jak bylem mały poszedłem na PR ze szkołą, jak byłem trochę większy z rodziną z Wawy - pamiętam że to były długie seanse przepełnione wiadomościami od lektora o najdrobniszych szczegółach
3-4 lata temu byłem ponownie (z rodziną), wow. Telexpres.
"Charade" - film z 1963 r. W rolach głównych James Stewart i Audrey Hepburn. Bardzo przyjemny film z prostą intrygą, która pozuje na skomplikowaną. Ale nie piszę tego jako zarzutu. Choć to kolejny film, po "Północ Północny Zachód", który braki w realizmie i logice wydarzeń nadrabia grą, napięciem fabuły i ciekawą intrygą. W "Charade" chodzi o kobietę, która chce się rozwieść ze swoim mężem, który z kolei niedługo ginie a nią zaczynają się interesować źli mężczyźni i jeden czarujący. A w tle kradzież 250 tysięcy dolarów. Od początku do końca oglądałem ten film dla Audrey Hepburn, jej wdzięku, lekkości bycia na ekranie i wprowadzaniu od początku pewności, że nic złego jej się stać nie może - gdyby ktokolwiek w to wątpił. https://www.youtube.com/watch?v=C6T2Q4XO7uA
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Wannabe kult, cool i głębia, a tak naprawdę płaski patchwork pozszywany z zestarzałych już materiałów. Na dodatek nieudolnie. Poszarpane to, zgrzyta, kupy się nie trzyma, w pewnym momencie idzie w groteskową autoparodię. Jedyna warta obejrzenia scena to zakończenie z tańczącym nago Oliverem. Reszta zsyp. Poza tym pomysł zerżnięty z Utalentowanego Pana Ripleya.
No to nie wrócę do seansu, bo dałem siana po półgodzinie ,tak jechało wtórnością. Lubię te klimaty, ale w powieści. Póki co najdalej w serialach doszedłem w Mr&Mrs Smith. Krótki sezon.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
Wannabe kult, cool i głębia, a tak naprawdę płaski patchwork pozszywany z zestarzałych już materiałów. Na dodatek nieudolnie. Poszarpane to, zgrzyta, kupy się nie trzyma, w pewnym momencie idzie w groteskową autoparodię. Jedyna warta obejrzenia scena to zakończenie z tańczącym nago Oliverem. Reszta zsyp. Poza tym pomysł zerżnięty z Utalentowanego Pana Ripleya.
Stracone 2h. Dzięki Romulus.
4/10
You're welcome.
Tak po nic napiszę, że film bardzo dobrze przyjęło młodsze pokolenie. Ja sam, choć nie chciałem, dzięki algorytmom TikToka zostałem wepchnięty w bańkę szału na ten film. Przez trzy dni nie mogłem z niej "wyjść". Od parodii, po mashuoy i wszystko pomiędzy. A reakcje na te filmiki - niesamowite zasięgi.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Mieliśmy z żoną iść w Walentynki na "Przesilenie zimowe", ale kina oczywiście pozdejmowały wszystkie seanse, które mogły, że powrzucać jakieś głupawe polskie komedyjki dla bezmózgich widzów (serio ich tak dużo?). W efekcie sobie świętowanie wydłużyliśmy i byliśmy wczoraj na ostatnim w całej okolicy seansie tego filmu. Było trochę ludzi, mimo że film leciał wieczorem, zatem nie rozumiem czemu go tak szybko zdejmują zz ekranów.
Tym bardziej, że film świetny. To takie nawiązanie i do "Stowarzyszenia umarłych poetów" i do "Good Will Hunting". Dla mnie osobiście to jak trzecia odsłona takiej właśnie trylogii. Bardzo dobrze zagrane i wyreżyserowane, ale przede wszystkim świetnie napisane, z tak naturalnymi i ciepłymi dialogami, że aż nie idzie uwierzyć. A do tego z najlepiej zrobionym sentymentem do czasów minionych jaki chyba był w kinie i w telewizji odkąd stało się to modne. Z mnóstwem całkowicie niepoprawnych politycznie drobiazgów podanych nienachalnie, zwyczajnie, w tle, jako oczywistych.
Film ciepły jak większość go ocenia, ale w swojej wymowie bardzo smutny, podkreślający jak wiele współczesnych problemów wtedy już było obecnych, bo jak wygłasza główny bohater w pewnym momencie, każde pokolenie myśli, że bóle, problemy, bunty wymyśliło, a ludzie czuli to od zawsze.
Jak jeszcze gdzieś znajdziecie w kinie ten film to biegajcie, bo szkoda go dopiero w streamingach oglądać.
A tydzień temu byłem na "Kosie" i mi się podobał, mimo że można było popracować nad scenariuszem, poprawić dialogi, dodać chociaż więcej kwestii samemu Kościuszce, zwłaszcza w rozmowie z rosyjskim oficerem. Ale to bardzo świeży u nas film. Jakoś tak dotąd fabuł w historycznym sztafażu nie opowiadano. Bardzo fajne kino rozrywkowe, z gorzkim przesłaniem, ale podane zabawowo. Bardzo sprawnie zagrane, bo dobrze obsadzone.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
O Przesileniu. Pół słowa o Saltburn nie piszę, bo nie widziałem.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
"Way We Were" - film z 1973 r. W rolach głównych Barbra Streisand i Robert Redford. Akcja zaczyna się przed II wojną. Ona jest komunizującą działaczką społeczną żydowskiego pochodzenia, on wyluzowanym przedstawicielem uprzywilejowanej warstwy bogatych białych protestantów. Miłość zdawałoby się niemożliwa. Dla niej, bo nie dla niego. Choć dopiero po latach zrozumiałem, że to ona kochała bo bardziej, więcej dla niego była gotowa poświęcić i nie działało to w drugą stronę. Bardzo dobry film, lubię do niego wracać raz na jakiś czas. Relaksuje mnie, a do tego ma niesamowity powab klasyki, która się nie starzeje. https://www.youtube.com/watch?v=jT0IXTXAnmo
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
"Zapadlisko" na Netfliksie.
Ja pierdolę ale gówno.
Temat filmu był dla mnie ciekawy - sam przecież mieszkam w Bytomiu, który już Hitler chciał przenosić w inne miejsce. Potrafię bez trudu wskazać miejsca w których, tylko za mojego życia, ziemia zapadła się o około 10 metrów! Dom w którym mieszkał mój kuzyn, poszedł w pizdu, bo po którymś tąpnięciu, nastąpiło rozszczelnienie przewodów gazowych i wszystko wyp...ło. Pęknięcia ścian, sufitów, że nie wspomnę o ulicach czy chodnikach, to coś dla nas całkowicie naturalnego.
Więc temat prawdziwego miasta w Szwecji które ma te same efekty, najwyraźniej nawet na wyższym poziomie, mógł być ciekawy.
Nie jest.
Bo został zrealizowany przez imbecyli, właściwie chyba na każdym stanowisku.
Scenariusz jest gówniany, z irytującym wątkiem (tylko jednym!) obyczajowym a reszta to właściwie nie wiadomo co. Bohaterowie są gówniani, irytujący i od połowy filmu kibicowałem, żeby w końcu się pod tą ziemię zapadli. Albo, żeby któregoś latarnia w łeb pierdolnęła. Zwłaszcza dwóch facetów rywalizujących o główną bohaterkę. W dodatku aktorzy grali jakby byli z łapanki z ulicy i chcieli jak najszybciej wrócić do swojej normalnej pracy, możliwe, że kopania rowów.
Logika całości jest poniżej poziomu przedszkola. Miasto się zapada a w filmie nie widać w ogóle służb typu straż pożarna, straż miejska czy inna policja, lekarzy, jakiejś rady miejskiej, kogokolwiek - nic! Jakaś akcja ratunkowa? Gdzie tam ... Główna bohaterka jest jak rozumiem szefową kopalni, lub kimś innym z nadzoru i od podejmowania decyzji - to przecież oczywiste, że razem ze swoim mężem zjedzie pod ziemię żeby sobie pooglądać chodniki i poczołgać się po różnych dziurach - przecież wiadomo, ze tym zajmują się ludzie nadzorujący całą pierdolną kopalnią. Dodajmy - pod ziemią z mężem który ma klaustrofobię. Powinni mu jeszcze dodać padaczkę, agorafobię i coś jeszcze ... bo właściwie dlaczego nie. W połowie filmu, jak już się część miasta zapadła, trochę osób poginęło, to ci dwaj faceci biją się o pierscionek który jeden chciał tej babie dać ... jak pięciolatki w jakiejś piaskownicy. Żenada.
O tym, że:
- kobieta, półtora km pod ziemią, korzysta z komórki (zajebisty zasięg tam mają)
- zjeżdżają pod ziemię, jest tąpnięcie i ... jakieś akcje ratownicze? cokolwiek? - brak ... ale może to dlatego, że kobieta która powinna taką akcję zorganizować, właśnie pod tą ziemią siedzi, najwyraźniej nie mają w tej kopalni nikogo innego do decydowania co robić
- zjeżdżają pod ziemię, jest tąpnięcie i ... jakiś pył? maski przeciwpyłowe? cokolwiek? ...
- efekty zniszczeń, pęknięcia, są wybitnie wybiórcze - normalnie jakaś AI musi sterować tym, żeby pęknięcia pojawiały się w dokładnie wybranych miejscach (nagromadzenie tych pęknięć w idealnych miejscach powala IMHO w tym wytworze filmopodobnym na kolana)
... nawet nie wiem czy trzeba wspominać, tak można by jeszcze długo.
Nie puszczajcie tego gówna, bo i tak ma wysoką oglądalność, a jest szmirą jakich mało.
... a liczyłem że skandynawowie w dodatku w oparciu o częściowo fakty (miasto faktycznie się zapada i faktycznie już je przenoszą), zrobią coś sensownego ...
_________________ Załączam różne wyrazy i pozdrawiam
Goldsun
Infiniti Pool - Brandon Cronenberg, który zachęcił do siebie wcześniejszym Possessorem nadal potrafi silnie zaniepokoić widza. Infiniti pool to charakterystyczny w budowie basen kąpielowy bez wyraźnie wyodrębnionej krawędzi, który na tle otoczenia daje złudne poczucie wielkości i przestrzeni. Tytuł definiuje treść - zblazowany pisarz (Alexander Skarsgard) wypoczywa z bogatą żoną w zamkniętym kurorcie gdzieś w egzotycznym i niezbyt bezpiecznym kraju (dla nas wygląda to nieco inaczej gdyż rzecz rozgrywa się na chorwackim wybrzeżu). Znudzeni zaprzyjaźniają się z poznaną parą (Mia Goth) a dalsze wypadki prowadzą do nieoczekiwanych konsekwencji. Kino specyficzne i momentami dosyć wstrząsające ( dostaje nawet porównania do Mechanicznej pomarańczy) ale wymyka się szybkim interpretacjom.
Diuna: Część druga wydaje się być dużo sprawniejsza od części pierwszej, która w kilku momentach bywała irytująca. Widać, że Villeneuve miał przy kontynuacji dużo więcej swobody. Podobała mi się kreacja Feyda-Rautha Harkonnena w wykonaniu Austina Butlera ale generalnie życzyłbym sobie więcej Harkonnenów na ekranie. No i Czerwi, bo zadziwiająco skromnie wypadły. Wypada ponarzekać, że na Mesjasza Diuny poczekamy raczej dłużej niż krócej. Ale w wolnych chwilach zawsze chętnie wrócę do ekranizacji Davida Lyncha.
Czy jak widziało się "Diunę" z 1984, w reżyserii Lyncha, a nie widziało się pierwszej części nowej "Diuny", to czy jest sens iść do kina na drugą? Nadąży się za fabułą, jeśli pamięta się starą wersję?
Czy trzeba by najpierw zobaczyć pierwszą część, bo różnice między oboma wersjami są zbyt duże?
_________________ Załaduj Wszechświat do działa. Wyceluj w mózg. Strzelaj.
Rozumiem, że nie czytałeś książki? Stąd obawa o możliwość pogubienia się w fabule?
Nie wiem, jak dużo pamiętasz, ale różnica między filmem sprzed 40 lat i tym nowym jest kolosalna pod każdym względem. Villeneuve zrobił film dłuższy, obszerniejszy, więc mniej przekształcał wątki Herbertowe i mniej z nich wycinał. Jeśli tylko możesz, zobacz najpierw jedynkę, zanim pójdziesz na dwójkę. Inaczej nie warto, IMO. Chociaż to oczywiście zależy od tego, czego szukasz w kinie.
Jest dobry. Do połowy. Potem to nieprawdopodobne g. Jak się to Lynchowi udało, do dziś zrozumieć nie potrafię.
Diuna nakręcona przez Lyncha miał bodaj 6h.
DeLaurentiis się wkrwiił bo uznał to za niesprzedawalne i kazał poskracać do kinówki i wyszło jak wyszło. Tak podobno było, bodaj nawet na lamach F pisano o tym. Dzisiaj ślad tego trudno odnalźć bo wiadomo...
Z ciekawostek - Ridley Scott miał być pierwszym reżyserem, ale się podobno nie dogadywali z D-L. Realnie trudno mieć pretensje do Lyncha, bo wrzucono go do oceanu - facet był "ledwie po" Elephant-manie (czy Głowie do) - czyli filmach "studyjnych".
Jodorowsky był zafascynowany Diuną i chciał nakręcić film, ale on to w ogóle wyebał w kosmos - planował pono 10-12 h. Zresztą na Planet jest program o tym.
misię Diuna nawet podobała - wówczas, czyli VHS, oczywiście nie bez zastrzeżeń ale... Dzisiaj jednak to raczej nieoglądalne (dla normalsa) głano. ZApodają to co jakiś czas na którejś z tylnych televizji
z ciekawostek cz.2
Napoli w którym gra ZIeliński jest własnością DeLauretiisa (bratanka)
Przed jutrzejszym kinowym seansem części drugiej wróciłem do części pierwszej - to nadal bardzo dobry film. Może nawet podoba mi się nie mniej, a więcej niż przy poprzednim oglądaniu. Zacząłem doceniać zwięzłość fabuły tj. nie ma jej zaplątania w tłumaczenie widzom, co i dlaczego się dzieje. Rzuca się w niej krótko: imperator dał nam Arrakis w lenno; potem okazuje się, że mogła to być pułapka, a nie wyróżnienie, potem okazuje się, że to była pułapka a nie wyróżnienie. Może brakuje mi jednak kontekstu politycznego, tj. dlaczego ród Atrydów a nie inny itp. I może druga część rzuci na to więcej światła. Jutro się przekonam. Choć jeśli tak się nie stanie, też nie będzie mi za bardzo przykro. Drobny minusik.
O sukces filmu się nie martwię, bo od premiery zbiera same dobre, czy wręcz entuzjastyczne recenzje. O mój odbiór też się nie martwię, bo mało prawdopodobne, aby po niemal wybitnej części pierwszej druga okazała się katastrofą.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
"American Fiction" - film nominowany do Oscara, dostępny na Amazon Prime Video. Oscara nie dostanie, ale to szczegół. Ciekawy jest punkt wyjścia. Jeffrey Wright gra czarnoskórego profesora i pisarza, który już na starcie ma problemy z polityczną poprawnością. A na dodatek nikt nie chce wydać jego kolejnej, ambitnej powieści. Na rynku bowiem króluje literatura o czarnoskórych pisana przez czarnoskórych, która akcentuje głównie to, że są oni ofiarami systemu. A główny bohater nie chce takich fabuł tworzyć. Do czasu. Nie jest to, jak w powieści "Yellowface" Rebeki F. Kuang satyra na polityczną poprawność. Historia dotyka bardziej tego, kim jest główny bohater, choć nie robi tego w jakoś specjalnie angażujący sposób. Niemniej, dobrze się ten film oglądało.
https://www.youtube.com/watch?v=i0MbLCpYJPA
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
In Bruges. Obejrzałem chyba 3 raz, ale po długaśnej przerwie. I nadal robi wrażenie, a tak na dobrą sprawę niełatwo powiedzieć, co w tym jest takie dobre, bo rozbierając na części, żadna nie jest wybitna. Ale suma jest świetna. Efekt synergii zapewne. Scenariusz jest dobry, dialogi też, ale musiały trafić na takich akurat wykonawców jak duet Gleeson - Farrell. No i sceneria, też robi za gwiazdę.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
aż sięgłem do owej dyskusji sprzed dwóch lat.
masz rację króliczku (parafrazując sapka)
wszystko juz było, pozostał tylko pył i smutek przemijania
ASX76 napisał/a:
Gały obejrzały "Diunę". Sorry Panowie, ale nie warto iść na to do kina. Jest to film średni aż do bólu.
Rashmika napisał/a:
Diuna jak dla mnie to film ładny, choć kompletnie nie przyprawiony. Nie ma podejścia z klimatem jaki był u Lyncha (ale widać, że konstrukcja fabularna niewiele odbiegła od filmowego pierwowzoru), zupełnie bez emocji, opadu szczeny i ejakulacji, no i kurka wodna, Momoa znowu przytył i dalej nie umi grać...
Kino niczego tu nie zmienia, jak ktoś się waha czy spiracić czy prawilnie wciągać z popcornem i wodnistą colą. Choć w zasadzie popcorn i wodnista cola są bardzo akurat do tego obrazu. Nie, nie było to widowiskowe, ale nie było też głupie jak kilo gwoździ na deszczu, czyli blade runner, ot różnica między wierną adaptacją a srającym dryfem pustej makówki scenarzysty.
Takie 6,5/10.
Rashmika napisał/a:
Bibi King napisał/a:
Diunę zniszczył
Nie bredź, Diune zjebali producenci a nie Lynch, pokapowali się w połowie, że nie będą to Gwiezdne Wojny i wyszło chujowo jako całość, ale ja sobie bardzo cenię klimat w Diunie i jestem na stóweczke pewna, że to zasługa Lyncha. Właśnie scenografia i aktorzy byli fpytke, jak na film sprzed 40 lat ma się on znakomicie. Przecież Villneuve nie zrobił nic ciekawszego, biorąc pod uwagę jakie miał możliwości, to widać od razu, tę bezjajecznośc nowej Diuny. Dziękujmy Panom Podziemi, że nie dorzucił nic od siebie. Lepsza nuda niż możliwość zabicia się fejspalmem.
Rashmika napisał/a:
Bibi King napisał/a:
Dobry car, źli bojarzy
Jak ktoś chce być amebą to ja mu pozwalam a nawet zachęcająco głaszczę. Jak nie wiesz dlaczego Lynch poszedł w kino autorskie po zrobieniu jedynego słabego filmu w swojej karierze, komu przysrał w Mullholandzie oraz dlaczego Dick Laurent is dead, to bardzo dobrze i niech tak zostanie.
ja sobie najbardziej cenię w Lynchu to że odkrył dla mnie Rammstein
ale koleżanka ma Lyncha w sercu a wiedzę o nim w mały palcu
Astronauta - zadziwiające jak na Netflix kino. Już żałuję, że nie przeczytałem Czeskiego astronauty autorstwa Jaroslava Kalfara, Czecha żyjącego w Kanadzie. No, jakoś przegapiłem. Film refleksyjny, opowieść miłosna w gorsecie saj-faj, taka lekko Solarisowa i to z echem dzieła Tarkowskiego. W roli tytułowej Adam Sandler (kolejne zadziwienie) w misji mającej zbadać tajemnicze widmo, które pojawiło się w naszym układzie słonecznym. Samotna i długa podróż, pełna wspomnień za Ziemią i pozostawioną tam żoną (Carey Mulligan) zmienia się gwałtownie za sprawą dziwnego towarzystwa.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum