antykwariaty – 4%, Serwisy internetowe (np. Allegro) – 4% kupowanych książek.. |
dworkin napisał/a: |
Zatem po pierwsze - to pomoc dla rodzimych przedsiebiorcow, ktorych wzrost jest z korzyscia dla gospodarki danego panstwa. Po drugie - racjonalny i szeroki rozwoj rynku ksiazki ma przeniesc sie bezposrednio (wielkosc nakladu, szerokosc dostepu, srednie ceny) i posrednio (szersza promocja czytelnictwa i dywersyfikacja jakosci) na rozwoj rynku czytelnika. W teorii wiec plusow jest duzo. |
Trojan napisał/a: |
w sumie uważam podobnie,
w dłuższej perspektywie ma to wzmocnić rodzimego wydawce (chyba) - a to już + a co mówi w temacie Miszkurka ? |
Tixon napisał/a: |
I call hax! Spellu, to je ASX, on został wykopany z Poznania za skąpstwo |
AM napisał/a: | ||
Że nie chce tej ustawy. |
Trojan napisał/a: | ||||
AM=Andrzej Miszkurka ?:) a jeżeli tak - to co tracisz na ustawie ? |
AM napisał/a: |
Obalmy przede wszystkim kilka mitów. Ta ustawa nie będzie miała żadnego pozytywnego wpływu na wzrost czytelnictwa oraz spadek cen książek. Jej główną rolą, ubraną w szczytne idee, jest ocalenie miejsc pracy w małych i niezależnych księgarniach, które nie są sobie w stanie poradzić w obecnych realiach. Moim zdaniem większości z nich i tak nie uda się uratować. Co stracę? Obawiam się, że będę sprzedawał mniej książek. Zobaczymy o ile. |
Trojan napisał/a: | ||
całkowicie się zgadzam - nie będzie mało wpływu na wzrost i spadek. Ocalenie małych księgarni przed gigantami jest z kolei całkiem wartościową ideą |
MrSpellu napisał/a: |
Ale na czym ma polegać to ocalenie? Nagle ludzie przestaną kupować w eksponowanym Empiku i polecą na drugi koniec miasta do księgarni U Zbysia? |
Cytat: |
1. Odliczenie w deklaracji PIT? Pomysł lepszy, ale niedoskonały
„Rzeczpospolita” pisze o pomyśle nowej ulgi podatkowej, pozwalającej odliczyć od dochodu określoną kwotę wydaną na książki. Brzmi super. Na pewno jest to rozwiązanie lepsze – zarówno z punktu widzenia czytelnika, jak i rynku książki – od nieszczęsnego zakazu przecen. Problem w tym, że w bardziej międzysektorowym ujęciu nie jest to już tak idealne rozwiązanie. Jak w przypadku każdej ulgi, mielibyśmy do czynienia z komplikowaniem systemu podatkowego. Ewentualny limit maksymalnej kwoty odliczenia pozwoliłby zapewne uniknąć wykorzystywania tego mechanizmu do nieuczciwych celów, ale złożoność i niestabilność przepisów podatkowych pozostaje jedną z chorób naszej rzeczywistości prawnej. Co gorsza, wszelkie odliczenia od PIT-u mają jedną systemową wadę: nie skorzysta z niego istotna grupa Polaków, którzy bądź to nie rozliczają się podatkiem PIT, bądź osiągają zbyt niskie dochody, by płacić podatek. Odliczenie dyskryminuje więc najuboższych, rolników czy bezrobotnych. W sytuacji, gdy poziom czytelnictwa m.in. w tych grupach jest często bardzo niski (tj. jeszcze niższy od tragicznej średniej!) mechanizm ten budzi poważne wątpliwości. Celem interwencji nie powinno być bowiem samo w sobie poprawianie kondycji rynku książki, ale wzrost poziomu czytelnictwa wśród Polaków. Z odliczenia zaś skorzystaliby bardziej zamożni (częściej czytający), a wykluczeni zostaliby ubożsi czy bezrobotni (czytający rzadziej). Nie skreśla to pomysłu odliczenia – minusy tego rozwiązania są dużo bardziej subtelne niż fundamentalne wady wyjściowej propozycji Polskiej Izby Książki. Na pewno jednak ewentualną regulację poprzedzić powinna rzeczowa analiza skuteczności dotychczasowych odliczeń tego rodzaju. 2. 0% VAT? Najlepsze, ale trudne rozwiązanie Część wolnorynkowych środowisk, które przeciwstawiają się wprowadzeniu zakazu przecen, podnosi postulat obniżenia podatku VAT na książki i przywrócenia obowiązującej przed kilkoma jeszcze laty stawki 0%. To postulat m.in. stowarzyszenia KoLiber czy wydawcy i księgarza Pawła Toboły-Pertkiewicza. Teoretycznie to najlepsze rozwiązanie – powszechnie zwiększyłoby dostępność książek, które powinny stać się tańsze. Warto przypomnieć, że po wprowadzeniu podatku ceny wzrosły nie o 5%, ale średnio nawet o kilkanaście procent. Do przywrócenia stawki 0% konieczna jest jednak aktywna i skuteczna polska inicjatywa w Unii Europejskiej. Rząd musiałby zwrócić się do Komisji z wnioskiem o tzw. środek specjalny w zakresie podatku VAT, do czego jest uprawniony na podstawie art. 395 ust. 2 Dyrektywy w sprawie wspólnego systemu podatku od wartości dodanej. Jeżeli Komisja uznałaby argumenty rządu, następnie konieczna byłaby… zgoda wszystkich państw członkowskich. Taką inicjatywę w sprawie ubranek dziecięcych Prawo i Sprawiedliwość proponowało w poprzedniej kadencji, a przypomniał go niedawno, przygotowując wzór stosownego wniosku, wicemarszałek Stanisław Tyszka z Kukiz’15. Co zatem stoi na przeszkodzie? Dyrektywa wskazuje jasno, że zgoda na środek specjalny jest możliwa jedynie „w celu upraszczania poboru VAT lub zapobiegania niektórym formom uchylania się od opodatkowania lub unikania opodatkowania”. Czy możliwe jest zatem znalezienie odpowiedniego uzasadnienia dla obniżki VAT-u na książki? Wydaje się, że pomóc mogłaby rzeczowa analiza skali piractwa książkowego. Gdyby okazało się, że po wprowadzeniu VAT-u na książki piractwo istotnie wzrosło, wówczas rząd miałby w ręku wymierny argument w postaci wskazania, że opodatkowanie zwiększyło szarą strefę. 3. Niższy VAT na e-booki i audiobooki? Zdecyduje Unia Dość podobnie sprawa ma się z VAT-em na książki elektroniczne. Tu również dotychczasowe interpretacje wskazują, że e-booki i audiobooki to nie „towary”, lecz „usługi” objęte 23% podatkiem. Nadzieję dają zapowiedzi zmiany dyrektywy w tym zakresie, ale to wydarzy się prawdopodobnie nie wcześniej niż w 2018 roku. Niemniej nic właściwie nie stoi na przeszkodzie, by za jednym zamachem zawnioskować do Komisji Europejskiej na środek specjalny zarówno na tradycyjne, jak i elektroniczne książki. Wykazanie istotnej skali piractwa w zakresie książek elektronicznych z pewnością będzie łatwiejsze niż w przypadku książek tradycyjnych, więc pakietowe potraktowanie tych spraw mogłoby zwiększać prawdopodobieństwo stosownej zgody. Zwłaszcza gdyby rząd podjął inicjatywę dziś, to odpowiedź otrzymalibyśmy jeszcze w tym roku! Dyrektywa precyzuje, że cała procedura musi zostać zakończona w terminie ośmiu miesięcy od otrzymania stosownego wniosku. To czas, w którym można prowadzić pogłębione analizy i ewentualne prace legislacyjne nad innymi inicjatywami zwiększającymi czytelnictwo. 4. Zakupy biblioteczne? Rozwiązanie systemowe i obywatelskie W czasie spotkania dyskusyjnego wokół projektu zakazu przecen premier Piotr Gliński podkreślał, że w jego opinii państwo polskie stać (nie w rozumieniu symbolicznym, lecz finansowym) na ambitną politykę przeciwdziałającą spadkowi czytelnictwa. Explicite zaznaczył – co umknęło większości komentatorów i mediów – że na poważnie należy brać pod uwagę właśnie zmianę fundamentalną, czyli podatkową. Warto więc rozmawiać o opisanych wyżej pomysłach. Co więcej, należy przypomnieć, że polski rząd co do zasady zawsze traktował podniesienie podatku na książki jako zewnętrzną „konieczność”, nie zaś własną inicjatywę. Co jednak w sytuacji, gdy nie otrzymamy zgody instytucji europejskich na obniżenie podatków? Konsekwencja każe uznać, że „niechciane” wpływy z VAT-u na książki przeznaczyć należałoby w całości na zwiększenie poziomu czytelnictwa. W jaki sposób robić to najbardziej efektywnie i w niewykluczający sposób? Rozwiązaniem są zakupy biblioteczne. Dziś – według opublikowanego w styczniu raportu Biblioteki Narodowej na 2015 – łącznie na książki wydajemy już ponad 72 mln złotych rocznie. O ile więcej moglibyśmy wydawać, gdyby w całości wpływy z VAT-u przeznaczać na zakup nowości? Brak dziś precyzyjnej odpowiedzi. Wartość rynku książki w 2015 roku według najbardziej ostrożnych szacunków – bo po cenach, po których wydawcy sprzedają książki hurtowniom i księgarniom – to ok. 2,5 miliarda złotych. To oznacza, że całkowita wartość wpływów do budżetu z tytułu VAT – znów przyjmując dla uproszczenia tylko stawkę 5% – to minimum 125 mln złotych. Ostrożne, acz bardziej realistyczne wyliczenie kazałoby powiększyć tę kwotę o minimum 40% – rabaty dla hurtowni wynoszą bowiem ok. 50%, a dla księgarni – 35-40%. Daje nam to więc roczne wpływy do budżetu rzędu 175 mln złotych. To oznacza, że na zakupy biblioteczne moglibyśmy wydawać dodatkowe 100 milionów złotych rocznie, łącznie ponad dwukrotnie więcej niż dziś. To też – mimo ostrożnych założeń – ciągle więcej, niż roczne wydatki na spektakularny Narodowy Program Wspierania Czytelnictwa 2014–2020, który zakłada wydanie w ciągu sześciu lat miliarda złotych na różnorodne działania związane z promocją czytelnictwa, zakupy książek, programy dotacyjne czy rozbudowę infrastruktury bibliotecznej. Dlaczego to zakupy biblioteczne powinny być priorytetem? Argumentów jest kilka. Po pierwsze, państwo już dziś wydaje duże pieniądze na biblioteki i nie budzi to większych kontrowersji. Utrzymujemy często nieatrakcyjne księgozbiory, opłacamy etaty, inwestujemy w infrastrukturę. Naturalnym obszarem ewentualnej głębszej interwencji państwa – a tą jest zarówno przekierowanie dochodów budżetowych, jak i regulacja rynku zakazami i nakazami – powinno być więc zwiększenie skuteczności dotychczasowych inwestycji. Po drugie, inwestowanie w zakupy biblioteczne jest racjonalnym i sprawiedliwym mechanizmem z punktu widzenia „powszechności” efektów interwencji i inwestycji. Z bibliotek mogą korzystać osoby zamożne i niezamożne, mieszkańcy dużych miast i mniejszych ośrodków. To przewaga zarówno nad omawianym odliczeniem podatkowym, jak i np. dotacjami dla wydawnictw, których książki czy czasopisma i tak, pomimo wsparcia państwa, są dziś niedostępne dla mniej zamożnych. Po trzecie, wokół zakupów dla bibliotek – których sieć jest jednym z „najbliższych” obywatelowi „przyczółków” państwa – zorganizować można partycypacyjny sposób wyłaniania pożądanych przez obywateli tytułów na wzór budżetów obywatelskich. Po czwarte, można wyobrazić sobie mechanizmy, które w ramach takich partycypacyjnych zakupów premiowałyby oferty przygotowane przez mniejsze wydawnictwa i lokalne księgarnie. Jednocześnie ostateczna decyzja nie byłaby stricte mechanizmem urzędniczym, ale miałaby w sobie pierwiastek demokratyczno-konkurencyjny. 5. Lokalne księgarnie? Trzeba budować czytelniczy „ekosystem” Minister Magdalena Gawin zwróciła uwagę – nie przesądzając o ewentualnej skuteczności zakazu przecen w tym obszarze – że z perspektywy Ministerstwa Kultury kluczowym wyzwaniem jest istnienie prowincjonalnych księgarń. Księgarze mają rację, gdy widzą problem w dramatycznie spadającej liczbie księgarń. Co więcej, w coraz większym stopniu koncentrują się one w największych miastach, a znikają z mniejszych ośrodków. Trudno zrozumieć jednak, dlaczego miałby pomóc im zakaz przecen, który w praktyce raczej pozwoli na przejęcie kolejnych części rynku przez największe sieci. Można jednak wyobrazić sobie lepsze narzędzia ewentualnej interwencji. Najoczywistszym i praktykowanym w niektórych samorządach jest oferowanie księgarniom czynszów w lokalach miejskich po preferencyjnych stawkach. W mniejszych miastach straszą przecież opustoszałe witryny, gdy większość sklepów odzieżowych i usług wyniosło się do centrów handlowych. Na bardziej korzystne stawki liczyć mogą zaś z jednej strony na przykład organizacje pozarządowe, z drugiej – przykładowo biura poselskie. Warto zastanowić się, co mogłoby zachęcić samorządy do przedstawiania tego rodzaju ofert. Na początek wystarczyłyby opracowane choćby przez Ministerstwo Kultury „manuale” prezentujące argumenty na rzecz takiego rozwiązania. Co więcej – wskazane wydaje się udostępnianie takich lokali w bezpośredniej bliskości bibliotek. Tak jak dla osamotnionej restauracji otwarta w bezpośrednim sąsiedztwie kolejna knajpa jest bardziej wsparciem niż konkurencją (bo okolica staje się bardziej atrakcyjna dla osób korzystających z usług gastronomicznych), tak moglibyśmy analogiczny sposób tworzyć swoisty czytelniczy ekosystem. Tu też łatwo wskazać oczywiste argumenty dla interesu samorządów. Jak wspomnieliśmy, osoby czytające są dziś zwykle lepiej sytuowane i wykształcone od nieczytających. Tworzenie takich czytelniczych „enklaw” mogłoby pozytywnie wpłynąć na atrakcyjność określonych okolic miasta. Wreszcie – choć to pewnie pomysł najbardziej kontrowersyjny – należałoby zbadać możliwość wykorzystania do analogicznego celu miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Wydaje się, że nic nie stoi na przeszkodzie, by część takich czytelniczych kompleksów obejmujących księgarnię i bibliotekę umiejscawiać na przykład w najbardziej przecież obleganych miejscach spotkań lokalnych społeczności, czyli centrach handlowych. Mądra polityka samorządowa mogłaby wymóc w ten sposób pewne ucywilizowanie komercyjnych molochów niszczących tkankę wielu polskich miast. Pierwszy krok zróbmy w dobrą stronę Tadeusz Zysk, twórca znakomitego i zasłużonego wydawnictwa Zysk i S-ka, popiera wprowadzenie zakazu przecen. Swoje rozważania podsumowuje trafnym stwierdzeniem, że „nawet najdłuższa podróż zaczyna się od małego pierwszego kroku”. Warto jednak pamiętać, byśmy zrobili ten krok w dobrym kierunku. Jeśli celem ma być realny wzrost czytelnictwa Polaków i zwiększenie różnorodności na rynku książki, to każda z przedstawionych powyżej propozycji będzie lepsza od nieszczęsnej „jednolitej ceny”. Oczywiście, każda z nich ma też swoje wady, wymaga pogłębionych analiz i poważnych konsultacji. Poważne, ale i zachowawcze, podejście Ministerstwa Kultury do problemu daje na to na szczęście nadzieję. |
Plejbek napisał/a: |
Może ja czegoś nie rozumiem, ktoś potrafi wyjaśnić tak prosto w kilku zdaniach, jak ta ustawa ma wpłynąć na zwiększenie ilości czytanych książek w społeczeństwie? Nie na ochronę małych księgarni, nie na wyrównanie szans. Interesuje mnie argument "zwiększenia czytelnictwa", jak? |
dworkin napisał/a: |
Celem tego typu ustaw na zachodzie nie bylo zwiekszanie czytelnictwa, tylko ratowanie mniejszych sprzedawcow, co w dluzszej perspektywie i finalnym rozrachunku mialo byc korzystne dla ogolu obywateli. Z danych empirycznych na wiki wynika jednak, ze nie sprawdzily sie tam ani czarnowidztwa przeciwnikow, ani optymizm zwolennikow. Moze gdyby nie zmienial sie swiat, byloby tylko lepiej? Podane tam fakty choc niejednoznacznie, to swiadcza, ze takie prawo ratuje niezaleznych sprzedawcow starego typu, ale dla ogolu czytelnikow jest lekko niekorzystne. |
dworkin napisał/a: |
A co do aptek - w Polsce przypada 1 apteka na 2800 mieszkancow, w UE 1 na 4000. Liczbe powiklan spowodowanych nieracjonalnym braniem lekow tez mamy jedna z najwiekszych. Cos JEST nie tak |
bio napisał/a: |
Dlatego preferuję aspirynę. Dozwoloną od lat szesnastu. A jak ma się łykanie tabletek do rynku książki? |
thomasward napisał/a: |
Ta ustawa doprowadzi do wzrostu cen książek (...) |
thomasward napisał/a: |
(...) i (...) tylko zmniejszy czytelnictwo. |
thomasward napisał/a: |
Nie chce mi się tutaj tłumaczyć wszystkich niuansów ekonomicznych, w sprzeczności z którymi jest ta ustawa (austriacka teoria cen chociażby (...)). |
dworkin napisał/a: | ||
Masz na mysli ogolny wzrost cen ksiazek, ktorego nie wykazaly dane empiryczne z dzialania podobnych ustaw na zachodzie? |
dworkin napisał/a: | ||||||
Masz na mysli ogolny wzrost cen ksiazek, ktorego nie wykazaly dane empiryczne z dzialania podobnych ustaw na zachodzie?
Masz na mysli zminiejszenie czytelnictwa, ktorego nie wykazaly dane empiryczne z dzialania podobnych ustaw na zachodzie?
Masz na mysli teorie o tak duzej liczbie niewyjasnionych dziur, znajdujaca tak ograniczone poparcie w danych empirycznych, opracowana przez szkole ekonomiczna o tak negatywnym wplywie na wzrost gospodarczy krajow rozwijajacych sie przez przeforsowanie otwarcia ich slabiutkich rynkow na konkurencje ze swiatowymi potegami? A co z niuansami ekonomicznymi, w zgodzie z ktorymi ta ustawa jest? Np. szkola keynesowska lub szkola rozwojowa? Bo chyba nie zdajesz sobie sprawy, ze istnieje wiecej szkol niz austriacka i zadna nie jest obiektywnie prawdziwa. Ja bym powiedzial nawet, ze austriacka jest wybitnie nieprawdziwa, chyba ze mowimy o narzedziach pomnazania duzego majatku kosztem majatkow mniejszych. |
Trojan napisał/a: |
Ale piepszycie. |
thomasward napisał/a: |
Zapraszam do przedstawienia jakichkolwiek argumentów krytykujących prakseologię będącą podstawą ASE. Och, zapomniałem, że to niemożliwe. |
AM napisał/a: |
Niezależnie od kontekstu nie odwołujmy się w żadnych danych porównawczych do ustawy na przykład francuskiej czy niemieckiej. To ślepa uliczka. Jedna z nich ma ponad 100 lat druga ponad 40. |
Trojan napisał/a: |
Powinno być wsparcie państwa/miasta do tworzenia takich miejsc w centrach miast. Sterowanie ceną może pomóc ale samo sprawy nie załatwi. |
Cytat: |
4. Zakupy biblioteczne? Rozwiązanie systemowe i obywatelskie
W czasie spotkania dyskusyjnego wokół projektu zakazu przecen premier Piotr Gliński podkreślał, że w jego opinii państwo polskie stać (nie w rozumieniu symbolicznym, lecz finansowym) na ambitną politykę przeciwdziałającą spadkowi czytelnictwa. Explicite zaznaczył – co umknęło większości komentatorów i mediów – że na poważnie należy brać pod uwagę właśnie zmianę fundamentalną, czyli podatkową. Warto więc rozmawiać o opisanych wyżej pomysłach. Co więcej, należy przypomnieć, że polski rząd co do zasady zawsze traktował podniesienie podatku na książki jako zewnętrzną „konieczność”, nie zaś własną inicjatywę. Co jednak w sytuacji, gdy nie otrzymamy zgody instytucji europejskich na obniżenie podatków? Konsekwencja każe uznać, że „niechciane” wpływy z VAT-u na książki przeznaczyć należałoby w całości na zwiększenie poziomu czytelnictwa. W jaki sposób robić to najbardziej efektywnie i w niewykluczający sposób? Rozwiązaniem są zakupy biblioteczne. Dziś – według opublikowanego w styczniu raportu Biblioteki Narodowej na 2015 – łącznie na książki wydajemy już ponad 72 mln złotych rocznie. O ile więcej moglibyśmy wydawać, gdyby w całości wpływy z VAT-u przeznaczać na zakup nowości? Brak dziś precyzyjnej odpowiedzi. Wartość rynku książki w 2015 roku według najbardziej ostrożnych szacunków – bo po cenach, po których wydawcy sprzedają książki hurtowniom i księgarniom – to ok. 2,5 miliarda złotych. To oznacza, że całkowita wartość wpływów do budżetu z tytułu VAT – znów przyjmując dla uproszczenia tylko stawkę 5% – to minimum 125 mln złotych. Ostrożne, acz bardziej realistyczne wyliczenie kazałoby powiększyć tę kwotę o minimum 40% – rabaty dla hurtowni wynoszą bowiem ok. 50%, a dla księgarni – 35-40%. Daje nam to więc roczne wpływy do budżetu rzędu 175 mln złotych. To oznacza, że na zakupy biblioteczne moglibyśmy wydawać dodatkowe 100 milionów złotych rocznie, łącznie ponad dwukrotnie więcej niż dziś. To też – mimo ostrożnych założeń – ciągle więcej, niż roczne wydatki na spektakularny Narodowy Program Wspierania Czytelnictwa 2014–2020, który zakłada wydanie w ciągu sześciu lat miliarda złotych na różnorodne działania związane z promocją czytelnictwa, zakupy książek, programy dotacyjne czy rozbudowę infrastruktury bibliotecznej. Dlaczego to zakupy biblioteczne powinny być priorytetem? Argumentów jest kilka. Po pierwsze, państwo już dziś wydaje duże pieniądze na biblioteki i nie budzi to większych kontrowersji. Utrzymujemy często nieatrakcyjne księgozbiory, opłacamy etaty, inwestujemy w infrastrukturę. Naturalnym obszarem ewentualnej głębszej interwencji państwa – a tą jest zarówno przekierowanie dochodów budżetowych, jak i regulacja rynku zakazami i nakazami – powinno być więc zwiększenie skuteczności dotychczasowych inwestycji. Po drugie, inwestowanie w zakupy biblioteczne jest racjonalnym i sprawiedliwym mechanizmem z punktu widzenia „powszechności” efektów interwencji i inwestycji. Z bibliotek mogą korzystać osoby zamożne i niezamożne, mieszkańcy dużych miast i mniejszych ośrodków. To przewaga zarówno nad omawianym odliczeniem podatkowym, jak i np. dotacjami dla wydawnictw, których książki czy czasopisma i tak, pomimo wsparcia państwa, są dziś niedostępne dla mniej zamożnych. Po trzecie, wokół zakupów dla bibliotek – których sieć jest jednym z „najbliższych” obywatelowi „przyczółków” państwa – zorganizować można partycypacyjny sposób wyłaniania pożądanych przez obywateli tytułów na wzór budżetów obywatelskich. Po czwarte, można wyobrazić sobie mechanizmy, które w ramach takich partycypacyjnych zakupów premiowałyby oferty przygotowane przez mniejsze wydawnictwa i lokalne księgarnie. Jednocześnie ostateczna decyzja nie byłaby stricte mechanizmem urzędniczym, ale miałaby w sobie pierwiastek demokratyczno-konkurencyjny. 5. Lokalne księgarnie? Trzeba budować czytelniczy „ekosystem” Minister Magdalena Gawin zwróciła uwagę – nie przesądzając o ewentualnej skuteczności zakazu przecen w tym obszarze – że z perspektywy Ministerstwa Kultury kluczowym wyzwaniem jest istnienie prowincjonalnych księgarń. Księgarze mają rację, gdy widzą problem w dramatycznie spadającej liczbie księgarń. Co więcej, w coraz większym stopniu koncentrują się one w największych miastach, a znikają z mniejszych ośrodków. Trudno zrozumieć jednak, dlaczego miałby pomóc im zakaz przecen, który w praktyce raczej pozwoli na przejęcie kolejnych części rynku przez największe sieci. Można jednak wyobrazić sobie lepsze narzędzia ewentualnej interwencji. Najoczywistszym i praktykowanym w niektórych samorządach jest oferowanie księgarniom czynszów w lokalach miejskich po preferencyjnych stawkach. W mniejszych miastach straszą przecież opustoszałe witryny, gdy większość sklepów odzieżowych i usług wyniosło się do centrów handlowych. Na bardziej korzystne stawki liczyć mogą zaś z jednej strony na przykład organizacje pozarządowe, z drugiej – przykładowo biura poselskie. Warto zastanowić się, co mogłoby zachęcić samorządy do przedstawiania tego rodzaju ofert. Na początek wystarczyłyby opracowane choćby przez Ministerstwo Kultury „manuale” prezentujące argumenty na rzecz takiego rozwiązania. Co więcej – wskazane wydaje się udostępnianie takich lokali w bezpośredniej bliskości bibliotek. Tak jak dla osamotnionej restauracji otwarta w bezpośrednim sąsiedztwie kolejna knajpa jest bardziej wsparciem niż konkurencją (bo okolica staje się bardziej atrakcyjna dla osób korzystających z usług gastronomicznych), tak moglibyśmy analogiczny sposób tworzyć swoisty czytelniczy ekosystem. Tu też łatwo wskazać oczywiste argumenty dla interesu samorządów. Jak wspomnieliśmy, osoby czytające są dziś zwykle lepiej sytuowane i wykształcone od nieczytających. Tworzenie takich czytelniczych „enklaw” mogłoby pozytywnie wpłynąć na atrakcyjność określonych okolic miasta. Wreszcie – choć to pewnie pomysł najbardziej kontrowersyjny – należałoby zbadać możliwość wykorzystania do analogicznego celu miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Wydaje się, że nic nie stoi na przeszkodzie, by część takich czytelniczych kompleksów obejmujących księgarnię i bibliotekę umiejscawiać na przykład w najbardziej przecież obleganych miejscach spotkań lokalnych społeczności, czyli centrach handlowych. Mądra polityka samorządowa mogłaby wymóc w ten sposób pewne ucywilizowanie komercyjnych molochów niszczących tkankę wielu polskich miast. |
Trojan napisał/a: |
Powinno być wsparcie państwa/miasta do tworzenia takich miejsc w centrach miast. |
Asuryan napisał/a: |
Brutto Trojan, brutto. |
Trojan napisał/a: |
bo książka to nie ziemniaki. |
MrSpellu napisał/a: |
No to niech robią książki z ziemniaków. Wódkę się da, to czemu nie papier? |
MrSpellu napisał/a: |
Z ziemniaków robisz książkę, używasz przy tym tuszów spożywczych. Potem jak książka zakończy swój żywot, to będzie można przerobić ją na wódkę. |
MrSpellu napisał/a: |
Mało wydajne by to było. Bo skrobi w papierze jednak za dużo chyba nie ma (inaczej robiliby z lnu). Moja metoda jest lepsza. Z ziemniaków robisz książkę, używasz przy tym tuszów spożywczych. Potem jak książka zakończy swój żywot, to będzie można przerobić ją na wódkę. |
Cytat: |
Ale też dobrze nigdy nie było. Także przed 1989 rokiem, kiedy - jak się uważa - czytelnictwo było masowe i rozmawiano tylko o książkach wypełniających niezliczone biblioteki domowe. To jest mit.
(...) wiemy, że czytelnictwo w Polsce bardzo krótko było na wysokim, bo sięgającym ponad siedemdziesięciu procent, poziomie - na początku lat dziewięćdziesiątych. Dlaczego? Bo ludzie rzucili się na tytuły, które w Polsce Ludowej były z różnych przyczyn niedostępne. Czytano też wtedy masowo kryminały, thrillery i romanse, w tym słynne harlequiny. I po szybkim nasyceniu czytelnictwo spadło. Do niecałych czterdziestu procent tych, którzy przeczytali choćby jedną książkę. Nasycenie to jedyny powód? Oczywiście, że nie. Powodów jest kilka. Nie czytają głównie ci, którzy nie kojarzą dorosłości z książką. Czyli ci, którzy wychowali się w domach bez książek. Tylko trzynaście procent z tej grupy później czyta. Obraz jest jeszcze gorszy, kiedy się spojrzy na relację z nieczytającymi znajomymi. Tylko pięć procent Polaków mających nieczytających znajomych sięga po książkę. Czytający dobierają sobie czytających znajomych, a nieczytający - nieczytających. Jaką winę za to ponosi państwo, które ma przecież rozmaite możliwości wpływania na tę zatrważającą sytuację Po 89 roku uważano, że rynek ureguluje sytuację książki. Od jakiegoś czasu już wiemy, że to nieprawda. Winą za to należy obarczyć państwo, ale także nas - inteligencję. Nie mieliśmy świadomości, jak ważne jest pilnowanie poziomu czytelnictwa w społeczeństwie i jak bardzo nieczytanie wpływa na życie społeczne. Jak wpływa? Czytanie włącza każdego do wspólnoty osób, które komunikują tym samym językiem, za pomocą tego samego zestawu wartości i pozwala przestać się bać, bo poznajemy nowe światy, nowych ludzi, nowe rzeczy. Biblioteka jako darmowa, demokratyczna przestrzeń jest prawdziwym azylem. Miejscem, do którego każdy ma prawo i nie musi się z niego w żaden sposób tłumaczyć. Wystarczy przyjść, być i korzystać (...) Problem w tym, że biblioteki publiczne wyglądają często tak, że człowiek nie chce w nich spędzać czasu. Moja dzielnicowa biblioteka na warszawskim Muranowie jest odstręczającą, zakurzoną, okratowaną kanciapą. To się zmienia, choć - przyznaję - za wolno. A wie pan, co mnie najbardziej denerwuje? Firanki w bibliotecznych witrynach. Przy modnej ulicy w centrum Warszawy lśni mnóstwo pięknych, zachęcających do zajrzenia witryn drogich sklepów. I tylko jedna witryna jest kompletnie zasłonięta i okratowana - witryna biblioteki publicznej. Jakby ktoś miał w niej zbić szybę i wykraść cały księgozbiór (...) Okazało się, że ludzie przestali się wstydzić nieczytania. To było najgorsze, bo jeśli rodzic nie wstydzi się mówić, że nie czyta, jego dziecko najpewniej nie sięgnie po książkę. A wie pan, kto dzisiaj czyta najmniej? Ci wychowani przed 1989 rokiem, przed erą internetową. Co też pan mówi? Obala to mit, że Internet odciąga od czytania. Dzisiejsi intensywni czytelnicy książek, około dziewięciu procent Polaków, czytają dużo książek, i tekstów w sieci, i gazet. Oni także korzystają z bibliotek, ale i sporo książek kupują. To grupa ludzi, która mimo pracy i innych obowiązków zawsze znajdzie czas na czytanie (...) Większość Polaków jakoś żyje bez książek. Widać to niestety w liczbach. Nasz rynek książki nie przekracza dwóch i pół miliarda złotych, wliczając w to podręczniki, a powinno być jakieś sześć do ośmiu miliardów. Wtedy byśmy doszlusowali do średniej europejskiej. Zwiększenie czytelnictwa naprawdę się wszystkim opłaci. Naprawdę wszystkim? Mnie się zdaje, że polityków cieszy "ciemny lud, który wszystko kupi". "Ciemnym ludem" łatwo manipulować. Nasze badania pokazują, że osoby, które nie czytają, czerpią wiedzę o świecie głównie z telewizji i radia. Ale to dotyczy tylko starszych. Młodzi często w ogóle nie oglądają telewizji i korzystają niemal wyłącznie z Internetu. |
Romulus napisał/a: |
prestiżową nagrodą została uhonorowana polska pisarka |
Cytat: |
Blisko 25,50 złotego – tyle przeciętnie wydał każdy Polak w 2020 roku na zakup książek i innych wydawnictw. Tak wynika z najnowszego raportu Głównego Urzędu Statystycznego.
Kwota wydatkowana przez każdego Polaka na książki nie obejmuje podręczników oraz innych publikacji przeznaczonych do nauki. Rocznie na 1 osobę wychodzi dokładnie 25,44 złotego. Choć wydaje się to niewielką sumą, to należy podkreślić, że nastąpił wzrost o 1,44 złotego w stosunku do roku poprzedniego (w 2019 na książki przeznaczano średnio 24 złote). Wzrósł też znacznie udział książek w wydatkach na kulturę – obecnie wynosi on 8,3% wszystkich kosztów poniesionych w gospodarstwach domowych na ten cel (w 2019 roku było to 6,6%). Jak zauważają autorzy raportu, łączne wydatki na zakup artykułów i usług kulturalnych w 2020 roku wyniosły 306,84 złotego na 1 osobę w gospodarstwie domowym i zmniejszyły się o 57,84 złotego (czyli o 15,9%) w porównaniu z rokiem poprzednim (w 2019 wynosiły 364,68 zł). Zestawiając dane z poprzednimi latami, należy jednak wziąć pod uwagę ograniczenia, które pojawiły się w związku z występowaniem w Polsce pandemii COVID-19. Różnice między miastem a wsią Raport odnotowuje wyraźne zróżnicowanie między miastem a wsią. O ile mieszkańcy miast wydają więcej na kulturę, bardziej też zmniejszyli wydatki – z 433,44 złotego w 2019 roku do 358,20 złotego w 2020 roku. Na wsiach w 2019 roku przeznaczano na kulturę przeciętnie 258,00 złotych, a w 2020 roku – 226,32 złotego. Jeśli chodzi o segment książek i innych wydawnictw, w miastach przeznaczano na zakupy przeciętnie 34,08 złotego rocznie (co stanowiło 9,5% wydatków na kulturę 1 osoby w gospodarstwach domowych), a na wsiach – 11,76 złotego, tj. 5,2% wydatków na kulturę. W roku poprzednim było to odpowiednio: 31,56 złotego (7,3% rocznych wydatków na kulturę) oraz 12,60 złotego (4,9%). Powyższe dane znajdują odzwierciedlenie w odrobinę lepszych statystykach czytelnictwa w czasach pandemii. Biblioteka Narodowa informowała, że po książkę w 2020 roku sięgnęło 42% Polaków, co oznacza wzrost o 3 punkty procentowe w skali roku i o 5 punktów procentowych w skali dwóch lat. |
ASX76 napisał/a: |
https://spidersweb.pl/2022/04/sprzedaz-e-bookow-2022.html?fbclid=IwAR0plnuEQbSZyEMvUJZtvIkzUaTvwS_EGdMXRvbLVdaRk9fxAVv0-AaKbrk
A to niespodzianka! |
Cytat: |
Zastanawia również fakt, iż tylu ankietowanych jest zaznajomiona zarówno z dekonsumpcjonizmem, jak i konsumpcjonizmem, natomiast większość z nich przejawia typowe przykłady nadmiernej konsumpcji. |
Beata napisał/a: | ||
No więc przeczytałam. Być może nawet brałam udział w tej ankiecie, nijak nie mogę tego wykluczyć.
Bardzo podobają mię się wnioski.
Książkoholicy, dlaczegóż stanowicie typowe przykłady nadmiernej konsumpcji Czemuż, ach czemuż |
Bibi King napisał/a: |
Przejrzałem. No ja piórkuję, te "spotrzeżenia", "wnioski" i cała "analiza" wyglądają na zrobione przez pilnego trzecioklasistę, takie są przenikliwe i twórcze. Pomijam watpliwą reprezentatywność próbki. |
Beata napisał/a: | ||
No więc przeczytałam. Być może nawet brałam udział w tej ankiecie, nijak nie mogę tego wykluczyć.
Bardzo podobają mię się wnioski.
Książkoholicy, dlaczegóż stanowicie typowe przykłady nadmiernej konsumpcji Czemuż, ach czemuż |
Beata napisał/a: |
Ach, czyli ekooki według niego są ekologiczne? |
Romulus napisał/a: |
Zrobiła mi się lista 32 tytułów czekających na przeczytanie. Trochę dużo. |
Jachu napisał/a: |
Ja mam jakieś 270 pozycji czekających na lekturę. |
Trojan napisał/a: |
potrafię nie kupić książki, którą nawet mógłbym chcieć |
Trojan napisał/a: |
ja tak miałem - ale to da się leczyć.
obecnie jestem wolny. potrafię nie kupić książki, którą nawet mógłbym chcieć |
Typical_troll napisał/a: |
Sprzedaż fantastyki spada bo wydaje się jej więcej? |
Ash napisał/a: |
Z 11% na 7% to więcej niż 1/3 spadek jakby nie było. W 2 lata |
Ash napisał/a: |
Jak wrzucałem linka do tematu MAGa to miałem nadzieję, że się Pan Andrzej wypowie na ten temat ale utonęło pomiędzy Chyżwarem a Dzierzbą
Z 11% na 7% to więcej niż 1/3 spadek jakby nie było. W 2 lata |
AM napisał/a: | ||
Nic takiego nie widać w sprzedaży książek. Wystarczy jednak, że w 2020 i 2021 trafił się jeden tytuł (może kilka) lub seria fantastyczna (nie pamiętam czy tak było), po którą sięgnęło sporo osób spoza stałej grupy miłośników fantastyki i już możemy mieć taki oto wynik. Fantastykę czytają przecież też osoby przygodne, zachęcone szeroko reklamowanym filmem lub serialem. Nie zdziwiłbym się, gdyby te wyniki były uzależnione od spadków lub wzrostów sprzedaży książek kilku autorów. Na przykład Sapkowskiego, Kinga i Tolkiena. |
Cytat: |
Młodzi uczestnicy mówili, że nawet jeśli nauczycielka opowie o tym, że Sienkiewicz należał do grupy bogatych białych panów i taki kolonialny styl był wtedy normą, to dzieci nie chcą omawiać tej lektury ze względu na kolegów z klasy. „Taki np. Andrzej ma tatę z Konga i jest ciemnoskóry. Czy pani wie, jak on się czuł?”. |
Cytat: |
8. Lektury mają mniej opowiadać o historii literatury, a bardziej pomagać żyć. |
Ash napisał/a: |
„Taki np. Andrzej ma tatę z Konga i jest ciemnoskóry. Czy pani wie, jak on się czuł?”. |
Bibi King napisał/a: | ||
Rzeczywiście, ciekawe. Jest nadzieja ;-) Mam jedną uwagę do Passent i jedną do Szklarskiego.
Wybitnie nietrafiony postulat, bo podążając tą drogą, w końcu rozmydlimy nasze dziedzictwo literackie/kulturalne, a skończymy na poradnikach typu "Wstęp do psychologii chomika" i "Jak zrobić dobre naleśniki: 10 myków dla każdego". Generalnie niepokoi mnie tendencja do czytania "łatwo, szybko i przyjemnie", okej, może w podstawówce dla zachęty tak powinno być, ale Martyna Wojciechowska na liście lektur w liceum, bo pisze o silnych kobietach... Sęk w tym, że ona po prostu SŁABO pisze. Z drugiej strony - młodzież chce więcej noblistów, a zwłaszcza noblistek. Szymborska i Tokarczuk na propsie. Podobny problem co z Wojciechowską jest ze Szklarskim. Zaczytywałem się nim od pierwszej klasy. Otwiera oczy na świat, ładuje fantastyczną egzotyczną wiedzą (wtedy bardziej egzotyczną, bo - bez Internetu - trudniej dostępną) i kreśli fajne przygódki. Ale kiedy wróci się do niego na trzeźwo, po dorosłemu, to drewniany styl aż boli. Jakbym czytał wypracowanie. Pamiętam, jak po dłuuugiej przerwie wyszło wreszcie "Gran Chaco". Jako wiedziony sentymentem starszy (i bardziej oczytany) nastolatek sięgnąłem po to... i nie zmogłem. Trociny. Po prostu trociny. Słaby wzór literatury. Co do rasizmu "Tomków" - nie pamiętam, ale obawiam się, że mogą się wpisywać w schemat "kolonialny", w którym tubylcy z Papui czy Afryki są traktowani... inaczej. Chociaż żadnych oczywistych zgrzytów sobie nie przypominam. |
utrivv napisał/a: |
Uważam że książki Szklarskiego, Nienackiego czy Sat-Okh mimo że obiektywnie może i słabe były ważną częścią mojego dzieciństwa i zachęcały do czytania tylko pewnie obecnie już do młodego czytelnika nie przemawiają, co innego Sienkiewicz, mamy odrzucić Trylogię bo autor miał poglądy nieprzystające do naszych czasów? |
goldsun napisał/a: |
"Quo vadis" jest raczej odbierane jako po prostu nudne. |
goldsun napisał/a: |
A młodzież się tym YA zaczytuje jak widać. |
Fidel-F2 napisał/a: |
Być może większość nie będzie potrzebowała. |
Fidel-F2 napisał/a: |
W pustyni i w puszczy, we wczesnej podstawówce przeczytałem ze sześć razy, tak że goń się. A Quo vadis po Trylogii było jak orlenowski hot-dog po soczystym steku. |
Bibi King napisał/a: |
Co do rasizmu "Tomków" - nie pamiętam, ale obawiam się, że mogą się wpisywać w schemat "kolonialny", w którym tubylcy z Papui czy Afryki są traktowani... inaczej. Chociaż żadnych oczywistych zgrzytów sobie nie przypominam. |
AM napisał/a: | ||
Wobec tego szkoły przetrwania zamiast zwykłych szkół. |
AM napisał/a: |
Mam nadzieję, że dzieci wychowane przez szkołę w stylu "woke" będą potrafiły przeżyć w realnym świecie |
Bibi King napisał/a: | ||
I dlatego szkoła nie powinna go więcej podsuwać. Niech skupi się na rzeczach lepszych, wartościowszych, ciekawszych; niech te rzeczy będą dostosowane do wieku czytelnika i jego nowych wrażliwości (nie palić Rozalek w piecu i nie drwić z Murzynów), ale trzeba próbować równać w górę, nie w dół - bo jak nie w szkole, to gdzie? |
Fidel-F2 napisał/a: | ||||
|
AM napisał/a: |
Chyba że się ich na stałe do czegoś podłączy albo poda zobojętniające leki. |
goldsun napisał/a: |
Nie wiem czy w takim razie chcę zadawać to pytanie, ale zadam - to jakie lektury do szkoły Ty byś polecił? |
AM napisał/a: |
Mam nadzieję, że dzieci wychowane przez szkołę w stylu "woke" będą potrafiły przeżyć w realnym świecie i poradzą sobie ze znalezieniem pracy innej niż bycie aktywistą/tką/szczem. |
Cintryjka napisał/a: | ||
To w Polsce mamy takie szkoły?:O Myślałam, że mamy pruski skansen (czymkolwiek jest woke, wg mnie to chochoł skrajnej prawicy). |
Cytat: |
Hailie Monet ma niespełna piętnaście lat, gdy w wypadku samochodowym traci dwie najukochańsze osoby: mamę i babcię. Ze skromnego, ale pełnego miłości i ciepła domu trafia do luksusowej willi w Pensylwanii zamieszkanej przez pięciu władczych i zdystansowanych mężczyzn. Oni raczej chłodno przyjmują nastolatkę.
Will, Vincent, Dylan, Shane i Tony to starsi bracia Hailie, o których istnieniu dziewczyna nie miała pojęcia. Tęsknota za ukochaną mamą, zagubienie w obcej rzeczywistości i brak zrozumienia ze strony rodzeństwa są trudne do udźwignięcia. I choć w nowym domu jest wszystko, o czym może marzyć nastolatka, prywatne liceum jest najlepsze w stanie, a stylowy mundurek i drogie ubrania leżą idealnie, Hailie czuje się bardzo samotna. Jakby tego było mało, z każdym dniem odkrywa, że życie jej braci pełne jest mrocznych sekretów, których będą strzec, zwłaszcza przed swoją młodszą siostrzyczką. Pierwszy tom serii, która podbiła serca czytelników polskiego Wattpada. |
Romulus napisał/a: |
Mnie fascynuje taka fascynacja jakąś młodzieżowym cyklem. Pomijam jego krytykę, również z punktu widzenia literatury popularnej (utwierdzanie szkodliwych i przemocowych stereotypów). Choć może ona sama w sobie jest interesująca. Ta fascynacja stereotypem "łobuz kocha najmocniej". Czytałem, że u Katarzyny Barlińskiej, innej mega gwiazdy polskiego Wattpada, jest podobnie. Wszystko to kalki z obyczajowych młodzieżówek z USA, niemniej nad Wisłą robią furorę. Schowaj się Mrozie, bo swoje zarobiłeś, schowaj się Bondo. Schowajcie się różne Zaginione Biblioteki ze swoimi gustami. |