Z każdym rozdziałem "Krakena" utwierdzam się w przekonaniu, że Mievilla bardziej lubię w takim wydaniu a nie z Bas - Lag. I już zdania nie zmienię chyba. I wydaje mi się, że wpływy "Nigdziebądź" Gaimana są oczywiste w tej powieści. Ale to chyba dobrze.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Skończyłem "Krakena". Może mi się uda sklecić jakąś niemrawą recenzję. Napiszę zatem krótko i ogólnie - podobało mi się! Doskonała powieść, myślę, że wielu odnajdzie w niej znajome tropy (jak wspomniane wcześniej "Nigdziebądź"). Ale to nie boli ani nie rozczarowuje bo Mieville ma doskonałą, samodzielną wyobraźnię i nie musi się protezować zapożyczeniami. Sporo nienachalnego humoru, ale nie czyni z "Krakena" powieści z przymrużeniem oka. Jest śmiertelnie serio. Bywa zabawnie, jak np. strajk ZMA (Związku Magicznych Asystentów). Mieville poubierał w kostiumy magiczne Zwyczajność. Uczynił również z miasta zbiorowego bohatera ale bez nachalstwa przygniatającego fabułę.
Czytałem z ogromną przyjemnością. Ten pisarz chyba stał się jednym z czołówki moich ulubionych.
Zedytowałem odrobinę.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Nie zniechęcaj mnie tymi porównaniami do Gaimana, bo kilka dni temu nabyłem Krakena, a Nigdziebądź zupełnie mi się nie podobał.
Dla mnie mistrzostwo Mieville'a definiują dwie pozycje: Dworzec Perdido i Blizna. Potem nie napisał już nic tak genialnego. Żelazna rada, mimo iż dobra, była przerostem formy nad treścią, a Miasto i Miasto czytało się jak mainstreamową powieść ze skłonnością do udziwnień.
Też już mam "Krakena"... właściwie to mógłbym go zacząć czytać teraz, ale mam do wyboru trzy inne obowiązkowe lektury i... szczerze powiedziawszy do Mieville'a najmniej mnie ciągnie.
Zgodzę się z Romulusem, że Bas-Lag się wyczerpało, szczególnie po "Żelaznej Radzie". Inna sprawa, że "Miasto i Miasto" też mnie nie powaliło. Bliżej "Krakenowi" do tej książki, czy może do zbioru "W poszukiwaniu..."?
Cholera, chyba do "Miasta i miasta". Tyle, że to klasyczne (tfu..., przestałem lubić to słowo) urban fantasy. Nie wiem, czy dla Mievilla słowo "klasyczny" to nie obelga ale tak odbieram "Krakena". Klasyczne urban fantasy. Doskonałe w czytaniu. Może do zbioru opowiadań da się to porównać tak, że w "Krakenie" w porównaniu z opowiadaniami wszystkiego jest więcej i wszystko jest bardziej.
No cholera, "klasyczne urban fantasy" już się od tej książki w moich oczach nie odczepi.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Chodziło mi bardziej o podejście do tematu fantastyczności. W większosci opowiadań w zbiorze wynikała ona naturalnie, a w "MiM" sprawiała wrażenie narzuconej, a przez to sztucznej. Pomijam już słabość poprowadzenia fabuły, ale to kwestia gustu... no i nie jest przedmiotem niniejszego porównania.
Z pewnością w "Krakenie" od fantastyczności aż kipi. Może nie na początku, ale dosyć szybko. Początek jest spokojny. W zasadzie, przez pewien czas, czytelnik, podobnie jak Billy Harrow ma wrażenie, że ma do czynienia po prostu z bandą dziwaków, jakichś kultystów itp. Potem zaczyna być dosłownie jeśli chodzi o fantastyczność.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Czytam Krakena - niezła rzecz ale świeżo po przeczytaniu Amerykańskich Bogów i mając w pamięci Nigdziebądź trudno nie zauważyć pewnej wtórności (dlaczego ci źli zawsze muszą chodzić parami? Goss i Stubby są jak dla mnie zbyt dokładną kalką Vandemara i Pan Croupa) Nie mniej książka bardzo ciekawa choć nieco zbyt surrealistyczna. Czasem mam wrażeni jakbym czytał to opowiadanie ze Steampunka z Wellsem i gorylami
_________________ Beata: co to jest "gangrena zobczenia"?
Fidel-F2: Pojęcie wprowadził Josif Wissarionowicz
Fidel-F2: Jak choćby raz opuścisz granice rodiny, ty już nie nasz, zobczony.
Fidel-F2: Na tę gangrenę lek jest tylko jeden.
Próbuj. Przegrywaj. Nieważne. Próbuj po raz kolejny. Przegrywaj po raz kolejny. Przegrywaj lepiej
Dobrzy też chadzają parami, Flip i Flap, Batman i Robin, Jarek i Alik. Ale źli w parach mają styl, klasę i nie wyglądają jak idioci wygłaszając kąśliwe uwagi pod adresem tych dobrych (monolog Głównego Złego to gwarantowany rechot na sali, vide "Iniemamocni"; Zły z kumplem albo chociaż porządnym henchmanem nie naraża się na śmieszność). Źli w parach to dwa razy więcej zajebistości za tą samą, rozsądną cenę.
Wracając do adremu, za mną "Blizna", pierwszy kontakt z Mievillem, i jestem umiarkowanie zachwycony; bo to z jednej strony świetna powieść, ale z drugiej kilka niewykorzystanych szans (chciałoby się wgryźć w politykę i ustrój Armady, ech..) plus tradycyjnie kulawe tłumaczenie (niepotrzebnie wychowywałem się na Pertku, "Znaczy kapitanie" i "Okrutnym morzu", bo teraz morska terminologia użyta w "Bliźnie" gryzie mnie w spojówki). Próbuję namierzyć "Dworzec Perdido", ale jeśli kto ma inne sugestie, chętnie wyslucham. Waaaaaaaaaaaaaagh.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Czytam Krakena - niezła rzecz ale świeżo po przeczytaniu Amerykańskich Bogów i mając w pamięci Nigdziebądź trudno nie zauważyć pewnej wtórności (dlaczego ci źli zawsze muszą chodzić parami? Goss i Stubby są jak dla mnie zbyt dokładną kalką Vandemara i Pan Croupa) Nie mniej książka bardzo ciekawa choć nieco zbyt surrealistyczna. Czasem mam wrażeni jakbym czytał to opowiadanie ze Steampunka z Wellsem i gorylami
I więcej czasu spędzam z Krakenem, tym bardziej mi się widzi, ze Goss i Subby ni chuja nie są kalką Vandemara i pana Croupa, z którymi mają dwa punkty styczne: są Źli i chadzają parami. Goss i Subby wygladają mi raczej na inspirowanych Bobem i Pierre'm Chalfontem z "Ogniu krocz ze mną" i Twin Peaks, przynajmniej fizycznie . Wtórność? Ja bym raczej powiedział, że "Kraken" i "Nigdziebądź" to dwa zupełnie różne spojrzenia na ten sam temat, zbyt wiele jest różnic, żeby mówić o wtórności (no, chyba że uznamy, że Mieville przeczytał "Nigdziebądź", powiedział sobie "No, kurwa, ja bym to zrobił lepiej", i zrobił) . Mieville scenografią i drobnymi detalami bije Gaimana o dwie długości - cały ten okultystyczny sztafaż jest prima sort, koncepcja strajku chowańców, na którego czele stoi ex-uszebti zrobiła na mnie wrażenie, podobnie jak ogólny poziom humoru całej powieści; "Amerykańskich bogów" nie znam, więc widziałbym w "Krakenie" ukłon w stronę "Pomniejszych bóstw" Pratchetta. Na razie jestem w połowie i bawię się świetnie. Waaaaaaaaaaaaaagh.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
koncepcja strajku chowańców, na którego czele stoi ex-uszebti zrobiła na mnie wrażenie,
Właśnie ten wątek mnie rozczarował totalnie. Myślałem że Mieville jako marksista wyciągnie jakoś fajniej konsekwencje z faktu że byt określa świadomość i praca chowańca w służbie maga różni się od pracy robotnika w fabryce, co powinno mieć przełożenie na to że inaczej wyglądają ich opór. A tu prostacka kalka, zamiast robotników ptaki i małpy. Bezsensu.
Mnie się najbardziej podobały w książce sceny tortur. Raz jak torturują Ci źli. Raz jak torturują Ci dobrzy.
Łaku, nie idź tą drogą. Powtarzaj za mną, jak rotę: "Przestanę stawiać wysokie wymagania literaturze popularnej, nie chcę stać się zgryźliwym dziadygą, i to zanim dobiję trzydziestki, jak ten pierdziel Ork. Będę ćwiczył rozluźnianie pośladów i nauczę się czerpać szczęście z najdrobniejszego przejawu ludzkiej oryginalności" . Wydrukuj, opraw, powieś nad łóżkiem .
Jak już pisałem, jestem w połowie i nie wiem, czy mnie to w dalszej perspektywie rozczaruje, czy nie; w każdym razie jakoś mnie to szczególnie nie bodzie (zdaje się, że z jednej strony Wati uczył się sposobów oporu obserwując ludzi, a z drugiej sama świadomość chowańców jest człekopochodna i człekopodobna, przynajmniej tak to wyczytałem - więc przynajmniej wewnętrznej logiki świata w moich oczach to nie łamie) . Nawiasem mówiąc, przypomniało mi się po raz kolejny, jak to kiedyś Parowski uzasadniał z uporem godnym lepszej sprawy, że fantastyka z natury jest prawicowa, a tym bardziej dobra fantastyka. No, ale wszyscy wiemy, jak to jest naprawdę z reptilianami. Jedno trzeba Mieville'owi przyznać, ma talent do budowania scenografii. Waaaaaaaaaaaaaaagh.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Orku, gdyby akurat ten wątek nie byłby moim konikiem. Problem jest taki że setting świata jest XXI wieczny a motyw strajku to kalka rodem z XIX wieku. Ja wiem że Meville tym samym przekazuje "ja lewak, ja hołubić bohaterskim tradycją ruchu robotniczego z przeszłości" ale taka stylizacja jest intelektualnie miałka. Sami tylko ludzie (już nie mieszając w to istot członkopodobnych) w każdym wieku protestowali inaczej i sporo książek o tym napisano, między innymi autorzy o lewicowej wrażliwości tacy jak Tilly czy Gurr. Gdyby Mieville potraktował ten wątek serio, a nie tylko jako prężenie i lizanie lewicowego muskała, to uwzględniłby masę czynników - opisywana przez niego sytuacja chowańców tak naprawdę przypomina nie sytuacje XIX robotników, ale dzisiejszych zatrudnionych na umowy śmieciowe. Ale nie, on musiał pokazać dramatyczne rozbijanie strajków niczym akcje Pinkertonów z poprzedniego przełomu wieków. Nie krytykuje jego lewicowości, ale to że jest to lewicowość w tym aspekcie toporna, bliżej jej do młota niż sierpa. Wątek lewicowego sceptycyzmu wobec instytucji religijnych wyszedł mu w tej książce dużo lepiej.
Ha, nie jestem w stanie się do tego odnieść, bo na moim etapie (strona circa about 280ta) nie potrafię orzec, jak strajk chowańców ma się do całości powieści, czy jest tylko elementem wystroju, czy to wątek na tyle ważny, że powinien stanowić punkt wyjścia do jakichś poważniejszych rozważań. Przeczytam, przetrawię, odniosę się.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Kraken na ukończeniu, więc można się odnieść. No, Łaku, zgodzę się z tobą i nie zgodzę. Z jednej strony wątek strajku chowańców jest elementem tła, podobnie jak pizdylion innych drobiazgów w całej powieści, do tego stopnia, że czasem mam wrażenie, że para idzie w gwizdek, tak się robi bogato i barokowo; Mieville tak się koncentruje na budowaniu scenerii, że chciałoby się trochę rozwiać tą zaslonę dymną i dobrać się do mięcha. Jakoś tak od razu nasunęło mi się porównanie z "Podziemiami Veniss" Vandermeera, gdzie jest oszczędniej, a moim zdaniem bardziej elegancko i wcale nie mniej ciekawie. Więc na dobrą sprawę całej tej afery ze strajkiem moglby zwyczajnie nie być i powieść by nie ucierpiała - chyba, że na ostatnich 70 stronach będzie jakiś dramatyczny zwrot akcji. Z drugiej strony, skoro strajk już jest... Sytuacja chowańców jest o tyle XIX-wieczna, że tak naprawdę nie chroni ich żadne prawo, żadna zewnętrzna instytucja i każdy, kto ma wystarczające środki (jak Tatuaż) może pograć z nimi ostro (deptanie chrząszczy, mniam) bez obaw, że ktoś popsuje mu zabawę. Chowańce nie są jeszcze nawet na etapie wchodzenia z pracodawcą w spór zbiorowy . Z drugiej strony, kwestia bytu kształtującego świadomość - a jaką świadomość mają chowańce? Bo odnioslem wrażenie, że wtórną i prawie niesamodzielną; pewnie Mieville'owi nie chciało się drążyć tematu i naszkicowal go pospiesznie, ale, jak pisałem, cały wątek Watiego i związku wydaje mi się mocno poboczny. Co nie zmienia faktu, że Krakena czyta się z dużą przyjemnością.
EDIT: faktycznie, scena przesłuchania Grisa miażdży pytę . A tłumaczce znów nalezy się karny kutas za potworne babole.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
China Mieville "dostał" swój pierwszy komiks. Mimo, iż starał się o "Swamp Thing" (wcześniej m.in. Alan Moore), to jego projekt został odrzucony jako "zbyt polityczny". Być może jednak nic straconego - od maja Mieville prowadzi jako scenarzysta run "Dial H for Hero" (będący częścią The New 52), jednej z mniej znanych serii z uniwersum DC, opowiadającej tym razem o fajtłapie Nelsonie i budce telefonicznej, która umożliwia przyjmowanie za każdym razem tożsamości i mocy innego superbohatera. W pierwszym numerze poznajemy historię Nelsona, obżerającego się śmieciowym jedzeniem, palącego papierosy i już po zawale (a przed 30) który próbuje pomóc swojemu przyjacielowi, który zostaje zaatakowany przez bandziorów - przez co koniec końców kończy we wspomnianej budce telefonicznej i przyjmuje postać "Chłopca Kominu(?!)" (Boy Chimney) wychudzonej, dymiącej kreatury z nadludzką siłą i zręcznością, zdolnością zamiany w dym i kominem zamiast kapelusza.
_________________ Meet Minsky. He understands that stability is destabilizing. Be like Minsky.
Pytanie: czy ktoś stąd ma jakiekolwiek wiedzę, przeciek, strzępek informacji, plotkę, whatever, o tym, kiedy można się spodziewać wydania "Embassytown" w Polsce? Premiera światowa była dawno temu, Mieville, z tego co wiem, zdążył już napisać kolejną książkę, a u nas o wydaniu ww. tytułu wciąż cicho.
Chwyciłbym za oryginał, ale raczej nie ufam na tyle swoim zdolnościom językowym.
Ambasadoria to miasto sprzeczności położone na krańcach zbadanego wszechświata. Avice Benner Cho jest nawigatorką na statku podróżującym w „wiecznym nurcie”, morzu czasoprzestrzeni rozciągającym się pod dnem codziennej rzeczywistości. Po wielu latach powraca na swoją rodzinną planetę. Ludzie nie są tu jedyną inteligentną rasą, a Avice nawiązuje niewytłumaczalną więź z Gospodarzami – tajemniczymi istotami niezdolnymi do kłamstwa. Jedynie niewielka grupka genetycznie zmodyfikowanych Ambasadorów włada ich językiem, umożliwiając kontakt pomiędzy dwoma społecznościami. Jednak gdy na planetę przebywa nowy Ambasador, krucha równowaga zawisa na włosku. By zapobiec tragedii i nieuchronnej wojnie ras, Avice musi osobiście porozumieć się z Ariekenami, dobrze wiedząc, że to niemożliwe...
„Kafkowski pisarz wybiera się w podróż na krańce wszechświata, tworząc swój najnowszy thriller SF. W Ambasadorii, niezmordowanie przesuwając granice własnej twórczości, Mieville poszerza jednocześnie granice samego gatunku, tworząc niezwykłą opowieść o kontakcie i wojnie z obcymi”. „Entertainment Weekly”
Ma być w 2013
_________________ Życie to dziwka, czytasz za mało, a potem umierasz [Stary Ork]
Zaginiona to zamknięte środowisko, coś jak oddział zamknięty krążący wokół Czarnej Dziury Szaleństwa, najlepiej nie zwracać uwagi na sens bo on tu rzadko występuje [utrivv]
"Finezja perfidii rozumowania ściga się w nich z cyniczną sofistyką" [prof. Waltoś o działaniach PiS dot. wymiaru sprawiedliwości]
Embassytown jest genialne, a książkę można rozkminiać godzinami lub miesiącami, tak jak ja to robiłem/robię. Ciekawi mnie tylko, jak się sprawdzi w wersji polskiej.
Są to tak odmienne od siebie powieści, że w zasadzie żadna nie jest reprezentatywna jeśli chodzi o twórczość Mievilla. Generalnie, po "Dworcu..." warto sięgnąć po "Bliznę", ale "Żelazna Rada" była już dla mnie niestrawna.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
MiM jest inne od cyklu rozpoczętego Dworcem... w obu pozycjach jest natomiast całkiem niezły pomysł, który niezbyt potem jest wykorzystany. Nie będę jednak ukrywał, że bawiłem się dobrze przy obu.
Głosowałbym za MiM, z tym, że jeśli będziesz w przyszłości sięgać po Dworzec... nie nastawiaj się na jakieś duże podobieństwo.
Generalnie, po "Dworcu..." warto sięgnąć po "Bliznę", ale "Żelazna Rada" była już dla mnie niestrawna.
Właściwie zastanawiam się nad "Dworcem..." głównie ze względu na zachwyty dotyczące "Żelaznej rady", z którymi się spotkałam tu i ówdzie Ale nie wiem, czy chcę się pakować od razu w dłuższy cykl.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum