Mag, odnosiłam się do realizmu postaci - u którego z autorów bohaterowie są prawdziwsi.
Na Bogów, a ty mi ty strzelasz taką aluzją, że ręce mi opadają przy samych kostkach xDD
Gratulacje :D:D
Ojej... To Ty masz takie długie rączki? A myślalem, że już nic mnie nie zdziwi.
Mag_Droon -> Ulżyło? Będzie ban, next time.
Jeśli ktoś uważa cykl "Pieśń Lodu i Ognia" za szczytowe osiągnięcie Martina, proponuję sięgnąć po wybrane opowiadania: "Pieśń dla Lyanny", "Piaseczniki", "Pieśni samotności Larena Dorra", "Lodowy smok" i "Trupiarz". Po lekturze nie powinno być najmniejszych wątpliwości, że George jest lepszy od Stevena.
Tym razem szukalem tematu i znalazlem ten a nie zeby w innych pisac wiec jest ok. Czytalem tez ericsona i martina i lubie obu ale nie do konca ercsona bo ma troche dfuzo ksiazek nie na jeden wieczor hahahaha A martin mniej napisal i ma fajniejszych bohaterow jak np. Jon ktory rzadzi murem i rozstawia wszystkich na boki czy to zlych czy lepszych i tych martwych. Edard tez jest dobry ten z polnocy ale to ciota bo da soba pomiatac. Spoko tylko ze jest dobry i chce dobrze dla swoich. A taki tyrion co jest jarlem niezle sobie radzi i rozpieprza wszystkich intygami i ja mysle ze na koncu ksiazek bedzie rzadzil wszystkimi. I to sa fajniejsze postacie niz u Ericsona bo nie takie nudne i cos robia a nie gadaja ciagle i pieprza. no i jak pedalki nie uzywaja magii ciagle tylko miecz i stal i jakies luki. Jakby walczyli ze soba jakims cudemsie spotkali to by na pewno wygraly postacie martina takie jak stark czy on na czele z armiami bo sa po prostu bardziej mezni.
_________________ Ladies and gentlement! Introducing the Chocolate Starfish! and the Hotdog Flavored Water
Freed Durst
I need your clothes, boots and your motorcycle.
T-800
A tak na poważnie - Martin jest dobry, i choć poświęca każdemu z bohaterów więcej miejsca, to po prostu nie czuję do nich takiego przywiązania jak do bohaterów Eriksona.
Erikson jest bardzo spektakularny, ale posługuje się prostym językiem, wplata wszędzie niepotrzebnie humor. Mnie to trochę razi, ale ja nie lubię 'śmiesznego fantasy', jak nazywam takie ksiązki. Co prawda jest to poziom galaktykę wyżej niż książki z FS, no ale coś w tym jest.
Martin też nie ma super warsztatu literackiego, ale u niego to tak nie razi.
I to jest kwestia gustu, bo mnie w 90 % humor odpowiada, a gdyby go zabrakło, dopiero zaczęłoby się narzekanie, że seria jest ponura i nihilistyczna. Biorąc pod uwagę, co się dzieje podczas tych 10 tomów, czasem potrzeba rozładowania napięcia.
No nie wiem. Pod względem rozmachu, konsekwencji i wizji, to jednak PLiO jest ubogim krewnym MKP. Martin może i pisze lepiej, ale to nie jest aż taki wyróżnik. Zwłaszcza biorąc pod uwagę mizerię fabularną dwóch ostatnich jak dotychczas części PLiO.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Erikson jest bardzo spektakularny, ale posługuje się prostym językiem, wplata wszędzie niepotrzebnie humor. Mnie to trochę razi, ale ja nie lubię 'śmiesznego fantasy', jak nazywam takie ksiązki. Co prawda jest to poziom galaktykę wyżej niż książki z FS, no ale coś w tym jest.
Obydwóch autorów czytałem w oryginale i Martin był dla mnie dużo prostszy. Wg. mnie to kwestia tłumaczenia.
Wszędzie humor? Nie pękałem ze śmiechu co parę stron. Autor raczej robi sobie rollercoaster z emocji czytelników - działa to dobrze. Zamiast ciągłego ponurego nastroju (po 2-3 tomach wszystkim by się znudziło i tylko masochiści dotarliby do końca) mamy różne emocje.
A i to jest poziom innej galaktyki względem większości, wtórnego fantasy. I jeśli to "śmieszne fantasy" to ja jestem miłośnikiem Wegnera.
I to jest kwestia gustu, bo mnie w 90 % humor odpowiada, a gdyby go zabrakło, dopiero zaczęłoby się narzekanie, że seria jest ponura i nihilistyczna. Biorąc pod uwagę, co się dzieje podczas tych 10 tomów, czasem potrzeba rozładowania napięcia.
Kwestia gustu - wiadomo. Ja lubię rzeczy takie jakimi są, niepotrzebny mi dokładany na siłę humor który ma coś rozładowywać. Jeżeli wizja autora jest ponura i nihilistyczna to niech taka będzie. Wydaje mi się, że to nie działa na zasadzie konieczności poprawiania czytelnikom humoru i to jeszcze 'dowcipami' tak niskiego lotu.
Cytat:
No nie wiem. Pod względem rozmachu, konsekwencji i wizji, to jednak PLiO jest ubogim krewnym MKP. Martin może i pisze lepiej, ale to nie jest aż taki wyróżnik. Zwłaszcza biorąc pod uwagę mizerię fabularną dwóch ostatnich jak dotychczas części PLiO.
Za to świat jest spójniejszy, "nieprzepakowany" niepotrzebną ilością jakiś ras i całej innej menażerii, bohaterowie nie są jednokolorowi itp. długo by wymieniać.
Nikt nikogo raczej nie przekona o wyższości jednego nad drugim. Co się komu bardziej podoba.
Dla mnie jednak Erikson to takie pudło fajerwerków - ciągle coś wybucha, świeci a na koniec mamy wielkie JEBS. U Martina wszystko rozwija się inaczej, z mniejszym rozmachem, ale z równie daleko idącymi konsekwencjami. Mi to bardziej odpowiada.
Za to świat jest spójniejszy, "nieprzepakowany" niepotrzebną ilością jakiś ras i całej innej menażerii, bohaterowie nie są jednokolorowi itp. długo by wymieniać.
Nie użyłem słowa rozbudowany. Dla mnie mnogość ras i jak napisałem 'innej menażerii' trąci Forgotten Realms, ale to moje zdanie, bo jak wynika z wcześniejszych moich postów nie lubię przepakowania. Nie uważam, że im więcej tym lepiej dla fabuły, nawet jeżeli jest to fantasy. Nadużywanie magii, wykorzystywania bogów i bożków, tworzenie jakiś mega herosów... no dobrze się to czyta, ale jest to coś więcej? Nie wiem.
Co prawda Eriksona skończyłem niedawno i może mi się nie uleżało jeszcze, ale dla mnie Martin umie wyważyć pewne kwestie, a Erikson tylko rzuca fireballami na prawo i lewo.
Jednak ta ilość ras czemuś służy, co chyba nie występuje w Zapomnianych Krainach, gdzie stanowi tylko kosmetyczne urozmaicenie. U Eriksona każda rasa jest naprawdę fundamentalnie odmienna (pomijając różnych Tiste, a i wśród nich znajdą się różnice). No i w pudle z fajerwerkami nie znajdzie się miejsca na rozwinięcie takich motywów jak: przebaczenie, poświęcenie, lojalność między dowódcą a żołnierzami, cywilizacja vs. natura, kapitalizm, związek między bogiem a wyznawcami, postęp a konserwatyzm...
Co prawda Eriksona skończyłem niedawno i może mi się nie uleżało jeszcze, ale dla mnie Martin umie wyważyć pewne kwestie, a Erikson tylko rzuca fireballami na prawo i lewo.
No chyba jednak czytałeś tylko Ogrody Księżyca, a i to kawałek, skoro ograniczasz rozbudowany system ontologiczno-teologiczno-magiczny do fireballi.
Chyba że po prostu przeszkadza ci ilość fantasy w fantasy.
Staję po stronie Eriksona, z powodów wymienionych przez Jandera i Romulusa.
adamo0 o Martinie napisał/a:
bohaterowie nie są jednokolorowi
Którzy?
_________________
Stary Ork napisał/a:
Żelki to prawda, dobro i piękno skondensowane w łatwej do przełknięcia formie żelatynowych zwierzątek. Wyobraź sobie świat bez żelków - byłbyś w stanie żyć pośród tego niegościnnego, jałowego pustkowia wiedząc, że znikąd nadzieje?
MORT napisał/a:
Romulus, Tix właśnie cię pobił w redneckowaniu.
Romulus - nie decydujemy o losach świata.
Ł - CHYBA TY
MrSpellu - Rebe, czego nie rozumiesz w zdaniu:
ŻYDOMASONERIA JEST TAJNA, psiakrew?
Ale dziwię się, że nie wymieniłeś tych bardziej charakterystycznych bohaterów. Ned, Snow, Arya, Bran... czekaj, prawi, uczciwi, ewidentnie po dobrej stronie mocy.
To może Góra, Litlefinger, królowa z synem? Nie, oni są wredni i źli.
Dobra, bez bawienia się w szczegóły - u Martina są fajne postacie, wyraźnie zarysowane, dosyć wiarygodne. Ale proszę, że niby u Eriksona bohaterowie są jednokolorowi, a u Martina nie?
_________________
Stary Ork napisał/a:
Żelki to prawda, dobro i piękno skondensowane w łatwej do przełknięcia formie żelatynowych zwierzątek. Wyobraź sobie świat bez żelków - byłbyś w stanie żyć pośród tego niegościnnego, jałowego pustkowia wiedząc, że znikąd nadzieje?
MORT napisał/a:
Romulus, Tix właśnie cię pobił w redneckowaniu.
Romulus - nie decydujemy o losach świata.
Ł - CHYBA TY
MrSpellu - Rebe, czego nie rozumiesz w zdaniu:
ŻYDOMASONERIA JEST TAJNA, psiakrew?
Ale dziwię się, że nie wymieniłeś tych bardziej charakterystycznych bohaterów. Ned, Snow, Arya, Bran... czekaj, prawi, uczciwi, ewidentnie po dobrej stronie mocy.
Arya? Minęło sporo wody w Wiśle, odkąd czytałeś Martina po raz ostatni.
Tixon napisał/a:
adam0 napisał/a:
Jorah.
Nie pamiętam go.
Zdecydowanie sporo wody.
I co to w ogóle znaczy - jednokolorowi? Jednoznacznie po którejś stronie mocy? A Tyrion? Varys? Tyrellowie? Dornijczycy?
Postaci u Martina są bez wątpienia lepiej zarysowane niż u Eriksona, naszkicowane głębiej, na ich psychologii i motywach skupia się tryb prowadzenia akcji. Rozdziały w formie punktów widzenia mówią same za siebie. Mieszkańcy Westeros są bardziej niejednoznaczni, ludzcy, choć u Eriksona też się tacy pojawiaja (np. Sójeczka). Większość jednak jest albo posągowa, albo symboliczna, reprezentując bardziej cechy charakteru niż całe charaktery, jak w mitach, baśniach czy klasycznej fantasy. Bo o ile "Gra o Tron"reprezentuje powieść quasihistoryczną z silnym ornamentem fantasy, to "Malazańska" to już pełnia gatunku, z koncepcją godną jego definicji. Dlatego pewnie bardziej Ci pasuje.
Pomijając wyraźnie lepsze pióro autora "Pieśni", chodzi też właśnie o wizję świata i jego koncepcję. Przez swoje oddalenie, nierealistyczność, symboliczne postaci i wszechobecną przepotężną magię malazańskie uniwersum staje się bardziej papierowe, dokładnie jak w klasycznej fantasy. Czytelnik wyczuwa to intuicyjnie podczas lektury, dlatego dla mnie cykl Eriksona nie ma w sobie nic poza warstwą przygodową i czystą rozrywką. Być może jest to preferencja całkowicie uzależniona od gustu, ale głównie chodzi mi o magię, ontologię opartą na ciągłym deus ex machina. W przypadku tej powieści podobne rozwiązania są wpisane w samą specyfikę świata. Zawsze pojawi się mega ktoś lub coś i nagle odwróci losy "wojny". Zresztą w świecie, w którym magia może praktycznie wszystko, praktycznie bez odczuwalnych dla czytacza konsekwencji, tak naprawde nie może nic. Bo cóż jest warte każde kolejne zaklęcie?
A głównie chodzi mi o magię, ontologię opartą na ciągłym deus ex machina.
Gdzie?
dworkin napisał/a:
Zresztą w świecie, w którym magia może praktycznie wszystko, w praktyce bez odczuwalnych dla czytacza konsekwencji, tak naprawde nie może nic. Bo cóż jest warte każde kolejne zaklęcie?
Postaci u Martina są bez wątpienia lepiej zarysowane niż u Eriksona, naszkicowane głębiej, na ich psychologii i motywach skupia się sam tryb prowadzenia akcji. Rozdziały w formie punktów widzenia mówią same za siebie. Mieszkańcy Westeros są bardziej niejednoznaczni, ludzcy, choć u Eriksona też się tacy pojawiaja (np. Sójeczka). Większość jednak jest albo posągowa, albo symboliczna, reprezentując bardziej cechy charakteru niż całe charaktery, jak to w mitach, baśniach czy klasycznej fantasy. Bo o ile "Gra o Tron"reprezentuje powieść quasihistoryczną z silnym ornamentem fantasy, "Malazańska" to już pełnia gatunku, z koncepcją godną jego definicji. Dlatego pewnie bardziej Ci pasuje.
Pomijając już wyraźnie lepsze pióro autora "Pieśni", chodzi też właśnie o wizję świata i jego koncepcję. Przez swoje oddalenie, nierealistyczność, symboliczne postaci i wszechogarniającą przepotężną magię malazańskie uniwersum staje się bardziej papierowe, dokładnie jak w klasycznej fantasy. Czytelnik wyczuwa to intuicyjnie podczas lektury. Dlatego dla mnie cykl Eriksona nie ma w sobie nic poza warstwą przygodową i czystą rozrywką. Być może jest to już preferencja całkowicie uzależniona od gustu. A głównie chodzi mi o magię, ontologię opartą na ciągłym deus ex machina. W przypadku tej powieści podobne rozwiązania są wpisane w samą specyfikę świata. Zawsze pojawi się mega ktoś lub coś i nagle odwróci losy "wojny". Zresztą w świecie, w którym magia może praktycznie wszystko, w praktyce bez odczuwalnych dla czytacza konsekwencji, tak naprawde nie może nic. Bo cóż jest warte każde kolejne zaklęcie?
Eriksona też się tacy pojawiaja (np. Sójeczka). Większość jednak jest albo posągowa, albo symboliczna, reprezentując bardziej cechy charakteru niż całe charaktery, jak to w mitach, baśniach czy klasycznej fantasy. Bo o ile "Gra o Tron"reprezentuje powieść quasihistoryczną z silnym ornamentem fantasy, "Malazańska" to już pełnia gatunku, z koncepcją godną jego definicji. Dlatego pewnie bardziej Ci pasuje.
Pomijając już wyraźnie lepsze pióro autora "Pieśni", chodzi też właśnie o wizję świata i jego koncepcję. Przez swoje oddalenie, nierealistyczność, symboliczne postaci i wszechogarniającą przepotężną magię malazańskie uniwersum staje się bardziej papierowe, dokładnie jak w klasycznej fantasy. Czytelnik wyczuwa to intuicyjnie podczas lektury. Dlatego dla mnie cykl Eriksona nie ma w sobie nic poza warstwą przygodową i czystą rozrywką. Być może jest to już preferencja całkowicie uzależniona od gustu. A głównie chodzi mi o magię, ontologię opartą na ciągłym deus ex machina. W przypadku tej powieści podobne rozwiązania są wpisane w samą specyfikę świata. Zawsze pojawi się mega ktoś lub coś i nagle odwróci losy "wojny". Zresztą w świecie, w którym magia może praktycznie wszystko, praktycznie bez odczuwalnych dla czytacza konsekwencji, tak naprawde nie może nic. Bo cóż jest warte każde kolejne zaklęcie?
Człowieku, nie wiem czy czytałeś cokolwiek z "Malazańskiej Księgi...", ale jeśli tak, to bardzo niewiele zrozumiałeś ("cykl Eriksona nie ma w sobie nic poza warstwą przygodową i czystą rozrywką").
W dyskusji ogólnej wziąć udziału nie mogę, bo cyklu Martina nie miałem szansy czytać - ale na taki bluźnierczy głos musiałem odpowiedzieć
_________________ Proszę Państwa! Macie słuszność, wszyscy właściwie macie słuszność. Z tym że oczywiście wynika ona z niewiedzy.
http://forum.malazanempir...78entry863278 - bardzo fajne spojrzenie, choć nie da się ukryć, że autor mocno słodzi. Ale jestem przekonany, że jego rozważania nad kontekstem filozoficznym, etc. nie są wcale nadinterpretacją.
_________________ Proszę Państwa! Macie słuszność, wszyscy właściwie macie słuszność. Z tym że oczywiście wynika ona z niewiedzy.
Postaci u Martina są bez wątpienia lepiej zarysowane niż u Eriksona, naszkicowane głębiej, na ich psychologii i motywach skupia się sam tryb prowadzenia akcji.
I może właśnie dzięki temu tak trudno wskazać tylko Dobrych i tylko Złych. Tak naprawdę to ci Naprawdę Źli są na marginesie wydarzeń: Góra, Joffrey, który przecież to taki królik, a nie król, rozpuszczony i zdemoralizowany gówniarz, który nie ma szans na bycie kimkolwiek więcej niż sadystycznym gnojkiem a i to do czasu, aż Tyrion go usadzi.
Cersei zła? Tak, o ile uznamy, że Starkowie to przedstawiciele Dobra. Ale czy czytając kolejne tomy nie widzimy, że to po prostu ambitna kobieta, przesadnie obdarzająca uczuciami swoje dzieci, dla których zrobiłaby wszystko. Nie jest Zła, jest po prostu mało inteligentna, brakuje jej odpowiednich przymiotów charakteru. W niektórych rozdziałach Martin pokazuje też, co ją taką uczyniło: niemożliwa miłość do brata, traktowanie jej jak klaczy rozpłodowej, odebranie szansy na realizację marzenia o wyśnionym księciu (Rhaegarze) zamiast którego dostała Roberta - który kopulował z nią i powtarzał imię swojej utraconej miłości w tym czasie. A potem się rozpił, kurwił i ją bijał.
Tywin zły? To tylko arystokrata, zimny i inteligentny, którego celem jest dbanie o dobro swojego rodu. Pod tym względem nie różni się niczym od pozostałych lordów.
Jaime zły? No fakt, popełnił na początku "Gry o tron" ciężki występek, który jednoznacznie pozwala na jego potępienie. Ale dlaczego to zrobił? Bo lubił krzywdzić dzieci? Zabił też Aerysa Targayena za co wszyscy powinni mu być wdzięczni a nie są. Upokarzany w trakcie służby w Gwardii, po zabiciu króla również pozbawiony honoru przez wszystkich wyniosłych lordów. I tylko z uwagi na noszone nazwisko i potężnego ojca (oraz umiejętności) obawiano się go.
Theon zły? Bo zdradził Starków? Ale on przeciez nie był Starkiem i nie był nawet przez nich traktowany jak równy.
Catelyn dobra? Jej stosunek do Jona raczej nie pozwala na uznanie jej za wzór dobroci. Ale i nie za wzór zła, bo przecież stosunek do Jona wynikał i z zazdrości i z obawy o przyszłość swoich dzieci (irracjonalnej, z uwagi na fakt jak usposobiony był Jon Snow).
Ned Stark dobry? Nieugięty, owszem. Ale nie był to polityk, a znalazł się w roli, w której politykę musiał uprawiać, jednak swoją nieugiętością zachowywał się jak słoń w składzie porcelany. Szlachetny - jak najbardziej. Ale w tej szlachetności wyróżniał się spośród innych lordów i na nic mu ona była, kiedy trafił między drapieżniki.
Każdej z tych postaci Martin zafundował dobry "rysunek", który pozwala zrozumieć ich motywacje i poczynania. Nie pozwala usprawiedliwić, ale dzięki wycieniowaniu tych postaci czyni je bardziej ludzkimi. Bardziej słabymi niż złymi lub dobrymi.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Ned Stark dobry? Nieugięty, owszem. Ale nie był to polityk, a znalazł się w roli, w której politykę musiał uprawiać, jednak swoją nieugiętością zachowywał się jak słoń w składzie porcelany. Szlachetny - jak najbardziej. Ale w tej szlachetności wyróżniał się spośród innych lordów i na nic mu ona była, kiedy trafił między drapieżniki.
Raz rozważasz dobro jako przymiot moralny, a chwile później "dobro" jako pragmatyczną skuteczność. Już prędzej było trzeba mu wyrzygać bękarciego syna, jeśli zaiste jest jego.
_________________ Meet Minsky. He understands that stability is destabilizing. Be like Minsky.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum