FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
Z cyklu ,,ZO" - historia o człowieku imieniem combie.
Autor Wiadomość
combie 
Pro spamer

Posty: 8
Skąd: z nienacka
Wysłany: 2010-06-21, 15:27   Z cyklu ,,ZO" - historia o człowieku imieniem combie.

Mieszkańcom wioski Sondur żyłoby się dobrze. Żyłoby gdyby nie obecność pewnego osobnika. Ów osobnik zamieszkiwał teren pod lasem. Z tego powodu nikt nie chodził do lasu. A jak już chodził, to z daleka od chatki ów osobnika. Rzadko ktoś wracał. A jak ktoś wracał, to w worze. Na owego osobnika mówiono combie. Nie wiadomo skąd wziął się taki przydomek. Lecz kiedyś mieszkańcom żyło się lepiej. combie nie zawsze był ów osobnikiem, ale nigdy nie lubił ludzi. Od zawsze mieszkał w chacie, i od zawsze nikogo nie wpuszczał. Gdy ktoś pukał, straszył w sposób magiczny. Potrafił, bo był świetnym czarnoksiężnikiem. I to go zgubiło. Zgubiły go jego własne czary, a raczej chęć posiadania jeszcze większej mocy. A posiadał nie małą. Czarował myślami. Wystarczyło żeby pomyślał o strachu, a wszyscy dookoła bali się. Pomyślał o otwartej ranie z której sączy się ropa, a jego ofiara dławiła się krzykiem z bólu. Nie myślcie, że był obłąkańcem, chaotycznym źródłem zła. Nie, on wiedział co robi. Robił to specjalnie, jeśli ktoś zakłócił mu spokój. Nigdy nie był przyjacielski.

Pewnego wieczoru combie studiował księgi demonologii. Miał już wszystkie składniki oprócz jednego, najważniejszego i dla wielu śmiertelników niedostępnego. On wiedział jak go pozyskać, był świetnym czarnoksiężnikiem. Wyszedł wtedy ze swej chaty do wioski. Nigdy wcześniej tego nie robił, ale musiał pozyskać składnik. Składnik znajdował się w kościółku. Po zmroku combie wślizgnął się do kościółka, cicho, niepostrzeżenie niczym kot. Czarny kot. Osoba która posiadała składnik oddawała się modłom. Osoba ta nie zwróciła uwagi na combiego. Wślizgnął się przecież cicho. combie zaszedł kapłana od tyłu, niepostrzeżenie. Wbił mu dziwny, czerwonawo-czarny palec, zakończony długim ostrym paznokciem który przypominał trochę nogę pająka, w bok szyi. Kapłan nie umarł od razu. Wił się w konwulsyjnym bólu z bezdźwięcznym krzykiem na ustach wił się po podłodze, rzygał śluzem i krwią. combie patrzył. Kapłan wypiął się ku górze brzuchem, a z jego ust zaczął uchodzić dym, bezkształtny obłoczek. combie patrzył. Dym wyglądał na gęsty, biały jak mleko. Obłoczek zmienił się w kulkę i powoli pofrunął w dłoń combiego, która wówczas wyglądała w miarę ludzko. Kapłan jak się wypiął, tak został. Zawisł w uczuciu bezkresnego bólu, z otwartymi ustami, które wydawały się wciąż krzyczeć. combie odszedł, nawet nie wzruszył ramionami.

Na podłodze chatki zaczęły się formować dziwne znaki, ni to runy, ni to litery. Podłoga rozerwała się, jakby ktoś wyciął w niej podłużną dziurę nożem do frytek. Z wnętrza dobiegały różne odgłosy, brzmiały trochę jak krzyki katowanych dzieci. Niektóre brzmiały jak syczący pająk. Dziura ewidentnie odstraszała. combie nie należał do ludzi którzy się boją. Nie wiadomo czy w ogóle należał do ludzi. Kolor dziury zmieniał się z ciemno brunatnego w czarny, później w fioletowy. Był chaotyczną mieszaniną odstraszających barw. combie wypił coś co miało kolor brunatny i było zamknięte w kamiennej buteleczce. Pustą odłożył na miejsce. Zrobił krok w stronę dziury, potem następny, aż w końcu znikł cały.

Wnętrze było chaotyczne, widział nie formujące się w nic kolory, kształty. Powiedział coś czego zwykły człowiek nie mógł zrozumieć. Wykonał gest oburącz. Chaos zaczął się formować wokół bańki którą otoczył się combie. Szedł po czymś co wyglądało jak pozrastane ścięgna i mięśnie. To coś było twarde, odrzucało. Co jakiś czas ów mięśnie poruszały się, skurczały, rozkurczały. combie szedł dalej, jedyną stabilizującą się drogą. Wyszedł na środek rozwidlenia na cztery różne drogi. Po środku stał mięśniowy filar, który nie wiadomo czy coś podtrzymywał, bo poza bańką było ciemno. combie zbliżył się. Filar zdawał się żyć, oddychać i dziwnie poruszać. combie obszedł go dookoła. najpierw zauważył cienkie wiązki brunatnych mięśni, które różniły się od innych. Wyglądały jak palce, ludzki palce. Jak dotąd combie nie zauważył tu nic ludzkiego. Obchodził dalej. Cienkie palce z cieniutkich mięśni przeradzały się w okrągły dysk. Przypominał dłoń. Obchodził dalej. Cienkie zawiązki mięśni formowały się dalej. przeradzały się w coś na kształt ręki, która gotowa była uchwycić wszystko, nawet promyk światła, lub zalążek nadziei. Obchodził dalej. W filar wtopiona była cała ręka przypominająca ludzką. Wraz z obręczą barkową. I klatką piersiową. Żebra stworzone były z brunatnych włókien wyglądających jak mięśniowe. Poza obręczą barkową, klatką piersiową i ręką, z mięśni były uformowane nogi, druga ręka szyja. I twarz. Twarz zatopiona w filarze w bezkresnym bólu. Z krzykiem na nieruchomych ustach, zdających się wołać zabij mnie. combie przeszedł obok. Nawet nie wzruszył ramionami. Od początku czuł na sobie wzrok. Teraz to uczucie bardziej się nasiliło. Spodziewał się tego. Szedł dalej. Nudziło go już podążanie w bezkresnym korytarzu ścięgien i mięśni. Tego też się spodziewał. Wiedział co robić. Usiadł na mięśniowej podłodze. Siedział długo. Miał czas. Wiedział ze wyjdzie stad inna drogą niż wszedł. Czekał. Wzrok zbliżał się. Nagle mięśniowa podłoga rozwarła się pod combiem. Wpadł do innego pomieszczenia. Zjechał lejem w dół, do okrągłego pomieszczenia stworzonego z brunatnych mięśni i ścięgien. Wyrwa w suficie zrosła się uniemożliwiając wyjście. combie poczuł zażenowanie. Na środku pokoiku wyrosło z podłogi coś na kształt krzesła bez oparcia. Niech to się wreszcie skończy pomyślał combie nie ruszając się z miejsca. Nie czekał długo. Podłoga rozwarła się znowu i wleciał do korytarza stworzonego z mięśni i ścięgien, prowadzącego do wielkiej sali na której widniał złoty tron i wile skarbów. Na tronie siedziało coś co wyglądało na przerośniętego ghula w kolorze bordowym.
- Skończ te gierki. - powiedział combie pogardliwym głosem. Sala z ghulem i kosztownościami zniknęła w plątaninie mięśni i ścięgien. Ściana komnaty rozwarła się, a mięśnie na podłodze wyrównały jakby zachęcając do wejścia. combie wszedł. Ściana zrosła się i zniknęła w ciemnościach. Widział jedynie kawałek podłogi.
- Proszę, proszę. - odezwał się głos znikąd. A był jeszcze straszniejszy niż wszystko co można było tutaj zobaczyć. Straszniejszy od tego co combie zobaczył i czego nie zobaczył. Głos brzmiał jak bezdenna studnia. Świdrował wnętrze czaszki, zapadał tam jak sieć rybacka oplątując mózg niczym macki ośmiornicy. Głos był ciężki, i na samą myśl o tym co mogłoby wydawać taki dźwięk jeżył się włos. Jeżył się... lekko powiedziane. - Kogo tu mamy? Biedny człowieczek się zagubił?
- Przestań, robisz się żałosny. - odpowiedział combie pogardliwym głosem, nie wskazującym na jakiekolwiek przerażenie. Jedynie na znudzenie i zażenowanie.
- Twoje oczy mogą ci się jeszcze przydać. Przybiorę formę która jest wam znana z bajeczek. - głos zachrypiał. przed combiem pojawił się kształt formujący się w czerwonego humanoida, z cienkim ogonem zakończonym strzałką. Na łysej głowie miał duże jasno beżowe rogi wyrastające z czoła. Zamiast zębów kły. Oczy zielone. Bez źrenic.
- Jaki jesteś śliczny... Lucyfer. - powiedział combie z drwiną w głosie.
- Lucyfer. Che, che dobre. - zadrwił humanoid. - Ładnie przelazłeś przez komnaty. Nie ukrywam ciekawy był to widok.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - powiedział combie, tym razem bez drwiny, nijako, bezbarwnie.
- To samo mogę powiedzieć tobie. Dobrze więc, żarty na bok. Z czym przychodzisz ludziku?
- Przychodzę po ciebie.
- Tak, czy zauważyłeś, że nie zmieszczę się do kieszeni?
- Jakoś wejdziesz. - combie w ułamek sekundy skupił się, jego bańka nabrała intensywniejszego koloru, otwarła się z przodu małą dziurką, przez która combie wyrzucił flakonik w stronę demona. Demon zdematerializował się, zmaterializował obok. Flakonik rozbił się o podłogę stworzoną z mięśni i ścięgien. Wypłynął płyn który wyglądał jak lustro stworzone z wody. W miejscu gdzie wcześniej była plątanina ścięgien i mięśni, teraz była czarna, wypalona dziura z której śmierdziało siarka i palonym mięsem.
- Woda święcona? Jesteś śmieszny ludziku! Nic mi tym nie zrobisz.
- Więc się nie ruszaj. combie cisnął kolejny flakonik w demona. Demon nie poruszył się. Zawartość flakonika była inna. Nie Była to woda święcona. Nie ciecz która wyglądała jak płynące lustro. Z rozbitego flakonika wydobył się dym biały jak mleko. Demon śmiejąc się pożarł duszę. Krzyknął z wściekłości, począł zbliżać się do combiego, ten jednak stał bez ruchu. Demon był coraz bliżej. Chciał złapać combiego za głowę, lecz gdy dotknął bańki wygiął się do góry, zasyczał i padł na podłogę stworzoną ze ścięgien i mięśni. Wydawał teraz dziwne piski. Piszczał, lecz wciąż strasznie. combie wyciągnął rękę. Z końcówek jego palców wytrysnęło fioletowe światło, układające się w poskręcane smugi. Światło dosięgło demona. Demon nie poruszał się, jedynie klęczał przed obliczem combiego. Zmniejszał się, dematerializował. W końcu stał już tylko combie. combie wyciągnął ręce w górę. Ścięgna rozwarły się. Skinął ręką na podłogę. Z podłogi wyłonił się stół stworzony z brunatnych ścięgien i mięśni. Pomyślał o wyjściu z tego miejsca, a na samą myśl na podłodze rozrysowały się dziwne znaki, powstała wyrwa pałająca światłem, niezrozumianymi dźwiękami i chaotycznymi barwami. combie podszedł bliżej. Jeszce jeden krok, kolejny, jedną nogą był w wyrwie. Ostatni krok. Stał po środku swej chatki, eliksiry w niezmienionym układnie stały na stoliku. Sięgał po eliksir. Nie zdążył. W jego głowie odezwał się głos oplatający umysł niczym macki ośmiornicy, złowioną rybę.
- Brawo człowieczku. Dostarczyłeś mi takiej rozrywki jakiej dawno nie miałem. Ale już mi się znudziłeś. combie w konwulsyjnym wykręcie padł na podłogę. Czuł jak wychodzą z niego siły, jak coś go opuszcza wyrywając za sobą mięso, wnętrzności i krew, jak tysiące małych harpunów zatopionych w ciele. Demon zmaterializował się obok i swą czerwoną ręka z paznokciami długimi i ostrymi jak nogi pająka przebił combiego a czarna krew obryzgała drewnianą ścianę.
- Cierp, żeby zapamiętać! - krzyczał demon głosem który wywołał strach u combiego.
- Płacz, żeby zapamiętać!
- Odczuwaj ból, żeby zapamiętać!
- Krzycz, żeby zapamiętać!
- Konaj, żeby zapamiętać!
- Płoń, żeby zapamiętać!
Fale bólu, cierpienia, ognia i krwi zalewały ciało combiego. Wił się w konwulsyjnym bólu, po czym padł na podłogę nieruchomy... i zapamiętał.
- Demoniczne ziarno zostało zasiane. Masz czego chciałeś. - Demon odwrócił się, i wszedł do wyrwy w podłodze, która zaraz potem się zarosła i nie było po niej śladu.

combie dźwignął się na ramieniu. Upadł. Próbował usiąść. Padł. Poczuł niewyobrażalny ból i gorąco w prawej części ciała. Popatrzył na prawą rękę i zemdlał znowu.

Czarny płaszcz niepostrzeżenie wślizgnął się do kościółka. Cicho niczym kot. Czarny kot. Kapłan modlił się. combie złapał do za ramię prawą ręką. Puścił natychmiast. Ręka paliła. Kapłan powoli odwrócił się.
- Jesteś nie czysty. Rośnie w tobie demoniczne ziarno. Póki co kiełkuje, ale w końcu wyrośnie. Wyrośnie pochłaniając ciebie, twoje ciało i twój umysł. W końcu umrzesz. - rzekł kapłan.
- Po-pomocy... - wychrypiał combie kurczowo trzymając się za prawą rękę. Paliło coraz bardziej.
- Widzę, że ci zależy. Widzę jak bardzo ci zależy skoro wszedłeś do miejsca świętego. Wszędzie boli potwornie, ale tutaj...
- Ale... nie rośnie - wycedził combie. Pocił się z bólu.
- Fakt. Ściągaj szatę. Oczom kapłana ukazał się człowiek. Połowa człowieka. Drugą połowę stanowił demoniczny szczep, brunatne, żyjące własnym życiem ciało. Pasożyt żywiący się nosicielem. Jedno oko normalne. Drugie zielone, bez źrenic. Zalążki rogu.
- Aleś się urządził. Wszyscy grzesznicy są tak samo głupi. Z wyjątkiem ciebie. Jesteś najgłupszym jakiego spotkałem. Tak, tak... pomogę ci. Co ze mnie byłby za kapłan jakbym nie rozgrzeszał... - Kapłan namoczył szatę w wodzie która wyglądała jak lustro. Podał ją combiemu. Wziął lewą ręką. - Ubieraj. To spowolni rozrost. combie nałożył podaną czarną szatę. Bolało jak nigdy. Nie jęczał.
- Co... teraz? Co mam... zrobić żeby się... tego pozbyć? - wyjęczał combie.
- Niedługo wyruszy drużyna. Dołączysz do niej. Będziesz chronił jej członków. I razem z nią wyruszysz tam skąd masz szczep. I pomożesz im odnaleźć osobę której szukają. I razem z tą drużyną uratujesz tą osobę.
- Dobrze... - wychrypiał combie.
- Aby zatrzymać rozrost szczepu, musisz cały czas nosić szatę nasączoną wodą święconą.
- Gdzie znajdę drużynę?
- Znalezienie jej to część rozgrzeszenia. A teraz wynoś się stąd demonie! - combie wyleciał przez drzwi kościółka i walną plecami o wydeptaną ścieżkę. Podniósł się. Szczep bolał, rwał ogniem. combie powoli, jak starowinka, wyruszył przed siebie ścieżką. I pamiętał.

Teraz znacie już historię człowieka który ma za nic sobie głód, kpi z pragnienia i pogardza ludźmi i ludzkimi zachowaniami, bo człowiekiem już wcale nie jest.
_________________
Dowiecie się po śmierci. Wszystkim, którzy tak bardzo się zdziwią.
- combie
 
 
Elektra 


Posty: 3693
Skąd: z Gdyni
Wysłany: 2010-06-21, 16:02   

combie napisał/a:
Ów osobnik


combie napisał/a:
ów osobnika


combie napisał/a:
ów osobnikiem


Jeśli "Ów" to przydomek, to ok, jeśli jest to zaimek, to się odmienia: "owego" osobnika, "owym" osobnikiem, itd. Plus za to, że w mianowniku nie użyłeś "owy".

combie napisał/a:
Na owego osobnika mówiono combie.

Combie nie powinno być wielką literą?

combie napisał/a:
Nie wiadomo skąd wziął się taki przydomek. Lecz kiedyś mieszkańcom żyło się lepiej.

A jakby było wiadomo, to ludziom żyłoby się gorzej? ;)

Cytat:
combie nie zawsze był ów osobnikiem, ale nigdy nie lubił ludzi.

Że co? Kiedyś był jakiś inny combie?

Przeczytałam tylko pierwszy akapit, reszty mi się nie chciało. Nie podoba mi się forma, powinieneś bardziej rozwijać zdania, częściej używać przecinka, a nie kropki.
_________________
Nie mów kobiecie, że jest piękna. Powiedz jej, że nie ma takiej drugiej jak ona, a otworzą ci się wszystkie drzwi.
Jules Renard
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23108
Wysłany: 2010-06-21, 18:41   

Generalnie problemem autora i jego hiroła jest poziom zajebistości w Zajebistości. Wrażenie na mnie zrobiłoby, gdyby główny hiroł popuścił w portki. Bo takich jak on - na pęczki można znaleźć w marnej fantasy, której nie chce się czytać, bo jest tak kiepska, że Najbardziej Zajebistym Maderfakerom jak piszący te słowa, mózg wypływa uszami i nie są w stanie docenić Maderfakerowatości twojego hiroła.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
MrSpellu 
Waltornista amator


Posty: 19049
Skąd: Milfgaard
Wysłany: 2010-06-22, 07:45   

"Szmira, kadzidło i złe to" ;)

Mniej więcej zgadzam się z opiniami Romulusa i Elektry.
Dodam tylko, że autor musi jeszcze sporo popracować nad warsztatem pisarskim.
I to solidnie.
_________________
Instagram
Twitter
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

OGIEN I LÓD - Przystan mil/osników prozy Georgea R. R. Martina


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Nasze bannery

Współpracujemy:
[ Wydawnictwo MAG | Katedra | Geniusze fantastyki | Nagroda im. Żuławskiego ]

Zaprzyjaźnione strony:
[ Fahrenheit451 | FantastaPL | Neil Gaiman blog | Ogień i Lód | Qfant ]

Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 14