Nie wiem jak tam u niego z machaniem szpadą/rapierem, ale koleś był mistrzem machania wackiem. Nie uważasz, że koleś który 'zaliczył' ponad 1,5k kobiet w swoim życiu i miał prywatnego alfonsa na Kubie nie zasługuje na samczy podziw i szacunek?
Ron Jeremy pewnie zaliczył więcej, i to w pracy .
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Ale Flynn robił to prywatnie I weź pod uwagę, że to były lata 30', 40' i 50' wtedy nikomu się nie śniło o 'gwiazdach porno' (takich jakich znamy obecnie), ani o rewolucji obyczajowo-seksualnej.
A żeby nie było OT, to również uważam "Hrabiego Monte Christo" z Richardem Chamberlainem za udaną ekranizację. Waaaaaaaaaaagh.
Depardieu tez był niezły - tylko ta jego przebieranka w księdza rozwalała. A najlepsza wersja "Trzech muszkieterów" to rosyjska z piosenkami D'Artagniana
A swoją drogą Dumas świetnie sprawdziłby się jako scenarzysta w Hollywood - tak jak nasz Sienkiewicz.
Chyba tylko jeszcze Verne miał od Dumasa więcej ekranizacji - i ani jednej udanej - przynajmniej ja takiej, no może poza "Michałem Strogowem", nie widziałem.
_________________ "Z gustami literackimi jest po trosze jak z miłością: zdumiewa nas, co też to inni wybierają"
Andre Maurois
A najlepsza wersja "Trzech muszkieterów" to rosyjska z piosenkami D'Artagniana
Psia kostka, pamiętam ten film ! Chyba jeszcze w podstawówce byłem, kiedy był w telewizji "dwukanałowej" wówczas.
Ale nie dodaliście do adaptacji Trzech Muszkieterów (amerykańskiej z M. Yorkiem), że w odróżnieniu od książki, jest w niej wiele humoru
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
I by nie było, że OT to cieszy mnie, że Ork także uważa "Hrabiego Monte Christo" z Richardem Chamberlainem za udaną ekranizację. Cieszy mnie także, że Tigana uważa, że wersja z Depardieu była niezła
O, za najbardziej nieudaną ekranizację (czysto subiektywnie, bo dotyczy mojej ulubionej książki) uważam Kwiaty dla Algernona Jeffa Blecknera z 2000, kto książkę uwielbia, to niech nawet nie próbuje oglądać tego filmu.
Romulus napisał/a:
Ale nie dodaliście do adaptacji Trzech Muszkieterów (amerykańskiej z M. Yorkiem), że w odróżnieniu od książki, jest w niej wiele humoru
Ano nie dodaliśmy, bo przynajmniej ja uważam, że to absolutnie nie jest minus. Scena z 'śniadaniem' na polu bitwy jest po prostu rewelacyjna
Hej, radzieckie ekranizacje miażdżą i tratują, kto nie widział "Ivanhoe", ten trąba.
"20000 mil podmorskiej żeglugi" z Kirkiem Douglasem było całkiem przyzwoite, moim zdaniem. A kreskówka "W 80 dni dookoła świata" to już zupełny kvlt. "Podróż na Księżyc" Meliesa to chyba pierwsze kinowe sf w dziejach, więc też bym się nad tym głębiej zastanowił.
EDIT:
A w temacie kinematografii socjalistycznej: któraś TVP przypomina teraz jugosłowiańsko-niemieckie ekranizacje Karola Maya i to już jest kompletny szał. Filmy o Dzikim Zachodzie na podstawie powieści faceta, który nie wiedział nic o Dzikim Zachodzie, robione przez ludzi, którzy też nic nie wiedzieli o Dzikim Zachodzie. Psychodelia, mocium panie. Waaaaaaaaaaaaaagh.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Hej, radzieckie ekranizacje miażdżą i tratują, kto nie widział "Ivanhoe", ten trąba.
A oglądał ktoś Stalkera?
Stary Ork napisał/a:
A w temacie kinematografii socjalistycznej: któraś TVP przypomina teraz jugosłowiańsko-niemieckie ekranizacje Karola Maya i to już jest kompletny szał. Filmy o Dzikim Zachodzie na podstawie powieści faceta, który nie wiedział nic o Dzikim Zachodzie, robione przez ludzi, którzy też nic nie wiedzieli o Dzikim Zachodzie.
Seria o Winnetou? Indianin krzyczący Hande Hoch! niszczy psychicznie
Mozna powiedziec, ze nic nowego pod sloncem sie juz nie wydarza. Wiec i pomysl na kompletnie oryginalny scenariusz sa coraz mniejsze. Z drugiej strony z ekranizacjami (adaptacjami) jest troche tak jak z idea sequeli: ludzie to juz znaja, wiec lykna napewno. Nadal liczy sie efekt ale akcenty z wrazen estetycznych, artystycznych przechodza w strone dostarcznania adrenaliny w formie czystej lub rozrywki niezobowiazujacej i nieaspirujacej. Czyli po prostu kasa Misiu, kasa w formie czystej.
Moze to martwic, ale niespecjalnie, bo w momencie, kiedy kino jest coraz bardziej popularne zawsze znajduje sie nisza (takze producencko - finansowa) dla tworcow niezaleznych, dziel emanujacych sztuka.
Trudno rozpatrywac to jako proces zly czy dobry, bo trwa on od bardzo dawna (ilez osob niewiedzialoby kim jes Mario Puzo, gdyby nie Ojciec Chrzestny), zysk jest po obu stronach zawsze wtedy, kiedy obie strony wykonaja dobra robote.
Czy slaba ekranizacja pograza ksiazke?? Nie sadze, bo dzis informacja o przeniesieniu na ekran jest podawana czesto wraz z pierwszym wydaniem nowej ksiazki poczytnego autora i jest elementem nakrecajacym sprzedaz ksiazek. A jezeli do kina przebija sie nieznany widzom pisarz, to z reguly jest on znany czytelnikom i nawet jesli film nie zwiekszy ilosci jego fanow to napewno jej tez nie zmniejszy.
Mozna rozpatrywac tez proces powstawania ksiazek na podstawie filmow, ale nie wydaje mi sie on czyms wartym uwagi, chyba ze pisarz byl autorem scenariusza i po prostu poszerza swoje pierwotne dzielo (nie wiem jak czesty to przypadek, ale nie obilo mi sie nic takiego o uszy).
Wysłany: 2009-03-09, 11:31 Re: Mariaż kina z literaturą
Metzli napisał/a:
Dobra czy zła sytuacja? A może niekorzystna tylko dla jednej strony?
To zależy... od wielu czynników wzajemnie ze sobą powiązanych. Nie da się odpowiedzieć, zwłaszcza na pierwsze z pytań, nie opierając się na konkretnych przykładach. Jeśli podasz tytuły, wówczas będę mógł się do nich odnieść i udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi, o ile oglądałem te filmy. Pewnie, że ekranizacje nie zawsze są udane. To oczywista oczywistość.
Z "mariażami" kina z literaturą mamy do czynienia od bardzo dawna.
Widza interesuje przede wszystkim/w pierwszej kolejności obejrzenie dobrego filmu, a nie stopień/poziom oryginalności scenariusza (w tym przypadku w sensie czy powstał na podstawie czyjejś powieści/opowiadania).
Jeśli podasz tytuły, wówczas będę mógł się do nich odnieść i udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi, o ile oglądałem te filmy.
A samemu to nie łaska dać jakieś przykłady, wszystko trzeba podawać na tacy? Ale choćby ekranizacje książek Kinga - Lśnienie, Zielona mila, Carrie czy Sekretne okno. Wspomniany Ojciec chrzestny czy Stowarzyszenie umarłych poetów - tutaj ciekawa sytuacja, bo spotkałam się z opiniami, że film jest o wiele lepszy od swojego pierwowzoru. Ktoś czytał? O ile film widziałam kilkanaście razy to po książkę nigdy nie sięgnęłam. Swoją drogą to może być ciekawe doświadczenie, lektura tej pozycji po takim czasie. Rozczarowanie książką miałam przy Pachnidle, może za dużo oczekiwałam od tej książki, ale ekranizacja była dosyć wierna
Właśnie, czy z ekranizacją jest jak z tłumaczeniem? Piękna albo wierna?
Celowo nie wspominam tu o polskim kinie. Dziwnym trafem, większość ekranizacji to te brane z lektur. A same filmy nie potrafią się obronić, zupełnie inna tendencja widoczna jest w kinie zachodnim. Zdaję sobie sprawę, że nie poruszam tutaj sprawy nowej, ale zdaje się, że sięganie po pomysł na film do książki jest dzisiaj o wiele bardziej spotykaną sytuacją. W końcu z pięciu produkcji kandydujących do najlepszego filmu minionego roku, cztery z nich swoje pierwowzory czerpały z literatury.
Mag napisał/a:
Mozna powiedziec, ze nic nowego pod sloncem sie juz nie wydarza. Wiec i pomysl na kompletnie oryginalny scenariusz sa coraz mniejsze.
Ale z drugiej strony takie samo stwierdzenie można by odnieść do literatury, rzecz leży w samym pomyśle, użyta technika do jego ukazania to w pewnej mierze rzecz wtórna, późniejsza obróbka i szlifowanie. A przecież nowe książki cały czas powstają.
Mag napisał/a:
Mozna rozpatrywac tez proces powstawania ksiazek na podstawie filmow, ale nie wydaje mi sie on czyms wartym uwagi
Tutaj się zgodzę. Tym bardziej, że nie przypominam sobie książki, która mając taką genezę, byłaby warta uwagi.
_________________ Ale to mnie nie wzrusza
W mojej głowie wciąż susza
Bo parasol określa ich byt
Jak ja mogłam tego nie zauważyć? O.o Excusez-moi, starzeję się czy co xD
Z wymienionych przez ciebie, według mnie, za dobrą ekranizację można uznać jedynie Pana Tadeusza. Zresztą ja mam pewną awersję do czerpania z lektur, wiadomo, że do kin zaczną wtedy szturmować bandy ze szkół
_________________ Ale to mnie nie wzrusza
W mojej głowie wciąż susza
Bo parasol określa ich byt
Ogniem i Mieczem chyba się nie broni. Zawsze uważałem ten film za najsłabszą część Trylogii. Częściowo jest to wina obsady - poza Michałem Żebrowskim, któremu trudno cokolwiek zarzucić i Izabelą Scorupco. Ale Zamachowski jako Wołodyjowski to był cień zaledwie Tadeusza Łomnickiego. Także Zagłoba został przedstawiony (dawno nie czytałem, więc może i słusznie) jako pijak, ochlapus i gardłujący szlachetka. Batalistyka to była taka bieda-batalistyka. Znowu kłania się urok superprodukcji PRL-u: mieli rozmach skur*****y, jak mawiał "klasyk" z Kilera. Budżet może i był ogromny, jak na polskie warunki, ale chyba i tak za mały, aby szarpnąć się na powtórkę z POTOPU, czy Pana Wołodyjowskiego. Może słabość tego filmu (podobnie, jak przy Wiedźminie) polegała także na tym, że był to bardzo dłuuuugi zwiastun serialu. I gdyby od początku robili serial, może wyszłoby lepiej.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Także Zagłoba został przedstawiony (dawno nie czytałem, więc może i słusznie) jako pijak, ochlapus i gardłujący szlachetka.
No... bo Zagłoba właśnie taki był? Co prawda Zagłobę możnaby od biedy uznać za postać nieco głębszą (bo zauważmy, że przecież w każdej części "Trylogii" traci kogoś bliskiego - w "Ogniem i Mieczem" Podbipiętę, w "Potopie" Rocha Kowalskiego a w "Panu Wołodyjowskim"... no, wiadomo kogo ) ale tak naprawdę Zagłoba BYŁ pijakiem, ochlapusem i gardłującym szlachetką :p
Może słabość tego filmu (podobnie, jak przy Wiedźminie) polegała także na tym, że był to bardzo dłuuuugi zwiastun serialu. I gdyby od początku robili serial, może wyszłoby lepiej.
"Ogniem i mieczem" też ma wersje serialowa - dłuższą o 5 minut
Co do "Pana Wołodyjowskiego" jedna uwaga - serial i film fabularny to dwie różne bajki - zmieniła się częściowa obsada (Łapicki-Nowicki, Benoit - Lutkiewicz) a przede wszystkim wprowadzono kolor.
_________________ "Z gustami literackimi jest po trosze jak z miłością: zdumiewa nas, co też to inni wybierają"
Andre Maurois
Ale i spryt i humor u niego nie był pijacki i ochalpusowaty. A jeśli dobrze pamiętam Zagłobę z filmu Ogniem i Mieczem to chyba nie trzeźwiał wcale. W Potopie Szweda bił, humorem tryskał inteligentny był (sprawa z Rochem Kowalskim, sprawdzenie Kmicica przed rozstrzelaniem, by filmu tylko się trzymać). Ale nawet jeśli przyjmiemy, że takim właśnie pijakiem był, to i tak nadal będziemy mieli słaby film. Dorzucę do tego jeszcze taśmę filmową. Tania była chyba. Kiedy oglądam dobry amerykański serial, to gołym okiem widać różnicę, jeśli chodzi o rodzaj użytej taśmy. A nawet w kinowym obrazie Ogniem i Mieczem wyglądało, jakby je kręcono za takie pieniądze jak teatr telewizji (jeśli chodzi o tą taśmę filmową). Może gdyby rozmach realizacyjny był większy, dałoby się ukryć wady. A tak, waliły po oczach.
Inna polska, współczesna adaptacja, Quo Vadis, to już zbyt łatwy bęben do bicia. To z tym "dziełem" do Oscara startowaliśmy? Wstydu chyba nie mieli zgłaszając tą kandydaturę.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Temacik pozostawiony sam sobie i trochę zszedł na rejony, które starałam się uniknąć Jednak ekranizacje lektur przez polskich kinematografów to łatwy chłopiec do bicia. Ale przypomniały mi się dwa filmy, ekranizacje, które nie były lekturami: Pręgi i Senność. Pierwszy widziałam i po wyjściu z seansu myślałam o nim dobry co w przypadku polskich filmów nie jest sytuacją częstą. Pewnie niebagatelną rolę odkrywał tutaj fakt, że przy kręceniu tych dwóch filmów uczestniczył sam autor książek. Przychodzi mi na myśl Frank Miller i ekranizacje jego komiksów - chociaż te dwie różne sytuacje i nie powinnam ich w zasadzie porównywać. Ale może to jest sposób, żeby nie otrzymać jakiegoś potworka?
I ostatnio byłam na Lektorze. Nie powiem, film mi się spodobał. Jestem tylko ciekawie jak to wszystko przedstawione jest w powieści, na jakie sprawy położono akcenty, a jakie elementy w filmie pominięto.
_________________ Ale to mnie nie wzrusza
W mojej głowie wciąż susza
Bo parasol określa ich byt
Ale z drugiej strony takie samo stwierdzenie można by odnieść do literatury, rzecz leży w samym pomyśle, użyta technika do jego ukazania to w pewnej mierze rzecz wtórna, późniejsza obróbka i szlifowanie. A przecież nowe książki cały czas powstają.
Tiaa, bo napisanie ksiazki jest o niebo tansze i prostsze od nakrecenia filmu. Siadasz, piszesz, chcesz to piszesz 8h/dzien a chcesz to piszesz 8 lat. Powstaja rzeczy, ktore nie ujrza nic innego niz wnetrza szuflad, takie, ktore uwala red. w wydawnictwach, czytadla do przemialu, bestsellery i pozycje kultowe.
A filmowcy ruszaja na rynek ksiazki po "gotowce". Maja wybor, moga przebirac w cyklach (dobry cykl to masa kasy do zrobienia na ekranizacjach), powiesciach (szansa na mocna fabule) czy tez opowiadaniach (watki i pomysly do tworczego rozwiniecia przez co lepszych scenarzystow, lub do spieprzenia przez marnych).
Ksiazki to pasja tworcow, a filmy to i pasja i mega interes, dlatego to drugie opiera sie na pierwszym a nie odwrotnie.
Skoro o ekranizacjach mowa, to tutaj napisałem kilka słów o Watchmenach. Bardzi wierna adaptacja, oprócz kilku scen w końcówce, trzymająca się niemal sztywno tego, co namalował Moore. A poza tym nieźle się w kinie bawiłem, nawet znając treść
Mag, niektóre filmy też potrafią powstawać latami. Nie można powiedzieć, że książki to wyłącznie pasja twórców, kasa też, może nie mega, ale zawsze Ale fakt, zrobienie filmu to jednak o wiele większe nakłady i liczba zaangażowanych do tego osób.
Jeśli chodzi o film Watchmen zastanowiło mnie jedno - zarówno Shadow, jak i Tigana się nad nim zachwycają, jednocześnie mając za sobą lekturę pierwowzoru. Zupełnie inaczej jest z El i Kreolem, tym razem osób, które z komiksem nie miały styczności. Czyżby film był robiony tylko dla czytelników i niezrozumiały dla osób, które nigdy się z nim nie zetknęły? Tak sobie gdybam, bo nie widziałam ekranizacji, ani komiksu nie miałam w rękach ;P Bo jeśli wniosek, który wysnułam jest słuszny to film za wiele na siebie nie zarobi. Komiks też się przez to nie zrobi bardziej znany
_________________ Ale to mnie nie wzrusza
W mojej głowie wciąż susza
Bo parasol określa ich byt
Jeżeli ekranizacja jest "robiona" pod czytelników (komiksu, czy książki) i tylko oni są zachwyceni - to znaczy tylko jedno: że film był nieudany w sensie komercyjnym. Nie zdobył nowych czytelników, czy też nowych widzów.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Wypowiedź dwóch osób (nie mających styczności z komiksem) to jakby mało...
Jeszcze się Black wypowiadał, też nie czytał komiksu i też się nie zachwycał.
Nie wiem, czy ta ekranizacja była pod czytelników, ale przynajmniej kilku "nieczytelników" znudziła i nie zachęciła do sięgnięcia po oryginał. Coś mi się wydaje, że jednak wierne odwzorowanie książki, czy komiksu nie jest najlepszym pomysłem. To co się podoba w książce, do obrazu może zupełnie nie pasować.
Co do oglądalności... u nas przestali grać "Watchmen" po dwóch tygodniach. W Gdańsku zostawili jakieś poranne seanse. To raczej nie świadczy po popularności.
_________________ Nie mów kobiecie, że jest piękna. Powiedz jej, że nie ma takiej drugiej jak ona, a otworzą ci się wszystkie drzwi.
Jules Renard
Coś mi się wydaje, że jednak wierne odwzorowanie książki, czy komiksu nie jest najlepszym pomysłem. To co się podoba w książce, do obrazu może zupełnie nie pasować.
Dokładnie. Piszę ogólnie bo tego filmu nie miałem okazji obejrzeć (też już nie grają u mnie). Ale w przypadku innych udanych ekranizacji widać jedną zasadniczą cechę: brak kurczowego trzymania się fabuły ksiązkowego dzieła.
Weźmy Ojca Chrzestnego - pierwsza część nie zawiera w ogóle dzieciństwa i młodości Vita Corleone. Zmienione jest także zakończenie w stosunku do ksiażki (tam Kay uciekła od Michaela i sprowadził ją dopiero Tom Hagen). W filmie, dzięki tej zmianie, powstał jeden z najlepszych filmowych finałów w dziejach kina.
Inny przypadek to Tajemnice Los Angeles. Tu również twórcy wzięli z książki zaledwie połowę wątków i zmienili zakończenie (w książce kapitan Smith przeżył i miał się dobrze). I powstał przez to jeden z najlepszych kryminałów lat 90-tych XX wieku. W innej książce Jamesa Ellroya, Czarnej Dalii, Brian De Palma trzymał się raczej fabuły i wyszedł mu z filmu klops.
Nie jest to bynajmniej reguła.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Weźmy Ojca Chrzestnego - pierwsza część nie zawiera w ogóle dzieciństwa i młodości Vita Corleone. Zmienione jest także zakończenie w stosunku do ksiażki (tam Kay uciekła od Michaela i sprowadził ją dopiero Tom Hagen). W filmie, dzięki tej zmianie, powstał jeden z najlepszych filmowych finałów w dziejach kina.
Inny przypadek to Tajemnice Los Angeles. Tu również twórcy wzięli z książki zaledwie połowę wątków i zmienili zakończenie (w książce kapitan Smith przeżył i miał się dobrze). I powstał przez to jeden z najlepszych kryminałów lat 90-tych XX wieku. W innej książce Jamesa Ellroya, Czarnej Dalii, Brian De Palma trzymał się raczej fabuły i wyszedł mu z filmu klops.
Co do Ojca... to tak naprawde nie wiemy jak by wygladal film nakrecony idealnie zgodnie z fabula ksiazki. Mysle, ze jesli ci sami ludzie zrobiliby go inaczej tez byloby to swietny film. A krecenie nowej wersji mialoby sie tak jak robienie teraz nowego Wladcy..., nie udziwnianego przez Jacksona. Legenda, ktora powstala ma obecnie taka moc, ze prawdopodobnie nikt w najblizszych latach nie wezmie tych utworow na warsztat.
Troche inaczej jest z kryminalami, gdzie wiele dzieje sie w glowach uciekajacych / scigajacych i proba przelozenia tego na ekran sa nudne wyklady geniuszu jak w roznych klasycznych, i niezle czytajacych sie przeciez, Poirotach. W Tajemnicach... wazna role zagrala forma, czyli przeplatajace sie, pozornie bedace bez zwiazku, rozne sledztwa, o ktorych obraz wyrabial sobie dopiero widz, majac obraz "out of box".
Mysle, sa utwory nieprzekladajace sie "na wprost" na jezyk kina i niemozliwe do zrozumialego dla swiezego (nieobeznanego z oryginalem) widza nakrecenia w sposob odwzorowujacy pierwowzor.
Zastanawiam sie czy nie nalezy do tej grupy Wahadlo Foucaulta (zakladajac zachowanie konstrukcji)?
"Watchman" - film zdecydowanie skierowany do fanów komiksu. W USA poradził sobie dość dobrze, na świecie słabo. Jak ja byłem w kinie to ze mną na sali była jeszcze jakaś parka - wniosek - w Polsce film przepadł. Czy można na nim dobrze bawić się nie znając komiksu? IMO - tak, ale widz straci wiele smaczków, które wyłapią wyłącznie czytelnicy. ALe mogą też wyjść zniesmaczeni czy mocno zawiedzeni.
"Ojciec chrzestny" - Coppola kręcąc pierwszą część dokonał idealnej selekcji materiału - gdyby zostawił epizod z dzieciństwa Vito czy Las Vegas film przestałby być tak spójny i straciłby na sile. Dla mnie ekranizacja idealna.
Warto też wspomnieć o "Ziemi obiecanej" - tutaj mamy do czynienia z geniuszem Wajdy, który z nie najlepszej książki stworzył ponad czasową epopeję. W drugą stronę poszedł Rybkowski z "Chłopami" - świetna powieść - przeciętny film.
Za wzór udanej ekranizacji postawiłbym także "Pachnidło", gdzie udało się reżyserowi ukazać to co nieuchwytne dla ludzkiego wzroku czy słuchu - zapach.
_________________ "Z gustami literackimi jest po trosze jak z miłością: zdumiewa nas, co też to inni wybierają"
Andre Maurois
Średnio ciekawe są adaptacje książek Agathy Christie. Bez klimatu, nuda i amatorszczyzna. Piszę, rzecz jasna, o tych najnowszych filmach o Herkulesie Poirot, bo te starsze, jak choćby "Śmierć na Nilu" z 1978 r., były w porządku. Też opuszczano niektóre wątki i generalnie upraszczano mocno fabułę, ale klimat lat 20. i 30. a także atmosfera niepewności i podejrzeń towarzysząca kryminałom została znakomicie odwzorowana.
A "Ogniem i mieczem" mnie zanudziło i w wersji książkowej i filmowej. Ja po prostu nie mam cierpliwości do książek i filmów historycznych.
Oglądał ktoś Jądro ciemności (1993) Nicolasa Roega z Timem Rothem (Marlow) i Johnem Malkovichem (Kurtz)? Zwłaszcza jestem podjarany by zobaczyć tego drugiego, który mi zajebiście pasuje do roli Kurtza. Widział ktoś? Warto?
Widział ktoś Proces, angielską wersję z 1993? Gra tam Kyle MacLachlan w roli Józefa oraz Hopkins w roli księdza. Też mnie interesuje film z tą obsadą.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum