Alex otworzył oczy dość niechętnie, lecz już po chwili bez zastanowienia nacisnął przycisk umieszczony wewnątrz, który unosił wieko jego trumny i zapalał delikatne światło w całym pokoju. Pierwszą rzeczą jaką uczynił, było rozciąganie jego martwego ciała, a zaraz potem ruszył do łazienki w celu szybkiej toalety i doprowadzenia się do porządku. Wiele czasu mu to nie zajęło, gdyż cenił sobie swój czas i nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do wyglądu. Wciągnął na nogi skarpetki, czarne jeansy i chwycił sweter z golfem wyruszając na poszukiwania Micka. Tak jak się spodziewał zastał go tam dokładnie w tym miejscu w którym oczekiwał, a obecność gości nie zaskoczyła Alexa zbytnio. - Dobry. - mruknął na powitanie wszystkim obecnym i uśmiechnął się lekko, lecz bez wesołości.
Aodhowi odpowiedział kiwnięciem głowy i uśmiechem. Mick spojrzał spokojnie i powoli w kierunku nadchodzącego Alexa Na pewno pamiętacie Alexa, jest członkiem Fundacji od samego początku. powiedział uwalniając się z objęć blondynki i wstając. Alex, będziemy musieli porozmawiać, nad ranem.
_________________ "I'm awesome"
"Two words: no tongues."
"I'm so happy for you I'm gonna go vomit now."
- Nie ma problemu Mick. - powiedział teraz już z odrobiną sympatii w głosie. Niegdyś Alex niegdyś był totalnie aspołeczną jednostką, lecz to właśnie Saint-Johnowi zawdzięczał swoją resocjalizację, przez co obdarzył go dość niezwykłym jak na siebie darem, a mianowicie przyjaźnią. Teraz jednak rozejrzał się dookoła oceniając każdego z obecnych w pomieszczeniu, po czym odezwał się. - Morgan już wyszła?
- Panie O'Loughlin - Bjorn skinął głową przybyszowi, jednak ani nie wstał ani nie wyciągnął ręki. Tajemnicą poliszynela było, że gdy Bjorn nazywał kogoś po nazwisku, to darzył go daleko idącą rezerwą. W końcu po co zawiązywać od razu milion znajomości, żeby potem na dziewięćset dziewięćdziesięciu dziewięciu tysiącach dziewięćset dziewięćdziesięciu dziewięciu znajomościach się zawieść? Aodha znał od lat, stąd ta poufałość, którą obaj wzajemnie się darzyli. Ale Alexander O'Loughlin był wciąż dla niego zagadką. Zagadką do rozszyfrowania.
Kiwnął głowa O'Loughlin na powitanie. W fundacji robiło się już tłoczno, z resztą od początku jego pobytu tutaj, co chwilę ktoś się pojawiał. Nie było sensu dłużej trwonić tutaj czasu. Odwrócił się w stronę norwega.
- Nie wiem jak ty, ale ja będę się zbierał. Trzeba by się rozejrzeć za jakimś pożywieniem na mieście.
_________________ "Czytam, bo inaczej kurczy mi się dusza"
— Wit Szostak Bistro Californium
- Panie Einarsson - powiedział wymieniając grzeczności i kiwając mu lekko głową. Odkiwnął również głową Aodhowi, po czym ponownie skupił swą uwagę na Micku - Masz do mnie teraz jakiś interes, czy mam zająć się nicnierobieniem? - zapytał z nutką wesołości w głosie. Nie trzeba przy tym nadmieniać, że było to dość zaskakujące zachowanie jak na nieumarłego płatnego mordercę.
- Pożywieniem - prychnął - Co było pierwsze, jajko czy kura? Człowiek czy wampir? Otóż człowiek, przyjacielu. To, że musimy zabierać od nich życiodajny płyn, że poświęcamy ich życie, żeby samemu żyć, jest najgorszym, najpodlejszym aspektem naszej natury. Ohydnym i odrzucającym... - westchnął - Ale niestety. Ludzie muszą jeść, wampiry muszą pić... Taka jest kolej rzeczy... - Bjorn wstał z fotela i obciągnął sweter.
Alex uniósł brwi zaskoczony tym, że Bjoern postanowi się wtrącić, lecz wyraźnie ucieszył go fakt zaistnienia potencjalnej rozmowy. - Jeśli spojrzeć na to z tej strony, to sam fakt naszego istnienia już jest plugawy i nie ma racji bytu. Jesteśmy żywymi trupami, wybrykami natury, czy biorąc pod uwagę historię naszego gatunku po prostu jesteśmy przeklęci na wieki. - rzekł rozkładając lekko ramiona jakby w geście smutnej rezygnacji. - Co nie zmienia faktu panie Einarsson, że w łańcuchu pokarmowym stoimy nad ludźmi, ludzie nad zwierzętami i tak dalej. Przedstawiciel każdego gatunku musi się pożywiać i nas niestety ta reguła też obowiązuje. - po tych słowach uśmiechnął się lekko, gdyż rozmowa z nim musiała poprawić mu humor.
- Tak, stoimy na wyższym szczeblu łańcucha pokarmowego, ale plugawy w tym jest fakt, że my, w przeciwieństwie do większości ludzi, nie pożywiamy się istotami myślącymi. Oczywiście - uniósł dłonie - Są zdegenerowane wyjątki, ale takie...hmm... ewenementy... zdarzają się wszędzie, również pośród nas.
Po chwili przerwy jeszcze dodał: - I owszem, uważam wampiry za stworzenia pozbawione racji bytu. A dlaczego? To bardzo proste. Według mojej skromnej wiedzy biologicznej najstarsze istoty na świecie, żółwie z Galapagos, żyją po 200 lat. Jak człowiek przeżyje lat 100 to już jest uznawany za bardzo sędziwego. Ale, co najważnejsze, i po żółwiach i po ludziach znać ich wiek. A po nas? Masz lat 10 czy tysiąc, wyglądasz mniej więcej tak samo! Jedno szalenie głupie i nieprzemyślane ugryzienie wyrywa nas z objęć natury i stawia nas obok niej. To nie jest, cóż, lepszego słowa nie mogę znaleźć, naturalne... - dokończył z lekką goryczą.
Kavanagh wzruszył tylko ramionami. Nie pierwszy i nie ostatni raz słuchał tyrady Einarsonna. Aodh bardzo szybko po przemianie przestał zawracać sobie głowę tą kwestią. Jeśli faktycznie czeka do długie życie (wciąż nie potrafił uwierzyć w wieczność) to postanowił, że nie będzie rozważał takich spraw, wolał zachować zdrowie na umyśle. Zwrócił się do Micka.
- Dziękuje, że znalazłeś dla mnie chwilę. Do zobaczenia jutro na bankiecie. Ruszył w kierunku drzwi. Bjorn niech podejmie decyzje sam. Czy będzie prowadził ów dyskusje czy zabierze się z nim. Aodh na pewno nie miał ochoty brać w tym udziału.
_________________ "Czytam, bo inaczej kurczy mi się dusza"
— Wit Szostak Bistro Californium
- Panowie wybaczą, dokończymy kiedy indziej. - skinął głową Mickowi i Alexowi i ruszył za Aodhem. - Mógłbyś chociaż sekundę poczekać, ty w gorącej wodzie kąpany Szkocie... - mruknął równając się z towarzyszem. - Masz transport?
Mick przez długi czas wyglądał na zupełnie niezainteresowanego rozmową, jaka zaczęła toczyć się na około gatunków i innych takich. Poczekał kulturalnie, aż się skończyła i zwrócił się do Alexa. Morgan już wyszła, nie mam dla Ciebie żadnej sprawy, chociaż... Skoro już zostaliśmy sami. blondynka towarzysząca Mickowi momentalnie zrozumiała w czym rzecz i szybko się gdzieś ulotniła. Wybierzesz się ze mną na krótki spacer? zaproponował. Dookoła posiadłości.
_________________ "I'm awesome"
"Two words: no tongues."
"I'm so happy for you I'm gonna go vomit now."
- Jeszcze byś coś powiedział, czego ta góra mięśni nie zrozumie i uzna, że go obraziłeś. A wiesz jak długo potrafią pielęgnować takie wspomnienia. - zwolnił odrobinę, teraz już mu się nie śpieszyło.
- A transport czeka na zewnątrz, nie pojawił bym się w fundacji bez samochodu
_________________ "Czytam, bo inaczej kurczy mi się dusza"
— Wit Szostak Bistro Californium
- To raczej nie kwestia zrozumienia, a raczej odbioru informacji... I nie obawiałbym się raczej o odbiór naszego towarzysza, co jaśnie pana gospodarza o jakże światłych manierach... - mruknął cicho - Dobra, to ja najwyżej odbiorę auto później. Chyba nic mu się tu nie stanie...
Alexander pożegnał Einara i Aodha jedynie skinięciem głowy i poczekał, aż odejdą. - Jasne, prowadź. - powiedział potrząsając głową na boki, by zmierzwić nieco i ułożyć włosy, w czym na koniec pomógł sobie jeszcze ręką. I choć to Mick miał prowadzić, Alex ruszył jako pierwszy w stronę wyjścia wolnym, sprężystym krokiem. - Mam wrażenie, że chodzi o jutrzejszy bankiet, mam rację? - mruknął po chwili oglądając się przez ramię, czy aby Saint-John za nim podąża.
-Raczej nie powinno nic mu się stać. Chyba, że jacyś gówniarze z gwoździem wtargną na posesje. Uśmiechnął się do przyjaciela.
- To co ruszamy w miasto, jakieś propozycje Wyszli z budynku fundacji a Aodh ruszył spokojnie w kierunku swojego Subaru. Gdy byli już niedaleko wyłączył alarm. Światłą zamrugały.
- Wskakuj drzwi są otwarte - i sam poszedł za swoją radą.
_________________ "Czytam, bo inaczej kurczy mi się dusza"
— Wit Szostak Bistro Californium
Mick i Alex wyszli jeszcze, jakby na pożegnanie, na zewnątrz by obserwować, jak Aodh odjeżdża wraz z Einarem. Oczywiście jak zwykle brama otworzyła się bez jakiegokolwiek pytania, czy choćby śladu ochroniarzy. Rozpadało się, co prawda jeszcze nie na dobre, nie mniej deszcz był już nieprzyjemny.
Może jednak wrócimy do środka... zaproponował Mick, a reszta rozmowy była już poufna.
_________________ "I'm awesome"
"Two words: no tongues."
"I'm so happy for you I'm gonna go vomit now."
O'Loughlin strzepnął drobne kropelki wody, które osadziły się na jego swetrze i zapytał - Masz jakieś konkretne miejsce gdzie chcesz się udać? Jakiś klub, czy po prostu idziemy na żywioł? Bo jeśli to pierwsze to ja... - zmieszał się trochę patrząc na swój ubiór. Chyba właśnie po raz pierwszy zwrócił na niego uwagę na głos, w obecności osób trzecich - Chyba będę musiał się przebrać. - rzekł nieco niepewnie.
Nie wiem... powiedział, stojąc oparty o framugę i spoglądając na swoją dłoń. Na potwierdzenie swych słów stuknął laską w kamienne schody Pogoda nie sprzyja spacerom. Lets go to the Hell... zaproponował Tam Cię powinni wpuścić bez problemu, albo do tego nowego klubu Michelle, tam też nie będzie problemu. dodał i przyjął od jednego z lokajów skórzaną kurtkę sięgająca do połowy uda, pasującą nieźle do dżinsów i szarego longsleave'a z kilkoma guzikami przy szyi, z których część była rozpięta. Oddał laskę, która nie pasowała do tego wyglądu. Pojedziemy Rolcem. dodał, kiedy limuzyna zatrzymała się pod samymi schodami. Chyba, że rzeczywiście chcesz się przebrać...
_________________ "I'm awesome"
"Two words: no tongues."
"I'm so happy for you I'm gonna go vomit now."
- I ja mam się zmieścić do tego pudełka i szorować tyłkiem po asfalcie? Chybaś oszalał... - jęknął próbując wsiąść do maleńkiego auta i zająć jakąś w miarę wygodną pozycję. - Jedźmy, nieważne gdzie, byle szybko wysiąść - uśmiechnął się pod nosem.
- Let's go to Hell. - powiedział akcentując swoje słowa lekkim uśmieszkiem, zaraz jednak dodał w pośpiechu. - Trzy minuty i jestem z powrotem, tylko się szybko przebiorę. - i poszedł szybko do swego pokoju. Faktycznie, Alex wrócił po trzech minutach i wyglądał jak zupełnie inny człowiek, a raczej wampir. Dopasowany do ciała longsleeve, bawełniane spodnie o modnym kroju, skórzane buty z wydłużonymi noskami oraz skórzany płaszcz do połowy łydki, a wszystko to w kolorze czarnym. Dopełnieniem tego były perfumy o orientalnym zapachu. - Gotowy na pokazanie się światu. - rzekł niejako drwiąc ze swego wyglądu, choć wyraźnie był zadowolony ze swego ubioru. W zasadzie to Mick nawet nie wiedział, że Alex posiada coś tak wyrafinowanego jak na niego.
Nawet jeśli Saint-John był zaskoczony, to nie dał poznać tego po sobie. Siedział z tyłu Rolce'a opierając się wygodnie na kanapie. Kiedy Alex wsiadł samochód ruszył z chrzęstem opon na wysypanej kamieniami drodze. Brama jak zwykle otworzyła się akurat by samochód mógł wyjechać, a zaraz za nim się zamknęła. I tak pomknęli w noc.
_________________ "I'm awesome"
"Two words: no tongues."
"I'm so happy for you I'm gonna go vomit now."
Gdy tylko Norweg wgramoli swoje cielsko do samochodu i zamknął drzwi, Aodh ruszył z miejsca. Brama jak zwykle go nie zawiodła i otworzyła się w porę. Zastanawiał czy kiedyś mechanizm się zepsuje i wpakuje się w nią.
- Gdziekolwiek? Nie pomagasz przyjacielu. Zamyślił się chwilę… (następny post już na Ulicach Londynu)
_________________ "Czytam, bo inaczej kurczy mi się dusza"
— Wit Szostak Bistro Californium
Morgan i Arline:
Telefon Micka nie odpowiadał. To znaczy Mick nie odbierał. Widać miał na głowie ważniejsze sprawy niż odbieranie telefonów. Pewnie był czymś zajęty, a może polował. Z drugiej strony Mick nie przepadał specjalnie za telefonami i innymi rozwiązaniami technicznymi tego typu.
_________________ "I'm awesome"
"Two words: no tongues."
"I'm so happy for you I'm gonna go vomit now."
- Trudno - mruknęła, odstawiając telefon od ucha i chowając go w kieszeni płaszcza - księciunio dowie się o lupinach później niż by chciał. - wzruszyła ramionami bo to nie był jej problem w tym momencie i spojrzała na Arline. - No, koleżanko, ustoisz na nogach czy mam cię nieść? - odgarnęła coraz bardziej mokre włosy z oczu.
_________________ "- He he... You know what I like about rich kids?"
" [BAAM!] - Nothing..."
"- We're from different worlds"
"- That's not true..."
"Walk like an angel, talk like an angel... Devil in disguise"
Spojrzała wyczekująco na Morgan próbującą dodzwonić się do Micka. Nawet ucieszyła się, że nie odbierał... Zdążyła już zwlec się z monocykla i wsparłszy się o niego zerknęła na uszkodzone udo.
Nie no, dam radę...-skrzywiła się lekko w czymś, co uśmiech mogło przypominać. Ale tylko troszeczkę - Bywały gorsze rany.. - mruknęła ni to do siebie ni to do Morgan - Wesprę się na Tobie i jakoś dokuśtykam na miejsce
A jednak nie... Rany nie przestawały krwawić. Arline słabła w oczach, już właściwie sama nie mogła ustać. Do tego wszystkiego zbladła potwornie i zaczęła chudnąć w oczach. Widac ubytek krwi był większy, a rany poważniejsze niż się spodziewały obie.
_________________ "I'm awesome"
"Two words: no tongues."
"I'm so happy for you I'm gonna go vomit now."
Zawsze starała się robić dobrą minę do złej gry, ale najwyraźniej tym razem przeliczyła się, i to bardzo.
-Cholera jasna... - wyszeptała, po czym osunęła się na ziemie, omal nie przewracając motocykla. Czuła jak krew odpływa z każdej części jej ciała nie wiadomo gdzie...
- Hej hej hej...źle z tobą dziewczyno. No pomóż mi - pochyliła się nad nią i złapawszy w pasie starała się podnieść do pionu - złap się mnie za szyję. I spróbujemy jakoś dotrzeć do środka.
Chwyciła Arline mocno w pasie, ponownie zarzucając sobie jej ramię na swoje i w miarę szybko starała się dotrzeć do środka budynku gdzie zaczęła się rozglądać za kimś kto pomoże doprowadzić je do miejsca gdzie wampirzycę opatrzą. - Hej! - podniosła głos - medyk potrzebny i to w tej chwili!
_________________ "- He he... You know what I like about rich kids?"
" [BAAM!] - Nothing..."
"- We're from different worlds"
"- That's not true..."
"Walk like an angel, talk like an angel... Devil in disguise"
Wybaczcie, to wszystko przez głupie pomieszanie konwencji wampirzych w mojej głowie.
Jak się okazało zmora Arline nie była ciężkość ran, tylko ubytek krwi, który dał o sobie znać głodem, może jeszcze nie przerażającym, ale zdecydowanie przypominającym o sobie. Oczywiście kule szybko usunięto i rany jak nic szybko by się zagoiły, gdyby właśnie nie głód. Z resztą rana na udzie właśnie się zrosła, co z kolei spowodowało, ze głód odezwał się bólem w każdej żyle. Arline łaknęła krwi i potrzebowała jej by się uzdrowić do końca.
_________________ "I'm awesome"
"Two words: no tongues."
"I'm so happy for you I'm gonna go vomit now."
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum