... ale przeczytaj następne tomy jak chcesz się niepokoić o jego losy.
_________________ "Sometimes known as the Phoenix King, Asuryan was the king and the most powerful deity of the pantheon of Eldar gods. He was believed to be the psychic might of the whole universe."
Kiedyś przed laty przeczytałem pierwszą Diunę i zostawiłem resztę na nie wiadomo kiedy. Tak sobie myślę, że ja sprzed 20 lat (bo wtedy gdzieś to czytałem) przeczytałby może Mesjasza, padł na Dzieciach a i tak nie wyniósłby nic z tych książek ponad jakieś szczątkowe zrozumienie fabuły.
Przez ostatnie dwa tygodnie przeczytałem pierwsze cztery tomy. Zrobię chwilę przerwy (choć ledwo się powstrzymuję a rodzina mnie wyklina) i przeczytam resztę. Nie zdawałem sobie sprawy w ogóle jak poważna, dojrzała i głęboka jest ta saga. Poza tym ma to co ja po prostu uwielbiam w literaturze - od początku do końca przemyślany świat, dopieszczony w każdym szczególe i co najważniejsze spójny i sprawiający wrażenie zaprojektowanego na epicką sagę (choć zapewne Herbert nie miał takiego celu pisząc pierwszy tom).
Dodatkowo Herbert od razu pokazuje z jakim czytelnikiem chce mieć do czynienia - nie wymagającym podawania wszystkiego czarno na białym i lubującym się w odczytywaniu zamysłu autora nie wprost z tego co pisze. Dlatego już wiem, że powtórzę tą sagę za jakiś czas.
Dla mnie tom pierwszy jest mistrzowski z lekkim (niewielkim spadkiem w tomie 2 i 3). Za to "Bóg Imperator" jest chyba książką z największym udziałem zajebistości na jednostkę "braku akcji w książce". W tej książce wszystko jest doskonałe, od samej kompozycji rozdziałów, niekończących dialogów Leto II ze swoimi rozmówcami - aż do odsłonięcia kolejnej części wielkiego planu Leto czyli "Złotego Szlaku". Mam już jakieś mgliste pojęcie na czym ten plan polega (wielkie niewiadome na razie to np. pojęcia: Kralizec, Arafel) - zapewne "Heretycy" pociągną temat dalej.
Wiem oczywiście, że "Kapituła Diuną" urywa się w środku opowieści i pewnie lepiej by było gdyby to Frank Herbert napisał "Diunę 7". "Łowców" i "Czerwie" przeczytam zapewne mimo wszystko i tak - pytanie tylko czy rzeczywiście słusznie obawiam się, że będę zawiedziony.
Według mnie cykl Diuny jest jednym z najlepszych dzieł fantastyki. Przemyślany, głęboki, poruszający. Wielowymiarowy, z przeplataniem się polityki, opozycji jednostki wobec konieczności, przeróżnych moralnych wyborów, wątków ogólnospołecznych, ekologicznych.
Tak teraz myślę, że pierwszy raz po cykl sięgnęłam właśnie w podobnym wieku (całość poza "Kapitułą...", bo wtedy nie udało mi się jej zdobyć). Do samej "Diuny" wracałam później jeszcze kilkakrotnie. Teraz akurat, podobnie jak u Ciebie, przechodzę przez całą sagę. Właśnie kończę "Dzieci Diuny". I świetnie odkrywa się te książki na nowo, z zupełnie innym spojrzeniem - przynajmniej ja mam teraz takie odczucia.
Za to to, co zrobił z dziełem ojca B. Herbert w "Dżihadzie butleriańskim", to najprawdziwsza herezja i zbrodnia.
Skończyłem dziś w samochodzie słuchać audiobooka z "Diuną". Kupiłem dla Krzysztofa Gosztyły. I, jak zwykle, nie zawiodłem się. Mistrz interpretacji. Do tego stopnia, że zastanawiam się nad kupnem ebooków z pozostałymi częsciami. Pamiętam, że czytałem je dawno dawno temu, ale już niewiele pamiętam z treści. Warto byłoby przypomnieć. Zwłaszcza na ebooku. Powtarzając banały: to rzeczywiście jedno z arcydzieł fantastyki. Nie znać jest grzechem. Niezależnie od tego, czy się docenia, czy nie.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
"Diuna" to jedna z moich faworytek SF. Pracę magisterską poświęciłem kwestiom egzotyzacji i udomowienia przekładów Herberta w Polsce i nieźle się przy tym bawiłem.
Nie pamiętam już dokładnie jak wyglądała cała podroż, ale przeczytałem cykl Franka Herberta, a także zakończenie napisane przez Andersona i Herberta juniora - niestety bardzo się zawiodłem. Było nader... współczesne.
W każdym razie bardzo na plus.
Można niby powtarzać banały, ale jeżeli ktoś jeszcze oprócz SF lubi intrygi dworskie, spiski, w szkole niestrasznym był Szekspir, jeśli pojęcie istoty boskiej (zgrabnie rozwinięte w "Bogu Imperatorze Diuny") kogoś interesuje jako sam motyw - polecam.
Mesjasz Diuny Niestety jedynie blady cień Diuny, z dawnego klimatu niewiele pozostało. Paul jest rozklapanym ciapem, Alia Najmędrsza jest głupsza od standardowej amerykańskiej nastolatki a reszta nie odbiega specjalnie od tego obrazu. Pokraczna quasi-fabuła to niezbornie pozbierana garść luźnych obrazków. Rozmaite tajne plany są tak przemyślne i głębokie, że przypominają szermierza który tak się zakręcił w serii fint i zmyłek, że się potknął o kota i rozbił łeb o przyczepę do przewozu węgla przyczepioną do ciągnika marki Zetor a upadając nabił się na własną szpadę. Kurfa głębokie. Autor próbuje tu ciągnąć próbę ukazania człowieka na tle wszechświata, wolnej woli, przeznaczenia i czegoś tam jeszcze, ale niemrawo to wychodzi. Przez całą lekturę, niczym się nie pobudziłem, czytałem bo czytałem i czekałem końca który przywitałem z ulgą.
Dzieci Diuny Fabularna nędza, jakieś sceny umownie powiązane, bez cienia finezji. Postacie nieudane, zupełnie nienaturalne, to nie są żyjący ludzie, to mierni aktorzy wygłaszający egzaltowane kwestie na scenie podrzędnego teatru. I trudno mi sobie przypomnieć literacką postać gorzej wykreowaną niż Lady Jessika. Nielogiczna, niekonsekwentna, nieogarnięta, irytująca. Krawiecki manekin z magnetofonem w pustej głowie. Świat z pierwszej Diuny ładnie pomyślany, tu się rozjeżdża w kaskadach bzdur. Kilka wartych lektury myśli rozmywa się w oceanach bełkotu i coelhizmów. Na dodatek czytałem w przekładzie Marka Mastalerza, mocno kulawym jeśli chodzi urodę polskiego języka (a miałem też pod ręką Jankowskiego/Marszała który, jak już teraz wiem, jest przyjemniejszy). Dwa tygodnie nudy i męki. Na tym skończę przygodę z Diuną, szkoda życia, żałuję tylko, że nie podjąłem tej decyzji po pierwszym tomie.
Nie załamuj się i nie wątp. Bowiem część czwarta God Emperor of Dune jest świetna. Spróbuj. Po mojemu zmienisz zdanie. Następne dwie dla zdeklarowanych wielbicieli. Dla mnie najciekawszy bełkot w historii SF.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
Pozwolę sobie wtrącić 3 kopiejki Po lekturze drugiej części cyklu doszedłem do wniosku, że pierwsza była znacznie lepsza (choć żadnej czytelniczej ekstazy nie doświadczyłem) i nie mam ochoty na ciąg dalszy.
O ile pierwsze tomy były powieściami nasyconymi filozofią i podobały mi się, o tyle końcowe były już traktatami filozoficznymi dla niepoznakami odrobinę okruszonymi fabułą... I nie podobały mi się. I nawet nie chodzi o to, że tę filozofię uważałem za denną, czy za głupią, tylko po prostu zwyczajnie nie rozumiałem, co autor ma na myśli. Szczególnie dotyczy to Kapituły. Oczywiście, biorę pod uwagę, że może to wynikać z mojej durności, tym niemniej takie jest moje wrażenie.
_________________ O mój Jezu, przebacz nam nasze winy, zachowaj nas od ognia piekielnego, doprowadź wszystkie dusze do Nieba i pomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia.
Czyli w tym przypadku to akurat nie efekt mojej durności....
W sumie, główną rzeczą, którą wyniosłem z Diuny jest ten koncept "Tarczy energetycznej", czyli z grubsza tarczy, która chroni nosiciela przed ostrzałem, ale nie pozwala jemu samemu prowadzić ostrzału (bo blokuje niewielkie, szybko poruszające się obiekty, czy jakoś tak). Fajny patent do RPG, bo pozwala jakoś uzasadnić istnienie broni białej w settingach SF, często go używam.
_________________ O mój Jezu, przebacz nam nasze winy, zachowaj nas od ognia piekielnego, doprowadź wszystkie dusze do Nieba i pomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia.
Spotkałem się z opinią, że było dwóch Franków Herbertów, jeden od cyklu Diuny i drugi od pozostałych powieści (może ten drugi to Herbert Frank?). Nie znam wszystkich „niediunowych” dokonań, do niedawna miałem na liczniku tylko 3, teraz już 4, ale opinię podzielam.
Zapewne światli herbertoznawcy, których po obu stronach oceanu nie brakuje, mają na ten temat mądre teorie – ja ich nie znam i nie poznam, bo na czytanie biografii i prac analitycznych zwyczajnie nie mam czasu. Cokolwiek by nie było przyczyną, efekt jest taki jakby 90% mocy procesora szło na Diunę, a reszta robiona była na kolanie.
Gwiazda chłosty rozczarowała okrutnie, wyparłem z pamięci. Epizod z Jezusem wspominam lepiej – wprawdzie dziś taka rzecz nie rzuca na kolana, ale wyobrażam sobie, że w czasach, gdy książkę wydano (tam, nie u nas) roztaczała miły obrazoburczy swądek. W The White Plague intrygował głównie pomysł (wirus zabija tylko płeć nadobną, ludzkość w kryzysie rozrodczym z perspektywą podzielenia losu dinozaurów), bo jego fabularna eksploatacja pozostawiała jednak niedosyt.
No i to samo mogę napisać o właśnie przeczytanym Roju Hellstroma. Pomysł, jak na 1973, całkiem świeży (to nic, że podkradziony) i rozkładający nogi do dokładniejszej penetracji i eksploatacji. I gdyby wziął go na warsztat Frank Herbert, a nie Herbert Frank, to może otrzymalibyśmy epicką wielowątkową historię, rzetelniej uprawdopodobnioną i osadzoną w opisywanych realiach, z solidniejszą podbudową z zakresu wiedzy zwłaszcza o owadach społecznych, biologii, genetyce, ale też i o technikach operacyjnych amerykańskich służb i agencji, no i z krwistymi bohaterami, których mielibyśmy szansę polubić lub znienawidzić. Autor miał w ręku świetne karty, bo motyw szalonego naukowca to coś co w tego typu literaturze zawsze się sprawdza, podobnie jak walka ludzi z „innymi”, obojętnie czy są to kosmici, zombie czy tryfidy. Amerykańska publiczność mogłaby się w tej historii zakochać na zabój, a Amazon kręciłby dziś remake serialu, który doprowadziłby do trzynastokrotnego orgazmu Romulusa.
Ale tak się nie stało. Rój Hellstroma to prosta, jednowymiarowa historia, której wiarygodność leży i kwiczy, a papierowi bohaterowie, potrafią co najwyżej wywołać uczucie irytacji. No i jak to się stało, że mimo wszystko mnie wciągnęło i przeczytałem do końca? Kurwa, nie wiem. Fantastyka, bloody hell.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Diunę też mocno nadgryzł ząb czasu - i to w można powiedzieć, w założeniach podstawowych.
Po prostu miast czytania jakichś odpadów FH przeczyta Diunę raz jeszcze.
To nie tak że zobaczysz że król jest nagi - ale...
Choć oczywiście - książka nadal się broni, to dzisiaj już nie wzbudza (we mnie) takiego zachwytu co onegdaj.
Nie chciałbym kłamać, a jestem 1200km od domu i książek, więc nie sprawdzę.
Ale w "Drodze do Diuny" jest pierwotna wersja "Diuny", która jest mocno słabsza, taka raczej nowelka typowa dla tamtych czasów.
I jest też historia, jak "Diuna" powstawała. I gdzieś mi dźwięczy że na pierwszą "Diunę" (na którą składały się trzy pierwsze tomy), wpływ miał jakiś przyjaciel Herberta, bodajże poeta (czyli jednak też pisarz).
_________________ Załączam różne wyrazy i pozdrawiam
Goldsun
trzynastka,
darmowe leki,
brak problemów z prostatą
a Diuna - jak pisałem po lekturze, się zestarzała - i to nie "technicznie" a pod kątem ideo i logiki.
To wciąż dobra książka ale dostrzega(m) się mankamenty których "nie było" 20czy30 lat temu.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum