a informacja medyczna to w ogóle jest paranoja ;PP
idąc z młodym do dentysty musiałem napisać oświadczenie, że ja wyrażam zgodę abym ja mógł mieć wgląd do jego karty :D
kto to wymyśla ten jest kretynem.
Prawo do odwiedzin to chyba nie to samo, co prawo do informacji medycznej.
Dlatego mówiłam o odwiedzinach, bo o to o wiele łatwiej, a mimo to w niektórych sytuacjach wpuszczają tylko rodzinę (np. kiedy mój ojciec leżał na intensywnej opiece medycznej przez kilka pierwszych dni po bypassach*). Skoro nie wpuszczą Cię na oddział, to tym bardziej zapomnij o jakiejś informacji.
* i tak, zgadzam się, że to może służyć zapobieganiu męczenia pacjenta 20-osobową wycieczką, ale dodatkowe obostrzenia w tym przypadku mówiły o max 2 osobach naraz, więc co za różnica, czy osoba jest spokrewniona.
Tak obok tematu troszkę, fragment wywiadu z Twardochem z weekendowej "Wyborczej"
Cytat:
- Słowa ''facet'' też nienawidzę. Wiem, że to absurdalne i irracjonalne, ale nienawidzę. Wzbudza we mnie skojarzenia z chłopakiem dziewczyny z ''Cosmopolitan''. Dziewczyny w ''Cosmo'' mają facetów, prawda? Te wszystkie teksty ''Jak sprawić, żeby twój facet nie oglądał się za innymi''. I to jest coś potwornego. Świat, który mnie przeraża i brzydzi.
Aż tak?
- Bo to przecież są martwi ludzie. Wydrążeni, skorupki takie z chińskiego plastiku. Te wszystkie wypindrzone dupki podobne do siebie, jakby je w jednej fabryce robili, Warszawa, Kraków czy Poznań, korporacja, mieszkanko na strzeżonym osiedlu, pierdolony kotek i jego kuweta, bo na dzieci jeszcze ''się nie zdecydowały'', wydaje im się, że o wszystkim decydują, takie pewne siebie, samorealizacja, samodoskonalenie i inwestowanie w siebie, a do tego ci ich, kurwa, ''partnerzy'', bo to przecież nie chodzi o żaden romans, tylko właśnie ''partnerzy'', wykastrowane toto zupełnie, bo się baby własnej boją nawet bardziej niż szefa w robocie - czy oni w ogóle sypiają ze sobą?
Jak można sypiać z kimś, z kim zasady pożycia negocjuje się jak kontrakt? W tym jest tyle seksu co w umowie o dzieło. Jakby to spółka była, nie coś, co się dzieje między dwojgiem ludzi w łóżku i potem przy stole, i w życiu w ogóle. Przecież nawet licealne ''mój chłopak'' czy ''moja dziewczyna'' albo seryjny i niedokonany ''narzeczony'' jest lepszy od tego pierdolonego ''partnera'' czy ''partnerki'' rodem z kodeksu handlowego. I potem czarna rozpacz, jak te biedne laski patrzą nagle w lustro po czterdziestce, partner poszedł w cholerę razem z ich młodością, kotek zdechł, tylko kuweta zasrana została i nagle - przepraszam - gdzie się podziało nasze życie? Ale dobra, czy my możemy już porozmawiać o literaturze?
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Niby trochę prawdy w tym jest, ale coś za bardzo zalatuje bólem dupy i stamtąd wziętą wszechwiedzą odnośnie tego, co ludzie robią w swoich sypialniach.
A już to czepianie się 'faceta' jest totalnie... wiadomo, skąd. W języku polskim każde inne określenie brzmi od czapy. Bo jak inaczej? Mój mężczyzna ? Chłopak w pewnym momencie przestaje pasować. O partnerze sam napisał. Wybranek, ukochany, luby? No raczej nie w tej epoce (może poza ostatnim, bo to czasem nawet całkiem znośnie brzmi).
Niby trochę prawdy w tym jest, ale coś za bardzo zalatuje bólem dupy i stamtąd wziętą wszechwiedzą odnośnie tego, co ludzie robią w swoich sypialniach.
A już to czepianie się 'faceta' jest totalnie... wiadomo, skąd. W języku polskim każde inne określenie brzmi od czapy. Bo jak inaczej? Mój mężczyzna ? Chłopak w pewnym momencie przestaje pasować. O partnerze sam napisał. Wybranek, ukochany, luby? No raczej nie w tej epoce (może poza ostatnim, bo to czasem nawet całkiem znośnie brzmi).
Ból dupy? Czemu? Przecież on wszystko ma o czym pisze. Argument nietrafiony zupełnie.
Ja też uważam, że ten "facet" jest mocno nadużywany. Mój facet? To moja kobieta? Prostacko to brzmi i o to Twardochowi chodzi.
"Mój facet" i "moja kobieta" wywołują drgania mojego żenuometru, z estetyczno-godnościowych względów właśnie.
No i Twardoch ubrał w słowa intuicję, którą sam odczuwam, słysząc o "partnerze" albo "towarzyszu życia". To ostatnie jest jeszcze lepsze ;] Na damskich forach wciąż pada ten nieszczęsny skrót - TŻ - którego jeszcze niedawno nie potrafiłbym rozszyfrować. To naprawdę brzmi jak nomenklatura kontraktu, czy może wykastrowanego z przeżyć automatu, któremu "partnerzy" się poddają. Bez serc, bez ducha, bo tak trzeba - złączyć się w parę i mechanicznie razem trwać.
"Mój facet" i "moja kobieta" wywołują drgania mojego żenuometru, z estetyczno-godnościowych względów właśnie.
A mnie nie. O swojej żonie przed ślubem bardzo często mówiłem "moja kobieta".
No bo czyja, jak nie moja?
dworkin napisał/a:
A ogólnie Twardoch ubrał w słowa intuicję, którą sam odczuwam, słysząc o "partnerze" albo "towarzyszu życia". To ostatnie jest jeszcze lepsze ;] Na damskich forach wciąż pada ten nieszczęsny skrót - TŻ - którego jeszcze niedawno nie potrafiłbym rozszyfrować. To naprawdę brzmi jak nomenklatura kontraktu, czy może wykastrowanego z przeżyć automatu, któremu "partnerzy" się poddają. Bez serc, bez ducha, bo tak trzeba - złączyć się w parę i mechanicznie razem trwać.
Partner mi nie przeszkadza, ale TŻ faktycznie mnie mierzi. Niemniej, co za różnica, czy ludzie mówią do siebie per "mój mąż". "moja żona", "mój facet", "moja kobieta", "mój misio-pysio", "moja cipencja", etc. Wszystko się rozbija o estetykę. Jak komuś tak pasuje, to gdzie jest problem?
"Mój facet" i "moja kobieta" wywołują drgania mojego żenuometru, z estetyczno-godnościowych względów właśnie.
A mnie nie. O swojej żonie przed ślubem bardzo często mówiłem "moja kobieta".
No bo czyja, jak nie moja?
W charakterze jednorazowego żartu/popisu, ale nie jako codzienny casus. Wtedy faktycznie zaczyna brzmieć prostacko. Ale jak sam powiedziałeś, wszystko rozbija się o estetykę. Niektórym może to pasować, dla mnie tak nadużywana "kobieta" ("facet" też) jest po prostu żenująca. I nie tylko dla mnie, jak widać.
A co do "partnerów" - kiedy czytam w wywiadach z celebrytami, przedstawicielami tzw. elit, intelektualistami, feministkami, etc, to za każdym razem odnoszę wrażenie, że komuś brakuje jaj, by nazwać swoje uczucia po imieniu, że skapitulował przed jakąś poprawnością, która coraz bardziej dominuje nad zachodnią cywilizacją (vide - TŻ). No chyba że faktycznie, jakie uczucie, takie określenia.
W charakterze jednorazowego żartu/popisu, ale nie jako codzienny casus. Wtedy faktycznie zaczyna brzmieć prostacko. Ale jak sam powiedziałeś, wszystko rozbija się o estetykę. Niektórym może to pasować, dla nie tak nadużywana "kobieta" ("facet" też) jest po prostu żenująca. I nie tylko dla mnie, jak widać.
No to ja mam takie pytanie. Czym się różni zwrot "moja kobieta/mój facet" od "moja żona/mój mąż". Od strony estetyczno-godnościowej.
dworkin napisał/a:
A co do "partnerów" - kiedy czytam w wywiadach z celebrytami, przedstawicielami tzw. elit, intelektualistami, feministkami, to za każdym razem odnoszę wrażenie, że komuś brakuje jaj, by nazwać swoje uczucia po imieniu, że skapitulował przed jakąś nazewniczą poprawnością, która dominuje coraz bardziej (vide - TŻ). No chyba że faktycznie, jakie uczucie, takie określenia.
Może chodzi o ubogą nomenklaturę opisu stanu relacji damsko-męskich?
Mój chłopak/dziewczyna - trochę gówniarskie i niepoważne.
Mój narzeczony/narzeczona - zbyt zobowiązujące.
Co pomiędzy? I dlaczego lepsze od "mojej kobiety"?
No to ja mam takie pytanie. Czym się różni zwrot "moja kobieta/mój facet" od "moja żona/mój mąż". Od strony estetyczno-godnościowej.
Jak mówił Twardoch, jest to irracjonalne, więc trudno relacjonować drogę podobnych odczuć. Zawiera się we wszystkim, co zostało w ostatnich postach pod tą tezą napisane. No może dodam jeszcze jedno skojarzenie - tym razem jaskiniowe. Dziś ta, jutro inna. Zresztą słowo "kobieta" brzmi jak jakaś sucha jednostka taksonomiczna. Zimna matryca, bez jakiegokolwiek nacechowania. A potem wybija się z niej kolejne "kobiety", bo wszyscy tak mówią.
Problem w tym, że w języku polskim słowa dotyczące związków i seksu generalnie dzielą się na podręcznikowe/anatomiczne i infantylne/wulgarne, bez sensownych kategorii pośrednich. Aczkolwiek w moim odczuciu ten nieszczęsny 'facet' się akurat w kategoriach pośrednich jak najbardziej mieści.
A tymczasem nadal czekam na 'powszechnie akceptowane' propozycje zamienników.
ak mówił Twardoch, jest to irracjonalne, więc trudno relacjonować drogę podobnych odczuć. Zawiera się we wszystkim, co zostało w ostatnich postach pod tą tezą napisane. No może dodam jeszcze jedno skojarzenie - tym razem jaskiniowe. Zresztą słowo "kobieta" brzmi jak jakaś sucha jednostka taksonomiczna. Zimna matryca, bez jakiegokolwiek nacechowania. A potem wybija się z niej kolejne "kobiety", bo wszyscy tak mówią.
Może atawizm? Od strony etymologicznej: słowo kobieta w staropolszczyźnie oznaczało kurwę.
Jezebel napisał/a:
Problem w tym, że w języku polskim słowa dotyczące związków i seksu generalnie dzielą się na podręcznikowe/anatomiczne i infantylne/wulgarne, bez sensownych kategorii pośrednich.
I tutaj jest problem. Nasz język w tej materii jest niepokojąco ubogi.
Im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że dopierdalanie się w niewybrednych słowach, jako osoba publiczna i bądź co bądź w jakimś stopniu autorytet, do tego, jak ludzie będący w związku mówią do siebie i o sobie nawzajem oraz światłe orzekanie, jak wygląda cudze życie erotyczne jest dość żenujące, a przede wszystkim pozbawione jakiegokolwiek celu (poza ewentualnym dawaniem upustu własnemu bólowi dupy, ale tę opcję już przecież odrzuciliśmy ).
Ok, ale czemu to takie niby nowatorskie ma być? O towarzyszu życia ksiądz przy okazji każdego ślubu nawija. Rzekłbym, że to taki element vintage raczej.
Czasem w ramach żartu małżonek mówi o mnie per "moja pani". Rewanżuję się określeniem "mój osobisty mąż". Może być? ^^
A propos tematu - naprawdę Was obchodzi, jak ktoś nazywa swoją drugą połówkę? Bo mnie ni grzyba, chyba że są to określenia typu "moja dupa", które nawet mnie, prostą kobietę ze wsi, zniesmaczają. Podobnie jak używanie wulgaryzmów w wypowiedziach publicznych. No ja mogę, ale żeby taki Twardoch?
_________________ "Wewnątrz każdego starego człowieka tkwi młody człowiek i dziwi się, co się stało".
T. Pratchett "Ruchome obrazki"
Ja mówię po prostu żonka i odbierane to jest bardzo pozytywnie, nikogo nie razi a jednocześnie w delikatny sposób wyraża moje uczucia.
BTW interesująca dyskusja
_________________ Beata: co to jest "gangrena zobczenia"?
Fidel-F2: Pojęcie wprowadził Josif Wissarionowicz
Fidel-F2: Jak choćby raz opuścisz granice rodiny, ty już nie nasz, zobczony.
Fidel-F2: Na tę gangrenę lek jest tylko jeden.
Próbuj. Przegrywaj. Nieważne. Próbuj po raz kolejny. Przegrywaj po raz kolejny. Przegrywaj lepiej
Podobnie jak używanie wulgaryzmów w wypowiedziach publicznych. No ja mogę, ale żeby taki Twardoch?
Pisarz nie może być wkurwiony, tylko mówić wyłącznie pięknymi, gładkimi słówkami? Mi one zupełnie nie przeszkadzają, póki nie są zbyt częste.
Bardziej mnie denerwuje używanie słowa "prawda" jako przecinka.
A tymczasem nadal czekam na 'powszechnie akceptowane' propozycje zamienników.
Nie ma takiego. Tak jak nie ma powszechnie akceptowalnej zupy. Przestaniesz jeść pomidorową, bo ktoś nie lubi pomidorowej?
Jezebel napisał/a:
Im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że dopierdalanie się w niewybrednych słowach, jako osoba publiczna i bądź co bądź w jakimś stopniu autorytet, do tego, jak ludzie będący w związku mówią do siebie i o sobie nawzajem oraz światłe orzekanie, jak wygląda cudze życie erotyczne jest dość żenujące, a przede wszystkim pozbawione jakiegokolwiek celu (poza ewentualnym dawaniem upustu własnemu bólowi dupy, ale tę opcję już przecież odrzuciliśmy ).
Na razie bardziej boli to Ciebie niż Twardocha. Jest utalentowanym pisarzem, można powiedzieć, że mistrzem słowa, więc faktycznie czyni go to w jakimś stopniu autorytetem w sferze żywego języka. Zdanie takich osób może boleć, ale to wciąż tylko ich estetyczne odczucia. Sam przecież powiedział, że irracjonalne. Wystarczy więc wzruszyć ramionami i się nie przejmować.
Podobnie jest ze mna, to tylko niejednoznaczne odczucie. Co do "faceta", rzeczywiście kojarzy mi się z "Cosmo" i "Seksem w wielkim mieście", ale ostatecznie jest dla mnie neutralny. Jednak kiedy słyszę "moja kobieta", po prostu nie umiem tego odebrać poważnie, zawsze widzę w tym kategorię żartu. No ale nie rusza mnie to jakoś szczególnie. Proszę tylko o jedno, jeśli kiedykolwiek zacznę nazywać swoją dziewczynę "partnerką", wyjmijcie dwururkę i rozwalcie mi łeb.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum