Na południe od Brazos przeczytane i mam mocnego kandydata do książki roku. Epicki antywestern, czy raczej dekonstrukcja popularnych westernowych mitów. Fenomenalna lektura.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Akurat nie, choć ten sam autor dostał Oscara za scenariusz adaptowany do Brokeback Mountain.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Czytałeś McAuleya? Ano właśnie. Ale oczywiście kolejne książki KJ Parkera też bym przygarnął z dużą radością.
A ja nie, bo jest powrarzalny i przynudza.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Przeciwnie, o ile Składany nóż to było faktycznie coś świeżego w ramach gatunku, to Młot stanowił już spore rozczarowanie. Jak się czytało pierwszą, druga była przewidywalna.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
W mołdę, znowu się zgadzam z Fidelem. Dobrze, że długi weekend przede mną.
Wsłuchuję się w "Przebudzenie Lewiatana" Coreya i jestem bardzo zadowolony. W zasadzie od wydania wspominanego wcześniej McAuleya nie było na polskim rynku tak rasowej produkcji space operowej. Żadna tam pulpa z ganianiem się z jakimiś alienami po wszechświecie. Hamilton się nie liczy, choć styczną z tymi autorami jest brak szczęścia do sympatii czytelników dla fantastyki stojącej wyżej niż pulpa zalewająca rynek.
Ale najważniejsze jest to, że mimo znajomości dwóch sezonów "The Expanse" fabuła mnie nie nudzi. Widać, że twórcy serialu z dużym szacunkiem podeszli do literackiego pierwowzoru, ale przede wszystkim zrobili to kreatywnie. Wydarzenia z powieści w serialu mają pozmienianą kolejność, inaczej rozłożone akcenty. W zasadzie "lektura" "Przebudzenia Lewiatana" wzbudziła mój szacunek dla scenarzystów serialu. Tak trzymać.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Jeszcze nie dosłuchałem więc może masz rację. Jednak wyróżnia się na tle obecnej na polskim rynku space opery. Nie jest to lekkostarwna pulpa, którą zapominasz po przeczytaniu. Czytam do recenzji co jakiś czas kolejne cześci cyklu "Star Carrier" Douglasa. W sumie, lekkie, łatwie i przyjemne, jeśli się weźmie poprawkę na różne wady. Taka przygodówka w kosmosie. Z rozmachem, choć jest to rozmach rodem z głupich blockbusterów filmowych. Trzeba powyłączać to i owo w trakcie czytania, aby się dobrze bawić. Tymczasem "Przebudzenie Lewiatana" mocno trzyma się ziemi (paradoskalnie). Podoba mi się powściągliwość w budowie świata - żadnych napędów (pod)nadświetlnych i innych tanich chwytów. Żadnego galaktycznego rozmachu. Fabuła rozwija się powoli, ale systematycznie. Nie jest przegadana. Postaci powoli nabierają wyrazu, intrygi również. Perspektywa poszerza się stopniowo i bez napinki. Czytadło? Owszem. Jak większość tego typu literatury. Ale proszę i błagam - więcej tego typu fantastyki na polskim rynku a mniej tego szajsu pokroju Evana Currie, który jest takim tandeciarzem i żenującym parobem space operowym, że nadaje się idealnie na polski rynek. Co jest smutne.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Czytałem pierwszy tom Star carrier. Literacko słabiutko. Autor nie zachwyca, wtóruje mu nieudolny tłumacz. Postacie płaskie, proste i drewniane, fabuły brak - cała powieść to dwie bitwy i kilka pierdół pomiędzy nimi. Wyraźnie widoczne wzorce wzięte z wojny japońsko-amerykańskiej na Pacyfiku. Mechanizmy społeczne, polityczne, militarne pełne uproszczeń, niedociągnięć i prostych ekstrapolacji. By osiągnąć przyjemność z lektury należy unikać jakichkolwiek rozmyślań i analiz. Początkowo miałem nadzieję na jakąś kontynuację ale im więcej czasu mija tym wspominam coraz słabiej i w zasadzie nie mam już najmniejszej ochoty. 5/10 to max bo lubię fantastykę i kosmosy. Jako czysta literatura to coś koło 1,5/10. Sullivan przy tym to mistrz pióra i wyobraźni (to tak, żeby zagadać do Trojana).
U mnie Wrzask rebeliantów Gwynne'a ( z podtytułem Historia geniusza wojny secesyjnej, bo rzecz skupia się na wojennej karierze Stonewalla Jacksona, jednego z wybitniejszych dowódców tego konfliktu - nie żeby na tle ludzi pokroju Leonidasa Polka albo P.G.T. Beauregarda trudno było się wybić). Dobrze napisane, ładnie zaopatrzone w mapy i nadspodziewanie zgrabnie przetłumaczone (choć tłumacz złapał się na schmuck bait i przekładał uparcie musket na muszkiet, ale co zrobisz, nic nie zrobisz). W kolejce już czeka coś z niezupełnie innej beczki, czyli Głębokie Południe Paula Theroux.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
"Wrzask rebeliantów" mi się umiarkowanie podobał. Ale dzięki niemu ustaliłem granicę na przyszłość I zaniechałem kupna monumentalnej historii wojny secesyjnej. Natomiast "Głębokie Południe" Theroux jest świetne. Autor trzyma się stosunkowo daleko od polityki, choć jej nie unika, bo się nie da. Ale za to prezentuje kawał obyczajowej obserwacji, która ostatecznie okazuje się bardzo pesymistyczna.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Podtrzymuję opinię, że Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta nie jest najlepszą powieścią Mitchella, alejest drugą na podium, po Atlasie Chmur. Po przejściu pierwszych kilkuset stron było już górki, akcja nieco przyspieszyła, coś się zaczęło dziać. Niestety, zakończenie troszkę mnie rozczarowało, lecz to drobiazg.
Może jestem jedyny który do tej pory tej książki nie przeczytał, ale i tak polecam.
Przed sięgnięciem po Drooda muszę się zresetować krótszymi formami, wziąłem kolejny tom opowiadań Dicka Oko Sybilli.
To jednak jest rzecz typowo militarna, nie każdemu ta tematyka podchodzi. Mi właśnie czegoś takiego brakowało, bo wojna secesyjna jest u nas dość zaniedbana (sprawdzić czy nie beletrystyka) - a to bardzo ciekawy okres, samych biografii można trzaskać od metra (Forresta, Early'ego ani Stuarta się nie spodziewam, ale mogliby wydać coś o Grancie albo Lee chociaż). Do tego naprawdę jestem zadowolony z przekładu, ale widać ostatnio potykałem się o miernoty i teraz niezły poziom wydaje mi się mistrzostwem świata.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
"Siwy dym" Szczerka. Można powiedzieć, że Międzymorze przyszłości ubrane w kostium kryminału/powieści szpiegowskiej. Z jakiegoś powodu mam skojarzenia z "Krainą baśni" McAuleya. Będzie można nominować do Zajdla. ^^
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Autor na podstawie pamiętników dziadka opisuje jego życie i świat w którym ten żył. Nie ogranicza się oczywiście wyłącznie do owych pamiętników, to jest tylko podstawa, baza.
Książka ma kilka płaszczyzn. Pierwsza to oczywiście sam dziadek i jego życie, rozdarte pomiędzy pasją malarską, byciem żołnierzem i dramatami rodzinnymi. Dostajemy obraz człowieka wrażliwego, poczciwca wyzbytego egoizmu, naiwniaka robiącego co do niego należy, nie unikającego nawet najokrutniejszych i najbardziej durnych zobowiązań, zakutego w kajdany idei czasów w których się urodził i wychował. Obowiązku wobec króla i państwa, dewocji religijnej, gięcia karku przed arystokracją, restrykcyjnego gorsetu obyczajowości seksualnej, itp.
Druga płaszczyzna to panorama zmieniającego się świata dwudziestego wieku, który zaczynał się dziewiętnastowiecznym etosem, by po przejściu burzliwych zmian we wszystkich możliwych sferach, dać nam świat współczesny. Opowiadane jest to z dwóch punktów widzenia. Osoby żyjącej w tych zmieniających się czasach i obiektywnego obserwatora z początku XXIw. Autorowi udało się odnaleźć bardzo udaną formułę łączącą bezpośredniość i dystans, okraszoną nutą sentymentu i nostalgii.
Powieść jest również wyraźnym manifestem antywojennym skupiającym się przede wszystkim na rzeczywistości I wojny światowej - na ten czas przypada młodość dziadka autora. "Wojna i terpentyna" dzięki temu przypomina "Na zachodzie bez zmian" Remarque'a, ale w swej wymowie jest łagodniejsza, robi wrażenie mniej wyraźnych konturów, mniejszej dosadności, choć autor nie stara się łagodzić opisów frontowego życia. Znajdziemy tu krew, błoto, smród odchodów i zgnilizny, ból, strach, beznadzieję, arogancję oficerów, fizyczne i psychiczne upodlenie.
Ostatnim wyraźnie zaznaczonym aspektem jest przemijanie, w kontekście odwiecznych egzystencjalnych pytań skąd?, dokąd?, po co?, dlaczego?, itd. Gdy pod koniec opowieści patrzymy na ten cały świat który przeminął, wraz z ludźmi, nieistniejącymi już emocjami i wartościami, zarośnięty betonową dżunglą, chcąc nie chcąc popadamy w lekką choćby zadumę.
Od strony literackiej nie można niczego autorowi zarzucić. Mamy tu elegancki, spokojny styl, z meandrująca narracją, pełną retrospekcji, wycieczek w przyszłość, obszernych rozważań. Mimo tej nieśpieszności, opowieść nie nuży, wręcz przeciwnie, momentami wciąga jak najlepiej napisana sensacja.
Przekład jest zupełnie przyzwoity, choć tu i tam zdarzają się kiksy. Skrzyżowanie dróg popularnie zwane rondem, staje się rotundą, a przymiotnik "osławiony" czasem używany jest zgodnie ze swym znaczeniem a innym razem jako synonim słowa "słynny". Są to jednak drobiazgi nie zaburzające urody opowieści.
Całość doprawiona jest garścią zdjęć uzupełniających tekst. Szkoda, że autor nie zamieścił zdjęcia Marii Emelii, osoby bardzo ważnej dla dziadka, choć z opisu wiemy, że jest w posiadaniu jej fotografii.
Luna to surowa Pani Heinleina. Facet nigdy nie był mym pieszczoszkiem, ale czasem pisał przyjemne historyjki jak np.Drzwi do lata. Luna uznawana w USach za jego chyba najlepszą powieść, a może i jedno z najlepszych SF. Ale o gustach amerychańskich zmilczeć lepiej. Dla mnie koszmar nie do przebycia. Ramota, do tego nudna i przegadana ramota. Doszedłem do 90 strony i już fizycznie nie mogę! W czasach słusznie minionych, gdy Heinleina w Polsce nie wydawano jawił się jako tytan fantastyki, którego żałowali nam źli komuniści. Widać, nie byli tacy źli. Po wielokrotnych próbach, które kończyły się bardzo prędko teraz doszedłem do kresu swej cierpliwości. Heinleinowi mówię nie! i dobrze. Będę miał więcej czasu na wybieranie spośród innych.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
w '90 Heinlein to było coś - złota epoka Roberta Ansona Heinleina w Polska
Luna wówczas to była moja jedna z najulubjnieszych książek sf
teraz nawet nie ważyłbym się powracać
poza tem - najlepsza jednak chyba była Kawaleria, a przegadany Obcy
Jacek Komuda "Diabeł łańcucki". Ogólne wrażenie: olać po 12 stronie, . Jako postsienkiewiczowski stylista Komuda sprawdza się poprawnie, jednak łączenie treści z formą go przerasta. Raczej nie będę wgłębiać się w pozostałe dzieła.
Trojan napisał/a:
w '90 Heinlein to było coś
Trojan, w latach 90 Heinlein to już była gruba ramota. "Coś" to chyba można usprawiedliwić żelazną kurtyną i deficytem na literaturę zagraniczną jak mówi bio. Ale pisarz z niego zaledwie mierny.
Z czytanych przeze mnie Obcy był w sumie ok, ale Piętaszek i Władcy marionetek to gnioty jedne z najgorszych w świecie literatury fantastycznej, na tym poprzestałem
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum