FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
Jack Campbell
Autor Wiadomość
Adeptus Gedeon

Posty: 311
Wysłany: 2017-02-20, 12:24   Jack Campbell

"Zaginiona flota" to seria w klimatach space-opery, autorstwa Jacka Cambella (pod tym pseudonimem "ukrywa się" John G. Hemry, były oficer United States Navy). W zasadzie składają się na niego trzy cykle - "podstawka" oraz dwa "dodatki" ("Beyond the Frontier" i "The Lost Stars"). W Polsce wydano wszystkie 6 "podstawowych" tomów i pierwszy książkę z "Beyond the Frontier".
Opowiada ona o losach kapitana (później admirała) Johna "Black Jacka" Geary'ego. Otóż bohater był jednym z dowódców floty Sojuszu (to ci dobrzy). Pewnego dnia na przestrzeń kosmiczną Sojuszu napadli sąsiedzi z Syndykatu (stanowiącego specyficzną mieszankę dzikiego kapitalizmu i komunizmu - z jednej strony wszystko jest zarządzane przez megakorporacje, z drugiej - słyszymy o obozach pracy, reedukacji, a zawołaniem Syndyków jest "W imieniu ludu" - zresztą, osobiście uważam, że "korporacyjny" oligarchiczny kapitalizm i komunizm mają ze sobą wiele wspólnego także w rzeczywistości). Black Jackowi udaje się powstrzymać natarcie wroga, ale jego okręt zostaje zniszczony i kapitan musi salwować się ucieczką w kapsule ratunkowej (oczywiście, jako ostatni z całej załogi). Kapsuła jest uszkodzona, na skutek czego zahibernowany Geary tuła się w przestrzeni kosmicznej przez jakieś kilkadziesiąt, czy nawet i sto lat (nie pamiętam dokładnie). Zostaje odnaleziony i wybudzony tuż przed ważną bitwą z Syndykami. W zasadzce ginie całe dowództwo floty Sojuszu, więc Geary, zgodnie z zasadami starszeństwa, przejmuje dowodzenie (w końcu, jakby nie patrzeć, ma najdłuższy staż ze wszystkich pozostałych przy życiu kapitanów). Na szczęście, na statku flagowym floty znajduje się wykradziona wrogowi tajna broń (w uproszczeniu) mogącą odwrócić losy wojny - o ile Geary'emu uda się przebić przez watahy Syndyków i dolecieć do stołecznej planety Sojuszu, gdzie naukowcy ją zduplikują.
To wszystko dzieje się zaraz na początku pierwszego tomu, więc ciężko uznać powyższe "tajemnice" za spoiler.
No cóż, na razie rzecz nie zapowiada się zbyt oryginalnie - ot, kolejna naparzanka kosmicznych krążowników w rodzaju "bitwy morskie, tyle, że w kosmosie". Jednakże, jestem w stanie dostrzec przynajmniej jeden wyróżniający tę serię aspekt - kwestie psychologiczne.
Archetyp "człowieka z przeszłości wrzuconego do nowych czasów" nie jest niczym nowym, podobnie jak jego przeciwieństwo "człowiek w przyszłości przeniesiony do przeszłości" - tyle, że z reguły to "człowiek z przyszłości" poucza zacofanców o nowych technologiach (i zazwyczaj, pierze im mózgi pod kątem nowoczesnej politycznej poprawności), podczas gdy człowiek z przeszłości aklimatyzuje się w nowych czasach, stopniowo odrzucając swe irracjonalne uprzedzenia. Tu mamy do pewnego stopnia odwrócenie tego motywu. Przez dziesiątki lat nieobecności Geary'ego sytuacja Sojuszu znacznie się pogorszyła. Wieloletnia wojna sprawiła, że w celu uzupełnienia strat, zaczęto wysyłać na front coraz młodszych i mniej doświadczonych rekrutów, w coraz gorszych, kleconych naprędce statkach. Oczywiście, kiepsko wyszkolone załogi mają mniejszą przeżywalność na polu bitwy, więc trzeba jeszcze szybciej szkolić nowe pokolenia młodzieży i jeszcze szybciej (i mniej starannie) budować nowe okręty... i tak spirala się nakręca. Ponadto rzeczywistość "wiecznej wojny" sprawiła, że moralność nieco się rozluźniła i takie rzeczy jak rozstrzeliwanie jeńców czy bombardowanie celów cywilnych stały się się normą, nawet u "tych dobrych". Ku przerażeniu Geary'ego, do takiego stanu rzeczy przyczyniła się jego legenda - czy wręcz kult. Przez lata władze Sojuszu stawiały żołnierzom Black Jacka za wzór męczennika i bohatera, "moralnego zwycięzcy", który był gotów stawić czoła przeważającym siłom wroga nawet za cenę życia.
To wszystko sprawiło, że wojska Sojuszu są na najlepszym drodze do stanie się swego rodzaju "technobarbarzyńcami", a ich jedyną taktyką jest pędzenie na złamanie karku w stronę wroga i naparzenie ze wszystkiego, co konstruktorzy okrętowi dali. Geary jest jedynym oficerem, który przeszedł staranne wyszkolenie i zna zaawansowane strategie bojowe oraz wyznaje stary kodeks honorowy. Oczywiście, jako dowódca stara się zaszczepić te wartości u swoich ludzi... Z różnym skutkiem. Jak już wspomniałem, przez lata w Sojuszu powstał kult Black Jacka - dlatego też znaczna część żołnierzy traktuje jego słowa niczym objawione mądrości głoszone przez proroka. Jednakże, większość "wyznawców" Black Jacka zakładała, że ich idol wyznaje dokładnie te same wartości, co oni (tylko "bardziej"), a gdy powróci do świata żywych, poprowadzi ich do najchwalebniejszej i najkrwawszej szarży w historii - czują się oni nieco rozczarowani konfrontacją z rzeczywistym Geary'm i twierdzą, że legendarnemu dowódcy został "zmiękczony" przez lata hibernacji. Intrygi opozycjonistów próbujących pozbawić protagonisty przywództwa zajmują co najmniej tyle samo stron, co opisy bitew. Opisany stan prowadzi do wielu ciekawych sytuacji - przykładowo, wkrótce po przejęciu dowodzenia przez Geary'ego Sojusz odnosi znaczne zwycięstwo nad Syndykatem - jeden z najświetniejszych triumfów od lat. Ale oficerowie kręcą nosami, że to było takie trochę niesłuszne zwycięstwo, bo oni by chcieli zmiażdżyć wroga w normalnej walce, a nie stosować jakieś "tchórzliwe" manewry i formacje. W pewnym momencie kwatermistrzostwo powiadamia Black Jacka, że flocie brakuje zapasów, paliwa i amunicji... Bo kalkulując zapotrzebowanie, wszyscy zakładali, że straty będą dużo większe (porównywalne z tym, które flota odnosiła przez ostatnie kilkadziesiąt lat), a przecież martwe załogi i zniszczone statki nie potrzebują zaopatrzenia...
Inny aspekt. Kiedyś spotkałem się ze stwierdzeniem, że te wszystkie space-opery ukazują gwiezdnych kapitanów i komandosów to bzdura, bo przecież te zadania dużo lepiej będą spełniać komputery, czynnik ludzki będzie zbędny. Campbell pokazuje, że tak być nie musi. Z jednej strony, oczywiście, to komputery wyliczają kursy statków i celują do wroga, żaden ludzki umysł nie jest w stanie prowadzić tak skomplikowanych kalkulacji w tak krótkim czasie. Z drugiej strony, żaden komputer nie jest tak elastyczny, jak człowiek, nie potrafi wymyślać tak skomplikowanych podstępów ani stosować niekonwencjonalnych manewrów. Ponadto, komputery są zawodne - oczywiście, ludzie też, ale maszyna i istota żywa mogą się wzajemnie uzupełniać (przykład - wróg hakuje komputery Sojuszu, aby "nie widziały" jego statków - gdyby statki były w pełni zautomatyzowane, komputery dowodzące, nieprzygotowane na taką możliwość, konsekwentnie ignorowałyby istnienie "niewidzialnych" okrętów - żywi ludzie orientują się, co się stało. Oczywiście, wojskowi informatycy mogliby po bitwie wprowadzić do komputerów odpowiednie programy, ale sama bitwa byłaby przegrana).
"Zaginioną Flotę" czytało mi się bardzo dobrze. Akcja jest wartka i jest dobrze opisana. Widać, że autor był wojskowym. Wielu pisarzy opisujących wielkie bitwy staje przed problemami wynikającymi z tego, że sami niezbyt znają się na dowodzeniu armią (w tym przypadku - flotą), więc czytelnik musi im wierzyć na słowo, że dany generał jest genialnym strategiem (i z reguły wierzy, bo sam też się nie zna). Tutaj faktycznie mam wrażenie, że opisywane przez Campbella manewry i rozwiązania taktyczne są błyskotliwe, a Geary jest dobrym dowódcą nie tylko dlatego, że jest głównym bohaterem. Opisy bitew są plastyczne i precyzyjne (choć muszę przyznać, że chwilami się gubiłem - ale generalnie się gubię w takich rzeczach), utarczki z "opozycjonistami" interesujące, jest też odrobinę humoru no a na drugim-trzecim planie wątek romantyczny. Tym, co się rzuca w oczy jest natomiast niemal zupełny brak opisów postaci. Oprócz płci i ewentualnie wieku nie dowiadujemy się praktycznie niczego o ich aparycji (w całej serii naliczyłem tylko dwa momenty, w których padł jakiś konkretniejszy opis - przy czym w jednym wypadku dotyczy to pleców love interest Geary'ego, a w drugim koloru włosów epizodycznej postaci).

Jeśli chodzi o wartości promowane przez Campbella, to jest nieźle. Geary jest urzeczywistnieniem etosu rycerskiego - jest odważny, honorowy, dba o swoich ludzi, wzdryga się przed zbrodniami wojennymi, walczy nie z żądzy zabijania, ale po to, aby jak najszybciej zakończyć wojnę. Z drugiej strony, nie jest przegiętą Mary Sue - ponieważ wydarzenia są opisywane z jego perspektywy, wielokrotnie widzimy, że Black Jack jest nieco przerażony swą własną legendą i boi się, że do niej nie dorośnie, a czasem zwyczajnie nie wie, co robić i musi nadrabiać miną, żeby nie utracić zaufania swych "wyznawców". W kwestiach intymnych jest nieco dwuznacznie - z jednej strony, związki bez ślubu nie są potępianie (chyba, że chodzi o związek zwierzchnika z bezpośrednim podwładnym), z drugiej strony - zdrada małżeńska jest traktowana jako straszliwa zmaza na honorze. Muszę przyznać, że w jednej kwestii nie potrafię się z Geary'm solidaryzować. Otóż, jest wyraźnie pokazane, że znaczna część cywilnych władz Sojuszu jest skorumpowana i niekompetentna, co więcej, rzuca kłody pod nogi protagoniście. Ponadto, większość żołnierzy szczerze gardzi politykami i znaczna część z nich chętnie widziałaby Geary'ego jako dyktatora - ale on broni się przed tym rękoma i nogami. No cóż, dla osób uważających demokrację za jedynie słuszny ustrój (nawet, gdy jest ona de facto oligarchią), zapewne jest to przykład cnotliwości, ja, jako osoba posiadająca pewne monarchistyczne sympatie, mam mieszane uczucia donośnie postawy Geary'ego (tzn. niekoniecznie natury moralnej, bo rozumiem, że honor nie pozwala mu na występowanie przeciwko legalnej władzy itd.... ale osobiście nie miałbym nic przeciwko, gdyby obwołał się imperatorem ;)

Najbardziej mieszane uczucia mam w kwestii religii. Otóż, jest ona obecna w życiu mieszkańców Sojuszu, ba odgrywa bardzo ważną rolę, a na każdym statku znajduje się kaplica. W zasadzie żadna postać nie wyraża negatywnego stosunku wobec wiary, pojawiają się tylko wzmianki typu "nawet najbardziej zażarty agnostyk (uwaga - nie ateista ;) przyznałby, że...". I mi się to podoba (z drugiej strony, domyślam się, że wojujący ateista czytając tę książkę, będzie zgrzytał zębami, mamrocząc "Ale jak, kurde, jaka religia, jak tak można, przecież to oczywiste, że za chwilę ludzkość porzuci te bzdurne zabobony, w sf nie ma prawa być religii!"). Problem mam z tym, że wiara zaprezentowana przez Campbella nieco trąci pogaństwem. Opiera się ona dwóch filarach - jednym jest kult przodków. Postaci wierzą, że ich dusze ich przodków istnieją w zaświatach, a jednym z głównych obrządków jest swego rodzaju medytacja, kiedy wierny próbuje nawiązać łączność duchową z przodkami i uzyskać od nich radę/pociechę duchową. Jako katolik, mam mieszane uczucia i nie wiem, czy można to podciągnąć bardziej pod kult świętych czy spirytyzm. Drugim filarem jest wiara w "żywe światło gwiazd" - w zasadzie nie jest do końca wyjasnione, czy chodzi o politeistyczny kult gwiazd (co byłoby trochę absurdalne, bo przecież bohaterowie doskonale sobie zdają sprawę z tego, że gwiazdy to tylko rozżarzone kule gazów i że nie są wieczne, ba, nawet natykają się na czarną dziurę - wbrew temu, co twierdzą ateiści, w niektórych sytuacjach da się przeprowadzić "dowód negatywny" - nie da się udowodnić nieistnienia Boga, ale da się udowodnić, że gwiazdy bogami nie są) czy też chodzi o panteistycznie pojmowaną "siłę życiową", której gwiazdy są jedynie symbolem. Generalnie, nie mam problemów z fikcyjnymi religiami w fantastyce. Np. George Lucas w jednej ze swoich wypowiedzi stwierdził wprost, że ukazując Moc i Jedi nie chciał tworzyć żadnej konrketnej religii, tylko umieścić jakieś ogólnikowe odniesienie do Boga (dlatego też religia Mocy jest tak niesprecyzowana i czytając książki i komiksy z Expanden Universum widziałem, że niektórzy autorzy, zapewne w zalezności od własnych poglądów, starali się iść albo bardziej w stronę buddyzmu czy taoizmu, albo bardziej teistycznego pojmowania Mocy). Domyślam się, że coś podobnego chciał osiągnąć Campbell - z jednej strony, dać swoim bohaterom życie duchowe i religijne motywacje, z drugiej - nie promować żadnego konkretnego, realnie istniejącego wyznania (w duchu amerykańskiej politycznej poprawności). Problem w tym, że Gwiezdne Wojny dzieją się "w odległej galaktyce", więc nieobecność ziemskich religii jest zrozumiała - ja sam zakładam, że jeśli istnieją cywilizacje pozaziemskie, ich droga do Boga będzie wyglądała inaczej, choćby ze względu na inną "historię zbawienia". Tyle, że "Zaginiona Flota" dzieje się w naszym świecie, a jej bohaterowie są potomkami Ziemian, więc myśl, że w świecie Campbella chrześcijaństwo zostało wyparte przez kult "żywego światła gwiazd" nie jest mi miła (co do innych religii, to jako, że jestem katolem, nie zależy mi na ich istnieniu, wolałbym, żebyśmy wszyscy zjednoczyli się w jednej owczarni, choć oczywiście jestem przeciwny nawracaniu siłą). Oczywiście, autor ma prawo pisać, co chce, ja tylko opisuję swoje odczucia z mojego punktu widzenia, a częścią mojego punktu widzenia, są moje poglądy religijne.

Tak czy inaczej, książki mnie wciągnęły, nie jest to wybitna literatura, ale dostarcza dobrej i niegłupiej (w każdym razie - nie przesadnio głupiej) rozrywki.
_________________
O mój Jezu, przebacz nam nasze winy, zachowaj nas od ognia piekielnego, doprowadź wszystkie dusze do Nieba i pomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia.



W sumie głównie po to się zarejestrowałem: http://www.zaginiona-bibl...p=233382#233382

Mój blog: adgedeon.blogspot.com
 
 
tr 


Posty: 657
Skąd: Kobyłka/ENE od W-wy
Wysłany: 2017-02-20, 19:32   

Czytadło jak czytadło. Sam pomysł serii jest oparty na bzdurnym pomyśle, że wśród tysięcy żołnierzy nie znajdą się tacy, którzy stwierdzą - Zaraz, zaraz. Coś jest nie tak - na wojnie chodzi o to aby zabić więcej wrogów, niż ginie naszych żołnierzy, więc pomysł żeby rzucać się na siebie niczym stadko kiboli i ginąć w wymianie 1:1 jest do d... więc trzeba wymyślić coś takiego, aby dla chwały ojczyzny ginęli tamci, a u nas strat było jak najmniej. Ludzie nie są takimi kompletnymi idiotami aby zachowywać się w ten sposób i to jeszcze przez całe dekady! (chyba że chodzi o system totalitarny i oddziały zaporowe strzelające w plecy wycofujących się żołnierzy, bądź fanatyków religijnych, ale bez tegoż systemu to nie przejdzie - ludzie ogólnie mają zbyt rozwinięty instynkt samozachowawczy)...

Ogólnie Campbell chyba chodził do tej samej szkółki pisarskiej co Weber - piszą znośne produkcyjniaki okraszone sporą dawką patosu... Da się to czytać, ale walory ich "dzieł" są mocno przeciętne...
 
 
Adeptus Gedeon

Posty: 311
Wysłany: 2017-02-20, 19:51   

Właśnie założenie jest takie, że Ci żołnierze niejako SĄ debilami. Zdolni zostali wybici na początku wojny, teraz dowodzą dyletanci, których nie było czasu specjalnie przeszkolić, więc przynajmniej wpojono im propagandę bohaterszczyzny, bo skoro i tak mają być mięsem armatnim, to niech chociaż chętnie idą na rzeź. A potem już się samo nakręca - nikt nie powie "Ej, może byśmy zaczęli stosować jakieś lepsze taktyki, żeby nas ginęło mniej", bo zaraz zostanie zakrzyczany jako tchórz. Dopiero w momencie, w którym człowiek będący główną ikoną kultu bohaterszczyzny zaczyna kwestionować ten kult, udaje się przełamać "spiralę nienawiści".

Cytat:
(chyba że chodzi o system totalitarny i oddziały zaporowe strzelające w plecy wycofujących się żołnierzy, bądź fanatyków religijnych, ale bez tegoż systemu to nie przejdzie - ludzie ogólnie mają zbyt rozwinięty instynkt samozachowawczy)...

Ale przecież tu niejako masz fanatyzm "religijny" - co prawda element typowo religijny odgrywa tu rolę drugoplanową (kult przodków i Żywego Światła Gwiazd), to jednak zdecydowanie można mówić o wręcz religijnym kulcie odwagi. Coś w rodzaju bushido - też jest to z pragmatycznego punktu widzenia idiotyczne, gdybym był daimyo to bym robił wszystko, żeby wybić z głowy moim siepaczom koncepcję, że lepiej pięknie i honorowo zginąć, niż osiągnąć coś praktycznego (czyli dokładnie te same koncepcje, w jakie wierzą mieszkańcy świata "Zaginionej Floty")... I zapewne zostałbym uznany za szaleńca/tchórza i w końcu odsunięty od władzy. Bzdura, a utrzymywało się przez setki lat.
Zresztą, nie ma co się naśmiewać z Japończyków, skoro i Europejczycy mają swoje za uszami. A I Wojna Światowa i szturmy na zasieki i karabiny maszynowe? To dopiero była maszynka do mięsa. Zresztą, poczytałem sobie o prawdziwych "głupotach militarnych" i taktyka na zasadzie "nasi dzielni chłopcy utopią tych drani we własnej krwi" raczej wpisuje się w normę.

Cytat:
Ludzie nie są takimi kompletnymi idiotami aby zachowywać się w ten sposób i to jeszcze przez całe dekady!

Szczerze mówiąc, to uważam, że ludzie są jeszcze większymi idiotami i na ogół postaci literackie zachowują się nienaturalnie rozsądnie ;)
_________________
O mój Jezu, przebacz nam nasze winy, zachowaj nas od ognia piekielnego, doprowadź wszystkie dusze do Nieba i pomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia.



W sumie głównie po to się zarejestrowałem: http://www.zaginiona-bibl...p=233382#233382

Mój blog: adgedeon.blogspot.com
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Fantasta.pl


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Nasze bannery

Współpracujemy:
[ Wydawnictwo MAG | Katedra | Geniusze fantastyki | Nagroda im. Żuławskiego ]

Zaprzyjaźnione strony:
[ Fahrenheit451 | FantastaPL | Neil Gaiman blog | Ogień i Lód | Qfant ]

Strona wygenerowana w 0,19 sekundy. Zapytań do SQL: 14