FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
Turystyka i rekreacja
Autor Wiadomość
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2011-07-23, 23:04   

A nawet trzymam na półce między przewodnikami :) Chwilami miałem wrażenie, że podróż do Włoch była ciekawsza w trakcie lektury :) Bo nie było tych dzikich tłumów we Florencji, Rzymie, czy Wenecji.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Black
Żydowska Małpa


Posty: 370
Wysłany: 2011-07-24, 00:26   

Ja w przyszłą środę wybieram się do Barcelony na kilka dni. Już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć to miasto - zabytki, słońce, los mejores culos de Espana i te sprawy :D

A w październiku czeka mnie lot do Osaki. Czailiśmy się z moją kobietą od roku z tym wyjazdem i się w końcu udało. Bilety nie były najtańsze, ale z drugiej strony lecimy Lufthansą, będzie można sobie uzbierać mile jak w filmie "W Chmurach" i w ogóle luz blues. Jedyna tańsza opcja zakładała podróż Aeroflotem, a samolot rosyjskich linii lotniczych (które to linie na dodatek mają w swoim logo sierp i młot) to raczej nie jest to, czym chciałbym lecieć przez ocean.
 
 
MrSpellu 
Waltornista amator


Posty: 19049
Skąd: Milfgaard
Wysłany: 2011-07-24, 10:12   

Black napisał/a:
Ja w przyszłą środę wybieram się do Barcelony na kilka dni. Już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć to miasto - zabytki, słońce, los mejores culos de Espana i te sprawy

Daje radę.

Black napisał/a:
Bilety nie były najtańsze, ale z drugiej strony lecimy Lufthansą, będzie można sobie uzbierać mile jak w filmie "W Chmurach" i w ogóle luz blues.

1. Uważajcie na catering.
2. Świetny film.

Romulus napisał/a:
Włochy to cudowny kraj. Pełen sprzecznosci i uroku, którego nie da się ująć słowami.

W Italii byłem z milion razy (no dobra, kilka razy) i tak trochę nie rozumiem zachwytu.
To znaczy rozumiem, ale nie podzielam.
Francja, to jest to //amor

I tak btw.

Jestem kaleką XXI wieku, ponieważ boję się latać samolotem.
Do tego stopnia, że za nić w świecie nikt mnie nie zmusi do wejścia na pokład.
To nie jest zwykły lęk, to chorobliwa fobia.
Dlatego moje wojaże ograniczają się do Europy. Nie narzekam :)
_________________
Instagram
Twitter
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2011-07-24, 18:52   

MrSpellu - ja Europę wybrałem na swoje wojaże całkiem świadomie. Lubię latać samolotem i to naprawdę dzika frajda wsiąść o 8.30 w samolot w Warszawie, a o 11 wylądować w Rzymie. Pociągiem z Wawy do Gdańska jedzie się dłużej :)

I to zajebiste uczucie, kiedy włączane są "dopalacze" przy podrywaniu się maszyny z ziemi...

Europa jest, dla mnie, ciekawsza stukrotnie niż Afryka, czy Azja. Do Rosji mogę pojechać tylko jako więzień, a więc pod przymusem. Zostają mi jeszcze Stany, ale Amerykanie zachowują się, jakbyś im łaskę robił, że do nich przyjeżdżasz, więc chwilowo mogą mnie cmoknąć w pompkę :)

Wybieram się za rok do Francji. Pewnie też wyjazd zorganizowany, bo najpierw chcę jak najwięcej zobaczyć. Za dwa lata - znowu Włochy na własną rękę. I tak jakoś może za 4 dotrę wreszcie do Hiszpanii :) A jeszcze Anglia, Portugalia, Chorwacja, Skandynawia. W tym tempie, do emerytury mam co robić i zwiedzać w Europie. Reszta świata wystarczy mi w telewizji :) Na National Geographic lub Discovery :)

We Francji też mam już wybrane odpowiednie regiony, ktore będę zwiedzal samodzielnie. W zasadzie, będzie to zwiedzanie winnym szlakiem :)

Był ktoś może na Oktoberfest? Moi przyjaciele w końcu najeździli się po Rosjach, Bułgariach, Rumuniach i innych zaściankach i namawiają mnie na wypad we wrześniu do Monachium. W zasadzie, już się zdecydowałem na żłopanie piwska i zażeranie się tłustymi kiełbachami. Ale chciałbym poznać opinie tych, którzy już to zaliczyli.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Jachu 
princeps senatus


Posty: 3205
Skąd: Dom-na-Drzewie
Wysłany: 2011-07-25, 09:04   

Romulusie - bardzo fajne zdjęcia. Aż mi się ponownie zachciało jechać do słonecznej Italii :-)

Black napisał/a:
lecimy Lufthansą
Uważajcie, bo tam "Niemcy biją" ;-)

MrSpellu napisał/a:
W Italii byłem z milion razy (no dobra, kilka razy) i tak trochę nie rozumiem zachwytu.
To znaczy rozumiem, ale nie podzielam.
A ja rozumiem i w pełni podzielam. Italia jako kolebka europejskiej cywilizacji jest świetnym miejscem na urlop czy wakacje. Ja na pewno jeszcze wrócę do Włoch.

Romulus napisał/a:
Był ktoś może na Oktoberfest?
Moja żona była w 2005 roku w Monachium i zahaczyła o Oktoberfest. Faktycznie można skwitować dwoma określeniami: jedno wielkie chlanie i duże cycki :mrgreen:
_________________
Życie to dziwka, czytasz za mało, a potem umierasz //orc [Stary Ork]

Zaginiona to zamknięte środowisko, coś jak oddział zamknięty krążący wokół Czarnej Dziury Szaleństwa, najlepiej nie zwracać uwagi na sens bo on tu rzadko występuje //utrivv [utrivv]

"Finezja perfidii rozumowania ściga się w nich z cyniczną sofistyką" [prof. Waltoś o działaniach PiS dot. wymiaru sprawiedliwości]
 
 
MrSpellu 
Waltornista amator


Posty: 19049
Skąd: Milfgaard
Wysłany: 2011-07-25, 09:10   

Romulus napisał/a:
I to zajebiste uczucie, kiedy włączane są "dopalacze" przy podrywaniu się maszyny z ziemi...

Ja bym chyba wtedy rzygnął ze strachu.

Romulus napisał/a:
Zostają mi jeszcze Stany

Ja bym Kanadę chętniej zobaczył, ale tylko dla krajobrazów.

Romulus napisał/a:
Wybieram się za rok do Francji.

Może jak się z remontu odkopię, to też pojadę...

Martinus Jachus napisał/a:
Italia jako kolebka europejskiej cywilizacji

A to nie Grecja? :>

Martinus Jachus napisał/a:
jedno wielkie chlanie i duże cycki

Moja znajoma, która mieszka w Niemczech, mawia, że to duże chlanie i WIELKIE cycki :P
_________________
Instagram
Twitter
 
 
Jachu 
princeps senatus


Posty: 3205
Skąd: Dom-na-Drzewie
Wysłany: 2011-07-25, 09:31   

MrSpellu napisał/a:
A to nie Grecja? :>
A europejskie prawo to skąd pochodzi? Z Grecji? ;) A rzymska myśl techniczna? ;) Do tego korupcja, rozrost administracji, religia chrześcijańska itp. inne "kwiatki" przekazane nam przez antycznych Rzymian ;)

MrSpellu napisał/a:
Moja znajoma, która mieszka w Niemczech, mawia, że to duże chlanie i WIELKIE cycki :P
A to muszę tam pojechać :mrgreen:
_________________
Życie to dziwka, czytasz za mało, a potem umierasz //orc [Stary Ork]

Zaginiona to zamknięte środowisko, coś jak oddział zamknięty krążący wokół Czarnej Dziury Szaleństwa, najlepiej nie zwracać uwagi na sens bo on tu rzadko występuje //utrivv [utrivv]

"Finezja perfidii rozumowania ściga się w nich z cyniczną sofistyką" [prof. Waltoś o działaniach PiS dot. wymiaru sprawiedliwości]
 
 
MrSpellu 
Waltornista amator


Posty: 19049
Skąd: Milfgaard
Wysłany: 2011-07-25, 09:33   

A Rzymianie na jakim nawozie to wyhodowali?
_________________
Instagram
Twitter
 
 
Jachu 
princeps senatus


Posty: 3205
Skąd: Dom-na-Drzewie
Wysłany: 2011-07-25, 09:37   

MrSpellu napisał/a:
A Rzymianie na jakim nawozie to wyhodowali?
Częściowo na greckim. Gdyby nie Rzymianie, to greckie rzeźby by nie przetrwały. Zresztą, toczymy teraz czysto akademicki spór, który przez wielu naukowców został ucięty stworzeniem stwierdzenia "cywilizacja grecko-rzymska" ;)
_________________
Życie to dziwka, czytasz za mało, a potem umierasz //orc [Stary Ork]

Zaginiona to zamknięte środowisko, coś jak oddział zamknięty krążący wokół Czarnej Dziury Szaleństwa, najlepiej nie zwracać uwagi na sens bo on tu rzadko występuje //utrivv [utrivv]

"Finezja perfidii rozumowania ściga się w nich z cyniczną sofistyką" [prof. Waltoś o działaniach PiS dot. wymiaru sprawiedliwości]
 
 
MrSpellu 
Waltornista amator


Posty: 19049
Skąd: Milfgaard
Wysłany: 2011-07-25, 09:42   

No i pytanie, co by przetrwało, gdyby nie Rzymianie? :P
_________________
Instagram
Twitter
 
 
Jachu 
princeps senatus


Posty: 3205
Skąd: Dom-na-Drzewie
Wysłany: 2011-07-25, 09:46   

Ty, Gawędziarz... ty się uspokój, bo OT robimy ;-)

MrSpellu napisał/a:
No i pytanie, co by przetrwało, gdyby nie Rzymianie? :P
Na pewno przetrwałoby więcej cywilizacji w basenie Morza Śródziemnego, które nadal by się tłukły między sobą. I może chrześcijaństwa nigdy by nie było ;) hmm.. może świat byłby lepszy? :mrgreen:
_________________
Życie to dziwka, czytasz za mało, a potem umierasz //orc [Stary Ork]

Zaginiona to zamknięte środowisko, coś jak oddział zamknięty krążący wokół Czarnej Dziury Szaleństwa, najlepiej nie zwracać uwagi na sens bo on tu rzadko występuje //utrivv [utrivv]

"Finezja perfidii rozumowania ściga się w nich z cyniczną sofistyką" [prof. Waltoś o działaniach PiS dot. wymiaru sprawiedliwości]
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2014-05-21, 21:01   

Za dwa tygodnie jadę sobie na długi weekend do Pragi. Wynajęliśmy sobie apartamencik ten sam, co ostatnim razem (4 lata temu, szmat czasu i przestraszyłem się, że tak to szybko zleciało). A tym razem chyba zwiększył się poziom obsługi klientów. Bo właśnie pan przysłał mi na maila jakieś propozycje tras spacerowych, mapkę z fajnymi miejscami w okolicy, uwzględniając w tym knajpki, pijanie piwa. Mała rzecz a jak cieszy. Od razu poczułem się sympatyczniej. Ciekawe, czy gdybym wynajmował apartamencik w Polsce, np. w Krakowie lub Wrocławiu (to wyrzut sumienia na mapie mojego zwiedzania), to też bym dostał od wynajmującego taki "wykaz" atrakcji? Muszę spróbować i porównać.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2014-06-09, 21:29   

A tymczasem wróciłem z Pragi.

Tym razem zaplanowaliśmy zwiedzanie w sposób bardziej... dojrzały. Chodzić do miejsc nieoczywistych, unikać turystycznych atrakcji i znajdować własne. I udało się w stu procentach zamierzenie to zrealizować.

Oczywiście, nie obyło się bez programu obowiązkowego. Była z nami małolata i trzeba było jej pokazać trasę z zamku przez most Karola, Stare Miasto itp. Przy okazji znaleźliśmy na boku fajną knajpkę, "Mama Lucy". Niby nic takiego, jeśli chodzi o menu, ale bardzo miła, przyjaźnie nastawiona do klienta obsługa. Namówili nas na próbowanie śliwowicy różnych rodzajów - wszystkie, jak utrzymywali, hand made :) Ale były dobre. Zwłaszcza że po degustacji "śliwuszki" zjedliśmy obfity obiad. Rzadko tam wpadają Polacy i trzeba sobie radzić po czesku, gorzej im idzie po angielsku, ale z rosyjskim stoją lepiej. Bo Rosjanie bywają tam częściej i bardziej niż Polacy potrafią się wyluzować - to jest, nie trzymac się zorganizowanej wycieczki i spróbować czegoś na własną rękę.

Była jeszcze Mala Strana - ostatnim razem tam nie doszliśmy i teraz trzeba było nadrobić. Warto było również. Urocze uliczki, wysepka Na Kampie. Turystów nadal sporo, ale nie takie dzikie tłumy, jak na Moście Karola i Starym Mieście. Był i Petrin, choć nie zabawiliśmy tam długo - tyle, aby wjechać kolejką na górę, posiedzieć na ławce, napić się czegoś orzeźwiającego i zjechać. Na wieżę wchodzić się nie chciało - upał, kolejka, schody.

Znowu nie starczyło czasu na Josefov i Pankrac. Ale jest dobry powód, aby wrócić. Jeden z wielu.

Zakochałem się w Żiżkovie. Mieszkaliśmy tam ponownie, apartamenty przy Krasovej 22. Konkretnie polecam apartament 202. Bardzo duży. Byliśmy w piątkę, ale biorąc pod uwagę wyposażenie łóżkowe, spokojnie przenocuje tam grupa dziesięcioosobowa. Najwyżej będzie kolejka do łazienki.

Ceny bardzo przystępne, jak mi się wydaje. Ale nie kierowałem się cenami rezerwując apartament. To jest, były istotne, ale chodziło o to, żeby wrócić do tej dzielnicy. Ostatnim razem zbyt późno zorientowaliśmy się, jaka to Ziemia Obiecana, Terra Incognita, wspaniałe miejsce, aby się zaszyć.

Nie ma tam turystów. Poza tymi, którzy wynajmują tam mieszkania. Nie ma tłoku. Nikt nigdzie nie pędzi. W upalne weekendy, jak nasz, życie tam płynie leniwie. W parkach, w barach, których jest tam od groma. Serio. Na każdej ulicy ze dwa. Obowiązkowo na każdym rogu. Czasami w, wydawałoby się, niedorzecznych miejscach. Zachodziliśmy w głowę, jakim cudem, na takiej powierzchni jest w stanie nie tyle działać, co utrzymać się, tyle lokali. W tradycyjny piąteczkowy wieczór ulica tętni gwarem, ale nienachalnym, bez chamstwa i wycia. Tylko nad ranem w sobotę obudził nas jakiś "spóźniony" imprezowicz, który z trudem wracał do siebie, po ścianach, śpiewając jakąś, chyba sprośną, piosenkę. To raczej zrobiło nam dzień i potem sami próbowaliśmy sobie dośpiewywać resztę, oczywiście, po zaprawieniu się.

Z Krasovej do Starego Miasta jest jakieś 25 minut prostego jak drut spaceru ul. Seiffertovą, do skrzyżowania z Wilsonovą i jak w mordę strzelił do Bramy Prochowej. Dla leniwych - tramwajem z Seiffertovej można podjechać wszędzie. Albo, jeśli nie ma czasu - rzut beretem jest stacja metra "Jiriho z Podebradu". Linia "A". Wjedzie pod same schody na Zamek (stacja "Malastranska") Aż dziw, że turyści tłumie na Żiżkov nie zaglądają. Ale to dobrze. Przynajmniej dla nas. Bo dzięki temu niemal można się przenieść do "zwykłej" Pragi i poudawać miejscowych, na czym nam zależało. Oczywiście, tylko w naszym mniemaniu wtapialiśmy się w tło. Myślę, że tubylcy bez trudu mogli nas zidentyfikować.

Ale jest to dzielnica warta odwiedzin i poświęcenia jej czasu. Wspaniałe kamienice z XIX i początku XX wieku. Cieniste ulice i uliczki. Nieoczekiwane skwerki. Spokojne, w większości domowe, restauracje. Mili ludzie, którzy w zasadzie to mieli nas w nosie, zajęci sobą, ale przyjaźni. Zagadywali nas w restauracji słysząc nasz język i orientując się, że nie jesteśmy kolejnymi głośnymi Rosjanami. A pewnie i jako Polacy byliśmy mało reprezentatywni, bo nie śpiewaliśmy "Hej sokoły".

Jedyną, oczywistą, atrakcją turystyczną na Żiżkowie jest wieża telewizyjna, na którą można wjechać i pooglądać Pragę z każdej strony. Własnie dlatego nie chciało nam się wspinać na wieżę na Petrinie. Żiżkovska nam wystarczyła - zwłaszcza że miała windę. Jest jeszcze cmentarz żydowski z mnóstwem legend. Tuż koło tej wieży. Poza tym, trochę dalej, już za Żiżkovem, ale w zasięgu spokojnego spaceru - jest Cmentarz Olszański, największa praska nekropolia. Chyba tam Kafka spoczywa, ale jego grobu nie znaleźliśmy.

Jest jeszcze wzgórze Parukarka - miejsce spotkań lokalsów, ale atrakcyjność taka sobie. Przyjemnie tam wprawdzie, ale to takie weekendowe miejsce głównie dla rodzin z dziećmi, choć bawi się tam również młodzież, mnóstwo klubowej muzyki. Dobre miejsce na melanżyk pod chmurką.

W okolicy warto również zajrzeć na Vitkov. Pod dawne mauzoleum komunistycznych dygnitarzy. Obecnie miejsce to upamiętnia bitwę pod Vitkovem oraz Jana Husa i jego Bożych Bojowników. To fajne wzgórze. Z którego można zejść w sposób nieoczekiwany, na skróty - też dla lokalsów. Ale przy tym można się natknąć - co za niespodzianka - na domową knajpę, w której gospodarze nadrabiają braki w ofercie gościnnością, cieniem i zimnym piwem.

Muszę poczytać, skąd się to bierze u mieszkańców tych okolic - koniecznie wszyscy muszą chyba mieć knajpę w zasięgu ręki, albo z niej żyć, albo w niej spędzać czas.

Na południe od "naszej" Krasovej są Vinohrady. Idąc w stronę stacji metra, jeśli nie ma pośpiechu, zamiast metrem można ulicą Vinohradską przejść do placu Wacława. To też znane i historyczne miejsce w Pradze i nie ma co się o nim rozpisywać. Wszyscy albo tam byli, albo tam będą trafiając do Pragi. Chodzi o to, że po drodze przez Vinohrady również można, jak na Żiżkowie uroczo się zagubić bez stresu i żalu.

Tak mogłaby wyglądać Warszawa, sądząc po starych zdjęciach, gdyby nie Wiadoma Katastrofa. Naprawdę żal. Nie Starego Miasta, ale tych wszystkich pięknych kamienic, dziwnych uliczek, zaułków, skwerów. Tego, że życie tam się tak fajnie rozlewa po parkach: Rajskiej zahradzie, Riegrovych sadach, wspomnianym cmentarzu Olsanskie hrbitovy, Parukarce, Vitkovie.

Nie chce mi się załączać zdjęć. Warto tam pojechać i znaleźć te wszystkie miejsca samemu.

Noclegi na Krasovej nie są drogie. Apartament 202 wynajęlismy za coś koło 85 złotych od osoby za noc http://www.only-apartment...l-go=2014-06-29 Zdjęcia z grubsza oddają rzeczywistość. Z tym że nie ma na nich jednego pokoju - ale są takie same obydwa. Trochę jest inny rozstaw łóżek i mebli. Ale na pewno w realu będziecie zaskoczeni pozytywnie, że jest lepiej, niż na zdjęciach. Poza tym jest wi-fi w cenie z naprawdę mocnym sygnałem i zasięgiem. Ceny porównywalne z apartamentami położonymi w centrum Starego Miasta. Ale naprawdę nie warto dać się zadeptać hordom innych turystów i nie warto próbować odpoczywać z gwarem za oknami. Na Żiżkovie naprawdę odpoczniecie. A tamtejszy "mikroklimat" przywiąże was do siebie skutecznie.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
You Know My Name 
Vortex Surfer


Posty: 7413
Skąd: wyższe sensy lodu
Wysłany: 2014-06-09, 21:40   

Romulus napisał/a:
Zakochałem się w Żiżkovie
Ale wiesz, że to nie Praga, ale co racja to racja - miłość od pierwszego wejrzenia, szczególnie nekropolia.
_________________
Ziuta na Polconie napisał/a:
Pałac Kultury i Nauki...
Mały, ale gustowny
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2014-06-10, 08:25   

Tak, przeczytałem w przewodniku, że do Pragi włączony stosunkowo niedawno.

A nekropolii całej nie zeszliśmy, bo to jednak duże strasznie. Ale co za klimat tam panuje! W Polsce, na starych dużych cmentarzach też można znaleźć takie miejsca, ale chyba są bardziej zadbane. Bez tych porośniętych bluszczem grobów, które nawet zaniedbane wyglądają przez to tajemniczo. Może następnym razem podejdziemy do tego cmentarza metodyczniej :)
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2014-09-19, 22:04   

Florencja. Prawie 18 dni. Szał.

Miasto jest takie piękne, jak opisują to w przewodnikach i książkach. Zbyteczne jest wklejanie zdjęć - wszystko co zobaczycie w Internecie to prawda. A ja wrzucałem już zdjęcia z podróży na Fejsbuku. Większość aktywnych użytkowników forum jest moimi znajomymi więc widziała. Ci, którzy nie mają konta na Fejsie - dadzą sobie radę bez zdjęć. Wystarczy poguglać.

Opiszę zatem wrażenia praktyczne, indywidualne.

Florencja jest droga. Cała Toskania również. To region obficie zaludniony przez turystów i "rezydentów" z USA, Wielkiej Brytanii i Rosji. Tłumy turystów przewalają się przez ten region bezustannie. Zatem nie oczekujcie, że ujdzie wam podróż w te rejony tanio. Nawet poza Florencją, w Toskanii, jest drożej, niż w innych regionach Włoch. Porównując z południem Włoch (coś jak polska ściana wschodnia), jest drożej nawet o 30, 40 procent. Ale warto. Lucyfer mi świadkiem, że warto.

Florencja ma wady. Pierwszą i najważniejszą z nich jest tłum turystów. O reszcie nie chce mi się myśleć bo nie warto.

Mieszkalismy przez cały pobyt w dzielnicy Oltarno. Za Arno. Po drugiej stronie rzeki. Ulica Costa San Giorgio 38. Na tej ulicy mieszkają chyba sami turyści, którzy wynajmują mieszkania, jak my. Mieszkanko było urocze, zadbane. Położone w centro storico, więc to dodawało euro do ceny bez wątpienia. Zwłaszcza że po zejściu uliczką w dół w ciągu dwóch, trzech minut mozna znaleźć się na Ponte Vecchio, a w ciągu kolejnych trzech można dotrzeć do Palazzo Vecchio, w ciągu kolejnyc dwóch-trzech, można dojść do florenckiej Katedry. A całe centrum historyczne jest na wyciągnięcie ręki. Czysto, schludnie, bezpiecznie i urokliwie.
http://www.only-apartment...iorgio38_40534/
Polecam, bo warto. Mieszkanie idealne dla dwóch osób. Przy tym właścicielka bardzo sympatyczna i pomocna.

Zwiedzanie.

Każda warta zobaczenia atrakcja jest płatna. Ceny wahają się od 11 do 4 euro. Przy tym 11 euro to cena zwiedzania Uffizi. Ale to cena, którą warto zapłacić. Do ceny tej należy doliczyć kilka euro (5) za rezerwację biletu na określoną godzinę. Tłumy walą tam między 9 a 15. Zarezerwowaliśmy bilety na 10.30. Ale po otrzymaniu vouchera okazało się, że mamy wejście na godzinę 16. Potwierdziło się to po odebraniu biletów. Zatem porada praktyczna - jeśli rezerwujecie wejście na godziny oblegane przez turystów nie róbcie tego tydzień wcześniej, ale z miesiąc wcześniej :)

Gdybyśmy przyszli do kolejki przed 15.00 to pewnie nie czekalibyśmy długo na wejście bez rezerwacji. Dość powiedzieć, że w czwartek, kiedy mieliśmy rezerwację i to na 16.00, przyszliśmy o 15.45 i mogliśmy od razu wejść. A kolejka tych bez rezerwacji wcale nie była oszałamiająco długa.

Ale wchodząc do Uffizi o tej porze i tak mieliśmy dość czasu, aby zakochać się w tym miejscu. Nie jestem koneserem sztuki. Nawet się na niej szczególnie nie znam. Tyle ile przeczytałem w "Malarstwie Białego Człowieka" Łysiaka i przewodnikach :) Wchodząc do Uffizi mieliśmy świadomość, że nie ogarniemy tych wszystkich wspaniałości na raz. Dlatego postanowiliśmy się skupić na tym, co nas interesuje. I dzięki temu w dwie i pół godziny ogarnęliśmy to muzeum. Wspaniałości.

Jeśli chodzi o zwiedzanie Florencji, to - w takim układzie czasowym, jakim dysponowaliśmy, potrzeba na nią około 5-6 dni. To zwiedzanie na luzie, bez stresu, spokojnie, aby docenić w tym miejście to co najlepsze. I mieć czas na to, aby odpoczywać i nic nie robić.

Poza Uffizi warto zobaczyć oczywistości florenckie: bazylikę Santa Croce, Palazzio Vecchio, wspiąć się na wieżę (Campanile), kościół San Lorenzo, kościół Santa Maria Novella, kościół San Miniato al Monte (ale nie dla świątyni, tylko dla widoku), Cappelle Medicee. Rozkładaliśmy te przyjemności na jedną dziennie. A do tego jeszcze warto zdecydowanie zajść do Palazzo Pitti. Wspaniałe muzeum ustępujące Uffizi, ale również pełne dzieł sztuki znanych laikom (Tintoretto, Caravaggio, Pisarro). Kolejne pół dnia wyjęte z życiorysu.

Jak pisałem na Fejsbuku, dla kogoś kto się interesuje sztuką być może potrzeba więcej czasu na te wszystkie smakołyki. Zakładam zatem, że 7-8 dni samego spokojnego zwiedzania tego miasta jest w sam raz.

W końcu osiągnęliśmy przesyt i doszedłem do przekonania, że kolejny zabytkowy kościół z obrazami, rzeźbą Kogoś Tam Ważnego doprowadzi mnie do artystycznego bólu brzucha. Skupialiśmy się zatem na tych najważniejszych, najsłynniejszych (Michał Aniol, Leonardo, Boticcelli, Vasari, Brunelleschi, Giotto i inni).

Innym muzeum, które warto odwiedzić po Uffizi i Palazzo Pitti - jest Galleria d'ella Academia. Ale z dwóch powodów (dla laika): stoi tam oryginalny Dawid Michała Anioła (którego replika znajduje się przed Palazzo Vecchio) i znajduje się tam kolekcja Stradivariusów zebrana przez (chyba) ostatniego z Medyceuszy. Wspaniałości ciąg dalszy. Do tego muzeum nie rezerwowaliśmy biletów. Stanęliśmy w kolejce, która miała chyba z pół kilometra. A do środka weszlismy po niecałej godzinie.

Florencja, jak pisałem, jest droga. Trzeba się przygotować na poważne wydatki w euro, jeśli chce się dobrze zjeść. Ale to miasto dla wszystkich. Jest tam od groma nie tylko restauracji, ale i lokali z tzw. street food - gdzie można taniej kupić pizzę na kawałki, prosciutto na kanapce lub talerzyku. Taniej, choć nie zawsze lepiej. Po poprzednich podróżach do Włoch został nam wstręt do tych knajpek. Są fajne. Ale na jeden raz.

Jeśli jest się finansowo przygotowanym, to warto próbować lokalnych restauracji. Ceny nie są konkurencyjne, ale lokali tych jest od groma i każdy stara się czymś wyróżnić. Niektóre samym turystycznym menu, ale niektóre lokalnymi przyprawami i smakołykami właściwymi dla toskańskiej kuchni (pyszna, choć nie olśniewająca smakiem zupa ribolitta). Warto szukać takich małych knajpek, z domowej roboty pastą, która sprawia, że słowo spaghetti kojarzy się z nieznanymi dotąd smakami.

Toskania, jak pisałem, to drogi region. Pojechaliśmy ponownie do cudownej Sieny. Aby się przekonać, że jest to miasto na jeden dzień. Góra na dwa, dla kogoś napalonego na sztukę. Katedra w Sienie to niesamowite wrażenie estetyczne. Wygrywa z florencką. Która jest darmowa. Jest wielka, poraża skalą, wykonaniem, starannością, majestatem. Ale sieneńska jest mimo to bezkonkurencyjna jeśli chodzi o detale, nagromadzenie przepychu i - po prostu - piękna. Florencka katedra przypomina przy niej efektowną wydmuszkę Brunelleschiego. Kolejny raz w katedrze sieneńskiej chodziłem urzeczony i - w jakiś sposób - wzruszony tym pięknem. Jedna z nielicznych świątyni, w której nie szkoda wydanych na bilet pieniędzy.

Aby odpocząć od zabytków udaliśmy się w głąb regiony Chianti, poza Florencją. Zawitaliśmy do Greve. Stolicy winiarskiego regionu. Miejscowość położna przy drodze krajowej 222, Chiantigianie. Cyprysowe aleje, oliwne gaje, przede wszystkim winnice. A droga to serpentyna wijąca się wzdłuż toskańskich wzgórz. Od Florencji do Sieny. Warto jechać tą drogą między tymi miastami zjeżdżając z równie urokliwej autostrady.

W Greve nie ma niczego szczególnego, poza ryneczkiem i licznymi restauracjami i sklepami. W enotce Falorni osiągnąłem winiarski orgazm. Kupiłem kartę degustacyjną i próbowałem najświetniejszych toskańskich win. Byłem w niebie do tego stopnia, że kilka dni później tam wróciliśmy na targi Chianti. Padał wówczas deszcz, ale to nas nie powstrzymało. Kolejne degustacje i świadome zubożanie portfela.

Viareggio - warto wspomnieć o tym mieście, bo leży półtorej godziny pociągiem od Florencji. Byłoby niewarte wzmianki, gdyby nie morze. Piękna plaża wijąca się wzdłuż wybrzeża, a w tle zachmurzone góry. Odjazd zupełny. Wpadalismy tam przed południem, poleniliśmy się na plaży i na molo, zjedliśmy obiad, znowu wylegiwaliśmy się w słońcu i na kolację wróciliśmy do Florencji.

Idealny balans między sztuką a leniwym wypoczynkiem.

Florencja to doskonała baza wypadowa do podróży po Toskanii. Rewelacyjnie skomunikowana z regionem i resztą Włoch. Autobusy jednak jeżdżą tylko do miejscowości położonych w najbliższym sąsiedztwie miasta. Do miast położonych dalej niż Siena, jeździ się już pociągiem. I tak, do takiego San Gimignano jedzie się autobusem z przesiadką w Poggibonsi. To dziwne, na pierwszy rzut oka. Ale biorąc pod uwagę turystyczne oblężenie, położenie tego miasta, dziwnym to być przestaje. Bilety są - w miarę - tanie. Do Greve płaciliśmy około 3.30 euro za bilet od osoby w jedną stronę. Do Sieny autobusem jest niewiele taniej niż pociągiem. Bilet kosztował 7,80 euro w jedną stronę od osoby.

Fajne jest to, że bilety na autobusy kupuje się nie na konkretny autobus, ale na kierunek. Kasuje się je u kierowcy. Z pociągami jest tak samo. Kupujesz na kierunek i bilet jest ważny 6 godzin po skasowaniu. W przypadku pociągów kasuje się bilety na dworcu, w kasownikach. W pociągach nie ma jak. A nie skasowanie bilety jest równoznaczne z jazdą na gapę.

Zarówno regionalne autobusy, jak i pociągi są bardzo czyste, wygodne i przyjemne.

Jeśli chodzi o autostrady. Przypomniało mi się polackie narzekanie na zamknięte bramki i korki na autostradach. We Włoszech, w godzinach szczytu, w okolicy duzych, obleganych miast, korki to codzienność.

A przejazdy dla pojazdów mających wykupiony telepass - to jedno stanowisko na bramce. I nie ma z tym problemu, który miało polactwo jadące nad Morze Bałtyckie. Ot i europejska normalność znana we Francji i Włoszech, która dla szeregowego Polaczka stojącego na bramce autostradowej nad Bałtyk jest wciąż nie do ogarnięcia. Ale dość hejtu.

Trzecia wizyta we Włoszech za nami. I nie ostatnia. Kolejna wyprawa pewnie za 2 - 3 lata. Tym razem na południe. Może Rzym (w Sylwestra w tym roku), z pewnością Neapol i południowe wybrzeże na dłuższy pobyt. Uwielbiamy ten kraj i pewnie to się długi czas nie zmieni.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
  
 
 
sanatok
Latający Pomidor


Posty: 1417
Skąd: Megamaszyna
Wysłany: 2014-09-19, 23:25   

Jak z językami? Angielski (i jak z jego poziomem po stronie tubylczej) czy ogarniacie włoski?
_________________
Meet Minsky. He understands that stability is destabilizing. Be like Minsky.
 
 
dworkin 


Posty: 3985
Wysłany: 2014-09-19, 23:27   

Włosi i angielski? Muehehe...
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2014-09-19, 23:57   

sanatok napisał/a:
Jak z językami? Angielski (i jak z jego poziomem po stronie tubylczej) czy ogarniacie włoski?

W północnych Włoszech (przy tym północ to powyżej Rzymu :) ) z angielskim nie ma problemu. W Toskanii w ogóle. Nawet na takim miejskim targu podstawowym, choć czasami prymitywnym, angielskim załatwisz wszystko. W restauracjach angielski to norma. Po kilku dniach łapiesz jednak włoski - taki z restauracyjnego menu i uliczny :) Co dziwne (a może nie) Włosi bardzo się cieszą, kiedy turysta stara się do nich mówić po włosku. Przy tym byłem nieco rozczarowany, ponieważ liczyłem na jakąś praktykę angielskiego mówionego. Niestety, z Włochami da się dogadać na podstawowym poziomie :) I czasami tylko na nim. W najlepszej restauracji spośród odwiedzonych, "Il Borghetto", kelner mówił łamaną angielszczyzną, ale kiedy próbowałem "wejść" na wyższy poziom, nie kumał wcale. Pod tym względem wycieczka była porażką :) Generalnie, w takich turystycznych miastach dogadasz się prymitywną angielszczyną. A nawet i bez niej.

Z poprzednich podrózy do Włoch pamiętam, że im dalej na południe, tym z angielskim gorzej. I to czasami rozpaczliwie - kiedy przypomnę sobie szukanie drogi do restauracji w pewnej miejscowości. Starszy pan nie kumał niczego, uśmiechał się, mówił "si, si". Ale na koniec przyniósł nam pomarańcze ze swojego ogródka :) Poza Neapolem, bo tam również sporo turystów, więc angielski na podstawowym poziomie wystarczy aż nadto.

Zresztą, po prawie trzech tygodniach w supermercato operowałem już podstawowymi włoskimi zwrotami. Chyba czas uczyć się włoskiego :) A najlepsze miejsce do tego do supermarkety :)

W Toskanii trudno znaleźć miejsce, gdzie angielski byłby jakimś przerażającym, nieznanym językiem. Nie tylko przez turystów, ale przez to, że mieszka w tym regionie dużo obcokrajowców. Z ciekawości weszliśmy do biura nieruchomości, aby sprawdzić ceny, głównie w okolicy Greve. Nie na polską kieszeń takich szaraczków. Może polski minister miałby szansę na kupno jakiejś norki na florenckiej wsi :)
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2015-07-03, 23:12   

Wróciłem dziś z tygodniowego urlopiku w Grecji. Konkretnie na greckiej wyspie Zakynthos.

To był mój pierwszy wyjazd za granicę z biurem podróży od 2008 r. Od tamtej pory staramy się jeździć z żoną sami i sobie radzimy. Nie zawsze jest taniej, ale zawsze jest fajniej.

Tym razem ulegliśmy znajomym, którzy nas namówili na wspólny wypad. Mają, niebogi, dzieci i trudno im podróżować, tak jak nam. Ale udało nam się stworzyć fajny plan podróży, mimo że z biurem podróży :) To jest wykupiliśmy tylko przelot i pobyt w hotelu. Reszta na własną rękę. To był rozsądny i satysfakcjonujący kompromis w tej sytuacji.

Hotel, w którym przebywaliśmy to Caravel Zante Hotel. Nie mam aż tak dużego doświadczenia, aby porównywać. Ale był przyjemny, na poziomie, z wieloma udogodnieniami. I z obsługą, która była bardzo uprzejma, pomocna i zaangażowana. Czyste, przestronne pokoje, klima w każdym. Obfite posiłki serwowane w formie bufetu. Dało się to przeżyć. Choć z perspektywy hotelowej kuchni nie pozna się kuchni lokalnej. Nie ma się co łudzić.

Warto wspomnieć kilka słów o Polakach. Kiedy ostatnio podróżowałem i przebywałem z kochanymi rodakami - zdarzało się dużo przaśności. A i tak, w 2008 r., było lepiej z nami, niż z niemieckimi emetytami, smierdzącymi, niechlujnymi i odpychającymi. W 2015 r. na Zakynthos Polacy, przynajmniej w "naszym" hotelu, zadawali szyku.

Na pewno w porównaniu z turystami brytyjskimi. To była głównie klasa robotnicza. Szpetni, nieokrzesani ludzie, pozbawieni manier. Nie była to hołota, która jeździ na popularniejsze wyspy i robi trzodę taką, że królowa powinna abdykować ze wstydu. Zachowywali się i tak lepiej, niż Polacy w 2008 r. (którzy po hotelach w nocy wyli "Hej sokoły" :) ). Polacy zrobili się bardziej ogarnięci, wyniośli i - w pewien sposób - wyrafinowani :) Widać to było przy barach, gdzie nie ustawiały sie kolejki rodaków po darmowy alkohol (tj. all inclusive). Przodowali w tym Brytole i Niemcy. Pijanych Polaków nie widziałem, słowo daję.

No dobra. Wyspa. Na Zakynthos przeważają wpływy włoskie. Związane to jest z historią wyspy. Widać to w architekturze (szczególnie stolicy wyspy: Zakhytnhos, Zante, Centrum, jak to zwą). toteż dla mnie żadnych olśnień nie było. Widziałem to wszystko we włoskich miasteczkach, bez greckiego, południowego bałaganu. Ale nie było źle.

Wyspę zwiedzaliśmy samodzielnie. Począwszy od spacerów wzdłuż wybrzeża, na inne plaże i w poszukiwaniu fajnych miejsc. A skończywszy na wycieczce zorganizowanej przez polskie biuro podróży, które działa na Zakynthos. Zante Magic Tours, polecam http://www.zantemagictours.com/ Było nas ośmioro, piątka dorosłych i dzieci. Wybralismy opcję z wycieczką dla 8 osob i było świetnie. Znakomita obsługa, fachowość, fenomenalny kontakt. Na innych wycieczkach, z tłumem rodaków, takie rzeczy są niemożliwe. A tu pojeździliśmy sobie w ósemkę, z sympatycznym przewodnikiem. Był czas na zwiedzanie i plażowanie w fajnych miejscach. Łącznie ze słynną Zatoką Wraku http://zakynthos.ogni.pl/zatokawraku.html W takich godzinach, kiedy nie było tam jeszcze tłumu turystów. Do tego jakieś zapomniane przez wielkie biura podróży miejsca. Nowe smaki, lokalna kuchnia. Przednia zabawa.

Potem samodzielny wypad, m. in. do stolicy wyspy i włóczęga po mieście, które wielkością ustępuje pierwszemu z brzegu polskiemu miastu powiatowemu.

Wyspa jest ładna. Ale przeznaczona głównie do takiego wypoczynku. Dzień na plazy, spokojne zwiedzanie kolejnego dnia. Taki rytm jest w porządku. I wystarczy go na góra 8 dni. Jeszcze jeden i zacząłbym się nudzić.

Na wyspach nie ma kryzysu. Żyją one z turystyki chyba bardziej niż kontynentalna Grecja. Nie ma pośpiechu, jest południowy stan, który Włosi okreslają zwrotem dolce far niente. I to mi odpowiadało. Chętnie bym tam wrócił.

A tymczasem, za miesiąc wypad do Mediolanu. Już sami, bez biura podróży. Druga wizyta jest nam potrzebna, aby nadrobić braki z pierwszej. I do tego wypad na dzień lub dwa na EXPO.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2015-08-12, 20:05   

Mediolan. Miasto Giorgio Armaniego. Miasto pełne drogich sklepów i ekskluzywnych marek. Było na naszej liście włoskich miast do odwiedzenia po tym, jak swego czasu objeżdżaliśmy Włochy w sposób zorganizowany.

Na pobyt wystarczą 3-4 dni. To naprawdę maksimum, aby w niespiesznym rytmie, na luzie, posmakować tego miejsca. Chyba że ktoś chce chodzić po muzeach. Ale nie ma w nich żadnych na tyle słynnych dzieł sztuki, aby poświęcać im czas. Poza jednym, oczywiście. "Ostatnia Wieczerza" Leonarda da Vinci. I tu nawaliliśmy. Wybraliśmy się "na ślepo". Potem, czyli na miejscu, doczytaliśmy, że aby zobaczyć "Ostatnią Wieczerzę" trzeba rezerwować miejsce ze znacznym wyprzedzeniem. Próbowaliśmy szczęścia - nie dopisało :) Nauczka na przyszłość: dokładniej czytać przewodniki :)

Ale może jeszcze do Mediolanu wrócimy, bo została La Scala - obejrzenie opery. To nie jest, wbrew moim wcześniejszym obawom, niemożliwe. Prawie zarezerwowałem tym razem bilety na "Cyrulika sewilskiego". Nie zdecydowaliśmy się jednak tym razem. Ale może następnym, z wyprzedzeniem, zarezerwujemy wstęp na jakieś fajne wydarzenie w La Scali.

Jeśli chodzi o atrakcje typowo turystyczne to, oczywiście, Galeria Wiktora Emmanuela II - luksusowe centrum handlowe w pięknym budynku. Wspaniała katedra. Naprawdę piękna i nie można oderwać od niej oczu. Choć w środku nie rzuca na kolana. Mało która jest w stanie mnie powalić, po tym jak "błądziłem" oczarowany w "lesie" katedry w Sienie. Ale w mediolańskiej trzeba wjechać na dach i podziwiać kunszt z tego poziomu. Szczególnie pod wieczór, kiedy słońce opada i jest tam urzekająco. Było tak za pierwszym razem. Za drugim razem również.

Przed Mediolanem należy jednak przestrzec. To miasto jest cholernie drogie. Euro wypływały nam z kieszeni w sposób nieraz niekontrolowany. Ceny wyższe niż w odwiedzonej rok temu Florencji. Choć Mediolan jest turystycznie mniej ciekawym miejscem, niż Florencja. A mimo to, ciągnie po kieszeni jak odkurzacz. Począwszy od cen hoteli po posiłki w restauracjach. Tego się spodziewałem, ale i tak myślałem, że uda się wydać mniej. Nie udało się. Ale nie żałuję. Dobry posiłek w restauracji wart jest swojej ceny. I naprawdę ujmuje mój snobizm turysty z peryferii Europy, kiedy w jakiejś restauracji zamawiam wino na kieliszek a kelner i tak najpierw wlewa do spróbowania.

Zatęskniliśmy od razu za Florencją. Wpadłbym tam choćby na kilka dni, aby poodwiedzać znowu "stare kąty", skoczyć do świetnej restauracyjki niedaleko Palazzo Pitti, czy posiedzieć w cieniu Uffizi.

Kolejnym, specjalnym, powodem, dla którego warto odwiedzić Mediolan jest wystawa EXPO. Bilety do nabycia przez Internet, ale odradzam. Są droższe o jakieś 5 euro. Na miejscu zapłaciliśmy 34 euro od osoby. Przez Internet można kupić za 39 euro. Nie ma problemów z kupnem biletów w Mediolanie. Począwszy od Stazione Centrale po same bramki wystawy - pełno jest punktów, w których są sprzedawane. Tylko w tych małych punktach na mieście płaci się za nie kartą kredytową. Gotówkę przyjmują tylko w dużych. Na przykład przed Zamkiem Sforzów, na początku Via Dante wiodącej do Katedry.

Dojazd z miasta jest łatwy i powszechny środkami komunikacji publicznej, która w Mediolanie naprawdę jest na świetnym poziomie. Autobusy, busy, pociągi, metro. My pojechalismy metrem, choć niezbędna była przesiadka. Choć jeśli ktoś wsiądzie przy Katedrze - dojedzie bez przesiadki.

Na miejscu jest pełno ludzi. Niektóre pawilony są oblegane, inne nie. Zależy to nie tylko od atrakcyjności wystawy, ale i od wielkości pawilonu. Do dużych szybciej się wchodzi. Ale na przykład brazylijski nie miał niczego do zaoferowania. Chyba że dla dzieci. Bo do tego pawilonu i przez ten pawilon przechodziło się pod górę, po rozwieszonej siatce. W związku z tym nie wpuszczano od razu dużych grup. Stąd tworzyły się kolejki. A że była to atrakcja dla dzieci i młodzieży - to kolejki były spore, na pół godziny czekania. Nawet kiedy już opuszczaliśmy teren wystawy.

Łażenie po niej zajęło nam cały dzień. Wróciliśmy do hotelu padnięci. Na samym terenie zrobiliśmy 18 kilometrów. Nie dało się zwiedzić wszystkiego, wybieraliśmy te, które nas interesowały a i tak zeszło cały dzionek. Im bardziej orientalne tym lepiej :) Do tego przerwa na jedzonko.

Cała wystawa jest zorganizowana doskonale. Nie tylko jeśli chodzi o położenie, ale i rozmieszczenie punktów z jedzeniem - głównie włoskim. Bardzo przyjazna dla zwiedzających. Począwszy od tego, że główna alejka była "zadaszona", dzięki temu można było uniknąć żaru lejącego się z nieba. Do tego sporo punktów, gdzie można było bezpłatnie uzupełnić zapasy wody.

Przed wejściem na teren panują środki bezpieczeństwa jak na lotnisku, ale wodę w plastikowych butelkach można wnosić. Na terenie wystawy jest wszystko, aby zapewnić turystom bezproblemowe zwiedzanie. Jedzenie jest smaczne i tanie. Żadnych kolejek, ani ścisku, ponieważ jest to rozplanowane z głową i jest tego dużo. Do tego dochodzą jeszcze możliwości zjedzenia przy pawilonach krajowych, dzięki czemu można spróbować jakiejś namiastki kuchni zwiedzanego w ten sposób kraju. Przed polskim pawilonem spory ruch był do punktów z polską kuchnią.

Teraz czas zaplanować wyprawę do Rzymu. Trzeba pewnie będzie to zrobić na dwa razy, bo nie wiem, jak ogarnąć to wszystko, choćby i w trzy tygodnie i nie zgłupieć. Florencja momentami przyprawiała o zawrót głowy, kiedy chcieliśmy spróbować wszystkiego, wszędzie wejść, wszystko zobaczyć i jeszcze wyrwać się parę razy pociągiem na plażę w Viareggio. W końcu osiągnęliśmy przesyt i trzeba było odpuścić, bo człowiek obojętniał na takie dawki wspaniałości. Z Rzymem może być podobnie. Dlatego muszę podejść do kwestii logistycznych z większą rozwagą.

Wracajac do Mediolanu. Znowu się łudziłem, że na północy Włoch sobie pogadam po angielsku w restauracjach. Takiego wała :)
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2016-02-12, 21:39   

Izrael.

Siedem dni okazało się za mało. Musieliśmy ciąć po skrzydłach. Przez to, niestety, odpadła nam z planu Hajfa. A ponadto odpadło, bez żalu u mnie, Morze Martwe.

Ciekawy to kraj. Pełen kontrastów wynikających z panującej tam wielkokulturowości. Jerozolima to, oczywiście, religijny tygiel, w którym miesza się judaizm, islam, chrześcijaństwo w kilku odmianach. W głębi kraju, na północy, w Galilei, wpływy arabskie są bardziej wyraźne, ale i spokojniejsze, wymieszane, złagodzone żydowskimi. Za to wybrzeże wydało mi się najbardziej europejską częścią kraju.

Dziwnie się po tym kraju jeździ. Ale może to wynikać z obranej przez nas trasy. Z lotniska Ben Guriona w/pod Tel Avivem dostać się do Jerozolimy bezpośrednio można chyba tylko wynajętym samochodem. Co wydało nam się bez sensu. Raz, że wynajmowanie samochodu na lotnisku jest mało opłacalne. Dwa, że w Jerozolimie zamierzaliśmy spędzić w sumie trzy dni. Więc samochód nam był niepotrzebny. Zdaliśmy się na transport publiczny. Pociągiem trzeba jechać z przesiadką. W mieście Lod. Autobusem z przesiadką - w polu. Dosłownie. Darmowym autobusem pojechaliśmy na punkt przesiadkowy i tam czekaliśmy na właściwym autobus, który nie kursował zgodnie z rozkładem.

Myśleliśmy, że prawie trzy dni wystarczą na Jerozolimę. Błąd. Nie daliśmy rady. Samo obejrzenie Starego Miasta zajmuje dzień, drugiego dnia pojechaliśmy do Betlejem i po powrocie poszliśmy na targ. Trzeciego dnia ruszaliśmy w dalszą drogę.

Jerozolima zrobiła na mnie duże wrażenie. Nie tylko z uwagi na oczywistości (Stare Miasto, miejsca kultu), ale i na swój urok. Nie tylko Starego Miasta. Wynajęliśmy mieszkanie przy ul. Ben Yehuda. To prostopadła ulica do głównej arterii tego miasta: ulicy Jaffo (Jaffa). Przyjechaliśmy w piątek, więc wczesnym popołudniem miasto nieco zamarło. Zaczął się szabas, który trwał przez całą sobotę. Restauracje i sklepy zamknięte, poza nielicznymi, w których pracowali chyba muzułmanie. I tak jedliśmy w muzułmańskiej części, tuż obok Bramy Damasceńskiej. Pyszne falafele.

Spodobała mi się czystość tego miasta. I jego religijność. Z powodu kolorytu tejże. Kiedy w sobotę rano poszliśmy pod Bramę Płaczu - zachwycił mnie widok modlących się żydów i ich dysputy. Szkoda, że nie wolno tam robić zdjęć a ja taki porządny jestem :)

Nie zdążyliśmy na Wzgórze Świątynne - bardzo krótki czas odwiedzania. I do Yad Vashem. Szkoda. Ale i jest powód, aby tam wrócić na kolejne dwa dni. Zamiast tego pojechaliśmy do Betlejem. Strata czasu. Poza kolorytem - miasto położone na terenie Autonomii Palestyńskiej. Padał deszcz, który nie przydawał mu uroku. Samo miejsce narodzenia Jezuska - łe tam. Miasto - po arabsku chaotyczne, brudne i odstręczające takiego europejskiego pieska, jak ja. Plusik - kontrola w drodze powrotnej na granicy. Uzbrojeni i zamaskowani żołnierze sprawdzający paszporty w autobusie.

Kolejny punkt - Nazaret. Polecam tylko żarliwym chrześcijanom. Znudziło mnie szybciutko. Też jest chaotyczne, choć czystsze. Ale nie odznaczające się niczym innym poza malowniczym położeniem. Z Jerozolimy pojechaliśmy tam autobusem. Z przesiadką w Afuli. Kierowca ni w ząb nie rozumiał po angielsku. Dogadać się z nim nie szło. Przez to musieliśmy zasuwać 3 kilometry piechotą pod górkę i z górki, aby dotrzeć do wynajętego mieszkania. Na szczęście pomógł nam inny obywatel Izraela, pochodzenia azjatyckiego, który kumał po angielsku i hebrajsku i za jego pośrednictwem dogadaliśmy się z kierowcą. Gdyby nie to, zasuwalibyśmy pewnie jakieś 5 kilometrów.

Nazaret dla mnie był tylko "stacją węzłową". Nie jestem religijny więc miałem w nosie jego religijne atrakcje. Ale nie trzeba było być religijnym, aby stwierdzić, że taka cepelia nie zasługuje na uwagę. Na szczęście dotarliśmy tam po południu więc nie straciliśmy dużo czasu. Zwiedziliśmy, zjedliśmy i spać. Następnego dnia ruszyliśmy już wynajętym samochodem w podróż po Galilei i Nazaret służył nam tylko jako noclegownia na kolejną noc.

Okolice Nazaretu są piękne. Szczególnie nad Jeziorem Galilejskim. Tybieriada (taki spokojny kurort - spokojny, bo był luty, po sezonie, turystów nie było) - fajne miasto na odpoczynek nad wodą. Na dwa dni, góra. Ale "wyżej" położone malowniczo jest biblijne Kafarnaum. Na wzgórzu, z pięknym widokiem na Jezioro. Biblijne atrakcje, jak to u mnie, na dwa zdjęcia z aparatu. Ale widoki cudowne. Dalej, z Kafarnaum pojechaliśmy na wybrzeże. Do Akki. Twierdza krzyżowców o tej porze nie jest oblegana przez turystów. Ale i w sezonie ponoć również nie. Co dziwne. A może nie - wszyscy podróżują pewnie trasą "pielgrzymkową", więc na co im taka Akka? A tam mieliśmy dla siebie podziemne miasto krzyżowców - co za wrażenia! I uroczy port z bajecznymi widokami na Morze Śródziemne.

Po powrocie do Nazaretu, kolejnego dnia, ruszyliśmy znowu na wybrzeże. Ale z przystankiem w Megiddo. Ruiny miasta na wzgórzu i biblijne przeznaczenie tego miejsca :) (Ostatnia Bitwa, Armageddon) były wystarczającą zachętą. Z góry schodzi się podziemnym tunelem zapewniającym kiedyś wodę. Też robi wrażenie.

Potem Cezarea - kolejne starożytne miasto. Piękne, choć drogie. Bo żeby wjechać do Starego Miasta trzeba zapłacić za bilet. Nie jest ono bowiem częścią właściwej Cezarei. Zjechać tam z autostrady nie sposób, trzeba wybrać boczną drogę numer 4. Ale warto. Zeszło nam prawie dwie godziny.

I wreszcie na koniec - Tel Aviv. Chyba najlepszy punkt naszej włóczęgi. Miasto łączące w sobie przeszłość i teraźniejszość. Nadmorska promenada, z wieżowcami przypominała mi (ze zdjęć) Miami. Przy tym to miasto tętni życiem. W środku tygodnia, późnym wieczorem, ulice przylegające do plaży i dalej - tętnią życiem w barach, restauracjach i kafejkach. Przy tym ludzie są bardzo mili i pomocni. Szliśmy na pociąg na lotnisko po 23.00, to zdarzyło się ze dwa razy, że zaczepiali nas przechodnie z pytaniem, czy nie potrzebujemy pomocy, dokąd idziemy, wskazywali drogę. Było to bardzo ujmujące.

Druga część miasta to Yaffa, kiedyś samodzielne miasto, w miarę rozrastania się Tel Avivu, zostało przez niego wchłonięte. Bardzo urokliwe, malowniczo położone na wzgórzu, świetnie zachowane i pozbawione chaosu arabskich miast. Chciało się tam zostać dłużej niż dwa dni, ale pogoda nie była do leżenia na plaży. Choć było ciepło. W porywach do 20 stopni. Do tego świeciło słońce.

Jeśli chodzi po podróżowanie po Izraelu - zdecydowanie polecam albo pociągi albo wynajęcie samochodu. Izraelskie koleje mają fajną, bardzo funkcjonalną aplikację na telefony. Do tego miasta są świetnie skomunikowane. Drogi są głównie dwupasmowe. Do tego dochodzą autostrady. Podróżowanie nimi to sama przyjemność. Poza miastami, jak Nazaret, gdzie wąskie uliczki, do tego strome, potrafią nadwyrężyć nerwy nie przyzwyczajonego do takich atrakcji, kierowcy :)

Żałuję, że nie widziałem Hajfy, ale to dodatkowy powód, aby tam wrócić (plus atrakcyjne "niedobitki" w Jerozolimie).

Cenowo nie jest źle. Izraelski szekel pozostaje do złotówki w relacji niemal 1:1. Choć jest drożej niż w Polsce. Ale spotkaliśmy po drodze innych "odszczepieńców" jak my (nie będących na żadnej pielgrzymce z ksiendzem dobrodziejem). Ci przyjechali (z małymi dziećmi) "na żywca". Zabukowali tylko bilety lotnicze w obydwie strony i nic więcej. My mieliśmy rezerwacje w mieszkaniach - w większości fajne apartamenty (w Jerozolimie i Tel Avivie, dwa noclegi w Nazarecie były takie sobie). Do tego niedrogie.

Jedzenie. Posiłki street foodowe plus kolacje w restauracjach. Te zaś wybieralismy głównie na targach (sukach, jak je nazywają). Wyborna, lokalna kuchnia. Falafele, shawermy, baraniny, jagnięcina, wołowina, sałatki, podawane w taki sposób, że człowiek ślinił się na sam widok. A co dopiero, kiedy trafiały do ust :)

Jeśli chodzi o Arabów - irytowali mnie przez większość czasu swoją natarczywością. Strach było zatrzymać się przy jakimś stoisku, aby cię nie obleźli i nie męczyli. Najgorzej było w Betlejem - po wyjściu z autobusu obleźli nas taksówkarze jak jakieś robactwo. Nie sposób było się od nich uwolnić. Ale po dwóch dniach już wiedzieliśmy, że trzeba po prostu ich ignorować i nie nawiązywać kontaktu.

Siedem dni. Było intensywnie, ale świetnie. Jechałem tam z myślą, że mi się nie spodoba, bo nie przepadam za bliskowschodnimi, czy orientalnymi klimatami. Ale wyjechałem do Polski z żalem, że nie byłem w Hajfie, nie poleżałem na plaży i nie wszedłem na Wzgórze Świątynne w Jerozolimie.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
mad5killz
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-12, 21:57   

TL;DR

Słyszałem, że istnieje życie poza ZB...

Mrzonki. //przytul
 
 
martva 
grzeczna dziewczynka


Posty: 1942
Wysłany: 2016-02-13, 12:46   

Romulus napisał/a:
Wyborna, lokalna kuchnia.


Ehh, pamiętam jedną rozmowę o jedzeniu za granicą - ktoś narzekał że w Izraelu pieczywo jest drogie, bo bochenek chleba kosztuje dwanaście złotych. Znaczy niby można kupić pitę u Araba za złotówkę, no ale taki chleb w typie europejskim aż dwanaście. Umarłam.
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2016-02-13, 14:41   

Pieczywo i słodycze są w tym kraju po prostu nieziemskie. Nasze śniadania to wypady do małych piekarni i tam kupno pieczywa, które wcinaliśmy po drodze. Chlebem pita żywiłem się prawie cały czas. W Akce na obiedzie przyniesiono nam dodatki do posiłku (darmowe): dwa rodzaje pieczonego chleba pita, jeden zwykły, drugi z przyprawami. Zanim podano właściwy posiłek w zasadzie byliśmy najedzeni :) A zamawialiśmy żarełko bez przystawek :)
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
martva 
grzeczna dziewczynka


Posty: 1942
Wysłany: 2016-02-13, 17:35   

Ja trochę nie ogarniam, jak można jechać do kraju z fajnym żarciem i upierać się przy jedzeniu 'europejskiego' chleba, jak mozna kupić autentyczną pitę bądź coś innego lokalnego i to jeszcze taniej ;) No ale może jestem spaczona. Pod względem kulinarnym zazdroszczę Ci wściekle tej wyprawy.
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2016-02-13, 19:53   

Dla mnie taka podróż, czy to Litwa, czy Izrael, to zawsze jest podróż do lokalnej kuchni. :) Nawet jeśli oznacza to tylko jedzenie kurczaka w jakiejś lokalnej mieszance ziół. :) W Izraelu, jeśli ktoś się wybierze, polecam próbowanie lokalnej kuchni na ich targach/sukach. Te knajpki są wciśnięte gdzieś między stoiska z warzywami. Z zewnątrz wyglądają nieciekawie, niepozornie. Jak Manou Bashouk w Jerozolimie. Ale wewnątrz są większe niż na zewnątrz :mrgreen: Niby szaszłyk, falafel, baranina - wszystko to można znaleźć w Polsce. Ale zawsze znajdzie się jakaś lokalna "ciekawostka" kulinarna, która sprawi, że wszystko, czego się dotychczas próbowało, nabierze nowego smaku. Tak było u mnie z warzywną sałatką libańską, tabolueh. Większość, jeśli nie wszystkie, ze składników można znaleźć w Polsce. Ale może to magia miejsca, mieszanka świeżości i zapachów warzyw, owoców, świeżego mięsa - sprawiają, że smakuje to tak, jakby się pierwszy raz w życiu próbowało czegoś wspaniale nowego. Jedna sałatka - w gruncie rzeczy banalna - sprawiła, że się poczułem niezwykle. A do tego miły właściciel, który cię zagaduje i pyta o wrażenia, stara się być gościnny i życzliwy wręcz do zakłopotania swoją uprzejmością, choć nie musiał (przecież zamówiłem, więc wiadomo że zapłacę).
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Shadowmage 


Posty: 3212
Skąd: Wawa
Wysłany: 2016-02-14, 11:27   

Też nigdy nie rozumiałem po co jechać do innego kraju (sprawdzić, czy nie Anglia) i jeść to samo, co w domu.
_________________
 
 
MadMill 
Bucek


Posty: 5403
Skąd: hcubyw ikleiw
Wysłany: 2016-02-14, 11:45   

Jedziesz stereotypami o kuchni angielskiej, wstyd!

Polacy przecież jeżdżą na olnikluziw aby jeść schabowe i walić wódę*, jesteście ukrytymi opcjami. Romek w tym wypadku... aż strach mi to napisać.

* tylko po co płacić za to ponad tysiaka za tydzień, jak można wkręcić sobie 200tkę i podkręcić ogrzewanie w domu a wódę kupić na mecie. Na jedno wyjdzie przecież...
_________________

"Życie... nienawidź je lub ignoruj, polubić się go nie da."
Marvin
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23153
Wysłany: 2016-02-14, 13:39   

Te wszystkie olinkluziwy to nie są warte tych piniendzy. Lepsze żarcie w streetfoodowej knajpie znajdziesz. A w takiej Florencji - to na wypasie: talerzyk z lokalnymi wędlinkami plus kieliszek wina :) Siedzisz na krawężniku i się lansujesz :)

W Izraelu charakterystyczne była także obecność żołnierzy na ulicach. Wsiadali sobie do autobusów, chodzili na plaże - wszystko z bronią. Na dworcach autobusowych i kolejowych sprawdzanie paszportów i bramki. Taki koloryt lokalny :) Nic dziwnego, skoro wokoło sami wrogowie. Mnie na lotnisku w drodze powrotnej na kontrolę bagażu wzięli :) Na szczęście osobistej nie było :mrgreen:
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Fantasta.pl


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Nasze bannery

Współpracujemy:
[ Wydawnictwo MAG | Katedra | Geniusze fantastyki | Nagroda im. Żuławskiego ]

Zaprzyjaźnione strony:
[ Fahrenheit451 | FantastaPL | Neil Gaiman blog | Ogień i Lód | Qfant ]

Strona wygenerowana w 0,27 sekundy. Zapytań do SQL: 13