Quinn nie może być twarzą Zorby i Santiago jednocześnie. Dlatego też Tracy. Ale nie znamy twarzy Santiago, bohatera Galaktyki, który jak zresztą wiemy miał ich wiele.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
"Wicekrólowie" Federico de Roberto. Włoska klasyka, powieść powstała w drugiej połowie XIX wieku, chyba tuż przed Zjednoczeniem. Fabuła, jak w "Gepardzie" Lampedusy skupia się na sycylijskiej rodzinie książęcej. I znacznie od "Geparda" obszerniejsza, prawie siedemset stron. Jak obiecywał w przedmowie Jarosław Mikołajewski, szybko się wciągnąłem.
"San Francisco. Dziki brzeg wolności" Magdy Działoszyńskiej - Kossow. Kolejna książka w doskonałej Serii Amerykańskiej Wydawnictwa Czarne. Świetna, interesująca i wciągająca. Takie spojrzenie reportażowe, współczesne, ale bogato okraszone historią.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Obłok Magellana. Jestem zaskoczony jak mi to dobrze wchodzi. Wyciągnięte z półki jako dodatek do Jefremowa, którego z kolei wyciągnąłem już nie wiem na podstawie jakiego skojarzenia.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
Zabić Pattona. Niezwykła śmierć najzuchwalszego generała drugiej wojny światowej - Martin Dugard, Bill O'Reilly
Książka pomyłka. Czytamy o chorobach Hitlera, Roosevelta, Stalina. O ich kochankach, romansach, o romansach Pattona. Czytamy o ich upodobaniach, o wyborach w USA, o Auschwitz, o prywatnych akcjach w celu odbicia zięcia, o aprowizacji, Sycylii, ofensywie w Ardenach, o tym, że gdzieś tam, w jakimś niemieckim miasteczku w którym przez chwilę stacjonował sztab Pattona, wiele lat później służbę odbywał Elvis Presley (sic!) a gdzie indziej Hitler narzekał na komary a Eva Braun piła i tańczyła, i o tym jak uśmiercono sukę Hitlera i w ogóle jak po kolei umierali w tym bunkrze i o wielkiej misji Otto Skorzeny'ego która była nic niewarta i o jego misji na Węgrzech i po Mussoliniego i potem po wojnie że był aktywny i skąd miał szramę i jak wyglądał i jak się zachowywał i dlaczego i po co i na co i czy lubił zabijać czy nie i w której kieszeni trzymał batonik z czekoladą. I to wszystko w narracji pudelka skrzyżowanego z wysokobudżetowym hollywoodzkim filmem historycznym. Dużo emocji, namiętności, przymiotników, opisów, głupawych i bezwartościowych informacji. I czasem jakiś fakt o Anne Frank. Przepraszam, od czasu do czasu jest o Pattonie, że był niepokorny, zmarzł, że sikał do Renu, że i był wielkim generałem. Wielkie mi odkrycia. No i w końcu jest też coś o śmierci Pattona. Jakieś ostatnie 20 stron plus 6 stron posłowia. Tak naprawdę jedyne wartościowe informacje są w posłowiu. Trochę faktów, trochę totalnie niewiarygodnych głupot i koniec.
Żenujący gniot choć napisany sprawnie i lekko się czyta.
Imię nasze Legion - Dennis Taylor
jak już wszyscy wspominali - nie jest to wielka literatura, ale bardzo fajne czytadełko. Sięgnę z przykładem do Masjanina Weira gdzie tak samo na nowo odkrywa się znane rejony fantastyki/pod innym kątem.
Założenia świata (naszego) są bardzo umowne i w sumie nie ma co wnikać w ich zasadność.
Dla mnie najciekawszym spostrzeżeniem jest to że Bob jest ostatecznym etapem naszej ewolucji - i to samo w sobie mogłoby być świetnym materiałem.
Troszkę uwiera mnie brak konsekwencji w działaniach/możliwościach Boba [patrzę teraz na wiki / wedle amerykańskiej hard science fiction - dla porównania Alistair Reynolds science fiction] oraz mocno powierzchowne traktowanie tematów, przez co w ogóle ciężko Bobiverse klasyfikować jako HardSF, no ale nie wszystko jest doskonałe .
dobrze się czyta - choć Taylor mistrzem pióra nie jest, a częste wachlowanie miejscem/czasem/Bobem pozwala mu unikać trzęsawisk.
na zachętę 7/10
[tytułem specjalnie nawiązywał do Rodżera ? czy tylko tak mu wyszło?]
starałem się delikatnie zasugerować że książka jednak dość daleko od naukowego SF stoi
jak już, to najciekawszym elementem jest sam Bob, ale nie wiem czy Taylor jakoś temat łapie w późniejszych tomach.
"Telegraph Avenue" Michaela Chabona - na razie, po około 60 stronach, powieść trochę o niczym, ale to nie zarzut. Ot, dwóch gostków prowadzi sklep z winylami, a obok ma powstać podobny tylko sieciowy. Lubię sposób opowiadania Chabona, bardzo treściwy, bardzo soczysty.
"Powrócę jako piorun. Krótka historia Dzikiego Zachodu" Macieja Jarkowca - niby nic dla mnie nowego, ale jednak czytanie o tym, jak biali dokonali ludobójstwa na amerykańskich Indianach, jak zamordowano nie tylko narody, ale kulturę, resztki zamknięto w rezerwatach i wypiera się z pamięci te zbrodnie - zaiste, Hitler miał z kogo czerpać wzorce. Brytyjczycy w Afryce i Amerykanie na "swoim" kontynencie. Hitlerowi to nie uszło na sucho. Brytyjczykom i Amerykanom jak najbardziej. Ci drudzy swoim holokaustem jeszcze się szczycą. Fajna książka. Rzeczowa, nie ucieka za bardzo w historię, trzyma się współczesności, autor jeździł po rezerwatach, rozmawiał z ludźmi.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
The Automatic Detective A. Lee Martineza. Co i raz natykałem się na jakieś pozytywne wzmianki o tej książce. A że kupiłem ją dawno temu, to fakt, że ciągle żyje jako coś zauważalnego, odebrałem za zachetę. Bo też jest to tematycznie jeden z mych ulubionych zaułków SF. Dark noir kryminał w świecie przyszłości. Przyszłości błyszczącej, bo Miasto - Empire City, jest tak niezdrowe, że najtandetniejsze dzielnice świecą nocą za sprawą radioaktywnych odpadów. Mack Megaton jest superaśnym dronem bojowym, który osiągnął samoświadomość i ubiega się o obywatelstwo Miasta. Przy okazji staje przed moralną koniecznością rozwiązania zagadki zniknięcia zaprzyjaźnionej rodziny, której najmłodsza dziecina przejawiała zdolnosci prekognicyjne i uprzedzała go o nieszczęściu jakie się zadzieje. Nie zrozumiał. Musi to odkupić. Ma ta powieść więcej niż tego rodzaju inne opowieści. Nie ma bowiem quasi chandlerowskich grepsów. Poczucie humoru jest jak pajeczyna babiego lata - nie każdy zauważy, ze przekroczył nić. Jest i schemat zbierania sojuszników, ale to pastisz powieści tego typu i sam się zdziwiłem, że mnie to tak wciagnęło. Facet napisał szereg powieści zabawnie wykręcających ograne tematy. Może jeszcze coś spróbuję w chwili znudzenia. I choć to konfekcja raczej, to z tych w dobrym gatunku.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
_________________ Niewiedza nie jest prostym i biernym brakiem wiedzy, ale jest postawą aktywną; jest odmową przyjęcia wiedzy, niechęcią do wejścia w jej posiadanie, jest jej odrzuceniem.
Karl Popper
Historie fandomowe Tomasza Pindela. Od razu czuje się, że autor zna sprawę z opowieści, a sam w tym nie uczestniczył. Książka bardzo nierówna, momentami taka pisanina jak do gazetki licealnej, potem nabiera wiatru w żagiel i pisze płynnie i dość wciągająco. Jednocześnie jest to opowieść dla młodych ludzi, którzy tamtych lat martyrologii nie mogli liznąć. I tutaj rodzi się pytanie o sens takiej publikacji. Bo ci młodzi mają w dupie takie kocopoły. Czytają fajansiarskie fantasy, a jak kto się wyrwie z SF, to i tak jest nierozumiany. Nie doczytałem jeszcze, ale nie widzę póki co jakiegoś nadrzędnego zamysłu w tej historii, który byłby w stanie podumowując przeszłość przetransponować to na stan dzisiejszy. Ja jako stary pryk o wiele bardziej lubię to niegdysiejsze skromne dłubanie w jakości, niż dzisiejsze rozchwierutanie w pogoni za wszystkim co nowe i łatwe. Starzy znający te wszystkie historie dostają odgrzewany kotlet. Wydawnictwo Czarne nie wydaje samych topowych aktów literackich jak widać. Od razu nasuwa mi sie porównanie do książki Lecha Jęczmyka wydanej przez Zyska Światło i dźwięk. Jęczmyk opowiada swą historię z fantastyką w tle, a czasem w pierwszym planie w taki sposób, że chce się prosić - dawaj jeszcze. Nawet gdy wygaduje bzdury robi to bajkowo. U pana Pindela niestety ta opowieść wypada szaro.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
tłumacz z hiszpańskiego, dużo tłumaczy iberoamerykańskiej.
bio, czytałem zaraz po wydaniu. Niestety, temat ledwo liźnięty, kto zna, to się uśmieje, bo przejechał się słabo po temacie, kto nie zna, to tylko pytanie, czy będzie zainteresowany takimi wykopaliskami.
Ale fakt, było parę rzeczy, które mnie zaciekawiły.
Miłym akcentem jest jednak fakt, że cytuje też moją wypowiedź, kórą zresztą komentował Maciek Parowski w jubileuszowym numerze bodaj. Duża część informacji w książce pochodzi zatem z lektur, a nie z bezpośrednich rozmów z bohaterami tematu.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli - Radek Rak
Mam do powieści stosunek mocno ambiwalentny. Trochę to moja wina, bo w tytule, jak byk stoi, że to baśń. Nie przywiązywałem się do tego, bo tytuł jak tytuł, coś tam autor musi na pierwszej stronie naskrobać, najlepiej żeby się wyróżniało. Ale nie żeby to miało jakieś większe znaczenie. A tu autor okazał się, niestety, słowny. Co za chwilę wyjaśnię.
Największy atut tej powieści to chyba ucho pisarza. Oprócz umiejętności literackich, w zasadzie bez zarzutu, nawet bez "w zasadzie", Rak ma ucho. Te jego frazy brzmią, płyną, humor je obmywa. Przyjemne to jest. Druga sprawa to koncepcja fabularna, przemyślana, bez tymczasowych fastryg i wyskakujących z pudełka bogów maszynowych. I świetnie w tym osadzona dychotomia pierwszobohaterska, oryginalny, bardzo ładny pomysł. Tu i ówdzie trafiają się interesujące myśli, obserwacje, zaduma nad konstrukcją padołu na którym przyszło nam żyć. Tyle zalet bez skazy. Po stronie plusów umieściłbym też oddanie rzeczywistości historycznej, relacji społecznych w galicyjskim interiorze. Niestety wyraźna doza teatralności połączona z grubo przesadzoną dawką realizmu magicznego sprawia, że miast namacalnego, prawdziwego świata, otrzymujemy coś w rodzaju rzeczywistość Fraglesów. Mam odczucie pewnej komiksowości narracji.
Zasadniczą wadą utworu jest w moim odczuciu przesadna baśniowość, nawet jeśli zamierzona. A może właśnie dlatego, że zamierzona, moja pretensja jest większa, bo chyba autor umie inaczej. Gdy bohater wraz z autorem poszli w te podziemia, węże, koty, koguty, demony, magiczne przemiany, halucynacje, oniryzm i transsubstancjonalny erotyzm, miałem problemy ze zniesieniem tego bełkotu. Odłożyłem lekturę na tydzień czy dwa (choć pierwotnym zamiarem było definitywne porzucenie). Po tym oddechu postanowiłem jednak dokończyć. I dobrze, bo owa przerwa miała miejsce gdzieś w połowie powieści, a potem tej magii było jakby mniej. A może się uodporniłem? Oczywiście rozumiem, że clou fabuły ma magiczną naturę i bez niej rzecz jest nie do przeprowadzenia. Przeszkadza mi jedynie stopień nasycenia. Miast przyprawy, autor z baśni uczynił najważniejszy składnik i całość smakuje niczym innym jak tylko Vegetą. W pewnym momencie zaczął mnie drażnić nadmiar wulgaryzmów, moim zdaniem często zupełnie bezpotrzebnych.
Rak wyraźnie nawiązuje do poematu Brunona Jasieńskiego Słowo o Jakóbie Szeli.
Wysłuchałem w świetnej interpretacji Piotra Grabowskiego.
Myślę, że to główny składnik prozy Radka Raka. Podstawa, na której buduje całość. Chociaż zdarzają się i inne rzeczy, jak opowiadanie z jednej z ostatnich numerów NF.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum